Ponieważ ostatnio zebrało mi się na wspomnienia, nic nie zaszkodzi, jeśli i dziś – choćby tylko na początek tego tekstu – trochę sobie powspominam. W maju roku 1990 powstało Porozumienie Centrum, a ja, we wrześniu tego samego roku, do tego Porozumienia Centrum, w sposób jak najbardziej oficjalny, wstąpiłem. Oficjalny, a więc nie na takiej zasadzie, że coś tam komuś powiedziałem, ale z tymi wszystkimi składkami, zebraniami i całą konieczną resztą, włączając w to i to, że we wszystkich towarzyskich sytuacjach, od czasu do czasu, zmuszony byłem do odpowiadania na pytania typu: „Krzysiu? Ty chyba żartujesz???” Trzymałem się i Jarosława Kaczyńskiego i każdego firmowanego przez niego projektu bez przerwy przez wszystkie te lata, aż do czasu, gdy Porozumienie Centrum zostało doszczętnie i skutecznie przez Służby rozbite. Ale i wtedy też, nie poszedłem nigdzie indziej, lecz tkwiłem przy Jarosławie Kaczyńskim, i tak już mam do dziś.
Rok 1990, jak może część z nas pamięta, to był rok, w którym Polska wolna i suwerenna wierzyła w to, że dla bezpiecznej przyszłości i skutecznej nadziei, prezydentem powinien zostać Lech Wałęsa i nikt inny. Raz, że to jednak był Wałęsa, ale też z tego powodu, że nikt inny tym prezydentem nie mógł wówczas zostać. Porozumienie Centrum w dużym stopniu stanowiło inicjatywę, której podstawowym celem było zatrzymanie projektu, który miał w planie przejąć w Polsce wieczną władzę, a której beneficjentem miały być środowiska związane z jednej strony z Gazetą Wyborczą, a z drugiej z tak zwanym „reformatorskim skrzydłem PZPR”. Takie to były czasy, takie plany, taka walka, a naszą bronią w tej walce – jak trudno w to dziś uwierzyć! – był właśnie nie kto inny, jak Lech Wałęsa. Bardzo się zaangażowałem w to, by Tadeusz Mazowiecki, a z nim cała ta banda, której dzisiejszą emanacją jest sam Donald Tusk i Spółka, dostali wtedy lanie, i kiedy Lech Wałęsa został prezydentem, byłem bardzo szczęśliwy.
Kampania wyborcza, która ostatecznie doprowadziła do tej, jak się okazało, nieszczęsnej, a mimo to jedynej wówczas możliwej, prezydentury, była bardzo piękna i pełna dobrych emocji. Przede wszystkim, my, jako oczywiści zwycięzcy, prowadziliśmy ją bez jakiejkolwiek agresji, złości, nerwów, czy choćby strachu. Nosiliśmy te znaczki z prostym napisem „Tak”, i ile razy naprzeciwko nas pojawiali się oni, z coraz bardziej przerażoną nienawiścią, wzruszaliśmy jedynie ramionami i dalej robiliśmy swoje. Fajne to były dni. Pamiętam, że dzień za dniem stałem na tym niby rynku w Katowicach, rozdawałem te ulotki, znaczki, książeczki, czując jak potężna siła za mną stoi, a jednocześnie ze wszystkich stron nacierały na mnie twarze ludzi, które szyderczo pytały, czy ja przypadkiem nie zwariowałem, wierząc że Wałęsa ma jakiekolwiek szanse wygrać z panem Tadeuszem. Oczywiście, nie twierdzę, że było łatwo. Już wówczas System miał opracowany ten plan, który dziś z takim sukcesem wciela w życie, a polegający na tym, że nam się wmawia, że tak naprawdę jesteśmy zupełnie sami. A tamtym, że za nimi stoją właściwie wszyscy. Tym bardziej jednak nasze zwycięstwo było tak słodkie, a ich porażka – tak pełna wściekłości.
Stało się jednak tak, że przez te wszystkie lata – pomijając tamten epizod z roku 1990 – wspierałem Jarosława Kaczyńskiego cicho i spokojnie, i właściwie do czasu jak zacząłem prowadzić ten blog, jedyny praktyczny gest, jaki wykonałem na poziomie czystej polityki, to było wstąpienie do Prawa i Sprawiedliwości, a i to też, bardziej właściwie jako symboliczny, niż praktyczny gest, dopiero po tym, jak rząd PiS-u został w praktyce obalony. Dziś, w związku ze wspomnianym kandydowaniem – no i, może przede wszystkim, przez to, że ludzie PiS-u w okolicy dowiedzieli się, że zbijam bąki, zostałem poproszony o to, by – tak jak kiedyś, przed dwudziestu laty, pójść na katowicki rynek, i tym razem już w kompletnie nowych okolicznościach – niech żartobliwie będzie, że przyrody – namawiać do głosowania na PiS. W związku z tym zdarzeniem, chciałem przekazać tu parę, moim zdaniem, bardzo dobrych informacji.
Otóż moim zadaniem w tym dzisiejszym dniu było siedzenie na przystanku tramwajowym, pod pisowskim parasolem, obok jakiegoś nieznanego mi Dominika, i przez pięć bitych godzin zbieranie od nieznanych mi, a popierających Prawo i Sprawiedliwość osób, podpisów pod listami do Sejmu i Senatu. Przyznam szczerze, że szedłem na ten przystanek bardzo niechętnie. Przede wszystkim, jestem dziś o całe dwadzieścia lat starszy od tamtego człowieka, który rozdawał pro-wałęsowskie materiały wyborcze, a i czasy też robią wrażenie znacznie bardziej nerwowych, niż kiedyś, a ja nie miałem za bardzo chęci na użeranie się z bandą wściekłych gówniarzy, którzy na sto procent przyjdą, żeby pluć czy to na Lecha Kaczyńskiego, czy – to już ci bardziej delikatni – na wciąż jeszcze żyjącego Jarosława. Poza tym, ja – jak sądzę – dość dobrze znam moje miasto i jego zdolności okołopolityczne, i też jakoś głupio było mi czekać aż te smutne pięć godzin miną, tracąc czas na nudnym przyglądaniu się, albo obojętnemu, albo, dla odmiany, plującemu złością, tłumowi.
I oto, proszę sobie wyobrazić, tłum ani nie było obojętny, ani plujący złością. Na widok parasola z przyczepionymi pisowskimi tabliczkami, przychodziło do nas bardzo dużo osób. I starszych, i młodszych, i w średnim wieku, i kobiet, i mężczyzn. Ludzie byli weseli, zatroskani, smutni, skupieni, wszyscy bardzo sympatyczni i, co niezwykle ciekawe, bardzo ciekawi rozmowy. Praktycznie nie pojawili się tak zwani wariaci, których, jak wiemy, zawsze jest wszędzie pełno. Nikt nie przeklinał, nikt się nie złościł. Nie padło ani jedno słowo o bandytach, o żydach, o zdrajcach. Przychodzili tacy, którzy mówili, że tylko Kaczyński, ale też i tacy, którzy byli pełni wątpliwości. Przyszedł jakiś chłopak, który chciał koniecznie wiedzieć, jakie mamy gwarancje, że, kiedy PiS dojdzie do władzy, to cokolwiek się zmieni na lepsze. Był też człowiek dużo młodszy ode mnie, który powiedział, że on nie będzie głosował na byle kogo i koniecznie chciał wiedzieć, co ja w życiu osiągnąłem takiego, że on może mi zaufać. I też sobie pogadaliśmy. Niekiedy ludzi było tak dużo, że trudno się było zorientować, co się wokół dzieje. Dla sprawiedliwości, przyznam, że przyszedł też pewien starszy pan, który powiedział, że on na wybory nie pójdzie, bo on już nie wierzy nikomu, poza swoją córką, którą zdążył jeszcze pod koniec życia spłodzić. Niesamowite! Ale był uśmiechnięty i wesoły.
Przez te pięć godzin nie pojawił się nikt – dosłownie nikt – kto by choćby półgębkiem zadeklarował, że będzie głosował na PO.
W pewnym momencie pojawił się pewien pan, który stwierdził, ze ten nasz parasol wygląda strasznie nędznie, jak go porównać ze stojącym kilka ulic dalej parasolem Platformy, na co drugi, przyznał, że owszem. Choćby przez to, że tam siedzą cztery panieneczki w krótkich spódniczkach, a nie jakiś stary dziad i jakiś byle jaki chłopak. Wszyscyśmy się oczywiście roześmiali, a ja, po skończonym dniu, tak dla sprawdzenia sytuacji, poszedłem w stronę tych panienek ze zdjęciem Kazimierza Kutza i… wszystko się zgadzało. Parasol był prześliczny, dziewcząt było sztuk cztery, Kutza akurat nie zauważyłem, ale za to też nie zauważyłem nikogo więcej. Tylko ten śliczny parasol, te cztery lalunie i pełna, czysta nuda. W dodatku nuda, która robiła wrażenie, jakby trwała już od dłuższego czasu i jeśli ona jeszcze nie eksplodowała, to tylko dlatego, że owe panieneczki najwidoczniej właśnie znalazły sobie jakiś temat do rozmowy, i to owa właśnie rozmowa skutecznie trzymała je przy życiu. One wyglądały tak rozkosznie, że w pewnym momencie nagle pomyślałem sobie, że może nie byłoby źle podejść tam i zadać im jakieś proste pytanie, na przykład, jak ma na imię obecny prezydent Polski. A później napisać na ten temat jakiś wesoły tekst. No ale, machnąłem ręką. I stąd, to już będzie wszystko.
Zachęcam do wiary. No i tradycyjnie, proszę o finansowe wspieranie tego bloga, bo – tak jak już wspomniałem temu panu od osiągnięć – to niemal wszystko, co dotychczas udało mi się w moim życiu zdobyć.
Jeszcze raz z serca życzę zwycięstwa. Takich posłów nam trzeba. Cała moja rodzina zagłosuje na Pana z pełnym przekonaniem, ze wreszcie mamy na kogo głosować (i tak zagłosowalibysmy na kogos z PiS-u, ale to nie to samo, co głosować na człowoeka, którego się zna - choćby tylko z blogosfery)
OdpowiedzUsuńBardzo krzepiący wpis.
OdpowiedzUsuńTrzeba było może jednak pocieszyć te dziewczyny z PO, skoro ich partia jest już w Katowicach przegrana. A nuż udałoby się je sprowadzić na drogę politycznej cnoty?
@Galiusz
OdpowiedzUsuńDziękuję. Ja też będę głosował na siebie. I nawet gdybym nie był sobą, też bym głosował na siebie. Kwestia zdrowego rozsądku.
Ogrooomnie się cieszę. Mam nadzieję,że jak już będziesz w Warszawie dasz się zaprosic na domowy obiad .
OdpowiedzUsuńI jak będziesz w Gdańsku, to proszę do mnie. A ja jak będę koło Katowic to też się wproszę na spotkanie. Ta notka wlewa otuchę w serca.
OdpowiedzUsuń@opornik
OdpowiedzUsuńJak najbardziej. Zwłaszcza że darmowy. Ostatnio mam dobry nastrój do przyjmowania zaproszeń na darmowe obiady. Jak jakiś francuski artysta spod mostu.
@kryska
OdpowiedzUsuńJak już zostanę tym posłem, to ja stawiam.
@Toyahu!
OdpowiedzUsuńDziś rano przeczytałem Twój poprzedni wpis i cały dzień chodzę z tą Twoją kandydaturą. Lemming dał dobry pomysł: bierzemy karteczki i do Katowic. Obiecać, że przyjadę, nie mogę, bo nie wiem jak to będzie u mnie w październiku ale na pewno bardzo chcę. A chcieć to móc.
No i, naprawdę, wielkie dzięki za ten dzisiejszy optymizm! (Ja zresztą też dziś podpisałem taką listę, teść przyniósł ;) Aż chciałoby się zaśpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła" ale nie popadajmy w aż taki patos.
Ukłony!
Od Sejmu to długi spacer przez Łazienki i już jesteś u mnie. Czekamy.
OdpowiedzUsuń@Kevin
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale tym razem, Twój wpis wypadł nie z mojej winy. Blogger czasem tak robi, że nie wiadomo z jakiego powodu kwalifikuje niektóre komentarze jako spam i ja je muszę wyłapywać indywidualnie.
Jakoś sobie radzę. Gorzej, że niestety prawdziwy, trollowski spam tu sobie często hasa bez przeszkód. I na niego nie ma absolutnie żadnej rady.
@Kozik
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie popadajmy. Sytuacji nie będziemy znali do samego końca.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTych parę godzin na powietrzu podziałało na Ciebie jak eliksir młodości i optymizmu...
Takie małe a cieszy!
I od razu taka notka...
Pozdrawiam
@raven59
OdpowiedzUsuńNo nie! Z tym powietrzem to Cię jednak poniosło. Ja, wbrew temu co Ci się zdaje, wychodziłem ostatnio parę razy z domu.
@toyah
OdpowiedzUsuńExcellent!
@Toyah
OdpowiedzUsuńNo dobrze, rzucę mojego Artura G.
@Toyah
OdpowiedzUsuńDzięki za wyjaśnienie. Nic się nie stało.
Fajnie, że akurat teraz ukazała się Pańska książka, bo mnóstwo osób pozna Pańskie poglądy, a poza tym nie będzie Pan miał problemu ze sfinansowaniem sobie kampanii, która z pewnością będzie kosztować najmniej 5 tysięcy złotych.
Ciekawe, czy i co pisze dzisiaj katowicka prasa o tym, że jest Pan kandydatem. Może jest nawet jakaś czołówka?
Mam nadzieję, że uda się zmobilizować blogerów spoza Katowic do wzięcia zaświadczeń i przyjazdu tam celem oddania głosu na Pana. Jeśli będzie to choćby tysiąc osób, mandat ma Pan w kieszeni. A przy takiej popularności powinno być więcej chętnych do takiej wyborczej wyprawy.
PS. Nie widziałem jeszcze w żadnej gazecie ani tygodniku recenzji z Pańskiej książki.
@Toyah
OdpowiedzUsuńObawiam sie tylko jednego: jeśli zdystansuje Pan (w co nie wątpię) konkurencję z listy, mogą Pana spotkać nieprzyjemności ze strony regionalnych władz PiS, bo żadna partia nie lubi naruszenia ustalonej przez jej gremia kierownicze hierarchii.
Z ogromnym zainteresowaniem czekam na Pańskie występy w ogólnopolskiej telewizyjnej kampanii wyborczej, bo podobno (nie oglądałem tego programu, niestety) rozbił Pan już raz w puch przeciwników politycznych w "Warto rozmawiać".
@Kozik
OdpowiedzUsuńToyah posłem - patos uzasadniony.Czy było bardziej optymistyczne zdarzenie w najnowszej historii Polski od zwycięstwa nad bolszewikami w wojnie 1920 roku?
@Marylka
OdpowiedzUsuńWierz mi, moje dziecko. Tak będzie dla Ciebie lepiej.
@Kevin
OdpowiedzUsuńListy kandydatów nie są jeszcze ogłoszone, więc moja kandydatura jest wciąż nieoficjalna. To co wiem, to to że śląski PiS mnie na liście umieścił i - jak słyszę od tzw. ludzi - Kaczyński mnie z niej nie skreślił. To wszystko.
Ani ja ani moja książka nie należy do politycznego mainstreamu, więc nie ma się co spodziewać, że choćby tylko lokalna prasa o mnie wspominała.
@Kevin
OdpowiedzUsuńNie rozbiłem ich w puch, bo mój występ trwał zaledwie dwie minuty. Może mniej. Ale owszem, paru z nich się zaczęło wiercić. Bardzo był to dobry widok.
@Kevin
OdpowiedzUsuńTen program, jak ktoś chce, może obejrzeć tutaj
Ja tam się pojawiam gdzieś w 15 minucie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Proszę nie być za skromnym, to w polityce nie popłaca, zwłaszcza że jest Pan postacią szeroko rozpoznawalną w skali kraju.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTen link nie działa
@Marylka
OdpowiedzUsuńU mnie też nie działa. Ale ponoć Toyah był gwiazdą tego programu.
@Kevin
OdpowiedzUsuńNie jestem ani skromny, ani też rozpoznawany choćby w skali mojej dzielnicy. A jak idzie o ten blog, to nawet w skali kamienicy, w której mieszkam.
Natomiast ciekawi mnie Pańska sytuacja. Ten nick Kevin, to może na cześć bohatera znanego filmu? Mama z tatą pojechali na wakacje, a Pan został sam w domu?
Czy może chodziło tylko o to, żeby się nazywać po angielsku?
@Marylka
OdpowiedzUsuńChciałem żeby było czyściej, ale trudno. W tej sytuacji zwykły adres:
http://www.tvp.pl/publicystyka/tematyka-spoleczna/warto-rozmawiac/wideo/demokracja-w-dobie-matrixa-20052010/1724908
witam
OdpowiedzUsuńPiszę tutaj pierwszy raz ale czytam Cię toyahu od zawsze. Spotkaliśmy się nawet w Warszawie na którejś rocznicy salonu24 w tej kawiarni w której oni tę całą fetę sobie zorganizowali i zapamiętam i te spotkanie i tę naszą rozmowę i w koncu samego Ciebie jako człowieka niezwykle ciepłego i otwartego. Może tak jest w całej Polsce - w Warszawie to chyba ostatnio jednak rzadkość.
Ale mam słowo w związku z Twoim posłowaniem.
A cóż z czytelnikami ?
Zawiesisz zapewne prowadzenie bloga bo nie wypada, żeby poseł zajmował się tak przyziemną działalnością. Poza tym pewnie brak czasu i jakaś tam zapewne tajemnica (już państwowa) będzie sporym ograniczeniem w wyrażaniu myśli.
I stracimy ten Twój jezyk, ten rytm każdej z Twoich opowieści.
To smutne ale to chyba realne
pozdrawiam z Warszawy
vanity fare
W latach 90. zupełnie nie miałem czasu interesować się polityką, ale intuicyjnie stroniłem od środowiska GW i popierałem J. Kaczyńskiego. Gdy PC zniknęło ze sceny politycznej, to już do reszty porzuciłem wszelkie zainteresowanie polityką krajową. Dodam, że byłem wtedy za Kaczyńskim ze względu na poczucie, że jedynie on jest zdolny dbać o polską rację stanu w tym całym naszym politycznym bajorze. W wielu kwestiach nie zgadzałem się z nim, ale ta jedna przeważyła wszystkie inne. Dziś po latach zmądrzałem i przyznaję rację Kaczyńskiemu nawet w sprawach, które wtedy odrzucałem, a wręcz miałem mu za złe. Ale to dygresja, chciałbym zwrócić się do Autora i Kandydata do Sejmu z inną sprawą. (cdn)
OdpowiedzUsuń@hpc
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, to posłowanie jest na razie dość mało prawdopodobne.
Po drugie, nie zawieszę. Tyle tylko że wreszcie będę mógł usunąć stąd ten cholerny numer konta. Czego już się nie mogę doczekać.
Inna sprawa, że on - co stwierdzam z prawdziwym lekiem - i tak już praktycznie przestał na bardzo wielu robić jakiekolwiek wrażenie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńLubię ten film. Po prostu.
A Pan niech nie przesadza ze skromnością, bo trzeba iść śmiało do przodu po mandat poselski.
Przemawia do mnie zapowiedziana w poprzednim wpisie bezkompromisowość, co jednocześnie musi wiązać się z aktywną działalnością polityczną. Obszarów, które będą wymagały wytężonej pracy nie brakuje. Ja ze swojej strony, chciałbym zwrócić uwagę na jeden szczególnie zaniedbany w debacie publicznej. Otóż, gdy mowa o nauce, innowacyjności, informatyzacji, to większość polityków "jest za" i szybko zmienia temat. Rezultat jest taki, że np. informatyzacja publiczna została opanowana przez osoby pokroju Ryszarda Krauzego i jego następców. Nie da się w krótkim komentarzu opisać jak strategicznie kluczowy dla państwa jest ten obszar. I jak bardzo go zaniedbano. Jaka lekkomyślność i korupcja tu panuje.
OdpowiedzUsuńNa razie w największym skrócie podaję 2 postulaty:
1. Maksymalne bezpieczeństwo teleinformatyczne dla państwa.
2. Minimalna ingerencja państwa w wirtualne życie obywateli.
Jeśli do tego się zgadzamy, to proszę o uwzględnienie tego aspektu w swojej działalności. Polityk nie musi być eksperckim znawcą danej dziedziny. Powinien za to korzystać z rzetelnych ekspertów, nie ulegać naciskom i być skutecznym właśnie politycznie.
@Kevin
OdpowiedzUsuńPrzecież wyraźnie napisałem, że nie jestem skromny. Jak to Panu mało, to powtórzę dobitniej - jestem osobą pełną pychy.
Swoją drogą, czy to możliwe, że starczyło Panu amunicji tylko na parę zdań i zaczyna się Pan powtarzać? Proszę nie zapominać - my tu takich co się powtarzają nie tolerujemy. Szczególnie powtarzających się szyderców.
@filozof grecki
OdpowiedzUsuńNa razie mogę Ci obiecać jedno. O naciskach mowy nie ma.
@Toyah
OdpowiedzUsuńMy? To Was jest legion?
@toyah
OdpowiedzUsuńSłowo "naciski" - jak wiele innych - trochę się zdewaluowało ostatnio. A ja napisałem je w najbardziej ścisłym znaczeniu. W dziedzinie informatyzacji wchodzą w grę kolosalne interesy, może dlatego celowo ten temat jest trzymany na uboczu. Wyobraźmy sobie strumień pieniędzy, jaki trafia do firm informatycznych obsługujących państwo. W tej dziedzinie szczególnie mnożą się bezkarne nadużycia przy przetargach od gmin do ministerstw. Gdyby spróbować ten strumień pieniędzy zmniejszyć i trochę przekierować choćby przez dyrektywy lub ustawy wymuszające stosowanie otwartego oprogramowania (śladem niektórych mądrych krajów), to naciski pojawiłyby się z całą pewnością. A to tylko jeden przykład.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTrochę żal Artura, ale idea wycieczki przeważa.
@kevin
OdpowiedzUsuńZatruwasz tu atmosfere,chlopcze.
Won.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńPełna kultura, nie ma co.
@All
OdpowiedzUsuńTen Toyah bez przerwy mnie wyprzedza w obserwacjach plenerowych!
Przejeżdżałem dzisiaj przez Wrocław, nie przez żadne peryferie, ale w możliwie najbardziej prominentną okolicę mieszkalną (jeśli ktoś się zna, to Krzyki koło komendy :D.
Skusiłem się tam zjeść trochę ruskich (pierogów) w takiej sympatycznej, małej jadłodajni. Zamówiłem i czekając wzrok swój przylepiłem do ulotki wyborczej, którą ktoś tam ustawił na stoliku koło wejścia.
Wziąłem, przeglądam i nijak nie mogę dojść, kto to się stręczy i skąd on?
Pisze kolo, żeby na niego głosować, bo on "dziesiąty na liście". Zatem, żaden tam wolny strzelec, tylko jakiś partyjny.
Ale z jakiej partii????? za Chiny rozgryźć z ulotki nie można.
Pisze, że jest już 4 lata posłem i jeszcze nie zdążył zrobić wszystkiego.
POmyślałby kto, że to sam Donaldu się stręczy, ale ze zdjęcia całkiem niepodobny. Poza tym, za jaki Grzech Schetyna owego dopuściłby na listy we Wrocku, choćby na 10 tej pozycji?
No, jak on poseł, to zapamiętałem nazwisko i właśnie w domu sprawdziłem w bieżącym sejmostanie osobowym.
I instynkt mnie nie zawodził. Kolo nazywa się Michał Jaros i jest na obecnej liście klubu PO.
Ale czemu, kandydując, wstydzi się swojego pochodzenia?
Czyżby to był już taki wstyd?
PS.: Właściwie to był w tej ulotce pewien namiar partyjny. Otóż na marginesie ktoś długopisem dobazgrał: "PiS rulez!".
Pewnie czekał na fasolkę po bretońsku. Jak Boga kocham, to nie ja.
W każdym razie, cokolwiek chciał wyrazić, to trafił.
Sam dokonałem podpisu pod listą w centrum Warszawy. Nie obserwowałem dłużej stanowiska, ale uderzające było, że wpisy zbierały nie dwie starsze nieco panie (jak to zwyklę z 'moherowymi' inicjatywami bywa)ale dwóch młodych, zupełnie normalnie"młodzieżowo" wyglądających chłopaków. Gdy jednak składając podpis zerknąłem na pierwsze liczby PESEL innych wpisujących to mimo iż liczę dwadzieścia kilka wiosen poczułem się jak gówniarz. Roczniki z lat 30. wcale nie były rzadkością. Inna sprawa , że miejsce było dość specyficzne - Hala Mirowska, ocalałe wojnę miejsce handlu i znane targowisko, gdzie kręci się dużo starszego pokolenia, często bardzo ubogiego. leżaće blisko dzikich 'pchlich targów' będących w pewnym sensie dalekim echem przedwojennych tradycji tych okolic.
OdpowiedzUsuń@filozof grecki&toyah
OdpowiedzUsuńbardzo popieram filozofa greckiego z jego postulatami dla Ciebie Toyahu.
Informatyzacja jest to branża, do której szlauchem płyną pieniądze państwowe bez żadnej kontroli.
Podobno w Elektrowni Kozienice jedna z firm informatycznych, co miesiąc wystawiała fakturę na prawie milion złotych za korzystanie z jej oprogramowania, z którego w elektrowni nikt nie korzystał. Nie wiadomo, czy w ogóle było zainstalowane, czy firma tylko wygrała tzw. przetarg i na tym się skończyło.
Jest to bardzo wdzięczny temat. W ogóle transparentność procedur przetargowych w spółkach Skarbu Państwa to bardzo duże pole do popisu.
@Toyah
OdpowiedzUsuńja podczas ostatnich wyborów prezydenckich stałam dłuższy czas pod kosciołem pod PiSowskimi parasolami i nie spotkałam się z ani jednym głosem przeciwko PiSowi, albo Kaczyńskim.
Wręcz przeciwnie. Spotkałam się z wyrazami życzliwości i uznania dla dokonań PiS-u.
Może dlatego, ze pod kościołem...
Hm dzisiaj do mnie do domu zastukali wolontariusz z PO z ulotką "Budujemy Polskę" czy coś takiego, no wykonanie materiałów konkurencji bardzo solidne... ale ja ta pozostanę przy swoim zdaniu.
OdpowiedzUsuń@Arek
OdpowiedzUsuńJeszcze tego brakowało, żeby ta ulotka się rozpadła w rękach.
@Toyah
OdpowiedzUsuń"Z tym powietrzem to Cię jednak poniosło. Ja, wbrew temu co Ci się zdaje, wychodziłem ostatnio parę razy z domu."
Wiesz, czasem wychodzenie z domu nie przynosi żadnych pozytywnych efektów - w tym przypadku zaowocował bardzo pozytywnie.
@raven59
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to zgoda.
Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę z dzisiejszej dobrej nowiny którą przekazał Coryllus :-)))
OdpowiedzUsuńhttp://coryllus.nowyekran.pl/post/24200,toyah-mlot-na-dziennikarzy
Strasznie Ci dopinguje i serdecznie pozdrawiam Toyahu drogi :-)
Wzorowa i przykładna postawa koleżeńska, także obywatelska w necie Coryllusa, oraz wielu innych osób, dla zainteresowanych:
OdpowiedzUsuńhttp://coryllus.nowyekran.pl/post/24200,toyah-mlot-na-dziennikarzy
@Toyah
OdpowiedzUsuńKoniecznie musi Pan zaistnieć w mediach podczas kampanii wyborczej, co nie powinno być problemem dla tak wytrawnego publicysty. Peryferyjny blog, choćby nawet najlepszy, nie wystarczy.
Z pewnością kilkanaście (kilkadziesiąt, jak dobrze pójdzie) krakowian pojedzie w dniu wyborów do Katowic, aby oddać głos na Pana.
Najsłynniejszy polski bloger w Sejmie - to jest to!
Drogi Toyahu
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za tę optymistyczną opowieść,
System najbardziej boi się tego "zeby nam sie chcialo chciec"
Jacek z Warszawy
@krakowiaczekjeden
OdpowiedzUsuńWszystko to prawda. Z małą korektą. Najsłynniejszy polski bloger nazywa się Pałasiński. Jacek Pałasiński.
Perspektywa rozmowy jako posła ze "stokrotką" w "kropce" warta wszystkich pieniedzy. Powodzenia od Warmii i Mazur (nie tak cudnych jakby chcieli tego urzędnicy P.O.) - Zbylut
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńCelnie Pan uderza, to dobrze rokuje w Sejmie.
@zbylut
OdpowiedzUsuńOczywiście ja nie mam za grosz doświadczenia, więc trudno mi jest się mądrzyć, ale myślę że byłoby ciekawie.