piątek, 20 czerwca 2014

Pies zeżarł stenogram - wracamy do codziennych zajęć

Oto dotarła do nas kolejna wiadomość, która, mimo że oczywiście nie poszerza naszej wiedzy na temat bieżącej rozgrywki ani o jotę, to pozwala nam się, mniej więcej przynajmniej, zorientować, co do tak zwanego kierunku i perspektyw. Jak się okazuje, redakcja „Wprost”, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nigdy nie posiadała, i naturalnie nie posiada w chwili obecnej, żadnych taśm, na których miano zarejestrować rozmowę Elżbiety Bieńkowskiej z Pawłem Wojtunikiem. Oczywiście – na wypadek gdyby pani, pan i może jeszcze ktoś, mieli się poczuć zbyt bezpiecznie – powyższa informacja została uzupełniona dodatkową, że taśmy oczywiście są, a Latkowski ma je jak najbardziej obiecane. W tej sytuacji wygląda na to, że w wojnie między służbami osiągnięto chwilowe zawieszenie broni, strony liżą rany, a jeśli idzie o nas, to póki co – przynajmniej do czasu, gdy nie nastąpi nowy kryzys – możemy, jak dotychczas liczyć na kolejne wybory, które naturalnie, tak jak dotychczasowe, zostaną sfałszowane, a reżim będzie ulegał dalszej degeneracji, do momentu, gdy niezależne sondaże zaczną wskazywać spadek poparcia dla Platformy Obywatelskiej do poziomu 5 punktów i nawet już skorumpowana Europa nie zniesie wyborczego oszustwa na tym poziomie.
Jest jeszcze coś. Otóż podczas gdy dowiedzieliśmy się, że taśm z nagraną rozmową Bieńkowskiej z Wojtunikiem Latkowski nie posiada, wcześniejsze plotki, jakoby gdzieś tam wśród tego towarzystwa kręcił się też Jan Kulczyk, zostały bardzo dyskretnie przysypane niemal orwellowskimi liśćmi zapomnienia i już niedługo nikt z nas nie będzie wiedział, czy ten Kulczyk tam w ogóle był, czy może nam się to tylko to wszystko wydawało.
Oczywiście, podobnie jak wielu z nas, ja również odczuwam pewną frustrację z tego powodu, że sprawa zostaje systematycznie wyciszana, jednak mam tu do opowiedzenia pewną historię, która, jestem pewien, pozwoli nam się poczuć nieco lepiej. Otóż proszę sobie wyobrazić, że dziś rano szedłem sobie do parku z naszym psem i nagle patrzę, a tu na ścieżce wśród drzew leży jakiś dokument, z wyraźnym napisem: „Taśmy Wprost. Ściśle tajne” i z zapisem rozmowy między, jak się wydaje, dwiema osobami. Niestety, nie jestem w stanie zidentyfikować bohaterów owej rozmowy, bo poszczególne wypowiedzi – zapewne dla zachowania pełnej dyskrecji – oznaczone są wyłącznie literkami „x” i „y”, natomiast muszę wszystkich zapewnić, że tam nie ma naprawdę nic ciekawego. Żadnych dosłownie sensacji, żadnych rewelacji, powiem szczerze, że nawet brzydkie słowo pojawia się tylko raz. Jednym słowem, nudy na pudy. Wygląda na to, że wszystko to, co mogłoby być uznane za ciekawe, zostało już przez „Wprost” ujawnione. No ale ponieważ czytelnicy tego bloga i tak, mimo moich zapewnień, zapewne chcą wiedzieć, co tam jest napisane, to proszę bardzo. Oto, jak sądzę, najciekawszy fragment:

X: A ty lubisz brać w d…?
Y: Lubię nie lubię, tyle że nie koniecznie od ciebie.
X: Ale ja mam naprawdę długiego.
Y: Wszyscy mają długiego. To nie jest argument. A poza tym, są rzeczy ważniejsze u mężczyzny. Na przykład inteligencja.
X: Ha, ha, ha! Nie rozśmieszaj mnie. Który z nich jest inteligentny?
Y: Daj już spokój. I tak jesteś dla mnie za stary.
X: Przecież mówię, że mam długiego.
Y: Dobra, wrócimy do tej rozmowy po wyborach. Teraz pogadajmy o sprawach państwowych, bo inaczej PiS wygra i będziemy mieli inne problemy, niż to, co ja lubię, a czego nie.

I daje słowo, że tam już nie ma nic. Dosłownie nic. Więc nie ma o czym gadać. Poza tym, nawet gdyby mnie same ABW prosiło o ujawnienie tych materiałów, i tak bym nie był w stanie tego zrobić, bo te papiery wyrzuciłem jeszcze zanim wróciłem do domu, a w dodatku mój pies – jak wiadomo, labrador – wszystko natychmiast najpierw zeżarł, a potem wydalił w postaci trawy zmieszanej z czymś nieokreślonym.
Tak więc, jak widzimy, chyba nadszedł czas, by zakończyć temat taśm i zająć się przygotowaniami do lata, wakacji i dalszej walki o przeżycie, tym razem już na poziomie znacznie bardziej nam bliskim, niż wyznaczanym przez zachowania jakichś dziwnych ludzi, których nawet za dobrze nie znamy.

No i czytajmy książki. W księgarni Coryllusa, pod adresem www.coryllus.pl jest ich cała masa, w tym wszystkie moje, w tym dwa pierwsze „toyahy” w niezwykle atrakcyjnej cenie. I oczywiście apel dodatkowy. Mamy naprawde ciężki kryzys. Brakuje mniej więcj 3 tysięcy złotych, żeby odetchnąć. Każdy więc gest jest wyczekiwany jak przysłowiowy dżdż (tak to brzmi po polsku?) przez przysłowiową kanię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...