piątek, 12 sierpnia 2011

Nocne refleksje na dobry nowy dzień

Trochę przez to, że mam ostatnio mnóstwo czasu na zastanawianie się nad przeróżnymi kwestiami, a trochę też zainspirowany komentarzem jednego z bardzo już nielicznych czytelników, którym się wciąż jeszcze chce angażować we wspieranie morale tego naszego bloga, uświadomiłem sobie niespodziewanie, że do wyborów zostało nam już zaledwie niespełna dwa miesiące. Nie bardzo potrafię sobie przypomnieć atmosferę poprzedzającą wybory poprzednie, ale mam wrażenie, że, co by o niej nie powiedzieć, z całą pewnością nie było tak, że mieliśmy przed sobą osiem tygodni kampanii, a Polska pozostawała w stanie tak nieprawdopodobnego bezruchu. Wydaje mi się, że dziś jest trochę tak, że gdybyśmy zapytali ludzi na ulicy o to, jak oni się czują przed nadchodzącymi wyborami, zdecydowana większość zrobiłaby szerokie oczy na to, że mowa jest w ogóle o jakichś wyborach.
Ja sam przecież – wiedząc naturalnie, że w październiku będziemy wpuszczać do Sejmu nowych posłów – jak sam przed chwilą przyznałem, nie uświadamiałem sobie, że to już tak blisko. Przecież nawet i ja, jak może bardziej uważni czytelnicy tego bloga się zorientowali, nawet nie zauważyłem, że dopiero co w Wałbrzychu odbyły się wybory prezydenckie i że wałbrzyszanie, zupełnie jakby na nich spadła jakaś zaraza, postanowili po raz kolejny już, że ich prezydentem może być tylko ktoś, kogo im tam podrzuci Donald Tusk. O czym to może świadczyć? No chyba wyłącznie o tym, że wszyscy jesteśmy tak strasznie pochłonięci swoimi sprawami, że naprawdę byle co nas nie ruszy. A sam Wałbrzych? Słyszę dziś, jak strasznie się cieszą najwybitniejsi polityczni komentatorzy, że tam, w tym Wałbrzychu, wyborcza frekwencja przekroczyła aż 40%. Przepraszam bardzo, ale w sytuacji kiedy to miasto jest od tygodni na ustach całej Polski, kiedy tam od miesięcy trwa polityczne trzęsienie ziemi na poziomie właściwie najwyższym z możliwych, kiedy wreszcie głównym kandydatem jest lokalny pan doktor, którego wszyscy kochają miłością szaloną, ponad połowa obywateli prosi, by się od nich łaskawie odpieprzyć – ja bym się aż tak nie cieszył. A jeśli już miałbym myśleć o tych 40%, to raczej ze strachem, że z takimi to nigdy nie wiadomo, co im wpadnie do głowy.
A więc całkowity moralny upadek społeczeństwa, w tym sensie, że wszyscy są, w taki czy inny sposób, zajęci wyłącznie sobą, jest faktem. A skoro tak, to myślę, że drogi, jaka z tego stanu prowadzi na zewnątrz, nie zna nikt. Podobnie jak nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się wydarzy nawet nie za dwa miesiące, ale już za dwa dni. Nikt nie jest dziś w stanie powiedzieć, kto wygra jesienne wybory, kto będzie drugi, a kto trzeci, ale też nawet tego, czy udział w wyborach weźmie 70 procent uprawnionego społeczeństwa, czy może zaledwie procent 15.
A do tego mamy jeszcze tę zupełnie już świeżą sytuację kolejnej fali kryzysu finansowego i gospodarczego w całym niemal świecie, i tu też już tylko strach, że Bóg Jedyny wie, co się wydarzy jutro. Dziś, niespodziewanie zupełnie, urlop przerwał minister Rostowski i popędził do Warszawy, by się spotkać z premierem Tuskiem, a następnie poinformować wszystkich, którzy go w ogóle jeszcze mają ochotę słuchać, że we Francji, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Chinach fatycznie coś niedobrego się dzieje, natomiast my jesteśmy w sytuacji całkowicie idealnej. A to wszystko dzięki samemu Premierowi, który już na początku roku przewidział, co się będzie działo w sierpniu, i wykonał parę sprytnych ruchów wyprzedzających, dzięki którym i deficyt budżetowy będzie o całe 10 mld złotych niższy, niż się bali źli ludzie, i w ogóle Polska gwałtownie ruszy do przodu, zostawiając cały pogrążony w kryzysie świat daleko z tyłu. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to – a że jest już wystarczająco wesoło, widzi każdy – że kiedy któryś z dziennikarzy TVN24 zapytał jakiegoś tefauneowskiego eksperta o to, co się stało, że minister Rostowski tak nagle się znalazł w Warszawie, ów ekspert z bezczelnym uśmiechem na twarzy odpowiedział, że przez nic. Wiadomo przecież, ze to było zwykłe zagranie pijarowe. A więc, śmiechu kupa.
Zwróćmy jednak uwagę na coś jeszcze. Mamy niecałe 2 miesiące do wyborów, a kampanię prowadzą, jak dotychczas, tylko Platforma i SLD. No i się leją. Głównie w temacie takim o to, która z tych dwóch partii, ma więcej szacunku dla pederastów. Oczywiście wszystko odbywa się bardzo kulturalnie, bo to są w ogóle kulturalni państwo. Oni zatem się leją, a ludzie, którzy mogliby to ewentualnie obserwować, najwyraźniej to i całą resztę, z pedałami włącznie, mają głęboko w nosie. A ja już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę, jak to się zrobi zabawnie, gdy wreszcie do walki o Parlament wyruszy Prawo i Sprawiedliwość. Bo, jak się można spodziewać, będzie to kampania zupełnie nieporównywalna z tym wszystkim, co było wcześniej. I wtedy sobie popatrzymy, jak to ten, tak pozornie beznadziejnie, uśpiony naród zacznie się budzić z tego swojego letargu, zacznie rozpoznawać stare i tak już bardzo zapominane kształty, zacznie słyszeć stare i tak już zapomniane słowa, a obok tego wszystkiego nagle też usłyszy, jak to Platforma Obywatelska buduje Polskę. Nie wiem. Mogę się mylić. Ale czuję mocno, że efekt może być piorunujący.
Dziś dla rozrywki poszedłem z moim synem przejść się po mieście, i on w pewnym momencie zwrócił mi uwagę na to, że nie tylko ja wyglądam tak, jakbym za chwilę miał skonać z rozpaczy, ale podobnie większość mijanych przez nas ludzi. Trąca mnie łokciem i mówi: „Popatrz, tatusiu. Wszyscy mają takie same miny, jak ty”. Spojrzałem więc na tych wszystkich, o których on mówił, a którzy przechodzili w jedną i drugą stronę obok nas, i zauważyłem, że istotnie większość z nich – większość radykalna – ma twarze zmartwione w sposób modelowy.
Czy więc to, że ludzie są w swojej większości raczej zamartwieni, niż rozbawieni, ma dla nas jakieś znaczenie? Może ma, może nie ma. Trudno to przewidzieć. Z całą pewnością jednak znaczenie dla nas ma to, że podczas gdy większość społeczeństwa jest raczej zmartwiona, niż rozbawiona, to ci, którzy – przecież nie oszukujmy się – walczą nie o zwycięstwo, ale o przetrwanie, robią wrażenie, jakby się żywili już tylko i wyłącznie liśćmi konopii. W innym, wczorajszym, niezwykle inspirującym, komentarzu na tym blogu, tym razem inny już nasz kolega, pokazał nam obrazek, przedstawiający bandę wyborców Platformy Obywatelskiej siedzących nad zimnym i zadeszczonym morzem, żłopiących 21-letniego Chivas Regal, a na wieść o tym, że ich dług, w ciągu ostatnich lat, podskoczył z miliona do dwóch milionów złotych, wpadających w coraz to bardziej radosny nastrój. To, w jaki sposób oni się zachowują, ma dla nas znaczenie w takim oto sensie, że ich zachowanie dowodzi tego, że oni nie są w stanie nie dość że już niczego planować, to już nawet też kontrolować. Oni znaleźli się już w klasycznym korkociągu, a ze względu na obyczaje, jakie sobie w tym swoim przedziwnym środowisku zaprowadzili, nawet nie mogą choćby na chwilę spoważnieć, rozejrzeć się dookoła i choćby na chwilę się zadumać.
Pojawiają się ostatnio głosy – myślę, że będące troszkę reakcją na tę kompletną społeczną senność – że jeśli tym razem znowu Platforma Obywatelska wygra wybory i obejmie władzę na kolejne lata, to Polska już nigdy się spod tego, co oni tu nam nawrzucają, nie wygrzebie. Że przy tak potężnej propagandzie, przy tak wielkim kłamstwie i przy tak strasznych możliwościach manipulowania społeczeństwem, jakie oni mają w dyspozycji, oni zaprowadzą tu swoje porządki już na zawsze. Otóż uważam, że taka perspektywa jest całkowicie nierealna. Może to by się dało przeprowadzić, gdyby za tym planem stała ekipa poważniejsza. I to nie poważniejsza trochę bardziej, ale znacznie bardziej. Znacznie, znacznie bardziej. Oni musieliby przynajmniej stwarzać pozory, że coś potrafią. Musieliby też znaleźć w sobie minimum zwykłego, podstawowego zaangażowania na rzecz dobra publicznego. Tam jednak może już być tylko gorzej. Teraz jest fatalnie, a dalej będzie już tylko gorzej. Jeśli dziś pociąg z Katowic do Krakowa jedzie ponad dwie godziny, to za rok będzie jechał trzy, a za dwa lata – cztery. Jeśli dziś benzyna kosztuje 5 zł, a za miesiąc będzie kosztowała 6, to za rok będzie kosztowała 20, a za kolejny rok nagle się okaże, że benzyny zabrakło, i najbliżej można ją kupić na Białorusi. Jeśli dziś, jak się dowiaduję, w Gdańsku jednak nie ruszy obiecywana przez prezydenta Adamowicza na wrzesień szkoła dla niewidomych dzieci, bo termin jej otwarcia został właśnie przesunięty na rok najwcześniej 2017, to we wrześniu przyszłego roku nagle się okaże, że kolejny rok szkolny został odwołany. I to nawet nie na piśmie, bo nawet nie będzie komu tego pisma sporządzić. Napiszą o tym w gazetach. Dlaczego? Właśnie o tym mówię. Dlatego, że oni są całkowicie pozbawieni woli.
Swoją drogą, to bardzo ciekawa sprawa z tą szkołą dla niewidomych dzieci. TVN24 poświęcił tej sprawie cały długi reportaż, rozmawiał na ten temat z jakimś babsztylem, który jest tam wiceprezydentem, a nawet z rzecznikiem Adamowicza, Antonim Pawlakiem (kto go jeszcze pamięta?), i nie dość że przez cały ten czas ani się nie zająknął, że w Gdańsku rządzi Platforma Obywatelska, to jeszcze tak opracował komentarz, by ani razu nie pojawiło się nazwisko Adamowicz. Ktoś powie, że to jest właśnie argument przeciwko temu, co ja tu cały czas próbuję opowiadać. Że to właśnie nam pokazuje, jak ta propaganda jest mocna. Przepraszam bardzo, ale to jest taka moc, że jak przyjdzie odpowiedni moment, to po niej nie zostanie nawet splunięcie.
A zatem, jeśli jakimś cudem Platforma Obywatelska wygra te wybory, lub przegra, ale zachowa władzę, to niech Polskę Dobry Bóg zachowa w swojej opiece, a nam da możliwość, byśmy dożyli tego momentu, kiedy będzie można sobie popatrzeć, jak ci sami ludzie, którzy ich wybrali, tę bandę idiotów zaczną po kolei wydłubywać z tych ich gabinetów. Bo to będzie widok nie do przecenienia. A oni sami? Gdyby jeszcze mieli w sobie choćby minimum instynktu, to by władzę oddali i zaczęli wiać stąd, gdzie pieprz rośnie. Ale, jak już wspomnieliśmy, oni dostali ataku tego szczególnego rozbawienia, i już tak będą mieli do końca. Aż po nich przyjdziemy. No i dobrze.

Jeśli komuś od tych słów zrobiło się chociaż trochę raźniej, bardzo mi jest miło, i z tym czystszym sumieniem proszę wszystkich, którzy są w możliwościach, o finansowe wspieranie tego bloga i tym samym mojej rodziny, czy to przez kupowanie książki, czy wpłaty na podany obok numer konta, czy też jedno i drugie. Dziękuję.

57 komentarzy:

  1. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
    Przecież o to Systemowi chodziło. Czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny tekst, ale z ten optymizm to naprawde ciezko z siebie wykrzesac; w najlepszym razie Tuska zastapi nam Schetyna, a sa pogloski, ze byc moze nawet sam Sikorski. Sama radocha

    OdpowiedzUsuń
  3. @jazgdyni
    Nie wiem, o co Systemowi chodziło, ale jestem pewien, że wszystkiego nie przewidzieli. A tak to jest, że jeśli chce się wziąć społeczeństwo za twarz, to trzeba mieć jednak odrobinę więcej sprytu. No i ludzi. Ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. @tadeusz1965
    Bez Tuska oni nie istnieją.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli po tym, co PO wyprawiała w Wałbrzychu udało im się wepchnąć tam swojego człowieka, to ja się zastanawiam, czy rzeczywiście aż tyle sprytu potrzeba, by to społeczeństwo wziąć za twarz. Oby to był przypadek nietypowy.

    OdpowiedzUsuń
  6. @tadeusz1965
    Ale to nie było tak, że oni tam wepchali swojego człowieka. Oni postąpili znacznie sprytniej. Oni poparli swojego człowieka. Problem w tym, że ludzie nie mają wciąż tego odruchu, by odwracać się placami do każdego, kogo Platforma poprze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Toyah!
    Zawsze najgorsza jest bezradność.Nie masz nawet kandydatów na korepetycje?To, co mogę,robię.Ale na razie brak pomysłu co dalej.Nawet wykupienie całgo nakładu nic nie pomoże w dalszej perspektywie.Ale jedno wiem:pisz!!

    OdpowiedzUsuń
  8. @kryska
    Korepetycje są w ciągu roku szkolnego. W wakacje nikt nigdy się nie uczy.
    Wykupienie książki da dużo, jak najbardziej. Spłacę część długów i wydam nową.

    OdpowiedzUsuń
  9. Myślę - i to od dość dawna, że nam nie pozostaje nic innego tylko spokojnie czekać. Rzeczywiście - oni przy takim poparciu wrednych mediów są propagandowo mocni. Ale ta ich propaganda w pewnym momencie obróci się przeciwko nim, bo nikt TVN-em się nie nakarmi ani kredytów nie spłaci. Niezależnie od "chciejstwa" Rostowskiego, Tuska i całego, jak Ty to piszesz, Systemu przyjdzie moment, w którym to wszystko nabierze nie propagandowych a realnych kształtów.
    Propaganda nastawiona na straszeniem Kaczyńskim powoli się wypala, bo brakuje im amunicji. Użyli już wszelkich możliwych epitetów, że nowe, z radością nagłaśniane przez życzliwe media nie robią już żadnego wrażenia. Odwrotnie - powodują odruch znudzonego ziewania.
    W pewnej chwili ludzka cierpliwość i bezwład się skończą. Nikt nie wie kiedy - może za miesiąc, a może za dwa lata.
    A iskrą do powstania może być wszystko.
    W Iranie iskrą, która spowodowała wybuch rewolucji był mały, króciótki felietonik w rządowej gazecie, zamieszczony na którejś tam, zupełnie nieważnej stronie, wyśmiewający nikomu bliżej nieznanego, będącego na wygnaniu ajatollaha Chomeiniego.
    Nie życzę Polsce muzułmanińskiej rewolucji, pokazuję tylko, że powód, który wznieca gniew ludzi bywa czasami niespodziewany.
    Z tego co piszesz, co piszą inni coś się w Polsce zmieniło, czuje się ogólne przygnębienie, ludzi ogarnia minusowość. I ta minusowość osiągnie stan krytyczny, którą mogą jedynie opóźniać fajerwerki "Tańca z gwiazdami".

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Jan; pojawiają się koncepcje restauracji PO-PiS-u. Ale może lepiej poczekać na scenariusz węgierski.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Jan
    Właśnie o to chodzi. Że w sytuacji takiej jak ta, nie wiadomo co się stanie nawet nie za dwa lata, ale pojutrze.

    OdpowiedzUsuń
  12. @tadeusz1965
    POPiS jest możliwy tylko w sytuacji, jak tam ktoś wystarczająco mocny zauważy, że przed nimi jest już tylko przepaść. I powrzucają tam swoich kumpli zanim my to zrobimy.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Toyah

    A ja wiem, że System chce nas zmęczyć. To metoda stosowana skutecznie od długiego czasu.
    Zmęczeni, zniechęceni ludzie są łatwiej podatni na manipulację.

    OdpowiedzUsuń
  14. Panie Krzysztofie, a gdyby Pana zapytać, to potrafiłby Pan wytłumaczyć mechanizm tej drugiej fali światowego kryzysu o której Pan pisze?

    Co do powrotu ministra Rostowskiego - racja, to był PR stunt, bo co to właściwie dało, że wrócił? To czy Rostowski leży na plaży czy przemawia do ludu z Donaldem nie zmieni tego, co się dzieje na rynkach - Rostowski nie ma wpływu na spadki na giełdzie, ani na kurs franka. Idealnie u nas nie jest, ale nie jest też tragicznie. To, że deficyt budżetowy jest mniejszy to zasługa między innymi inflacji, która podwyższyła wpływy z VAT i nie ma czym się chwalić. Natomiast zarządzanie potrzebami pożyczkowymi państwa jest dla mnie zupełnie zadowalające i jeśli na środowej aukcji obligacji skarbowych popyt przekroczył dwukrotnie podaż, a rentowności naszego długu były niskie, to jednak świadczy, że nasza sytuacja beznadziejna nie jest. To nie były żadne ruchy wyprzedzające, dla mnie to zwykły przypadek, że im się udało, chociaż jeszcze miesiąc temu, kiedy razem z kolegami z banku antycypowaliśmy krach, byliśmy zadowoleni, że nasze państwo ma poduszkę płynnościową.

    A co do wczorajszego wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, ono dowodzi jedynie, że naiwność wciąż rządzi ludźmi. Istotnie, połowę ceny benzyny w Polsce stanowią podatki, ale żeby obniżka akcyzy przyniosła ulgę tankującym benzynę, musielibyśmy zacząć odgórnie regulować rynek paliw. Taki ruchy były już w przeszłości i ponieważ rynek nie jest kontrolowany przez państwo, obniżka akcyzy skończyłaby się podwyżką marż koncernów paliwowych i dystrubutorów. Ceny innych artykułów powiązanych z cenami paliw jeśli by spadły to tylko o ułamek tego, o ile niby powinny spaść, bo byłaby to świetna okazja, żeby zgranąć część obniżki akcyzy dla siebie. Mamy wolny rynek i podmiotami na rynku rządzi chciwość i tego się nie da obejść, a myślenie, że się da, jest po prostu naiwne. Poza tym proszę się zastanowić, kto by na tym najbardziej skorzystał. Najbardziej prawdopodobne jest, że branża paliwowa, ale jak komuś by ulżyli, to głównie tym, co mają samochody, a jak kogoś stać, żeby tyłek autkiem wozić, to biedny nie jest. Więc skorzystaliby najbogatsi, a zapłaci wszyscy, przez dużo wyższy deficyt budżetowy, a jak wiadomo najwięcej zazwyczaj płacą najbiedniejsi. Jakoś przy obniżce podatku dochodowego to najbiedniejsi najmniej skorzystali, im obniżo podatek o 1 punkt procentowy, tym lepiej zarabiającym obniżono podatek od części podstawy opodatkowania o 12 punktów procentowych, czyli o aż 40%...

    Frank - branie kredytu w obcej walucie wiąże się z ryzykiem, to ryzyko może się obrócić przeciwko kredytobiorcom, lub działać na ich korzyść. Skoro mamy ratować długoterminowych spekulantów walutowych, to czemu nie wprowadzić też podatku od korzystnej zmiany kursu walutowego. Banki same widzą co się dzieje i same wychodzą na przeciw kredytobiorcom, oferując to, co ubrawszy w słowa wskazujące jakie jest jego wiedza o bankowości (Płaci się odsetki, płaci się marżę, ale rat kredytowych się nie płaci, nikt na tym nie traci, a mimo wszystko kurs franka nie wpływa na sytuację budżetów rodzinnych - marża jest częścią odestek, a rata składa się z części odsetkowej i kapitałowej, więc gdyby ktoś nie płacił rat w ogóle, to nic by nie spłacał), powiedział wczoraj Kaczyński. Odkładanie spłaty na później oznacza tyle tylko, że zadłużenie rośnie, a razem z nim odsetki - może dla kogoś to wyjście, dla większości ludzi oznacza to wyższe raty w przyszłości.

    Przykro mi, Donald rzeczywiście niewiele może, ale przynajmniej mówi uczciwie, natomiast Kaczyński usiłuje wmówić Polakom, że jest w stanie rozwiązać ich problemy. Problem jest tylko taki, że rozwiązując jedne probelmy można stworzyć kolejne, większe...

    OdpowiedzUsuń
  15. Chciałbym znowu wtrącić kilka groszy, tym razem polemicznie. Otóż nie zgadzam się z ogólnym tonem wpisu i komentarzy mówiącym, że upadek PO jest rychły, a potem nastąpi czas, by już tylko z mniejszym czy większym mozołem wydźwignąć Polskę z "ruin" pozostawionych przez tę zdegenerowaną ekipę PO.

    Po pierwsze PO nie jest niczyim przeciwnikiem, partnerem czy nawet wrogiem; Tusk nie jest ciemiężycielem Polski ani nawet zdrajcą. To są tylko pacynki. Przyjmowanie optyki, w której ekipę PO traktujemy podmiotowo jest IMHO błędem. Ostatnie wydarzenia pokazały, że przez całe lata III RP faktycznym prezydentem o dużo większym uprawnieniach niż prezydent konstytucyjny w naszym kraju oraz z niezbywalnym immunitetem był i jest nie kto inny jak Ryszard Krauze. To on lub ktoś podobny do niego, jakaś szara eminencja, oraz jej baronowie i siepacze, rządziła i dalej rządzi Polską.

    Jeśli dobrze odczytałem ten wpis, to widzę w nim jednak niedopuszczalne lekceważenie przeciwnika. Prawdziwego przeciwnika, który ma władzę, by zdmuchnąć całe to dziwaczne PO niemal w jednej chwili. Nawet nie trzeba nowych afer, tylko odpowiednio rozgrzać społeczeństwo tymi, które są już dobrze znane. Przeciwnik ten ma też władzę, by kreować opozycję powolną sobie, a osłabiać, rozbijać, infiltrować opozycję, która czasowo pozostaje poza jego kontrolą. Ja nie wiem, jak zły będzie ewentualnie los Tuska, Sikorskiego i reszty kompanii, ale jestem pewny, że nadal włos z głowy nie spadnie Jaruzelskiemu, Urbanowi czy choćby Komorowskiemu.

    Brak inicjatywy, bierność, owo zmęczenie społeczeństwa jest zgodne z interesem systemu a nam źle nam wróży. Jeśli system wybierze moment upadku PO, to możemy być pewni, że będzie to moment najdogodniejszy dla systemu (jak mogłoby być inaczej?). A system już ten moment planuje i to pewnie w każdym możliwym wariancie rozwoju sytuacji.

    PO zostanie poświęcone chętnie i to z możliwie dużym hukiem, tak by na koniec skanalizować całą społeczną frustrację (najlepiej już jako POPiS). Czy nie jest dziwne, że w III RP jedyne stabilne rządy tworzyła SLD (następca PZPR), a najdłuższa i najbardziej zachwalana prezydentura była sprawowana przez komunistę Kwaśniewskiego? Czy społeczeństwo jest już uodpornione na kolejne polityczne oszustwa? Nie sugerowałbym się niepowodzeniami reaktywowanego SD, PJN itp. To tylko próbne balony.

    We wpisie była mowa o rozradowanym Rostowskim i Tusku. Ależ oni mają powody do radości. Doskonale bowiem wypełnili zadanie, które im postawili ich panowie. Zmniejszyli deficyt kosztem "niewidzialnego" zadłużenia Polski takimi samymi instrumentami finansowymi jak robiono to w Grecji. To już równia pochyła bez odwrotu. Takie długi są niespłacalne i kończą się bankructwem kraju. Wcześniej jest za to rok czy dwa fikcyjnej równowagi budżetowej. Odpowiedzmy sobie na pytanie, co zrobimy z bezbronnym, zbankrutowanym i rozpieprzonym państwem nawet, gdy wreszcie uzyskamy tę swoją upragnioną patriotyczną władzę? Nie mam pretensji do wszystkich, którzy nie poddają się, próbują zrobić coś dobrego, a raczej do nas wszystkich - Polaków jako całości. Dajemy się rozgrywać obcym jak głupie dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  16. @filozof grecki

    Zmniejszyli deficyt kosztem "niewidzialnego" zadłużenia Polski takimi samymi instrumentami finansowymi jak robiono to w Grecji

    To Donek i Vincent kupili CDS-y (Credit Default Swap - wiesz co to jest???) na dług Polski? I tylko Ty o tym wiesz? Pochwal się skąd...

    A jaki PiS ma pomysł na zmniejszenie długu publicznego? Bo na razie jego pomysły mogą jedynei skutkować jego wzrostem...

    OdpowiedzUsuń
  17. @ filozof grecki

    No wreszcie ktos to tu powiedzial glosno i wyraznie.
    Najlepszy platnik trzesie calym tym towarzystwem.
    Prosze spojrzec tylko na szybciutkie ukrecenie komisji do spraw naciskow przez posla Czume jak tylko okazalo sie,ze Z.Ziobro naciska na przesluchanie Krauzego.
    Wizerunkowo wygral PiS,lecz rzeczywiscie przegrano szanse wyjasnienia i powrotu do afery przeciekowej.
    Ma Pan racje,robia nas jak chlopcow.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Student

    Oj! wyrwałeś mnie z letargu.

    Skoro obserwujesz te ruchy frykcyjne tzw. ekonomii, to byłbym ciekaw twojej opinii, czy też orientacji w dwóch sprawach:

    1) jeżeli połowa (circa!) wysokości detalicznej ceny paliwa jest (w uproszczeniu!) należnością państwa, to czy państwo wpływa na rynek, gdy NIC nie robi w razie ruchu ceny detalicznej w górę?
    Mam na myśli rynek paliw jako taki i jego wpływ na rynek w ogóle.


    2) Czy jesteś pewien, że przez aktywa polskich banków w ogóle przewinęły się realnie te franki, o których mowa w umowach kredytowych?
    Coś mi bowiem podśmierdywa, że ich tu w ogóle realnie nie było. Masz może jakieś informacje, czy, po co i skąd się wzięły w 700 tysiącach umów kredytowych?

    Mnożąc tę liczbę przez orientacyjną, średnią wysokość kredytu (we frankach) pojawia się pytanie, czy rząd szwajcarski i ichni bank centralny cokolwiek wiedziały o takiej emisji ich waluty?

    Bo, jeśli, o zgrozo! pod hasłami wolnego rynku i świętości umów zawartych mielibyśmy chronić jakieś oszustwo, i obrócenie znacznej ilości obywateli w niewolników, to ja wysiadam! - jak mawiał Pawlak (ten od "Samych Swoich", czyli porządniejszy).

    OdpowiedzUsuń
  19. @StudenSGH
    Przykro mi, ale przyznaję uczciwie, że ja nie jestem w stanie dyskutować na tematy ekonomiczne. A zatem, nie mam pojęcia, co jest przyczyną, nawet nie tego drugiego kryzysu, ale nawet tego pierwszego. Czytałem u niejakiego Jankowiaka (http://www.rp.pl/artykul/9157,700585-Banki-centralne-rzadza-swiatem--Janusz-Jankowiak.html?p=1), że banki. Ale, diabli wiedzą.
    Natomiast wiem, że jedni się martwią, inni cieszą, a że powodów do radości nie ma, ci co się cieszą są po tej głupiej stronie.
    Mylę się?

    OdpowiedzUsuń
  20. @filozof grecki
    Ja naprawdę nie mam wielkich wymagań. Jak na dziś, wystarczy mi minimum. A więc widok Tuska i jego kolegów, jak ze spuszczonymi głowami idą w cholerę.

    OdpowiedzUsuń
  21. @All
    Ale sobie rozmawiajcie. Ja lubię słuchać, jak mądrzejsi ode mnie rozmawiają.

    OdpowiedzUsuń
  22. @orjan

    1) wszystkie składniki ceny oprócz VAT-u są wyrażone w konkretnych kwotach, jedynie VAT, który jest on the top jest liczony od procentu i wpływy z VAT rosną wraz z wzrostem ceny detalicznej litra paliwa. Państwo nie wpływa, bo nic nie robi, to że ceny rosną jest ze sprawą zmian cen ropy na światowych rynkach i kursu dolara do złotego. Jak państwo ma wpływać na te dwie zmienne? Są jeszcze marże koncernów paliwowych, stacji benzynowych. te drugie z tego co się słyszy cierpią, a te pierwsze - proszę zrobić takie krótkie ćwiczenie - zajrzeć do publicznie dostępnych sprawozdań finansowych firm takich jak PKN Orlen czy Lotos i porównać jak ceny ropy na światowych rynkach i kurs USD/PLN wpływa na ich wyniki operacyjne...

    Rozważając taki ruch, jaki proponuje Kaczyński należy rozważyć jakie byłyby tego koszty i korzyści, i kto by na tym zyskał a kto stracił.

    BTW - słyszałem dziś w radiu spot PiS, w którym małżeństwo rozmawia i przypomina, że kiedy Kaczyński rządził Tusk mówił, że benzyna będzie po 5 zł. Może wreszcie trzeba sobie powiedzieć, że ani Tusk, ani Kaczyński ani żaden inny polityk nie ma wpływy na ceny ropy, a wpływ na sytuację na giełdach i na kurs walutowy jeśli ma, to chwilowy.

    2) Technicznie wygląda to tak, że banki mają w aktywach należności ww frankach, natomiast ponieważ żaden z polskich banków notowanych na giełdzie nie spekuluje na pozycji walutowej (wyszłoby to na jaw w sprawozdaniu finansowym), aktywa w CHF muszą być sfinansowane teoretycznie w 100% (w praktyce ze względów czysto technicznych jest to procent bliski 100, a niedopasowanie, czyli tzw. luka jest na bieżąco zarządzana przez Komitet Zarządzania Aktywami i Pasywami i podlega limitowaniu) CHF. Można to zrobić tak jak finansuje się akcję kredytową, czyli przez depozyty, tylko kto przyniesie bankowi depozyty w CHF w Polsce. Więc trzeba pasywa w złotych zamienić jakoś na franki. Ponieważ kredyty w CHF są długoterminowe, powinno się je finansować przez instrumenty długoterminowe, jednak ich rynek płynny nie jest, stąd finansuje się je krótkotemrinowymi (najczęściej 3 miesięcznymi) FX Swapami. FX Swap to w tym przypadku nic innego jak pożyczenie franków pod zastaw złotych na określony termin - w ten sposób bank zamienia złote z pasywów na franki w pasywach, które pokrywają aktywa (kredyty hipoteczne) w złotych. Efektywny koszt takiej operacji to koniec końców stopa rynku międzybankowego, zatem zarobkiem banku jest marża, czyli bank bierze od klienta LIBOR CHF np. 3M + marżę, a płaci sam LIBOR CHF 3M i zarabia na marży (no i jest oczywiście tzw. spread), a ryzyko walutowe ma zabezpieczone, przez co nie zarabia na wzroście kursu franka. I uwierz mi, wzrost kursu CHF wcale nie jest taki miły dla banków, zwłaszcza, że LtV, czyli stosunek wartości zabezpieczenia do długu pozostającego do spłaty jest w wielu bankach dla całego portfela hipotecznego w CHF bliski 100%, a to nic miłego.

    Jeszcze jakichś wyjaśnień potrzebujsz - służę pomocą.

    To pomnóżny - 700 000 * 200 000 CHF (średnia kwota kredytu - a to i tak jest dużo) = 140 miliardów franków. To jest dużo, tylko poczytaj sobie o mechanizmie kreacji pieniądze przez banki komercyjne i wtedy się chwilkę zastanów. Do połowy 2008 roku na rynku międzybankowym było bardzo łatwo pożyczyć franki, dopiero potem rynek "wysechł", NBP musiał z Narodowym Bankiem Szwajcarii dostarczyć polskim bankom linie swapowe, od tego czasu nie jest tak prosto pozyskać franki z rynku, stąd tak ciężko dostać kredyt w CHF i z tego samego powodu wiele banków nie daje już kredytów w CHF i wiele chciało zmuszać klientów do przewalutowania kredytów - bo nie miały jak zabezpieczyć pozycji.

    OdpowiedzUsuń
  23. ciąg dalszy

    Niewolników - ktoś tych ludzi zmusił do brania kredytów obciążonych ryzykiem walutowym? Jeśli sobie założyli pętlę na szyję, to na własne życzenie. Mnie się zdaje, że zdecydowana większość z nich wiedziała co robi, a ponieważ polityka kredytowa była zaostrzana przez remokendacje KNF, aby dostać kredyt w CHF trzeba było jednak mieć wyższą zdolność kredytową niż na kredyt w PLN, dlatego długoterminowi spekulanci walutowi nie zdechną z głodu, co najwyżej muszą odmawiać sobie przyjemności.

    @toyah
    Panie Krzysztofie, zawsze ceniłem, że umie Pan przyznać, że Pan na jakiś temat mało wie i bardzo się cieszę, że czyta Pan artykuły, które wyjaśniają mechanikę, jak ten, który Pan przeczytał.

    A właściwie kto się cieszy, oprócz spekulantów? Bo to w sumie oni zarabiają. Szwajcaria na franku nie korzysta, mogą korzystać eksportujący dobra do Szwajcarii i ci, którzy trzymają aktywa w szwajcarskiej walucie. A na spadkach na giełdzie - też spekulanci, no i w sensie ekonomicznym też ci, którzy pozbyli się akcji przez zwałą. Ale zarobić się dało albo przez pozbycie się i odkupienie akcji po panice, albo przez zajęcie pozycji krótkiej w akcjach (czyli sprzedaż pożyczonych akcji z nadzieją, że odkupi się je taniej i odda pożyczkodawcy, a różnicę, pomniejszoną o koszt pożyczki zostawi dla siebie) lub na kontraktach na indeksy giełdowe (czyli de facto zakładając się, że indeks spadnie).

    Osobiście wydaje mi się, że pomimo tego, że akcje muszą być tańsze, żeby odzwierciedlały oczekiwania co do przyszłej sytuacji makrekonomicznej, ktoś celowo wywołał panikę, żeby drobne płotki wysypały się w poplochu z akcji i żeby je od nich na dołku odkupić. Tak już jest, dlatego mimo że mimo że nie wyszedłem z rynku nie spanikowałem i po paru dniach zacząłem skupować, im niżej spadało, tym agresywniej. Dziś, po dwóch dniach wzrostów jestem tylko na lekkim minusie. Tam do drugiej stronie są bezwzględni ludzie, nie wolno im się dawać.

    OdpowiedzUsuń
  24. @Student

    Chyba się nie zrozumieliśmy co do tych paliw:

    - Nie da się sprzedać litra benzyny, żeby państwo nie miało swojej działki, czyż nie?

    - wzrost ceny paliwa zmniejsza popyt, zatem ten sam, powiedzmy, utarg (i sumaryczna działka państwa) osiągany jest od mniejszego wolumenu sprzedaży. Niby więc państwo ma nadal tyle samo, lecz poddani mają znacznie mniej; to samo rynek.

    - w taki to sposób, przy tych paliwach, bierność państwa wpływa na rynek. Bierne państwo godzi się bowiem na spowolnienie obrotów gospodarczych.

    Czy powinno rozważyć interwencję? - jest pytaniem o poczucie obowiązku, a nie o jakieś miazmaty. Rynek, to praktyka!!!

    Co by się stało, gdyby tuskie państewko choćby przejściowo obniżyło akcyzę na paliwie? Zdaje się, że już było to z powodzeniem ćwiczone na alkoholu.

    Przyznaję, akurat nie przez Tuska, więc może się na tym osobiście nie znać. Oczywiście, pomijam tu wiedzę z drugiej strony bufetu.

    Dodam, że porównanie z tym alkoholem jest o tyle demaskatorskie, że wzrost jego sprzedaży w zasadzie jest przeciwskuteczny rozwojowi pomyślności i bogactwa narodu. Przy paliwach relacja skuteczności jest jednak dokładnie odwrotna.

    I pewnie o to włodarzom chodziło wtedy i chodzi teraz.


    PS. wprawdzie dane tam nieco stare, ale co do zasady nadal jest tak:

    http://szczesniak.pl/node/855

    PPS. To chyba jest jakaś współczesna Kana Galilejska, bo kwotowy podatek VAT na paliwach rośnie szybciej niż rośnie ich cena detaliczna. Np. zmiany procentowe średniej ceny detalicznej w styczniu 2011r. do średniej ceny rocznej w 2010r.

    Pb95 śr.styczeń 2011 : śr.rok 2010
    cena det. : 4,86 : 4,56 zł/l
    w tym VAT : 0,92 : 0,82 zł/l
    wzrost ceny NETTO: 10,1%
    wzrost VAT ("TARA"): 12,5%

    Tak samo przy oleju napędowym
    cena det. : 4,67 : 4,28 zł/l
    w tym VAT : 0,89 : 0,77 zł/l
    wzrost ceny NETTO: 13,9%
    wzrost VAT ("TARA"): 15,2%

    OdpowiedzUsuń
  25. Drogi Orjanie,

    - nie da się sprzedać (chyba że pojedziesz za Suwałki, tam różne rzeczy się dzieją, ale bałbym się tę benzynę od przyjaciół Moskali kupić)

    - spójrz na ruch na drogach - popyt na paliwa jest mało elastyczny, tzn. bardzo słabo reaguje na zmiany cen

    - było ćwiczone na alkoholu i na benzynie też i właśnie przez to jakie były efekty ćwiczenia na benzynie jestem na nie. ocierasz tu się o krzywą laffera, która w większości przypadków jednak się nie sprawdziła. Koncepcja jest oczywiście słuszna, jednak najwyższy punkt krzywej znajduje się przy wysokich stopach opodatkowania. W przypadku paliwa wpływy do budżetu byłyby liczone od większej ilości paliw, natomiast jednostkowo byłyby niższe i z tego właśnie powodu, że popyt na paliwa jest mało elastyczny, zwiększenie wolumenu sprzedaży nie zrekompensowałoby spadku jednostkowych wpływów.

    Orjan, a te dane skąd wziąłeś? Myślałeś, że student (a właściwie już absolwent) nie weźmie kalkulatora i nie policzy? W danych za 2010 dla benzyny rok obliczenia są OK, ale za 2011 - 4,86 podzielić przez 1,23 (wyższa stawka 23% VAT - stąd rośnie szybciej, cudów nie ma, chyba że u Ciebie) daje daje 3,95 netto. 4,86 - 3,95 = 0,91. 0,91 dzielisz przez 0,82 i dostajesz 10,97% - to jest tyle co wzrost ceny netto plus jeden punkt procentowy. Dla danych na olej napędowy VAT powinien być o 2 grosze niższy. A poza tym to jak Ci wyszedł taki wzrost ceny netto? Cena netto to cena detaliczna minus VAT? Jeśli tak to przy Twoich błędnych danych cena netto benzyny w 01.2011 i 2010 roku to odpowiednio 3,94 zł i 3,74 zł i 3,94 podzielić przez 3,74 daje 1,053 - wzrost o 5,3 zł. Dla oleju napędowego licząc tak samo masz wzrost ceny netto o 7,7%. Zdradzisz mi zasady swojej matematyki, bo mój magisterski łeb tego nie chwyta???

    OdpowiedzUsuń
  26. W przedostatniej linijce powinno być 'wzrost o 5,3%' - przepraszam za pomyłkę.

    OdpowiedzUsuń
  27. Dobrze, że chociaż w sprawie kredytów się zrozumieliśmy

    OdpowiedzUsuń
  28. @Student

    Trochę skomplikowany ten Twój wywód o franku, ale odciśnijmy jak cytrynę. Nie jest bowiem interesująca technika, lecz sens operacji.

    Zatem, zgrubnie licząc, polskie banki udzieliły kredytów na łącznie coś, około 140 miliardów franków, których na oczy nie widziały. Czy bowiem jakiegokolwiek franka wypłaciły kredytobiorcom w kapitale (transzach) kredytu? Bo jeśli wypłacały w złotówkach, to tych franków w ogóle nikt nie widział. Może więc ich w ogóle nie było, a tylko jakaś fata-mrugana. Jak u Tuwima:

    "Patrz go, jak wariata struga",
    Na tajniaka tajniak mruga.


    Skoro tak można z frankami, to ja nie rozumiem durnoty tych banków, że nie udzielały kredytów w złocie. Mogły przecież pożyczyć jakieś złoto pod zastaw złotych. Kredytobiorcom dawano by kredyt w złocie z wypłatą kapitału w złotych, ze zwrotem w złotych przeliczanych w banku na złoto. Żadne realne złoto więc nie jest potrzebne. Miraż wystarczy!!!

    Oh, pardonnez moi! Jest przecież takie pojęcie: „Złoto głupców” (Najpierw iskrzyk, a potem krzyk). Więc chyba dlatego nie było kredytów w złocie. Nie pokonałyby u kredytobiorców ich poczucia rozsądku. Po prostu złoto jest elementem gospodarki realnej. A Franek i owszem, nie jest.

    NB.: Przyszła sytuacja makroekonomiczna zależy od przyszłego stanu gospodarki realnej. Dlatego ona w Polsce się kurczy, a w Niemczech wręcz przeciwnie. W obu przypadkach dzięki miejscowym władzom.


    Co do niewolnictwa, to wbrew potocznym wyobrażeniom wcale nie powstaje tylko skutkiem przemocy. Teraz zbyt wybiórczo naucza się młodzież historii. Dlatego mało kto wie, jak wyginęli Rzymianie. Otóż, najkrócej biorąc, wyginęli za pomocą systemu podatkowego Rzymu powodującego kurczenie się bazy podatkowej i odebranie szansy klasie średniej.

    Jednak była istotna różnica! Cesarz Rzymu nie mógł przerzucić problemów finansowych na barki potomnych w formie długoterminowego długu państwowego, bo wtedy jeszcze floating capital nie wynaleziono. My jednak żyjemy w czasach ogromnego postępu.

    Oczywiście, że nikt kredytobiorców nie namawiał, ale niewolnictwo jest tak, czy inaczej przestępstwem, choćby się kto nawet dobrowolnie i świadomie oddał w niewolę.

    PS.: Właściwie dlaczego dzisiaj nie można sobie łatwo wziąć kredytu we frankach przy kursie circa 4 zł/szt.? Czyżby zabawa była tylko w jedną stronę?

    OdpowiedzUsuń
  29. @Student

    Być może podwyżka na 23%, to jest dzisiejszy patent na Kanę Galilejską. Ale przecież nie chodzi nam o to jak, lecz co się dzieje.

    Struktura ceny, którą brałem pod uwagę wyglądała w styczniu tak (dla Pb95):

    cena detaliczna: 4,86 zł/l
    Akcyza: 1,57 zł/l
    VAT: 0,92 zł/l
    Opłata paliwowa: 0,10 zł/l
    Marża: 0,20 zł/l
    Cena netto: 2,07 zł/l
    ----------------------
    Razem cena detaliczna 4,86 zł/l

    To wyjaśnia w jakim znaczeniu użyłem określenia "cena netto"

    Chodzi przecież nie o wyliczenie zobowiązania podatkowego, tylko o pokazanie ciążenia podatków w cenie.

    Jeżeli popyt na benzynę jest cenowo nieelastyczny, to po co ludzie montują sobie gaz? Bagażniki mają za duże?

    OdpowiedzUsuń
  30. @Orjan

    Było tak jak mówisz, można byłoby tak zrobić udzielając kredytów opartych o złoto, z tym że nie ma rozwiniętego rynku wymiany złotego na złoto, stąd technicznie nie było to wykonalne. Kredyty nie były w CHF ale były denominowane w CHF, to jest ta ważna różnica. Np. w księdze wieczystej zobaczysz wierzytelność wyrażoną w CHF, nie w PLN. Kredytu nie wypłacili w CHF, ale od jakiegoś czasu można go spłacać w CHF, więc pewien krok naprzód został zrobiony.

    Co masz na myśli mówiąc, że frank nie jest elementem gospodarki realnej?

    A co do kredytobiorców to co do nich przemówiło to niższe stopy procentowe i szansa, że jak złoty się wzmocni do franka to jeszcze zrobią taki interes, że spłacą mniej niż zaciągnęły. A chytry dwa razy traci - też jest takie powiedzienie.

    Bardzo dobre pytanie czmeu nie można wziąć łatwo kredytu w CHF i tą są dwie odpowiedzi:
    1) to co pisałem wcześniej - trudność w domknięciu pozycji, czyli sfinansowaniu aktywów (kredytów) w CHF zobowiązaniami, przez zmniejszoną płynność rynku - jeśli popatrzysz się na rynek, to zobaczysz, że kredyty oferują banki z silnym zagranicznym właścicielem, który może zapewnić linię kredytową lub swapową w CHF, polski silny PKO BP i ALior, który nie wiem skąd się tam wziął. Reszta nie ma jak pożyczyć franków i ma ciężko sfinansować istniejące ekspozycje
    2) rekomendacje S i T wydane przez Komisję Nadzoru Finansowego
    3) zaostrzenie polityk kredytowych w bankach, ale to jest najmniej ważny czynnik.

    Z tego co słyszałem, trzeba się legitymować obecnie zarobkami na poziomie min. 5 tysięcy netto, więc biedni nie mają szans zostać długoterminowymi spekulantami walutowymi.

    Ale Orjan nie trać ducha, możesz łatwo zostać krótkoterminowym spekulatem, sprawdź co mają w Millennium. Kto powiedział, że musi być trudno, tam podstawiasz kasę pod zabezpieczenie i nawet nie badają Twojej zdolności kredytowej i spready mają do zniesienia... :)

    OdpowiedzUsuń
  31. @orjan

    jeszcze raz - skoro pisałeś, że VAT to TARA, to myślałem, że stosujesz uproszczone rozumowanie od samego VATU, a nie pozostałych podatków.

    Tak czy inaczej w obliczeniach błąd jest, bo VAT z definicji dajesz na końcu. A jaki jest udział podatków cenie wiemy nie od dziś. Tylko pomyślmy, skąd państwo wzięłoby pieniądze na wydatki które jednak ma, jeśli obniżonoby akcyzę? Zwłaszcza, że zgodnie z filozofią popieranej przez Ciebie partii pieniądze na ... muszą się znaleźć - cud z obniżaniem podatków i podwyższaniem wydatków jakoś się udał w latach świetnej koniunktury, teraz już tak pięknie nie jest. Na pocieszenie Ci powiem, że zdaję sobie sprawę, że gdyby w 2005 roku wybory wygrała Platforma i wprowadziła swoje 3 x 15%, byłaby jeszcze większa katastrofa budżetowa.

    LPG jest substytutem i również rodzajem paliwa, napisałem, że popyt na paliwa jest mało elastyczny, czytaj proszę uważnie.

    Przyszła sytuacja makroekonomiczna zależy od przyszłego stanu gospodarki realnej. Dlatego ona w Polsce się kurczy, a w Niemczech wręcz przeciwnie. W obu przypadkach dzięki miejscowym władzom. - na podstawie jakich danych uważasz, że gospodarka polska się kurczy? Możesz rozwinąć?

    OdpowiedzUsuń
  32. Tak a propos tego niewolnictwa. Jeszcze w czasie studiów byłem na stażu w banku w departamencie windykacji, teraz pracuję w ryzyku kredytowym. Czy nie jest znamienne, że około połowa ludzi z którymi pracowałem lub pracuję nie wzięła nigdy w życiu żadnego kredytu (nie licząc karty kredytowej spłacanej przed okresem odsetkowym)?

    OdpowiedzUsuń
  33. @Absolwent! (d. @Student :)

    Gratulacje na progu prozy życia realnego! Teraz się zacznie, co nie?

    Właściwie to się dogadaliśmy tylko, że Ty jesteś zbyt zafascynowany technikami. Mnie natomiast nie interesuje jak koparka kopie, tylko czy przypadkiem grobu nie kopie.

    Z tym dogadaniem się jest tak:

    1) Frank, jeśli powstaje i istnieje tylko w zapisach komputerowych, to nie jest (m.zd.) elementem gospodarki realnej. Można nim obracać zanim się zmaterializuje i choćby nigdy się nie miał zmaterializować.
    NB.: W naszym przypadku kredytów nigdy nie miał się zmaterializować chyba, że w windykacji.

    2) Tego przewału nie dałoby się zrobić ze złotem w miejsce franka wyłącznie z tej przyczyny, że nie istnieje złoto papierowe, a tym bardziej elektroniczne. Na coś takiego nawet idiota się nie nabierze.

    3) Kredyty nie były w CHF ale były denominowane w CHF, to jest ta ważna różnica. Np. w księdze wieczystej zobaczysz wierzytelność wyrażoną w CHF, nie w PLN. Kredytu nie wypłacili w CHF, ale od jakiegoś czasu można go spłacać w CHF, więc pewien krok naprzód został zrobiony.
    To, po ludzku mówiąc, znaczy, że to nie były prawdziwe franki, ale łże-franki (niczym złoto głupców) służące temu, żeby do normalnej transakcji kredytowej wprowadzić dodatkowy element eksploatacji kredytobiorców pod wywołanym złudzeniem, że frank raz w górę, raz w dół.
    Natomiast zabezpieczenia hipoteczne są jak najbardziej w prawdziwych frankach.
    Ten Twój „krok naprzód” oznacza zatem tylko tyle, że legalizuje te łże-franki w transakcjach spłaty kredytu. Dotychczas bowiem bank dający łże-franki nie chciał spłaty w prawdziwych frankach, tylko w kupionych u niego łże-frankach.

    4) Tu byłbym ciekawy Twojej opinii, czy w ogóle złotowy kurs franka ma szansę istotnie spaść zważywszy wówczas skutek w postaci zmniejszenia się wartości aktywów tych banków, które siedzą na należnościach i zabezpieczeniach zwrotu liczonych we frankach x kurs = zależna od kursu kwota do bilansu, zysków, premii, itd.?

    5) Co do paliw, to przejście na gaz nie jest przejściem na substytut, ale na ersatz. Co do kurczenia się gospodarki realnej, to z braku tu miejsca, ale za to w temacie, proponuję spojrzeć na PRODUKCJĘ benzyny bezołowiowej, która z 2009 na 2010r. spadła z 4271 do 4207 tys. ton przy wzroście ceny detal. z 4,29 do 4,81 zł. (ładna mi nie-elastyczność cenowa!).
    Jednak zarejestrowanych samochodów osobowych wtedy przybyło aż o 745 tys. sztuk. Czyżby to wszystko przybyło wyłącznie na ropę i gaz, czy raczej widzimy oszczędności w jeżdżeniu? No chyba, że jeździ się coraz więcej na gotowej benzynie z importu, ale to byłaby właśnie jakaś tam poszlaka na kurczenie się polskiej gospodarki realnej.


    Na koniec moja impresja: jest różnica między ekonomistą a księgowym. Pierwszy patrzy na gospodarkę jak na rozwijający się organizm w ruchu. Powiedzmy, jak na stado hodowlane, czyli patrzy na żywy system. Drugi patrzy i widzi to stado na hakach rzeźnickich ze skończoną ilością mięsa do podziału, czyli patrzy na martwą rzecz.

    Odpowiednio patrzą na Polskę politycy i POlitycy. Skoro Ciebie to nurtuje, to wyznam: PiS jest mi ani brat, ani swat, ale zależy mi na takim sposobie patrzenia na Polskę, który mi odpowiada.

    OdpowiedzUsuń
  34. @Student

    Co do tych bankowych pracowników, to nasuwa mi się refleksja, że w niewolników relatywnie rzadziej dają się obracać ich nadzorcy.

    Oni wiedzą!

    Natomiast grozi im pułapka odczłowieczenia. Zamyka się ona wtedy, gdy W PRACY następuje podmiana moralności chrześcijańskiej*/ na korporacyjną.

    ------------
    */ Zajmujemy się bankami tutaj. Klient kredytowy chce wierzyć, że obsługuje go człowiek uczciwy według tutejszych wyobrażeń o uczciwości międzyludzkiej.

    OdpowiedzUsuń
  35. Dzięki, ale zaczęło to się już ponad rok temu :)

    1) tak jak każda waluta, zamiast pras drukarskich mamy teraz komeputery, tak jest od 1971 kiedy rozpadł się system z Bretton Woods

    2) dałoby się zrobić ze złotem, dlatego że istnieją instrumenty pochodne na złoto, podobnie jak na inne surowce, żeby grać na zmianę ceny czegoś, wystarczy tylko kupić lub sprzedać kontrakt, o ile istnieje rynek na którym się takimi kontraktami handluje. Tak jak masz tzw. lokaty strukturyzowane, gdzie możesz mieć np. po roku zysk 10% jeśli cena złota wzroście o więcej niż 5%, albo 0%, jeśli cena złota wzrośnie o 5% lub mniej, nie zmieni się lub spadnie - przy "strukturach" akurat używa się opcji, ale Ciebie szczegóły nie interesują. Więc dałoby się zrobić, kredyty nie mogłyby być w złocie, ale denominowane - czemu nie.

    3)eksploatacja? a jak frank szedł w dół to było dobrze i nikt nie widzial problemu? bankowi generalnie wsio czy kurs franka idzie w górę czy w dół w trakcie spłaty kredytu. Bank interesuje, żeby kredyt sprzedać i żeby się spłacał. Te łże-franki są legalizowane, bo są bankowi potrzebne, żeby móc spłacić swoje zobowiązania w CHF.

    4) a to ciekawy temat. Zacznijmy od podstaw - zgodnie z prawem banki sporządzają sprawozdania finansowe w złotych polskich, a aktywa i pasywa w walutach obcych wyceniają według kursu NBP z dnia przygotowywania sprawozdania, więc jak frank jest droższy, aktywa i zobowiązania we franku są odpowiednio wyższe, a to oznacza:
    a) że przy niezmienionych kapitałach suma bilansowa rośnie, czyli wskaźnik kapitałowy maleje - czyli spada stabilność banku i jego zdolność do absorpcji strat, jeszcze się KNF może przyczepić, a wtedy to już przesrane
    b) że relacja wartości zabezpieczeń do należności maleje - w końcu należności są coraz wyższe, a wartość nieruchomości nie rośnie - spada zatem wspomniane LtV, a co za tym idzie spada jakość portfela kredytowego, w związku z tym należy tworzyć rezerwy, one są przepuszczane przez rachunek wyników i obniżają zysk. Niestety premie nie muszą się koniecznie obniżyć...

    5)A jakie są statystyki na olej napędowy? Bo z tego co słyszę, to owszem zużycie benzyny spada, a oleju napędowego wzrasta. Poza tym koncerny paliwowe strukturę produkcji nie tylko do popytu, ale i do rentowności poszczególnych produktów - spójrz zatem we wspomniane sprawozdania finansowe Orlenu i Lotosu i zobacz jak i czemu zmienia się ich struktura produkcji.
    Poza tym to, czy gospodarka kurczy się czy rośnie zalezy nie od produkcji jednego dobra, ale wszystkich dóbr. Im bardziej rozwinięta gospodarka, tym więcej produkuje się zaawansowanych technologicznie dóbr i usług. Japonia nigdy nie miała surowców i musiała je importować i czy to oznacza, że do 1990 roku jej gospodarka się kurczyła. Po to jest wolny handel, żeby optymalizowała się struktura produkcji w różnych krajach. Przy Twoich założeniach wygląda to jakby Polska była krajem autarkii.

    Właściwie to zgodnie z moim widzeniem świata kredyty to też swego rodzaju zniewolenie, stąd też wolałbym w życiu nigdy żadnego nie brać. Tylko że widzisz, ludzie sami decydują się, że chcą mieć więcej niż to na co ich stać i się zadłużają, nie ma administracyjnego przymusu, więc nie widzę nadal powodu żeby się litować nad dorosłymi ludźmi, którzy podjęli pewne decyzje i powinni za nie odpowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  36. @Student

    Olej napędowy to ja pominąłem z tej przyczyny, że nie mam danych pozwalających ze zwiększonego zżycia oleju odsiać wpływ ze strony transportu samochodowego.

    Tam widzę spory przyrost tonokilometrów w przewozach ładunków, co pasuje do zwiększonego zużycia tego oleju i chyba je spokojnie pokrywa.

    Dlatego (z braku danych zgadując) jestem raczej sceptyczny, aby nastąpił wzrost zużycia oleju do napędu samochodów prywatnych z dieslami i aby ten wzrost był odpowiedzią na przyczynę spadku zużycia benzyny Pb95.

    Stąd jednak daleko do wnioskowania (zgadywania?) o wpływie ceny TEGO paliwa na decyzje konsumenckie i o dynamice produkcji realnej w Polsce. Statystyki nie rozróżniają przyrostu tonokilometrów towarów zagranicznych. Np. niemieckich.

    Poza tym, system podatkowy nie jest obojętny dla organizacji gospodarki jako całości w związku z jej potrzebami transportowymi. W szczególności, ubocznym skutkiem systemu VAT jest zupełnie zbędne, a nadmierne rozkooperowanie gospodarki. Dawny podatek obrotowy działał w przeciwnym kierunku.

    Dlatego z faktu, że drogi pełne tirów (i tirówek), a zużycie oleju napędowego rośnie, nie można wyciągać od razu wniosku dotyczącego zmian produkcji realnej.

    To są, mniej więcej, przyczyny, dla których skoncentrowałem się na benzynie, bo z całą pewnością silniejsza jest tam korelacja z zachowaniami konsumentów wobec ruchu ceny detalicznej. Transport ładunków na benzynie jest porównawczo znikomy.

    Nie mniej, chyba nie ma powodu przypuszczać, że elastyczności popytu na olej rządzą się innymi prawami, niż na benzynę. Oczywiście obie elastyczności cenowe i dochodowe.

    Co do innych spraw, to, oczywiście, są takie tam paradygmaty wolnorynkowe, np. "ślepy w karty nie gra". Jednak nawet w polskim prawie przyjęte wierzytelności hazardowe NIE korzystają z prawnej ochrony, jeśli gra była nierzetelna (zob. art. 413 kc).

    Czy jednak te umowy frankowe aby na pewno były rzetelne, a ich strony miały jednakowe możliwości racjonalnej oceny? Moim zdaniem nie.

    Jakiś tam sztab w ukryciu wykombinował pewien rodzaj pułapki, zanęty i mydlenia oczu w kierunku spragnionego popytu. Dokombinował takie warunki drobnym drukiem, że w umowach jest mechanizm: "tak, czy owak, zawsze Nowak", tj. bank. Skryło się to-to za ochroną państwową i tyle z zakresu paradygmatu wolnego rynku w praktyce.


    Miło się tu na uboczu gada, więc może coś wiesz na takie tematy:

    - te franki, co to banki podobno pożyczyły, gdy kurs był po 2,50 zł, to teraz banki zwracają je przy dzisiejszym kursie?

    - ile (circa-about) obecnie wynosi zadłużenie zewnętrzne polskich banków we frankach i na jakie terminy? W ogóle, a nie tylko z interesujących nas transakcji kredytowych.

    OdpowiedzUsuń
  37. @StudentSGH
    To ja się wtrącę, a propos Pańskich znajomych nie biorących kredytów. Jedyny mój znajomy, który pracuje w banku wciąż mi powtarza: "Pamiętaj. Banki obchodzimy szerokim łukiem".
    Myślę, że to jest tak samo jak z tymi lekarzami, którzy nie korzystają z telewizyjnych reklam maści, tabletek i syropów.
    No ale co robić. Chcieliśmy wolności i demokracji, to ją mamy.

    OdpowiedzUsuń
  38. @orjan

    tym razem krótko - trochę pokrętne to Twoje rozumowanie o benzynie, wyłowiłem z niego dość ciekawą perełkę - czyżbyś też był za podatkiem obrotowym?

    A czemu uważasz, że umowy frankowe nie były rzetelne i że strony nie miały możliwości racjonalnej oceny? Czy banki miały ludziom powiedzieć, jak może zmieniać się kurs franka i stopy procentowe we franku? Teoretycznie nalezy rozpatrywać skrajne scenariusze, z zastosowaniem metod statystycznych, żeby wymodelować ryzyka. Uprzedzę Twój zarzut, że okazały się one zawodne - to prawda. Prawda jest taka, że stopy we franku mogą wahać się od efektywnie poniżej zera (jeśli będzie wprowadzony podatek od trzymania depozytów) do nieskończoności (tu tylko w wariancie ogólnoświatowej hiperinflacji chyba), a kurs CHF/PLN może się wahać od 0 do nieskończoności - taka prawa - kiedyś może być po 0,50 zł, a może być i 10 zł. Dzięki rekomendacjom KNF i relatywnie surowej polityce kredytowej banków ciężar zmagania się z rosnącym frankiem spadł na tych którzy są w stanie go udźwignąć. Jeśli chodzi o ten i następny akapit (ten z Nowakiem), to mógłbyś rozwinąć.

    Twoje dwa pytania z końca.

    - kurs był ustalany w momencie zawierania transakcji fx swap (bo tak były i są finansowane portfele kredytów w CHF) i odzwierciedlał czas pożyczki i dysparytet stóp procentowych. Ponieważ na PLN stopy procentowe były wyższe, to bank polski oddawał po kursie niższym niż Twoje przykładowe 2,50 zł. Dzialo się tak dlatego, że pożyczający polskiem bankowi franki po niskiej stopie zyskiwał korzyści z wyżej oprocentowanych złotych, które mógł komuś odpożyczyć. Ale załóżmy, że taki swap mógł trwać 3 lata (w pratyce rynek nie jest płynny na takie terminy). Bank w sierpniu 2008 pożyczył franki pod zastaw złotych po kursie 2 zł za franka i teraz oddaje. Dostaje tyle złotych ile wtedy oddał pod zabezpieczenie i gdzie tu pole do zarobku?

    - tu bym musiał spojrzeć do jakiegoś raportu KNF, sam chętnie się dowiem, niestety nie teraz, gdyż czasu mi nie starcza. Jakbym mial strzelać to powiedziałbym, że tyle co wartość portfela kredytów we frankach minus zebrane depozyty we frankach. Ze względu na płynność rynku, zadłużenie to jest krótkoterminowe i musi być systematycznie rolowane - generalnie jeśli finansuje się 20 lub 30-letnie kredyty w CHF 3-miesięcznymi xf swapami generuje to duże ryzyko - raz niedopasowania terminów zapadalności aktywów i wymagalności pasysów, drugie, trudniejsze do zarządzania, że coś się stanie tak jak jesienią 2008 roku i nie będzie jak zabezpieczyć aktywów w CHF i będzie się miało ogromną otwartą pozycję walutową. W przypadku aprecjacji franka niezabezpieczona pozycja przynosiłaby bankowi zyski, ale i tak niewspółmierne do kłopotów jakich bank by sobie przysporzył - KNF od razu by się ostro przyczepił a z nimi nie warto zadzierać, a po drugie zgodnie z regulacjami Komitetu Bazylejskiego, takie ryzyko musi mieć pokrycie w kapitale, a nasze banki nie mają takich kapitałow, aby spełnić wymogi regulacyjne. Więc bankom nie da się tak łatwo zarobić

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  39. @toyah

    pracuję w banku - i nie omijam ich szerokim łukiem, tak samo jak trzymam pieniądze na rynkach finansowych mimo że wiem, że tam to rekiny wygrywają, a ja powinienem przegrać. Po prostu wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć jak tego używać i zdawać sobie sprawę z ryzyk.

    OdpowiedzUsuń
  40. studentSGH
    Z tego co Pan i orjan sobie piszecie - tak jak przyznałem wcześniej - ani nic nie rozumiem, ani szczególnie się zrozumieć nie staram. Wystarczy mi to, że Wy się dobrze bawicie.
    Natomiast dostrzegam w tym co Pan pisze dwie rzeczy, które mnie mocno niepokoją. Z jednej strony ciężką naiwność, a z drugiej taką wręcz nieludzką nonszalancję.
    O co mi chodzi? O to ciągłe powtarzanie, że jak ludzie są głupi, to ich problem. Pan głupi nie jest i Panu jest świetnie.
    Otóż Pańska naiwność przejawia się, moim zdaniem, w tym, że Pańskim zdaniem ludzie są głupi sami z siebie. Nie widzi Pan zatem, że gdyby ludzie nie byli głupi, to znaczna część nie-głupich straciłaby rację bytu. I że w związku z tym ci nie-głupi większą część swojego wysiłku wkładają w to, żeby tych głupich było jak najwięcej. I teraz dochodzę do tej drugiej kwestii, a więc prezentowanej przez Pana nieludzkiej wręcz beztroski. Bo jest jednak możliwość, że Pan wie świetnie, że ci nie-głupi pakują strasznie dużo wysiłku (również finansowego) w to, by tych głupich produkować na skalę masową, z tą różnicą, że Pan uważa, że to nie jest Pański problem i interes. Bo Pan głupi nie jest.
    Dlaczego mnie ta sytuacja martwi? Dlatego że ja Pana autentycznie lubię i jest mi przykro, że Pan potrafi być aż tak niewrażliwy na to, że na Pańskich oczach odbywa się tak okrutnie i na zimno zaplanowane oszustwo wobec człowieka.
    Niedawno pisałem o tych cholernych telewizyjnych reklamach. Otóż widzi Pan człowieka, który zauważa że jest mu jakoś ciężko. I łatwiej się męczy i gorzej mu się śpi i boli go serce i głowa, i wtedy jacyś znajomi mu mówią, że to pewnie przez nadmierną ilość cholesterolu. On wtedy włącza telewizor i widzi, jak ten miły pan od pogody (człowiek, jak mówią, bardzo religijny, więc na pewno uczciwy) proponuje mu jakieś fantastyczne lekarstwo na ten cholesterol, oczywiście zastrzegając, że on koniecznie powinien najpierw pójść do lekarza. Ale, jak wiemy, niektórzy do lekarza chodzić nie lubią, inni się boją, jeszcze inni nie mają czasu, więc ten pan - chcąc dalej zdrowo żyć dla siebie i dla swojej rodziny - kupuje ów środek na cholesterol, i po paru miesiącach umiera na zawał serca, pozostawiając swoją rodzinę w bólu i bez środków do życia, bo za życia był powiedzmy bardzo wziętym szklarzem, lub instalatorem urządzeń grzewczych.
    I teraz na to przychodzi Pan i mówi, że ten człowiek był głupi, nikt go do niczego nie zmuszał, a więc Pan nie czuje dla niego kropli współczucia, poza oczywiście współczuciem zwykłym. Dla człowieka.
    I tę postawę nazywam nieludzką, a boli mnie ona szczególnie, właśnie ze względu na Pana.
    Co do reszty, jestem pewien, że ma Pan całkowitą rację. Podobnie jak orjan.

    OdpowiedzUsuń
  41. @toyah

    czy my się bawimy - jakaś rozrywka intelektualna to jest, ale zabawa nie. Dobrze, że mogę komuś kilka rzeczy tłumaczyć. W ogóle staram się łapać każdą okazję, żeby ludziom tłumaczyć, w możliwie prosty sposób zawiłości i mechanizmy ekonomii, bo jak będą więcej rozumieć to po prostu będzie im lepiej w życiu. Niekoniecznie łatwiej, ale lepiej.

    Hmm. Nie wiem, czy to co pisałem, pisałe w sposób nieprecyzjny, czy Pan to inaczej zinterpretował. Na pewno wiem, że stoimy po dwóch stronach barykady. Mój pogląd jest liberalny i przyjmuje założenie, że człowiek jest mądry i dlatego jest w stanie podejmować decyzje i za nie odpowiadać. Pana zdaniem ludzie jednak nie są mądrzy, czyli w większości głupi i dlatego jakaś instytucja, np. państwo przez system zakazów, nakazów, praw i obowiązków powinno ich chronić przed nimi samymi i innymi.

    To co Pan powinien mi zarzucić, to że wiem, że założenie, że ludzie są mądrzy, a w istocie tak nie jest i że to założenie jest wygodne dla mnie i mnie podobnych, bo w ten sposób możemy żerować na głupocie innych - to chciał Pan napisać?

    Chciałbym, żeby ludzie z jednej strony mieli prawo do rzetelnej informacji, z drugiej aby mogli podejmować świadomie wybory i za nie odpowiadać. Np. Jeśli ktoś przychodzi do banku i chce wziąć kredyt w walucie obcej to tzw. doradca (w istocie sprzedawca) powinien mu wytłumaczyć wszystkie zagrożenia i koszty z tym związane (ryzyko kursowe, stopy procentowej i zasady wyliczania spreadów), a klient, wiedząc o wszystkich zagrożeniach powinien podpisać dokument, że jest ich świadomy i za nie potem odpowiadać.

    Może tak jest, że komuś zależy, żeby ludzie byli jak najgłupsi. Oglądam czasem telewizję, dzwonią do mnie jacyś sprzedawcy z banku i usiłują wcisnąć różne produkty i w sumie mam takie poczucie, że oni mają ludzi za idiotów. Ja się nie daję, uczuliłem rodziców na różne sztuczki, które inżynierowie od marketingu wymyślają, byle tylko coś sprzedać, ale większość ludzi się na to nabiera. I tak koniec końców to jest tragedia. A żeby coś z tym zrobić potrzebna jest praca od podstaw, czyli kompleksowa edukacja ekonomiczna i prawna społeczeństwa. Nie trudno się domyślić, że pewnym grupom interesów jest to bardzo nie po drodze.

    OdpowiedzUsuń
  42. @StudentSGH
    Jeśli mam Pańskie słowa przyjmować z dobrą wiarą - a w końcu nie widzę powodu, by tego nie robić - to muszę się wycofać z drugiego mojego zarzutu. Że jest Pan nieludzko nonszalancki.
    Pozostaje naiwność, ale tu też nie tylko. Ja autentycznie nie brałem pod uwagę, że Pan wierzy w to, że ludzie są z reguły mądrzy. Sądziłem, że Pańska naiwność polega na tym, że Pan wie, że ludzie są głupi, tyle że Pańskim zdaniem oni są głupi, bo są, a nie bo niektórym na tym bardzo zależy.
    A tu taka niespodzianka. Pan twierdzi, że "człowiek jest mądry i dlatego jest w stanie podejmować decyzje i za nie odpowiadać". Dla mnie jest to opinia tak fantastyczna, że daję słowo, nie wiem, co powiedzieć, poza tym, że chyba jednak Pan tak nie uważa. No ale tego mi robić nie wypada.
    Powiem więc tylko jedno. Ja nie uważam, że ponieważ człowiek jest głupi, "jakaś instytucja, np. państwo przez system zakazów, nakazów, praw i obowiązków powinno ich chronić przed nimi samymi i innymi", a przynajmniej nie z tą ukrytą troszkę sugestią (dobrze Pan wie, jaką). Ja tylko uważam, że Państwo powinno chronić ludzi przed oszustami. A jeśli tym oszustem staje się samo państwo, to mamy problem.

    OdpowiedzUsuń
  43. @Student SGH

    Jakie "pokrętne", ja tylko wytłumaczyłem się dlaczego biorę dane ilościowe benzyny, a oleju napędowego nie biorę. Przecież chodziło nam (Ty podniosłeś) o kwestię, czy wzrost ceny paliw wpływa na zmniejszenie popytu detalicznego. Wydaje mi się, że na przykładzie benzyny widać to doskonale.

    Natomiast w przypadku oleju napędowego wolumeny popytu konsumenckiego są przymaskowane popytem zarobkowej gospodarki przewozowej. Ja nie mam danych pozwalających to usunąć.

    Nie mniej, roboczo zakładam, że na podwyżki cen Kowalski z silnikiem na benzynę reaguje zasadniczo tak samo jak Malinowski z dieslem w aucie. Jakieś przesunięcia flot aut w stronę diesli mogą być, ale nie aż takie. Na to Polacy są za biedni (zbyt ograbieni).

    Co do tego podatku obrotowego, to w jakim celu użyłeś określenia: „ty też?” Czyżbyś ty też?

    Gdyby tak było, to nie masz się czego wstydzić obojętnie, co ci wykładali ludzie balcerowiczowskiego pokroju.

    Tak się składa, że ja rozpocząłem prowadzenie firmy jeszcze pod podatkiem obrotowym i wiem jak było. Było lepiej, a i państwo mniej się skarżyło na osiągi i ściągalność podatkową.

    Jak zresztą mawiał nieoceniony współtwórca Mumii Europejskiej, niejaki Mao Tse Tung (czy jak się teraz to pisze), albo (?) mawiał jakiś jego koleżka - nieważne czy kot jest czarny, czy biały, ważne aby dobrze myszy łapał.

    VAT ma wiele negatywnych, ubocznych skutków dla gospodarki zwłaszcza takiej jak polska i to one mi się nie podobają, a nie żeby obrotowy mi się podobał. Chociaż osobiście wolałbym obrotowy i – wierz mi – wiem, co mówię.

    OdpowiedzUsuń
  44. @Student SGH (cz, II)

    Teraz o franciszku (nieświętym)

    Najpierw zaznaczę, że mój portfel kredytowy jest równy zero jakiejkolwiek waluty; nawet nie potrzebuję karty innej, niż debetowa. Akurat żaden bank nie jest też teraz moim klientem, dlatego mam te banki w poważaniu. Ale ich klientów, moich rodaków już niekoniecznie.

    Najpierw więc, z uwagi na innych czytelników, ustalmy, że w związku z walutami obcymi, banki mogą udzielać kredyty:

    - dewizowe; wtedy podstawiają kredytobiorcy kwoty innych niż polskie pieniędzy – tym się tu nie zajmujemy, bo akurat nie w tym uczestniczy nasz franek.

    - złotowe, w których kwota wyrażona jest w złotych, albo w innej walucie, np. frankiem. Te "po albo" różnią się tylko tym, że wszelkie wynikające wierzytelności ustala się np. we franku, a następnie "przewalutowuje się" je na walutę polską (to jest to, co nazywasz kredyt denominowany). Wszystkie operacje spłaty i obsługi zachodzą jednak w złotych według kursu (lub notowań) określonego w danej umowie kredytowej.

    Jak widać, podstawą takich kredytów denominowanych (w tym frankowych) jest wyłącznie umowa stron a prawo upoważnia banki do takich umów. Z tego punktu widzenia, oczywiście sprzeczna z Kontytucją jest ustawa antyspreadowa, bo jest sprzeczna z powagą umów zawartych i zamierza działać wstecz zmieniając warunki tych umów.

    Moim zdaniem, jeśli banki nie zaskarżą tej ustawy i nie zażądają odszkodowań od państwa, to znaczy, że same były cichym promotorem tej ustawy i szykuje się kolejny przekręt, za który zapłacą kredytobiorcy. Ciekawe, czy podziękują Donaldu.

    Z tego też wynika, że konkurencyjny projekt ustawowy PiS był o tyle lepszy, że przynajmniej konstytucji nie naruszał. Energia z jaką był tępiony przez tzw. środowiska finansowe też jest wiele mówiąca.

    Jednak jest inny zarzut i to on dotyczy niegodziwości umów frankowych. Otóż ustawowe uprawnienie banków do udzielania kredytów denominowanych jest oparte o ustawowy wyjątek od zasady walutowości (że zobowiązania pieniężne na obszarze RP mogą być wyrażone tylko w pieniądzu polskim).

    Moim zdaniem, wyjątek to nie jakieś „hulaj dusza”, lecz korzystanie z niego musi być związane z ustawowym społeczno – gospodarczym przeznaczeniem danego wyjątku. W tym zaś przypadku da się poważnie obronić tylko takie przeznaczenie kredytów denominowanych (np. frankowych), które chroniłoby wartość aktywów bankowych przed inflacją pieniądza krajowego.

    W każdym innym przypadku należałoby rozpoznać w kredycie denominowanym nadużycie prawa i (np. na podstawie art. 5 kodeksu cywilnego) odmówić bankom prawnej ochrony takich umów, gdy wywołują skrajne szkody a kredytobiorca zażąda takiej odmowy ochrony.

    Taki powinien być, przynajmniej teraz, los tych wszystkich umów frankowych, gdyby tylko niezawisłe polskie sądy rozumiały po co one są. Tu jednak jestem pesymistą.

    Sytuację mógłby z dnia na dzień i łatwo opanować zwłaszcza Sąd Najwyższy dokonując odpowiedniej wykładni prawa. Tyle, że on sam jest opanowany.


    Mam zatem nadzieję, że wyjaśniłem swój pogląd, ale podobno demokracja jest i każdy może mieć swój. Ja też!

    Na tym, myślę trzeba temat tych kredytów tutaj zamknąć tym bardziej, że mnie bankowe „technikalia” nie bardzo interesują, a Ciebie wręcz przeciwnie (to nie zarzut!).

    Ten mój brak zainteresowania wynika też stąd, że z mojego punktu widzenia, w kontekście równości praw dla stron umów kredytowych, ich konstrukcja podlega „zasadzie RWPG”*/. I to jest właściwy komplement dla tej armii zdolnych bankowców knujących w podziemiach przeciwko swoim klientom, którym potem bezczelnie przedstawiają się jako ich "doradcy".

    (Ty widzisz, a nie grzmisz!)


    -------------------
    */ Rosji Wszystko Polsce Gówno

    OdpowiedzUsuń
  45. @toyah

    Najkrócej komentując - chcę uważać, że ludzie są mądrzy, bo chciałbym żeby byli, a że to moje założenie jest często błędne to inna sprawa. Poza tym jest taka zasada, żeby traktować innych tak jak by się chciało, żeby inni mnie traktowali. Skoro chcę, żeby inni zakładali, że nie jestem głupi, to zakladam, że inni też nie są.

    Państwo ma chronić przed oszustami. Przyznam, że pierwsze co mi przyszło do głowy, jak już przeczytałem to ustawa antylichwiarska. Niby ona działa, odsetki nie mogą być wyższe niż czterokrotność stopy lombardowej NBP, prowizja przygotowawcza i ubezpieczenie nie mogą przekroczyć 5% kwoty kredytu. Prawo działa, a na rynku istnieją dziesiątki jak nie setki tzw. rekinów pożyczkowych, oferujących szybką gotówkę bez zaświadczeń, sprawdzenia w BIK-u, analizy zdolności kredytowej. Rzeczywiste oprocentowanie takich pożyczek nierzadko przekracza 100%, a ustawa działa, firmy działają, a ludzie przychodzą mimo wszystko do tych firm - i pojawia się pytanie dlaczego ludzie u nich pożyczają - bo są głupi? Bo państwo ich nie chroni przed oszyustami? A czy te firmy to oszuści, bo tak według prostych reguł moralnych to oni wydają się oszustami, ale prawa przestrzegają. Więc skoro prawo jest dziurawe (zostawia dla nich furtki) to winne jest państwo? Państwo samo jest zatem oszustem?

    OdpowiedzUsuń
  46. @orjan

    Przesunięcie w stronę diesli są - jeśli są to auta flotowe w firmach to jeżdzą dziesiątki tysięcy kilometrów rocznie i diesel się jednak opłaca. Poza tym zauważ że zdecydowana większość samochodów rejestrowanych w Polsce to samochody używane. Wciąż kupujemy mało nowych aut, więc popyt na używane samochody musi być zaspokojony z zagranicy, a przy cenie używanego róznica między dieslem a benzyniakiem już taka wielka nie jest :)

    Podatek obrotowy - owszem jestem za. Większość firm "wychodzi z siebie", żeby jakoś podwyższyć koszty i zmniejszyć podstawę opodatkowania, a więc i zmniejszyć podatek. Podatek obrotowy w wysokości 1% załby pewnie wyższe wpływy niż obecny 19% CIT - po prostu nie byłoby furtek pozwalających unikać płacenia.

    VAT bym zostawił - lepiej opodatkowywać konsumpcję niż dochody.

    O franku napiszę za około godzinę (inne obowiązki wzywają)

    OdpowiedzUsuń
  47. @Student

    Ja, tymczasem odpowiem, dla paddzierżki razgawora, jak powiedziałby Rosjanin.

    Nie może być i podatek obrotowy i VAT naraz. Poza tym obrotowy nie jest alternatywą dla dochodowego. O co innego w nich chodzi.

    Zanim wszedł tutaj VAT, płaciłem obrotowy 5%. System był banalnie prosty: co miesiąc podatek = suma mojej wyfakturowanej sprzedaży x 5%, przelew i już.

    Oczywiście, nie było żadnego zwrotu podatku tzw. naliczonego (w fakturach zakupowych). Dowody zakupu miały znaczenie tylko dla obliczania kosztów uzyskania do podatku dochodowego. Dlatego, gdy np. kupowałem benzynę do auta firmowego, to brałem paragon wielkości biletu tramwajowego. Opisywałem go z tyłu, że to do moich kosztów i już! Nawet nie dodam, że odpisywałem całość!

    Doktryna podnosi (i propagandowo nazywa wadą!) tę cechę podatku obrotowego, że działa kaskadowo. Tzn. podatek obrotowy (turnover tax) podwyższa cenę na każdym, kolejnym szczeblu obrotu.

    W uproszczeniu, jeżeli ja sprzedam Tobie coś za 100, to w tym będzie np. 5% obrotowego. Jeśli Ty sprzedasz to Toyahowi, to już za cenę 105. Pomijam tu Twoje marże, koszty itd., bo chodzi o sam mechanizm podatku.

    Z tego jednak wynika, że każdy kolejny szczebel obrotu pomiędzy wytwórcą a tzw. endjuzerem, podwyższa cenę dla end-user’a Toyaha. To skłaniało m.in. do koncentracji produkcji, rozwoju sprzedaży firmowej, oszczędności transportu, itd., kooperacja musiała być naprawdę potrzebna.

    VAT tej kaskady nie ma. Gdyby więc też był 5%, to Ty kupiłbyś ode mnie za 100, odliczył sobie 5, zatem kupiłbyś za 95, a Toyahowi sprzedałbyś za 95 + 5%. (ja tu ciągle pomijam Twoje koszty, marże, itd., dlatego wychodzi pozornie taniej).

    Z tego też widać, że VAT musi mieć %-owo wyższą stawkę. Muszą być też bardziej skomplikowane dokumenty, ewidencje, a w sumie wyższe koszty własne firmy.

    Z tego także wynika, że VAT skłania do rozkooperowania działalności gospodarczej. W rezultacie powoduje atomizację gospodarki, m.in. także te stada tirów i ten wzrost zużycia oleju napędowego w gospodarce, ale spalin wynikających z VAT zielone tumany nie widzą.

    Gdy do tego dodasz skuteczne zapobieganie przez państwo zdolności mniejszych firm do akumulacji kapitału, dodasz drogi dla nich kredyt, to wyjdzie Ci, że polska gospodarka, na poziomie jej istoty, czyli małych i średnich przedsiębiorców, MUSI być rachityczna.

    Czy to jest umyślne? Ja sam nie odpowiem. Po prostu tak to działa obserwując rezultaty. Ciekawa byłaby jednak praca doktorska (spróbujesz?) polegająca na zbadaniu, czy przypadkiem zastopowanie rozwoju polskiej klasy średniej i masowego rozwoju polskich drobnych i średnich firm nie przypada terminowo wtedy, gdy wszedł VAT.

    Obecnie mali i średni przedsiębiorcy nie są (jak powinno być) siłą napędową gospodarki. Narobią się, a i tak tkwią w miejscu. Dlatego też w miejscu tkwi polska gospodarka jako taka.

    W ramach ciekawostek:

    Co do podatku dochodowego i tego wspomnianego przez Ciebie Laffera, to jakoś w połowie lat 80’tych szlajałem się po Singapurze i zaprzyjaźniłem się z pewnym tamtejszym małym przedsiębiorcą. Do tego stopnia, że (on Chińczyk!) zaczął mi opowiadać jak prowadzi księgi i podatki.

    Ja go pytam jak dokumentuje koszty uzyskania, a on mi mówi, że w ogóle ich nie uwzględnia i nie odlicza. Mało nie upadłem, ale wyjaśnił mi, że przy tamtejszym podatku dochodowym (jeśli pamiętam - wówczas był tam max 5%?) po prostu prowadzenie kosztów w reżymie wymaganym przez system podatkowy kosztowałoby u niego więcej niż podatek dochodowy płacony tak, jakby kosztów w ogóle nie miał!

    Może mnie nabierał, ale tak mi gadał, a wypiliśmy całkiem niewiele (choć Chińczycy potrafią!).

    OdpowiedzUsuń
  48. @orjan

    nie dziwię się, że Twój portfel kredytowy jest równy zero. W końcu portfel odnosi się do aktywów, więc musiałbyś komuś dać kredyt :)

    Co do kwestii prawnych, które poruszasz, od razu przyznam, że nie znam na tyle dobrze prawa, żeby się wypowiedzieć. Twoja argumentacja jest logiczna, natomiast nie wiem, jak są sformułowane umowy o kredyty we frankach, sam takiego nie mam i zawodowo nigdy się nimi nie zajmowałem.

    Co do niezgodności z konstytucją, argument, że prawo działałoby wstecz jest jak najbardziej na miejscu. A co do interpretacji tego, czemu banki nie zechcą zaskarżyć ustawy do TK - też nie wiem... Czy ta walka by im się opłaciła, czy może po prostu zaczną kasować klientów gdzie indziej?

    A jaki był konkurencyjny projekt na rozprawienie się z problemem przedstawiony przez PiS? I kto i jak go tępił?

    Kredyty w walutach obcych zrobiły się tak popularne, bo stopy procentowe w innych krajach były i są niższe niż w Polsce, a wysokość raty jest bardzo mocno wrażliwa na wysokość stóp. Poza tym w dobrych czasach jeszcze dało się zarobić na spadającym kursie. Ciekawe jest to, że póki jest fajnie i kredytobiorcy robią świetny interes, nikt nie widzi problemu, tdopiero jak się materializuje ten mniej korzystny scenariusz podnosi się wrzawa. U nas na szczęście nadzór finansowy widział problem, zanim i banki i kredytobiorcy go dostrzegli.

    Podsumowując, albo moja znajomość prawa jest marna, albo powinieneś skrzyknąć się z kilkoma prawnikami i skoro masz podstawę prawną, zaskarżyć kredyty denominowane w obcej walucie do Sądu Najwyższego. Z tym że Ty nie wierzysz w niezawisłość sądów i przez to można wszystko wytłumaczyć.

    Orjan, chciałem Ci tylko wytłumaczyć pewne rzeczy od strony technicznej, żebyś je lepiej rozumiał i wyzbył się pewnych stereotypowych poglądów (np. że banki zarabiają na wzroście kursu franka).

    I dziękuję Ci za wykład o podaku obrotowym. Szkoda, że nie pamietam czasów jak on obowiązywał, na studiach generalnie o nim się nie mówiło. A o VAT mówiłem w kontekście konsumenta a nie przedsiębiorcy, ale jeszcze raz dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  49. @StudentSGH
    Poważna sprawa z tą Pańską deklaracją, że bierze Pan pod uwagę taką możliwość, że Pan w coś wierzy, bo chce Pan w to wierzyć. No bo jeśli założyć, że tak jest, to, że tak powiem, wszystkie możliwości stoją przed nami otworem. I nie tylko przed nami.

    OdpowiedzUsuń
  50. @Student

    No, oderwij się trochę od tych swapów i liborów i zastanów się, niby do czego ma służyć prawo kredytu wydawanego w złotówkach, odbieranego i obsługiwanego w złotówkach tyle, że po drodze via obcy kurs. Otóż zastosowania są dwa:

    1) pierwsze już określiłem - chodzi o ewentualną waloryzację wartości zobowiązań kredytowych na wypadek inflacji krajowej i spadku wartości NABYWCZEJ złotego.

    Ty tych czasów nie możesz pamiętać, ale był okres, kiedy złotówka tak leciała na pysk, że nawet w durnych umowach najmu na pół roku pisało się tzw. klauzule waloryzacyjne. Np. czynsz był określany w dojczmarkach do zapłaty w złotych po określonym w umowie kursie notowanym w dniu zapłaty danej raty. Takich umów były tysiące

    co ci przypomina,
    co ci przypomina,
    widok znajomy ten


    Oczywiście, przy kredytach trwających dziesiątki lat, niegłupio jest je denominować. W końcu kiedyś PO straci władzę i dopiero będzie katastrofa (wg. niektórych).

    Jakby zaś np. Muzułmanie przejęli Szwajcarię, to przynajmniej banki przestawią na Szariat, czyli na kredyty bez procentu. Czy wiesz, jak to działa? To dopiero byłby number!

    Tyle, że powyższe uzasadnienie denominacji jest ściśle związane z ewentualną padaczką złotego w kraju i jeśli jej nie ma, to nie powinno działać. Można sobie np. wyobrazić, że: OK., liczymy po bieżącym kursie franka, ale dopiero wtedy, gdyby polska inflacja przekroczyła np. …%. Do tego czasu liczymy wg stałego kursu franka. Natomiast na drzewo z wahaniami kursu franka. Co to? jakiś handel zagraniczny jest?

    Banki i ich propagandziści robią ludziom wodę z mózgu, że to musi być taki kurs franka, jaki jest notowany powszechnie na rynku walutowym. Otóż nic z tych rzeczy! Prawo do kredytów denominowanych zawiera w sobie prawo do przeliczania po kursie ustalonym przez bank kredytujący. To jest standard i wcale ten kurs w banku nie musi być taki sam jak dookoła. Jeśli umowa kredytowa frankowa zawiera postanowienie wyrzucające do kursu zewnętrznego, to pojawia się pole do standardu RWPG.

    Nie jestem aż takim masochistą, żeby studiować wszystkie projekty zmian ustawowych. Z tym, że studiowanie platfusich z góry odrzucam według pewności, że to głupota i przewał, ale i tak przejdzie. Na razie trafiam 100 na 100.

    Dlatego nie odpowiadam tu za ścisłość przekazu pobieżnie przeze mnie zasłyszanego pomysłu PiS. Otóż, zdaje się, składał się potencjalnie z dwóch części:

    1) wprowadzić do umów rodzaj tunelu kursowego franka (Tobie tłumaczyć nie muszę)
    2) zawiesić obsługę rat powyżej skutku pewnego progu kursowego (coś tu była chyba mowa o odszkodowaniach).

    Taki pomysł byłby zgodny z konstytucją, bo (m.zd.) wyraźnie nawiązuje do istniejącej w zgodzie z Konstytucją klauzuli prawa cywilnego zwanej rebus sic stantibus (w przekładzie akcentującym sens: „tak, jakby się sprawy nie zmieniły”).

    Zwracam uwagę na łacinę, by pokazać, że ten sposobik jest znany jeszcze od Rzymu, co pokazuje jak mocno jest osadzony nie tylko w konstytucji, ale wręcz w naszej cywilizacji prawnej (w jerozolimskiej niekoniecznie.

    Co więcej jest gotowy przepis w kodeksie cywilnym. To dlatego pokazywałem (zyg, zyg, marchewka) na Sąd Najw., bo w sumie, wystarczyłaby jego uchwała wpisana do księgi zasad prawnych, że w pewnych przypadkach kursu franka ów „rebus” ma zastosowanie. Już od tego banki powiedziałyby, że się poprawią.

    To nadal jest możliwe, lecz przekracza predylekcje tych sędziów.


    2) drugim zastosowaniem jest czysty hazard, ale tam na udział banków żadnego usprawiedliwienia nie ma i być nie może. Argumenty, że klienci sami chcieli grać są niepoważne. Banki powinny czymś się różnić od kasyn.


    PS. jak się trochę naoglądasz ksiąg wieczystych dla starych nieruchomości, to spotkasz np. hipoteki denominowane w złocie.

    OdpowiedzUsuń
  51. Drogi Orjanie,

    Trudno mi się wypowiedzieć na temat ukrytych celów udzielania kredytów w CHF. Nie mam dowodów, ani wiedzy, że tak jest, ani że tak nie jest. Więc wypowiem się tu, gdzie jest w stanie coś Ci odpowiedzieć.

    ki i ich propagandziści robią ludziom wodę z mózgu, że to musi być taki kurs franka, jaki jest notowany powszechnie na rynku walutowym. Otóż nic z tych rzeczy! Prawo do kredytów denominowanych zawiera w sobie prawo do przeliczania po kursie ustalonym przez bank kredytujący - oczywiście, kurs jest dyskrecjonalny, bank kurs sprzedaży franków w odniesieniu do rynkowego i jest on sporo wyższy od rynkowego (z rynku międzybankowego), jest to tzw. spread. A czemu bank miałby ustalić dla kredytobiorców kurs niższy od rynkowego, skoro sam pożycza franki (tak, tu się wkradają swapy i libory) na rynku po kursie rynkowym? Zejście poniżej kursu rynkowego wiązałoby się ze stratą...

    Dlatego nie odpowiadam tu za ścisłość przekazu pobieżnie przeze mnie zasłyszanego pomysłu PiS. Otóż, zdaje się, składał się potencjalnie z dwóch części:

    1) wprowadzić do umów rodzaj tunelu kursowego franka (Tobie tłumaczyć nie muszę)
    2) zawiesić obsługę rat powyżej skutku pewnego progu kursowego (coś tu była chyba mowa o odszkodowaniach).


    OK, też coś nie coś słyszałem i nie super. Ale wystarczy, by się również pobieżnie wypowiedzieć.
    1) Ten tunel miał być od dołu ograniczony kursem około 3,00, od góry niemal pewien jestem, że było to 3,95. OK, spójrzmy co by się działo, gdyby kurs wyleciał z tego przedziału:
    a) w górę - klienci płacą mniej niż kurs rynkowy, banki są w stanie zabezpieczyć przez opcje call na CHF. mógłbym tu znaleźć problem ograniczonej płynności rynku opcji kupna szwajcarskiej waluty za polską walutę, ale nie piętrzmy problemów, banki by sobie z tym poradziły
    b) w dół - klienci płacą więcej niż kurs rynkowy, a bank na tym zarabia, bo kupuje na rynku CHF np. po 2,70, a sprzedaje klientom po np. 3,00.
    Według projektu PiS kredytobiorcy musieliby się wyrzec zarówno kosztów, jak i korzyści wynikających ze spekulatywnego ryzyka jakie podjęli. Jednak jak pokazuje moja krótka analiza, w ostatecznym rozrachunku beneficjentami mogłyby się okazać banki.
    2) I co takie zawieszenie rozwiązuje? I co właściwie oznacza zawieszenie rat? Bo jak napisałem w pierwszym komentarzu PiS ma pewne problemiki z terminologią fachową. Do tego nie trzeba odgórnych nakazów, banki same wychodzą na przeciw kredytobiorcom. Ale odkładanie obsługi długu na później to tylko odroczenie problemu, bo długi rosną. A jak kurs franka by dalej rósł, to ludzie nadal by płacili np. tylko odsetki, a dług w CHF by się nie zmieniał, a po przeliczeniu na PLN by rósł.

    Argumenty, że klienci sami chcieli grać są niepoważne. Banki powinny czymś się różnić od kasyn.

    I znów mi się przypominają te nieszczęsne spekulacje na opcjach walutowych z 2008 roku. Klienci nie grali w banku, kredyt w obcej walucie to gra na rynku walutowym, które jak wiele rynków przypomina kasyno. Klienci tylko za pośrednictwem banku otworzyli specyficzną długoterminową krótką pozycję w CHF.

    OdpowiedzUsuń
  52. Ach, byłbym zapomniał, cytacik

    Przyszła sytuacja makroekonomiczna zależy od przyszłego stanu gospodarki realnej. Dlatego ona w Polsce się kurczy, a w Niemczech wręcz przeciwnie. W obu przypadkach dzięki miejscowym władzom

    Dzisiejsze dane o wzroście gospodarczym w Niemczech doskonale podpierają Twoją tezę ;)

    OdpowiedzUsuń
  53. @Student SGH

    Odnośnie cytaciku:

    Parokrotnie tutaj użyliśmy pojęcia gospodarka realna. Kiedyś to była po prostu gospodarka, czyli ten aparat wytwarzający dobra i usługi. Tam się faktycznie (realnie, rzeczowo) wytwarza z wykorzystaniem wiedzy, kapitału, maszyn i innych środków produkcji potrzebnych przedsiębiorstwom.

    Dzisiejsza gospodarka (zwłaszcza światowa) składa się już jakby z dwóch aparatów: właśnie z gospodarki realnej i z gospodarki finansowej. Ta druga powstała do obsługi tej pierwszej i polega (z grubsza) na zarządzaniu przepływem pieniędzy i papierami wartościowymi.

    Niektórzy, w tym i ja, uważają, że przyczyną uruchomienia i trwania nierozwiązanego kryzysu jest oderwanie się (wyalienowanie) gospodarki finansowej od realnej. Tak, jakby służebność stała się panem rzeczy głównej.

    Konsekwencja tego poglądu jest przekonanie, że kryzys się nie skończy tak długo, jak długo przedmiotem uwagi i interwencji jest wyłącznie gospodarka finansowa.

    Z gospodarką finansową jest z kolei ten kłopot (kryzysogenny), że działalność instytucji finansowych oparta jest wyłącznie na zaufaniu. Skoro zaś ona się wyalienowała, to działa w interesie własnym. Jest to, najprościej ujmując: produkcja pieniądza z pieniądza. W rezultacie, w znacznej mierze polega ta gospodarka na hazardzie i spekulacjach.

    Gospodarka realna cierpi od tego na różne sposoby. Moim zdaniem najgorsze jest to, że pieniądz sam fikcyjny i kreujący różne fikcje, przestał pełnić funkcję miernika wartości rzeczy realnych.

    Ile teraz naprawdę warte są np. spodnie? W czym jest zawarta ich wartość? W „marce”? Czy dzisiaj ktokolwiek młody wie, co to są Levis’y? Prawdziwe, a nie te szmaty z nalepką.

    Tak samo nie wiadomo, ile są naprawdę warte przedsiębiorstwa w stosunku do cen ich akcji. Twierdzi się np., że skutkiem spekulacji ostatnich kilkunastu lat, łączna wartość cen akcji przedsiębiorstw USA jest ze 4 razy wyższa, niż ich wartość rzeczywista.

    Dlatego opis gospodarki (tej, czy innej) uzyskiwany ze źródeł i danych tworzonych dla potrzeb gospodarki finansowej nie musi odpowiadać temu, co tam naprawdę się dzieje. W szczególności, ile dana gospodarka jest warta, a zwłaszcza, do czego będzie zdolna, gdy finanse zostaną ponownie zmuszone do służby.

    OdpowiedzUsuń
  54. @Student SGH

    A czemu bank miałby ustalić dla kredytobiorców kurs niższy od rynkowego, skoro sam pożycza franki (tak, tu się wkradają swapy i libory) na rynku po kursie rynkowym?

    No to w końcu, jak jest? Pożycza bank te żywe franki i je żywcem wydaje w kredycie, czy też udziela najnormalniejsze kredyty złotowe, a tylko je "zapisuje" (denominuje) we franku?

    A może swoją zdolność kredytową kreuje z cudzych, pożyczonych pieniędzy?

    OdpowiedzUsuń
  55. @orjan

    1) odnośnie cytaciku - to pewna prowokacja - Amerykanie używają takich dwóch pojęć: Wall Street i Main Street. I od marca 2009 sytuacja poprawiła się głónie na Wall Street, a Main Street kuleje. Taka prawda, nie tylko Ci nie zaprzeczę, ale sam się podpiszę po tym co mówisz. Jak chcesz wejdź na Studenta bloga i przejrzyj sobie te 2,5 roku od kiedy on istnieje, nie raz wyrzucałem tam wściekłość na to, o czym piszesz.

    2)No to w końcu, jak jest? Pożycza bank te żywe franki i je żywcem wydaje w kredycie, czy też udziela najnormalniejsze kredyty złotowe, a tylko je "zapisuje" (denominuje) we franku?

    Skoro należności od klientów efektywnie są oparte na kursie PLN/CHF to bank zabezpiecza tę pozycję poprzez zawarcie odwrotnej transakcji na rynku międzybankowym. Na bilansie po obu stronach są należności i zobowiązania w CHF, natomiast te franki z bilansu przy rozliczeniach z klientami są w każdą stronę zamieniane na PLN.

    A zdolność kredytowa - w przypadku banku to dziwne pojęcie, bo bank w przeciwieństwie do firm czy osób fizycznych nie pożycza pieniędzy na cele inwestycyjne, konsumpcyjne lub aby finansować bieżącą działalność (z tym ostatnim to nieprawda, bo banki finansują się w większości właśnie pożyczając, ale finansowanie to nie ma takiego charakteru jak kredyty obrotowe dla firm). W przypadku banku ocenia się, czy będzie w stanie oodać pieniądze jakie pożyczył w oznaczonym dniu. W przypadku kredytów w CHF jak mówiłem używa się instrumentu, którego istotą jest podstawienie jako zastawu pożyczki PLN (zabranych z depozytów) - zabezpieczenie jest bardzo silne, ale i tak zdolność banku do pożyczania od innych banków jest ograniczona wewnętrznymi limitami jaki na jakiś bank mają inne banki.

    A jeśli by iść Twoim torem, to ta zdolność, jako możliwość dokonania takiej operacji bierze się z depozytów złożonych przez klientów...

    OdpowiedzUsuń
  56. @Student

    To jest pozycja odwrócona jak 69 tyle, że nieuczciwa, bo końcowa przyjemność tylko dla jednego.

    Ja nie muszę czytać Twoich starszych blogów, bo starczy mi to, co tutaj, a swoich ograniczeń czasowych i tak nie przeskoczę.

    Ja opieram się argumentacjom, ze "bank też musi, inaczej się udusi". Nawet zaakceptowałbym je, ale pod warunkiem, że z prawa bankowego usuniętoby wszystkie rynkowe uprzywilejowania dla banków. Dopóki zaś trwają, to wskazywanie przez banki na surowe prawa buszu (rynku) jest śmieszne.


    Ja myślę, że się już dość nagadaliśmy, a inne okazje jeszcze będą. Dążąc do jakiegoś uniwersalnego podsumowania, a zastrzegając, że mówię teraz wyłącznie o sobie, chciałbym podzielić się pewnym, własnym doświadczeniem.

    Otóż, gdy skończyłem studia byłem naładowany wszelkimi technikami i wydawało mi się, że dają one poznanie. Ale, jak się pewnie już zdążyłeś zorientować, nauki ekonomiczne zawsze staczają się do idiotycznych pretensji o zdolność wytłumaczenia całego gospodarczego kosmosu.

    W kwestiach poznawczych kryzysy też pełnią rolę prostującą i tak, jak -zresztą skutkiem grubych nieporozumień - monetaryści całkiem niedawno wyparli keynesian, tak (m.zd.) niedługo dojdzie do wyparcia w drugą stronę. Doczekasz z pewnością.

    W każdym razie trwało to u mnie może z dziesięć lat, aż zrozumiałem, że analitykiem ekonomicznym może być byle tuman z tupetem (Watch a TV!). Natomiast prawdziwa wiedza przychodzi z umiejętnością syntezy. Nie analizy, lecz syntezy!

    Nie kupuj niczego w ciemno. Zawsze pytaj, "co się właściwie dzieje". To jest droga do gospodarczej gnozy.


    PS. jeszcze w sprawie tej gospodarki realnej. Jej problematyka nabrała teraz ogromnego znaczenia, bo jest kryzys!
    A z kryzysem jest jak z zakrętem Jeśli wyjdziesz, to istotne jest, czy będziesz zdolny od razu dodać gazu. Inne wyjścia są gówniane.

    OdpowiedzUsuń
  57. Piszę z pewnym opóźnieniem (właśnie wróciłem z normalnego, nie-unijnego kraju) o pewnej rozmowie, którą przeprowadziłem z doskonale wykształconym, młodym polskim ekonomistą. On żył w kraju, którego obronną ręką wychodził z kryzysu, gospodarka rozwijała się dynamicznie, a zadłużenie wewnętrzne i zewnętrzne było pomijalnie małe. Ja, informatyk i analfabeta ekonomiczny po Politechnice Śląskiej - szkoda gadać. Z początku myślałem, że gościu żartuje. W każdej innej sprawie wypowiadał się, jak na moją wiedzę, rozsądnie. Wydedukowałem sobie naiwnie taką hipotezę, że nadmiar wiedzy szczegółowej i wirtualnych walorów przewrócił mu w głowie. Ale może się mylę?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...