Mój przedwczorajszy tekst poświęcony niczym nieusprawiedliwionej, bezsensownej i kompletnie bezmyślnej agresji paru prawicowych głupków, zwróconej przeciwko senatorowi Libickiemu i jego blogerskiej aktywności, wzbudził pewne zainteresowanie, jednak przy okazji dał okazję do postawienia mi zarzutu, że moim prawdziwym zamiarem nie było zajmowanie się ani Libickim, ani nawet sytuacją w Salonie, ale dosolenie blogerowi Sowińcowi z którym mam na pieńku. Oczywiście, nie mam tu zamiaru wyjaśniać absurdów tego zarzutu, bo to i tak nic nie da, natomiast powiem może tylko, że gdybym chciał pokazać Sowińcowi, co o nim myślę, to bym nie poświęcał mu osobnej notki, ale się na niego zasadził w Krakowie i rozbiłbym mu na głowie pomidor, względnie jajko. Skoro jednak mi na tym nie zależy, to jeśli się nim niekiedy zajmuję, to wyłącznie jako pretekstem do rozważań na tematy znacznie ciekawsze i bardziej uniwersalne.
Od czwartku jednak wciąż myślę o tym Libickim i wychodzi na to, że jeszcze raz będę się musiał nim zająć. Tym razem – obiecuję uroczyście – po raz ostatni. Może najpierw, gdyby ktoś nie wiedział, opowiem, jak jest pomyślany blog Libickiego. Jest to, o ile czegoś nie przegapiłem, jedna notka dziennie, wstawiana najczęściej z samego rana, regularnie ozdobiona wielkim, kolorowym zdjęciem Libickiego w jakiejś zabawnej sytuacji i wypełniona jednym, maksymalnie dwu- lub trzy – (jeśli akapity są jednozdaniowe) akapitowym tekstem, napisanym byle jak, bez pomysłu, bez dowcipu i bez sensu. Ponieważ któregoś dnia, zdjęcie, jakie Libicki zamieścił, przedstawiało go w towarzystwie jakiegoś dudusia z laptopem, uznałem, że Libicki – czy to z czystego lenistwa, czy problemów ruchowych – nie prowadzi swojego bloga osobiście, lecz robotę tę zleca swojemu asystentowi, co by wyjaśniało kwestię poziomu.
Nie to jest jednak najważniejsze: w końcu 95 procent tekstów ukazujących się w Salonie24, to teksty zaledwie minimalnie lepsze, a niekiedy i odrobinę gorsze, od tego, co możemy znaleźć u Libickiego. To co jest naprawdę poruszające, to fakt, że blog Libickiego jest komentowany, a niewykluczone, że w ogóle czytany, wyłącznie przez grupę wspomnianych wcześniej głupków, którzy z jakiegoś powodu uważają za konieczne Libickiego w najbardziej przykry sposób obrażać. I obrażanie to nie ma w żaden sposób wymiaru merytorycznego; tam nikt nawet nie próbuje komentować tego co Libicki napisał; tam chodzi tylko o to, by mu powiedzieć, że jest durniem, albo że wygląda jak idiota, i mu w ten sposób dokuczyć.
Libicki na te ataki w ogóle nie reaguje, a my nawet nie wiemy, czy to dlatego, że on o nich nie ma pojęcia, czy że one mu w najgorszym wypadku nie przeszkadzają. Faktem jest, że on pisze kolejny tekst, natychmiast przychodzi tych kilku stałych komentatorów, mówią Libickiemu, że wygląda jak idiota, że jest głupi, a niekiedy też, że jest głupim kaleką, a on milczy.
Wczoraj, w związku z mistrzostwami w piłce nożnej, Libicki zamieścił na blogu tekst, w którym napisał, że z trzech dotychczasowych meczów, on widział tylko dwa, no i te „jego” dwa mecze były tak fantastyczne, że on teraz widzi, że to co nam pokazują polscy piłkarze, to nie jest piłka nożna, tylko jakaś inna dyscyplina sportowa. Pomijając ogromne zdjęcie, przedstawiające Libickiego z białoczerwonym szalikiem z napisem „Polska”, nie było tam już nic więcej.
Jako pierwszy przyszedł Sowiniec i wyśmiał Libickiego za te „jego” dwa mecze, z taka sugestia, że niby czemu on pisze, że te mecze są jego, skoro on nawet nie potrafiłby kopnąć piłki. Za5raz po Sowińcu przyszedł bloger Onion13 i napisał Libickiemu, że jest głupkiem, potem przyszedł bloger, którego nie znam i napisał, że Libicki na tym zdjęciu wygląda, jak idiota, oprócz tego pojawiły się dwa specjalnie na tę okazję zrobione tak zwane memy, a dalej już nie patrzyłem.
A ja wciąż nie mogę się przestać zastanawiać, co tu się dzieje. Przyjmijmy, że Libicki ani tego co tam jest wyświetlane nie pisze, ani tego nie czyta, tylko wszystko załatwia ten jego asystent. No ale wydaje mi się, że jego asystenckim obowiązkiem byłoby wówczas poinformować Libickiego, że jego blog służy niemal wyłącznie jako miejsce, gdzie można go bezkarnie obrażać, a więc to całe wystawianie się nie ma sensu. No więc załóżmy, że ów asystent mu to mówi, tyle że Libicki na to reaguje wzruszeniem ramion i uwagą, że to nie ma znaczenia, bo większość internautów go lubi, szanuje i ceni. W tej sytuacji, równie dobrze mogę ten tekst zamknąć i przeprosić, że zawracałem głowę.
Ja jednak jestem głęboko przekonany, że Libicki – cokolwiek sobie na jego temat myślimy – aż tak głupi nie jest. On oczywiście może faktycznie te swoje żałosne zdjęcia wklejać w dobrej wierze, będąc przekonanym, że wygląda na nich wręcz fantastycznie, a pisanymi przez siebie refleksjami się wręcz zachwycać, natomiast nie wydaje mi się możliwe, żeby on mógł tolerować tę tępą agresję w szczerym przekonaniu, że to jest zaledwie nieistotny odprysk w obliczu powszechnego poparcia ze strony internetowej społeczności. Jestem głęboko przekonany, że Libicki – niezależnie od psychicznego stanu, w jakim się znajduje – wie, że jeśli on zbanuje Sowińca, Oniona i tych paru jeszcze durniów, jego blog umrze śmiercią naturalną. On to musi wiedzieć.
W tym momencie pojawia się kolejna kwestia: po co Libickiemu ten blog? Czemu jemu tak bardzo zależy, żeby go mieć i żeby się codziennie wystawiać na te szyderstwa zarówno z jego intelektu, jaki i fizycznego wyglądu? Pisałem o tym już w tamtym tekście, sugerując, że za tym stoi prosty plan, polegający na pokazaniu jak najszerszej publiczności, iż prawicowe media – w tym przede wszystkim blogi – to najbardziej prymitywne i głupie hejterstwo. I wciąż jestem skłonny tę opcję przyjąć, jako słuszną. Bo jeśli nie to, to naprawdę pozostaje nam tylko przyjąć, że choćby nie wiadomo jak bardzo był Libicki fizycznie pokrzywdzony, to wszystko jest nic w porównaniu z tym, co się dzieje w jego głowie. Są zatem tylko te dwie możliwości: on wie, co się dzieje i taka sytuacja mu pasuje, albo dalej wie, co się dzieje, tyle że uważa, że to jest nieprawda. On wkleja te zdjęcia, w przekonaniu że wygląda na nich wręcz fantastycznie, a owa odrobina autoironii tylko ów zachwyt czytelników wzmacnia, pod spodem są te teksty, jego zdaniem, najwyższej publicystycznej klasy i o największej głębi intelektualnej, jeśli idzie natomiast o Sowińca, Oniona i resztę, on wie, że to nic takiego, bo ogromna większość wprawdzie nie komentuje, ale przychodzi tam tylko i wyłącznie dla niego i stanowi jego przyszły elektorat. Ja w to, jak już wspomniałem, nie wierzę, ale i taką ewentualność biorę pod uwagę.
Tyle że znów, jeśli przyjąć którąkolwiek z tych wersji, to że są ludzie, dla których sensem życia, od czasu do czasu choćby, jest tam zajść i Libickiemu pluć w oczy, świadczy tylko o nich.
Wczoraj w związku z tym zachowaniem, zablokowałem dostęp do komentowania na moim blogu koledze Onionowi. A dziś obiecuję, że którykolwiek z nich się u mnie pojawi, zostanie w jednej chwili zbanowany, choćby nawet napisał najmądrzejszy, najdowcipniejszy i najbardziej mi miły komentarz. Jeśli którykolwiek z moich komentatorów ukoże się również komentatorem u Libickiego – wyleci bez słowa wyjaśnienia. Dlaczego? Bo, jak już powiedziałem Onionowi, ja dbam o własną reputację, a w tym wypadku mamy do czynienia z takim poziomem, że, powiem szczerze, wolę już Pantryjotę.
Tradycyjnie polecam swoje książki, do nabycia na stronie www.coryllus.pl, w tym pierwszy wybór felietonów zatytułowany „O siedmiokilogramowym liściu i inne historię”. Nakład jest już niemal wyczerpany, cena zaledwie 15 zł., a więc warto się spieszyć. Zwłaszcza, że to naprawdę nie wszystko.
Tradycyjnie polecam swoje książki, do nabycia na stronie www.coryllus.pl, w tym pierwszy wybór felietonów zatytułowany „O siedmiokilogramowym liściu i inne historię”. Nakład jest już niemal wyczerpany, cena zaledwie 15 zł., a więc warto się spieszyć. Zwłaszcza, że to naprawdę nie wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.