niedziela, 29 czerwca 2014

Poproszę jedną piklowaną... kurwa... rzodkiewkę

Zgodnie z wcześniejszymi naszymi podejrzeniami, sprawa „taśm Wprostu” powoli przestaje nas zajmować, na rzecz choćby czy to zębów Luisa Suareza, czy umazanych krwią włosów łonowych w jakimś argentyńskim przedstawieniu. Ja tymczasem chciałbym już sprawę zamknąć swoim najświeższym felietonem dla „Warszawskiej Gazety”, który wprawdzie nie wnosi zbyt wiele do naszej dotychczasowej wiedzy, natomiast, mam wrażenie, że przynajmniej zwraca uwagę i mocno podkreśla to, co z tej „afery” jest dla nas najważniejsze i co jednak w ten czy inny sposób pozostanie. Zapraszam do refleksji:

W swoim poprzednim felietonie, pisanym tuż po ujawnieniu pierwszych taśm, na którym „kurwują” Belka z Sienkiewiczem i Nowak z tym drugim, skoncentrowałem się nie tyle na tym, co tam tym dziwnym ludziom wypełza z ich czarnych ust, ale na samej organizacji całego przedsięwzięcia i jego celach. Już jednak na drugi dzień po tym, jak ów tekst wysłałem do Redakcji, pojawiły się kolejne fragmenty rozmów, kolejni ich autorzy i kolejne słowa, a ja nagle odnoszę wrażenie, że dziś sytuacja nie sprowadza się już ani do tego, kto gada, ani o czym gada, ani oczywiście tym bardziej, kto to wszystko uruchomił i po co, ale wyłącznie do kwestii – być może jedynej w tym wszystkim realnej – jak gada. Tak to właśnie widzę: sposób, w jaki oni rozmawiają, dziś dla mnie stanowi jedyną w tym wszystkim naprawdę realną, a zatem interesującą kwestię.
O ile w pierwszym numerze „Wprostu” mieliśmy tego Belkę, Sienkiewicza, czy Nowaka, a więc twarze i nazwiska jednak z pierwszych stron gazet, dziś przy stoliku restauracji „Sowa i Przyjaciele” zasiadają ludzie, o których ja przynajmniej dotychczas nie słyszałem. Jacyś byli politycy, dziś biznesmeni, a może kiedyś drobni biznesmeni, a dziś politycy, czasem ani jedni, ani drudzy, jakiś kelner, który, jak się okazuje, jest tam osobą jedną z najważniejszych, i oni wszyscy związani są ze sobą i z innymi siecią tak nieprawdopodobnie ścisłych powiązań, że my z tego wszystkiego nie jesteśmy w stanie zrozumieć już nic, poza jednym – tymi „kurwami”.
Proponuję, byśmy przeprowadzili następujący eksperyment: otwórzmy sobie najnowszy numer tygodnika „Wprost” i zacznijmy czytać po kolei te rozmowy – dokładnie, linijka po linijce. Jestem pewien, że dla większości z nas, już po pierwszych trzydziestu minutach, z tego co tam jest, nie pozostanie w głowie nic, jak tylko owe „kurwy”. O czymkolwiek by oni nie rozmawiali, jakichkolwiek by interesów nie załatwiali, na samym końcu zostaje tylko to niewyobrażalne wręcz chamstwo. I nie oszukujmy się: to nie jest tak, że kiedy mężczyźni rozmawiają, to rozmawiają właśnie w ten sposób (znam bardzo wielu mężczyzn, którzy tak nie rozmawiają); nie jest też tak, że w ten sposób rozmawiają menele i margines (znam meneli i ludzi z marginesu, którzy przy Belce i Sienkiewiczu sprawiają wrażenie lordów). Tak rozmawiają ludzie, którzy albo zostali w ten sposób wychowani, czyli ci, którzy słowo „kurwa” poznali jeszcze zanim poznali słowo „mama”, oraz mafia, dla której ten język jest wyłącznie rodzajem kodu, który pozwala im się rozpoznawać. Przychodzi jeden do drugiego i mówi: „Cześć, kurwa”, na co drugi odpowiada: „Kurwa, cześć” i te słowa są jak hasło i odzew.
Jeśli chodzi o tych miłośników piklowanych rzodkiewek, myślę, że oni ze swoimi żonami, rodzicami i dziećmi tak nie rozmawiają. Najwyżej ich leją w pysk. Żeby rozładować napięcie ciężkiego tygodnia.

I to tyle. Jeśli wśród czytelników tego tekstu są osoby jakoś tam religijne, mam dziś prośbę wyjątkową. Proszę o modlitwę w intencji dzieci z domu dziecka Villa Infantil Federico Ozanam w Chilca w Peru. I to tyle na dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...