Budynek filologii angielskiej, którą kiedy byłem młody studiowałem, graniczył z budynkami innych filologii, a więc wszyscy, którzy w tamtym czasie mieli życzenie studiować anglistykę, romanistykę, język rosyjski, czy niemiecki, tłoczyli się mniej więcej w jednym miejscu, a więc siłą rzeczy, wszyscyśmy się lepiej lub gorzej znali. Ponieważ już nawet w tamtych czasach, wydział tak prowincjonalny jak nasz, zatrudniał tak zwanych native speakerów, a więc nauczycieli – tak naprawdę oni nie byli nauczycielami w sensie klasycznym, ale zaledwie ludźmi znającymi język – którzy przyjechali do Polski z Włoch, Francji,. Anglii, czy Stanów Zjednoczonych, żeby nam pokazać, jak to wszystko brzmi naprawdę, wielu z nich zostało naszymi chwilowymi kumplami.
My angliści naturalnie kolegowaliśmy się z bliższą nam kulturowo bandą, ale ponieważ życie towarzyskie przenosiło się często poza budynek wydziału i poza godziny nauki, znaliśmy się wszyscy. Był tam wśród tych native speakerów, czy jak to tam inaczej ich nazywają we Francji czy we Włoszech, pewien Włoch właśnie – chyba Ricardo – z którym sobie czasem przy kieliszku gawędziłem. Zapytałem go więc kiedyś, jak to jest, że Włochy, taki demokratyczny, kapitalistyczny i cywilizowany kraj, nie jest w stanie utrzymać jednego premiera i jednego rządu przez dłuższy czas, niż kilka miesięcy. I, proszę sobie wyobrazić, że ów Ricardo, powiedział mi, żebym się tak o nich nie martwił, bo przede wszystkim oni sobie świetnie radzą, a poza tym, to nie jest mój interes. Moim interesem natomiast dobrze by było, żeby pozostała Polska. Ponieważ już nawet wtedy Polska była od dawna moim głównym interesem, nie wziąłem sobie tej części jego uwagi do serca, natomiast, owszem, jakoś zapamiętałem ten fragment, żebym się nie wtrącał.
Ale zauważyłem w tej wypowiedzi, i zapamiętałem do dziś, coś jeszcze. Mianowicie to, że ten mój znajomy Włoch nawet nie dał mi nawet szansy na to, byśmy sobie wspólnie ponarzekali na Włochy. I ja jednocześnie świetnie zrozumiałem, że gdybym to nie ja tam siedział prze tej flaszce, lecz jakiś inny Włoch, to pewnie by tam coś z tej rozmowy wyszło. Ja zostałem z tego już na samym początku wyłączony. I to było czymś niezwykle uderzającym. Bo oto, jak pamiętam, myśmy wciąż tylko szukali okazji, żeby im – temu Ricardo, tej Cynthii, temu Jeffreyowi – powiedzieć jak najwięcej na temat tego, jaki my tu w Polsce mamy syf, i żeby oni nas oczywiście w tym naszym biadoleniu mogli skutecznie wesprzeć. Ktoś powie, że to jest demagogia, ponieważ Polska była krajem zniewolonym i myśmy naprawdę nie dość że nie mieli powodu, by Polskę kochać, to nie mieliśmy też powodu, by ją bronić przed wścibskimi językami. No a poza tym – do kogo mogliśmy wówczas iść z naszymi żalami? Może więc tak to własnie wyglądało. Może i tak. Ale proszę jeszcze przez chwilę posłuchać.
Mój znajomy Włoch, Ricardo, nie miał ochoty wciągać mnie w ciemne sprawy swojej ojczyzny, ale nie tylko on. Jak sobie przypominam, większość moich zagranicznych przyjaciół, jeśli udało im wreszcie jakoś przerwać nasze narzekania, o swoim kraju opowiadali wyłącznie z sentymentem. A to – proszę pamiętać – nie byli durnie, którym do szczęścia był potrzebny hamburger i puszka coli. To byli w większości ludzie bardzo refleksyjni, no i fakt, że oni zdecydowali się wyjechać do Polski, często na bardzo długie lata, żeby tu uczyć, a niekiedy nawet po to, żeby tu zamieszkać, też coś tam o nich mówi. Oni świetnie wiedzieli, że z tą ich Anglią, z Ameryką, czy… no tu, nie mam pewności, ale niech będzie, że z Francją też coś jest nie tak. Mam też wrażenie, że każdy z nich potrafiłby wiele powiedzieć na temat, co to jest takiego. A mimo to, tu akurat rozmowy nie było.
Był jednak wyjątek. Była – drobna bo drobna, ale była – grupa obcokrajowców, snujących się po wydziale filologicznym w Sosnowcu, która pluła na swój kraj bardzo chętnie. I to byli ci, na których mówiliśmy, że są komunistami. Z nimi gadać się nie dało, bo cośmy im wspominali o Gierku, to oni zaraz o Carterze, co my o Pyjasie, to oni natychmiast o tym, że u nich też kogoś policja zabiła, my że stan wojenny, a oni, że w Ameryce stan wojenny jest już od lat. My im mówimy, że media kłamią, a oni, że to tak jak u nich. My, że wszędzie kolejki, a sklepach i tak nic nie ma, a oni na to, że u nich sklepy są tylko dla bogatych. My się cieszymy, że Thatcher wysłała okręty na Falklandy, a oni na to, że ona jest faszystką, gorszą niż Jaruzelski. A więc byli i tamci i ci, jedni i drudzy bardzo lubili mieszkać w Polsce i nie bardzo lubili mieszkać u siebie w kraju, jedni i drudzy byli niezmiennie bardzo sympatycznymi ludźmi, a to co ich różniło, to to, że jedni pluli na swoje państwo, a inni albo o nim milczeli, albo, skoro już mówili, to mówili z szacunkiem.
I to chyba jakoś tak o tamtego czasu trzymam się dwóch zasad. Pierwsza to taka, że jeśli do mnie przyjdzie ktoś kto mieszka poza Polską i zacznie kierować do mnie pretensje o to jaka ta Polska jest i jaka ona powinna być – i to niezależnie od tego, czy jego pretensje dotyczą Kaczyńskiego, czy Komorowskiego – to ja nieodmiennie mu mówię, żeby albo zajął się swoimi problemami, albo żeby się o nas nie martwił, bo sobie świetnie radzimy, a poza tym, że Polska i tak jest najlepszym miejscem na Ziemi. A druga to taka, że jednak, w miarę możliwości, staram się samemu nie wtrącać się w sprawy, które mnie nie dotyczą. I jest też tak, że jeśli ktoś robi jedno albo drugie, a więc albo biegnie do chętnych obcych, żeby sobie poplotkować na temat tego, jak to w Polsce jest beznadziejnie, albo zaczyna załamywać ręce na temat tego, jacy to na przykład Amerykanie są głupi, zadłużeni, albo grubi, to zaczynam w najlepszym wypadku ziewać.
Stało się jednak ostatnio coś, co każe mi złamać tę zasadę przynajmniej w jednym punkcie. W tym mianowicie, że nie należy się wtrącać. Ktoś zapyta, co mi więc strzeliło do głowy? Proszę bardzo. Już odpowiadam. Otóż uważam, że to co się ostatnio dzieje w Londynie i w okolicach – mam tu na myśli dewastowanie miasta przez bandy czarnych muzułmanów – z wielu względów, przynajmniej ogólnie zahacza o to, co można ogólnie nazwać naszą sprawą. I choć ta myśl przyszła mi do głowy jeszcze zanim onet.pl., informując o tym, że tamten bandytyzm przeniósł się już do naszego, polskiego Ealingu, uznał za stosowne zorganizować wśród swoich fanów sondę pod tytułem „Czy obawiasz się, że w Polsce może dojść do podobnych zamieszek jak w Wielkiej Brytanii?”, to – muszę przyznać – uważam, że ta sprawa dotyczy też w pewien sposób i nas, właśnie ze względu, między innymi na onet.pl. Choć nie tylko. Najpierw powiem parę słów na temat owego „nie tylko”.
Już jakiś czas temu, wspominany tu przeze mnie wielokrotnie, piosenkarz o nazwisku Morrissey, zaśpiewał piosenkę pod tytułem „Bengali in Platforms”, która została przez wielu uznana za pierwszy manifest takiego najbardziej nieprzyjemnego, bo idealnie okrutnego w swojej łagodności, rasizmu. Otóż idzie sobie Morrissey londyńską pewnie ulicą i nagle mija go tytułowy Bengali, co tam u nich powszechnie jest stosowane jako pogardliwy epitet pod adresem pewnego typu imigranta z południowej Azji. Morrissey patrzy na tego mężczyznę i czuje tragiczne zmęczenie jego wyglądem, postawą, krokiem spojrzeniem – wszystkim. Widzi te jego buty na potężnych, cytrynowych platformach, z jakaś ohydną srebrną obwódką i błyszczącą gwiazdą kostce, i jedyne co mu ma do powiedzenia to to, żeby ów Bengali wracał do tego swojego Bangladeszu czy Indii, bo tym swoim przedziwnym lansem budzi tu tylko w normalnych ludziach irytację. Morrissey ani jednym słowem go nie obraża. Mówi mu tylko grzecznie, że ta gwiazda na jego kostce go oślepia i żeby on to zechciał zrozumieć. Trochę to okropne, ale tak to właśnie było w roku 1997.
Od tego czasu upłynęło już niemal 15 lat, a Bengali, nie dość, że z Anglii nie wyjechał, to nagle postanowił, że z innymi swoimi czarnymi kolegami Anglię spali. Dlaczego? Bo mu się ta Anglia nie podoba. A przynajmniej nie podoba mu się Anglia taka, jaka dotychczas jest. I teraz pojawia się pytanie, co mi do tego? Otóż do tego mi jest to, że, kiedy nasze media po raz pierwszy – a pewnie też i drugi, piąty i dziesiąty – poinformowały, że w Londynie wybuchły te nieszczęsne zamieszki, ani słowem się nie zająknęły, że miasto palą czarni muzułmanie. Wciąż czytaliśmy i słuchali wyłącznie o jakiejś niezidentyfikowanej młodzieży, która się wciekła na policję, a kiedy wreszcie już dłużej nie można było trzymać się tej kompletnie chorej politycznej poprawności, zaczęto nam tłumaczyć, że warunki w jakich ci czarni tam żyją, są tak straszne, że w sumie nie ma się czemu dziwić, że oni są tacy agresywni. Wczoraj, kiedy z jednej strony mieliśmy okazję oglądać te płonące dzielnice i bandy kolorowych bandytów demolujących wszystko co im Anglia tam pobudowała, to z drugiej, otrzymywaliśmy wykład jakiegoś mądrali, który nam opowiadał, jak to on kiedyś miał okazję odwiedzić taką dzielnicę i aż nie mógł uwierzyć, że zaledwie 20 minut jazdy metrem od centrum miasta można znaleźć taką nędzę. Że ten Londyn niby taki światowy, a tu tymczasem nagle się okazuje, że to tylko pozory. No a dziś Onet z tym swoim bezczelnym uśmiechem, od którego już się wyłącznie chce rzygać, pyta, czy my się nie boimy, że u nas też takie zamieszki mogą wybuchnąć. A otumaniona publiczność już nawet nie ma siły, by spytać, kto niby miałby je wywołać – czarni muzułmanie, czy może białe mohery? No bo, jak wiemy, młodzi wykształceni z dużych miast w rachubę nie wchodzą. Grunt już został przygotowany. W końcu sam nasz tak zwany „szef dyplomacji” ogłosił – jak najbardziej w Londynie – że Polacy to w dużej części naród psychopatycznych morderców.
I to jest własnie punkt, w którym sprawa zamieszek w Anglii staje się też moją sprawą. To właśnie w tym momencie, kiedy patrzę na zamieszczone gdzieś w Internecie zdjęcie jakiejś czarnej pary, gdzie kobieta stoi w rozradowanej pozie na tle płonącego samochodu, a jej towarzysz robi jej pamiątkowe zdjęcie aparatem, który prawdopodobnie ukradł parę dni wcześniej w którymś z tych sklepów, które dziś ze swoimi kumplami podpala, czuję że to tak czy inaczej powoli staje się moją sprawą. Bo w tym właśnie zdjęciu odbija się cała symbolika tego, o czym próbowałem opowiedzieć na początku tej notki. Chodzi mi o nienawiść do własnego państwa, która staje się z jednej strony tak wielka, że trzeba je niszczyć, a z drugiej tak chora, że nie można na nie machnąć ręką i się stąd wynieść, a tym, którzy się tu czują dobrze dać święty spokój. I świadomość tego obrzydlistwa jest z mojego punktu widzenia tak dojmująca, że chce mi się wyć.
Nie będę się jednak wygłupiał i w moim zaawansowanym wieku wrzeszczał przez okno na ulicę, natomiast chętnie powiem, co ja bym na tego typu sytuację – jak mówię, sytuację międzynarodową – proponował. Otóż, choć wiem, że to jest pomysł nie do zrealizowania, marzy mi się takie rozwiązanie, by brytyjskie władze wyłapały tych wszystkich czarnych, którym tam jest tak źle, wyczarterowały tyle ile tam będzie trzeba samolotów i wysłały tę całą bandę do Afryki. Tam, na pierwszym lepszym lotnisku, w Somalii czy Etiopii, brytyjscy piloci by ich wysadzili, każdemu z nich na pamiątkę dali po jednym batoniku mars, żeby mieli co wspominać, a sami odlecieli do domu, do Londynu. Ale jest jeszcze coś. Żeby, lecąc z tą dziczą do Afryki, wpadli do Polski i zabrali ze sobą paru naszych. Mogliby zacząć od tego idioty z Onetu, który wpadł na pomysł, żeby zapytać ludzi, czy się nie boją, że Polska nagle pokaże, że nie jest żadną Polską, tylko jakąś sparszywiałą, katolicką zapewne, kolonią.
Na koniec, każdego, komu powyższy tekst przypadł do gustu, tradycyjnie już, bardzo proszę o kupowanie mojej książki „O siedmiokilowym liściu i inne historie”, a także – na ile kto może – finansowe wspieranie tego bloga. Dziękuję.
Z zagranicy:
OdpowiedzUsuńPolska jest Matką naszą - O Matce nie wolno mówić źle!
@Toyah!
OdpowiedzUsuńPowyższy tekst do gustu bardzo mi przypadł, szczególnie konkluzja, by oni wszyscy zostali wywiezieni tam, gdzie ich ojczyzna, by powrócili do korzeni jak to tęsknie zawodzą w piosenkach reggae.
No i to przemilczanie w mediach ich koloru skóry - też słyszałem o "zbuntowanej młodzieży, mieszkańcach przedmieść" itd. i byłem pewien, że chodzi o Bengali i ich kolegów.
Teraz czekam na przedmieścia Paryża, tam też niemało tych cudnych, wrażliwych, roztańczonych blacks.
Ukłony!
Masz Toyah'u rację. Przynajmniej w sporej mierze. Należy za wszelką cenę odrzucić polityczną poprawność, która w swej istocie jest marksizmem kulturowym wymyślnym przez pewnego włoskiego komucha. Jeśli kogoś to interesuje, to tu mam więcej na ten temat:
OdpowiedzUsuńhttp://kolatka.blogspot.com/2010/11/duch-rozamu.html
Zaprzeczanie oczywistościom, czyli różnicom płci, ras i kultur to także cecha "ducha rozłamu".
Polecam także lekturę "Obozu Świętych" Jean'a Raspail'a. To proroctwo i metafora dzisiejszych czasów.
A co do tych lektorów należy pamiętać, że z jednej strony byli to być może nieudacznicy, którzy szukali za granicą łatwego chleba. Z drugiej strony osoby przeszkolone przez ich służby, aby nie pojmować tematów spraw wewnętrznych i się za bardzo nie integrować, gdyż grozi to werbunkiem. Wreszcie po trzecie mogły być to osoby zainteresowane samym werbunkiem i zdobywaniem kontaktów. Wcale nie żartuję. Musimy pamiętać, że była mimo wszytko żelazna kurtyna...
Prawdą jest także, że polityka muliti - culti doprowadza do upadku cywilizacyjnego a nie wytworzenia nowej jakości. A wszystkiemu rzeczywiście winna komuna, bo daje im zasiłki. Gdyby nie socjalizm nie opłacałoby się im przyjeżdżać.
Pięknie, niech sobie jedzie ten Bengali do siebie, a nie zaburza angielskiemu gejowi poczucie piękna i harmonii.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zgodzisz się, żeby ten Bengali zabrał do domu jakieś drobiazgi, które Anglicy zajumali jego przodkom i trzymają w British Museum. Jamajczyk też niech wraca do domu, najlepiej z jakąś kaską za 400 lat przymusowej pracy jego przodków na polu trzciny cukrowej i za wywózkę na Karaiby. Tylko gdzie on ma ten dom? Ale mniejsza o to.
Fajnie by też było, jakby Nigeryjczyk, "czarny muzułmanin" wrócił do Nigeri. Mógłby może nawet odpuścić pieniądze za ropę, której Nigeria wydobywa tyle, co Arabia Saudyjska, ale co w tej Nigerii będzie jadł, skoro nafciarze wytruli wszystkie ryby w Nigrze.
Jasne, że durne są te czarnuchy i nie wiedzą, że angielskie społeczeństwo jest kompletnie zamknięte i klasowe, nawet białemu z dołów społecznych nie jest łatwo coś w życiu zmienić, a co dopiero jakiemuś muzułmaninowi czy innemu murzynowi.
Toyahu, choćby ci czarni spalili Londyn doszczętnie, nie wyrównają rachunków. Anglicy zniszczyli i wciąż niszczą kawał świata, okradli, wymordowali i zniewolili całe narody. Te parę par butów i wybite szyby mogą sobie dopisać do racunku. Ja się litować nad nimi nie będę.
To nie muzułmanie. Ani socjaliści. To prosta hołota. Bez jakiejkolwiek ideologii.
OdpowiedzUsuńI większość tej hołoty się urodziła w Wlk. Brytanii, a większość ich rodziców się też urodziła w Wlk. Brytanii.
Więc wysyłanie ich do Somalii nie jest żadnym rozwiązaniem.
"If you're asking me/
I think that Enoch Powell was right/
They should all go back to their own countries/
On the next flight/
That's my opinion..."
(To the tune of Sinatra's Fly Me To The Moon - Victor Lewis-Smith taking the piss out of primitive racist slogans.)
@orjan
OdpowiedzUsuńA już z całą pewności nie przed obcymi.
@Kozik
OdpowiedzUsuńAkurat wszystkich bym się nie czepiał, natomiast kompletnie nie rozumiem, że się toleruje tych, którzy w gruncie rzeczy tej kultury nienawidzą.
@Andrzej
OdpowiedzUsuńTam byli naprawdę różni. I wielu z nich w żaden sposób nie było nieudacznikami.
@redpill
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, ja do pedałów nic nie mam, o ile się z tym swoim pedalstwem nie afiszują tak jak to ostatnio jest w modzie. O ile mi wiadomo, Morrissey zachowywał tu przez całe lata całkowitą dyskrecję. A zatem, widok tego Bengalczyka w tych jego cytrynowych platformach z błyszczącą gwiazdą na kostce, jest dla mnie równie oburzający i antykulturowy, jak widok jakiegoś wystrojonego pedała. A więc tu akurat - pudło.
Co do reszty, moglibyśmy się pewnie dogadać, gdyby nie to, że ja jestem, w odróżnieniu od Ciebie, szczerze przekonany, że relacja między Robinsonem a Piętaszkiem, Stasiem Tarkowskim a Kalim była jak najbardziej na miejscu. Z wszelkimi tego przekonania konsekwencjami.
@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńTo ja powtórzę raz jeszcze - ja nigdzie ani nie użyłem słowa "wszyscy" w zakresie, jakie sugerujesz Ty i redpill, ani nawet mi do głowy nie przyszło tak zakreślone słowo "wszyscy". A poza tym, zapewniam Cię, że gdyby te podpalenia i rabunki były dziełem urodzonych w Londynie Polaków, choćby w trzecim, czwartym czy piątym pokoleniu, to też bym był za tym, żeby ich wsadzić w samolot i odesłać... no może nie do Polski, bo to by nie była żadna kara. No i podejrzewam, że ten mądrala z Onetu też nie jest czarnym muzułmaninem. A więc, jak widzisz, ten mój rasizm jest dość szczególnego rodzaju.
Co do V.L-S, zgadzam się, ze to wybitny żartowniś, natomiast nie widzę żadnego powodu, żebym miał traktować wyrażane przez niego polityczne opinie za bardziej dla mnie autorytatywne, niż opinie Enocha Powella.
@Toyah
OdpowiedzUsuńPopieram całkowicie redpilla i Michaela Dembńskiego.
Co do Morriseya, to zawsze był dla mnie wybitnym przedstawicielem nurtu pieśni gejowskiej, nie ze względu na jego życie intymne o którym nic nie wiem, ale z powodu specyficznej wrażliwości, której świetnym przykładem jest omawiana piosenka.
OdpowiedzUsuńMieszkałem trochę w rejonach Anglii niemal całkowicie "czystych rasowo" i widziałem podobne bydło, choć na mnejszą skalę, robione przez rdzennych Anglików z dzielnic w których język angielski był bardziej podobny do norweskiego, niż do języka, który można usłyszeć w BBC. A jeśli podobne sytuacje będą mieć miejsce za kilkanaście lat, to zapewniam, że dzieci obecnych polskich emigrantów będą miały w tym swój poważny udział I równie uprawnione będzie mówienie: "katolicy rabują sklepy", jak dzisiejsze, o czarnych muzułmanach.
Nie wiem, jak tam wyglądały relacje intymne Robinsona z Piętaszkiem, mnie tam bliżej do tych czterystu polskich legionistów, którzy przywiezieni na Haiti w celu tłumienia powstania niewolników, przyłączyli się do powstania, walnie przyczyniając się do jego zwycięstwa. Zostało po nich kilka rodzin murzynów o niebieskich oczach i Matka Boska Częstochowska, czczona w haitańskim voodoo pod imieniem Ezili Dantor.
Cała ta awantura na Wyspach dowodzi, że nie da się odgórnie, przez jakąś tam poprawność polityczną czy inne multikulti zanegować historii, a relacje społeczne tworzą się przez pokolenia. W historii nie działa reset ani gumka myszka.
Pisząc o czarnych muzułmanach włączasz się do chorej, wojennej propagandy, w Islamie nie znajdziesz zachęty do rabowania sklepów, nie mówiąc już o piciu alkoholu. Te dzieciaki nie mają nic wspólnego z Islamem, oni robią dokładnie to samo, co ich biali, angielscy koledzy robią co sobotę po wyjściu z pubu, klasyczną angielską demolkę. Pod tym względem przynajmniej są w stu procentach zasymilowani. Zresztą nie tylko czarni uczestniczą w tych rozróbach, ale i rodowici Anglicy. To nie jest kwestia koloru skóry, ale relacji społecznych.
Pozdrawiam Cię serdecznie
@Marylka
OdpowiedzUsuńCałkowicie? Nawet ministra Sikorskiego byś oszczędziła?
No ale i tak się cieszę. Niech Michał wie, że my też mamy swój Jewish Massive and Muslim Massive. I że oba się przenikają. I że nie ma sposobu, żeby nam zrobić wspólną fotografię. Nigdzie. Nawet w takim Toruniu. I choćby tu mamy przewagę.
Przy okazji, zachęcam wszystkich do bardziej uważnego i otwartego czytania.
@redpill
OdpowiedzUsuńChcesz powiedzieć, że pedalska wrażliwość to wrażliwość rasistowska? Lepiej z tym uważaj, bo możesz oberwać z obu stron. A jak w to wliczyć to co i tak już dostajesz, to już będziesz miał otwarte tylko jedno skrzydło.
A teraz do rzeczy. Dobrze wiesz, że ja, odwołując się do relacji między Robinsonem a Piętaszkiem, miałem na myśli ich wymiar kulturowy i cywilizacyjny. Ale skoro Ty o tym, to proszę bardzo. Mam głębokie przekonanie, że to raczej Robinson Piętaszkowi musiał wytłumaczyć, że seks między mężczyznami jest bezbożny. I podejrzewam, że gdyby on mu podarował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej wraz odpowiednim objaśnienieniem i nic by z tego nie wyszło, to prędzej Piętaszek by go zjadł, niż Robinson go zamordował. A gdyby miało dojść do walki wręcz, to ja bym zdecydowanie trzymał stronę Robinsona.
No i wreszcie kwestia samych rozrób. Otóż problem polega na tym, że to jednak czarni palą dziś Manchester, a nie ich biali koledzy. Natomiast jeśli tam wśród nich są też jacyś biali, to mnie to w ogóle nie dziwi. Przenikanie kultur jest faktem. W jedną i drugą stronę. Ale tu też trzymam stronę Robinsona.
@redpill
OdpowiedzUsuńAch! Byłbym zapomniał. Naturalnie. Peace, man!
Wczoraj wypowiadałem się w tych kwestii w polskojęzycznych mediów (TokFM, TVN CNBC Biznes, Superstacja) oraz w TVP Info.
OdpowiedzUsuńPodano fakt, że ze 500 osób aresztowanych znalazło się aż dwóch Polaków. Gdyby angażowaliby się nasi rodacy proporcjonalnie do ich liczebności na Wyspach, to liczba aresztowanych powinna być przynajmniej sześć. Czyli Polacy są trzykrotnie mniej nieposłuszni niż przeciętny Brytyjczyk.
@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńMiło to słyszeć. Co nie zmienia faktu, że jestem za tym, by na ten samolot również wsadzić tych dwóch Polaków. Mam tylko nadzieję, że to nie byli Cyganie, bo znów by mi się dostało.
Z tym samolotem to mam pytanie: ponieważ w tych rozróbach uczestniczą głównie Jamajczycy i Nigeryjczycy, to rozumiem, że Nigeryjczyków chciałbyś odesłać do Nigerii, ale co z Jamajczykami? Do Kingston, czy też może z powrotem do Afryki, skąd kiedyś na Jamajkę zostali przywiezieni? W myśl zasady "murzyn zrobił swoje"?
OdpowiedzUsuńOdnośnie tych Polaków i ich niewielkiego udziału w zadymach, nie dziwi mnie to, pierwsze pokolenie imigrantów zazwyczaj słabo się integruje, ich dzieci nie będą miały takich problemów.
@redpill
OdpowiedzUsuńGdziekolwiek. Byleby nie do Polski. Poza tym, nie bardzo rozumiem, czemu Cię tak zdenerwował ten samolot. Przecież dobrze wiesz, że to jest tylko takie moje gadanie. Nawet gdyby to nie chodziło o tych kolorowych - którzy, wiesz sam, że nie są w ogóle moim problemem - ale na przykład o takiego Sikorskiego, czy Grupińskiego - którzy moim problemem, owszem, są jak najbardziej - to samolot też byłby tu tylko pewnym symbolem.