sobota, 13 sierpnia 2011

O nas, głupich tchórzach

Gdyby komuś przyszło do głowy sądzić, że, skoro ja tak ładnie potrafię pisać, i to w dodatku pisać z pozycji najczęściej tak bardzo słusznych, to ze mnie musi być prawdziwy bohater, to chciałbym go dziś wyprowadzić z błędu. Jak idzie o bohaterstwo, to ja sobie mogę ewentualnie przyznać tu tylko jeden punkt. Za to – chwaliłem się już tym tutaj parę razy – że kiedy oferowano mi bardzo przyjemne studia za współpracę, to powiedziałem esbekowi, żeby poszedł szukać gdzie indziej. Za to, że bałem się jak cholera, a mimo to, powiedziałem mu, żeby na mnie nie liczył. I na tym koniec. Więcej ciekawych historii tego typu do opowiedzenia nie mam. Mam natomiast w pamięci coś, co, jak sądzę, w najlepszym dla mnie wypadku, ów jeden punkt mi odbiera. I chciałem dziś parę słów na ten własnie temat.
Dziś już nie pamiętam tego tak na sto procent, czy na moich studiach, coś co się wówczas nazywało szkoleniem wojskowym, trwało rok, czy dwa, ale wydaje mi się, że rok. O ile jednak sobie przypominam, na tak zwane wojsko na ulicy Krasińskiego w Katowicach, chodziliśmy w każdy czwartek tylko na czwartym roku. I stało się jakoś tak, że ja z tego wojska oblałem wszystkie egzaminy. Wszystkie, czyli najpierw pierwszy, potem drugi i trzeci termin, i, ostatecznie też, egzamin komisyjny. Na piąty rok zatem zostałem wpuszczony warunkowo, a więc z obietnicą, że będę się, tak jak wszyscy, przygotowywał do obrony, a jednocześnie jakoś to wojsko ostatecznie zdam. No i rok mijał, a ja tego wojska zdać dalej nie potrafiłem. Pamiętam tamten rok bardzo dobrze, bo był to w moim zyciu rok szczególny. Z jednej strony kończyłem studia, z drugiej właśnie wtedy brałem ślub z panią Toyahową, no i pisałem tę pracę. A na samej górze tego wszystkiego było to wojsko. Pamiętam więc ten rok świetnie, a razem z nim, przypominam sobie, że w pewnym momencie myśl o tym wojsku opanowała mój umysł do tego stopnia, że kiedy chodziłem sobie po mieście, w głowie miałem wciąż jakieś wojskowe piosenki, a mój krok – jakikolwiek by on nie był – był zawsze krokiem marszowym.
Zdałem w końcu to nieszczęsne wojsko, nie dlatego, że się skutecznie nauczyłem, ale przez tak zwane pośrednie kontakty towarzyskie, rodzinne i flaszkę koniaku. A więc, w sumie, poza straconymi nerwami, nie było tak źle. A moje nerwy, to trzeba przyznać, były w stanie dość szczególnym. W czerwcu mieliśmy ślub, w lipcu byliśmy na wakacjach, przez sierpień napisałem tę moją nieszczęsną – kiedy dziś na nią patrzę, słabą jak nie wiem – pracę magisterską, nadchodził wrzesień, miałem już wyznaczony termin obrony, a ja wciąż chodziłem wszędzie tym wojskowym krokiem. No ale jak mówię, w końcu się udało i udało się do tego stopnia, że ja nawet tego wojska nie zdawałem. Przyszedłem tam na ten ich egzamin, oni mi powiedzieli, dajcie Osiejuk ten indeks, i tyle. Później szybko pobiegłem na obronę, podczas której byłem tak osłabiony, że zrobiłem z siebie wyłącznie idiotę i dziś jestem tu gdzie jestem.
Jednak w czasie, kiedy jeszcze w ogóle nie wiadomo było jak się to skończy, podczas jednego z tych moich oblanych egzaminów, zdarzyło się coś, co mnie prześladuje do dziś. Otóż w pewnym momencie, któryś z tych majorów, czy pułkowników, ni z gruszki ni z pietruszki, zwrócił się do mnie z takim oto pytaniem: „Czy wy, Osiejuk jesteście rzymskim katolikiem?” Powiem zupełnie szczerze, że kiedy on wyskoczył z tą religią, wpadłem w prawdziwą panikę. Bo pierwsza moja myśl była taka, że co go to w ogóle nagle obchodzi? Druga taka, że obchodzi go z całą pewnością. A trzecia to ta, że od mojej odpowiedzi zależy bardzo wiele. No i odpowiedziałem mu w następujący sposób. Słowo w słowo: „Tak mnie wychowali moi rodzice”. Pamiętam, cholera, te słowa do dziś.
Dlaczego nie odpowiedziałem mu normalnie, jak człowiek, że tak, że jestem rzymskim katolikiem i wierzę w Jezusa Zmartwychwstałego i w Święty Kościół i dalej w tym kierunku? Otóż bałem się, że on tylko na tę odpowiedź czeka i jest na nią znacznie lepiej ode mnie przygotowany. Jakoś tak chyba to było. Dlaczego zatem nie powiedziałem, że nie? Że w żaden sposób. Że jestem porządnym komunistą. Tu już odpowiedź jest prosta. Tak głupi, co by o mnie nie sądzić, to ja nawet wtedy nie byłem. Tak czy inaczej, wymyśliłem tę idiotyczną odpowiedź ze strachu i prześladuje mnie ona do dziś.
Przypomniała mi się ta historia dziś, po tym jak już skończyłem czytać w „Rzeczpospolitej” wywiad Roberta Mazurka z piosenkarką Antoniną Krzysztoń. Nie w trakcie tej rozmowy, ale po jej przeczytaniu. Żeby powiedzieć, o co chodzi, parę słów o samej Antoninie Krzysztoń, której niektórzy mogą zupełnie nie znać. O Mazurku nie trzeba. O nim tu było już i tak dużo za dużo. Otóż Antonina Krzysztoń ma historię bardzo niezwykłą. Z jednej strony, przez swoje rodzinne powiązania, ona w czasach głębokiego PRL-u należała do najbardziej klasycznej warszawskiej socjety. A więc była siostrzenicą Haliny Mikołajskiej, Marian Brandys był jej wujkiem, i pewnie też przez to oczywiście, znała dokładnie wszystkich czołowych wówczas opozycjonistów – a, jak wszyscy wiemy, w tamtych akurat czasach, w odróżnieniu od tego, co mamy dziś, towarzyski mainstream mieścił się nie po stronie zajmowanej przez reżim, lecz właśnie przez opozycję. Zresztą sama Krzysztoń na ten temat dość dużo w wywiadzie dla „Rzepy” opowiada, a na kimś tak przywiązanym do tradycyjnego modelu życia towarzyskiego – ale też życia w ogóle, jak ja – te wszystkie szczegóły robią wrażenie takie sobie.
A więc to jest ta jedna strona. Druga strona natomiast jest taka, że Antonina Krzysztoń – o czym akurat już wiem z zupełnie innych źródeł, niż Mazurek i jego „Rzeczpospolita” – to jest człowiek bardzo porządny. Ona jest – i zawsze była – osobą niezwykle porządną, ideową, wierną i – co nie mniej ważne – mądrą. Wiem też jeszcze coś. Z powodu tego oto, że ona w zeszłorocznych wyborach prezydenckich oficjalnie poparła kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego, praktycznie straciła pracę. I, powiem szczerze, kiedy dziś rano zobaczyłem, że Mazurek rozmawia z Krzysztoń, bardzo liczyłem na to, że wystarczająco duża część tego wywiadu będzie poświęcona temu, by opowiedzieć czytelnikom, jak się przejawia ów totalitaryzm, o którym niedawno wspomniał ojciec Rydzyk, i co wzbudziło tak nieprawdopodobną furię Systemu. Liczyłem na to, że Mazurek zapyta, a ona opowie, jak się zaczęła zmieniać jej zawodowa i towarzyska sytuacja od momentu, gdy ona zgodziła się swoim nazwiskiem wesprzeć kampanię Jarosława Kaczyńskiego, i jak System ją za ten gest potraktował. I jakie wnioski, z tego co się stało, powinniśmy wszyscy dla siebie wyciągnąć.
Mazurek rozmawia zatem z Antoniną Krzysztoń, ale najpierw rozmowa się toczy wokół jej wczesnej kariery, później słuchamy dość szczegółowych historii na temat Mikołajskiej, Brandysa i w ogóle ówczesnego życia w Warszawie i okolicach, i kiedy wydaje się, że na temat dzisiejszej sytuacji Krzysztoń nie padnie ani słowo – jest! Pod sam koniec tej rozmowy pojawia się temat właściwy. Krzysztoń najpierw mówi, jak ją irytuje to, że wielu traktuje jej sztukę jako sztukę ściśle religijną, i Mazurek na to rzuca co następuje: „Pani wpadła w gorszą szufladę – polityczną. W ostatnich wyborach prezydenckich znalazła się pani w komitecie Kaczyńskiego”. I, gdyby ktoś się spodziewał, że tu Antonina Krzysztoń powie, że tak, że ona popiera Prawo i Sprawiedliwość, że dla niej Kaczyński to lepszy prezydent, niż Komorowski, i że to, że ona w to wierzy, ją tak fatalnie ustawiło w jej życiu zawodowym, czy coś w tym kierunku, to jest w dużym błędzie. Okazuje się, że przede wszystkim Antonina Krzysztoń poparła Jarosława Kaczyńskiego nie przez politykę, lecz z „porywu serca”. Że ona „po prostu czuła, ze musi być przy tym człowieku”. Dlaczego? Tego akurat już tak do końca nie wiemy, no ale można się domyślić, że chyba z litości. Zresztą już w następnym zdaniu, Antonina Krzysztoń zapewnia wszystkich wątpiących, że ona nigdy się w politykę nie angażowała i nadal „śpiewa dla wszystkich”. A nie tylko „dla jednej partii”. A na przykład jej najbliższa przyjaciółka jest politycznie kompletnie gdzie indziej, niż ona, i one i tak się bardzo przyjaźnią.
To byłby oczywiście, jak ktoś słusznie zauważy, dobry moment dla samego Mazurka, by pokazać, jak wygląda dziennikarstwo porządne i niezależne. Ale tu już wywiad się kończy. Mazurek tylko nieśmiało zwraca uwagę, że Krzysztoń znalazła się w jednym miejscu „z innym bardem opozycji i ‘Solidarności’ Janem Krzysztofem Kelusem”, na co Krzysztoń odpowiada, że „to naprawdę powinno ludziom dawać do myślenia, tym bardziej, że wszyscy wiedzą, jak niezależną osobą jest Janek”. I na tym koniec. Kto chce, niech się domyśla. W końcu, jak słyszymy, to jest informacja, która ludziom „powinna dawać do myślenia”.
Czemu Mazurek i Krzysztoń postępują tak jak postępują? Główny powód jest wspólny. I to jest też mniej więcej ten sam powód, jaki stał za moją reakcją sprzed lat na pytanie tamtego peerelowskiego oficera o moją religię. Ostrożność wobec przeważających sił wroga. I Mazurek i Krzysztoń, a również i ja, jeszcze wtedy, kiedy byłem taki młody, zachowaliśmy się tak, a nie inaczej, ze strachu, że, jeśli się zdeklarujemy szczerze i uczciwie, to natychmiast dostaniemy tak w zęby, że się nie pozbieramy. W szczegółach natomiast jest już sytuacja bardziej zróżnicowana. Ja po prostu miałem nadzieję, że jeśli będę grzeczny, zdam ten egzamin. A więc wszystko było proste. Jak idzie o Krzysztoń, ona chce odzyskać to co miała – też nie do końca, ale jakoś tam miała – kiedyś. Sama zresztą, w innym miejscu tej rozmowy, przyznaje niemal jednoznacznie, że ona by chciała być popularna, jak inni jej koledzy artyści. Mazurek natomiast, boi się, by nie utracić tego, co ma. A więc opinii – inna sprawa, że to jest bardzo ciekawe, czyjej opinii – dziennikarza niezależnego i obiektywnego. I tak się niestety składa, że cała nasza trojka popełniła, lub wciąż jeszcze popełnia, ten sam błąd. A więc liczy na to, że System jest skłonny do kompromisu. Otóż nie. System żąda ofiary całkowitej i żadne częściowe ustępstwa go nie interesują. A zatem Mazurek, nigdy, już do końca swojego zawodowego życia, nie zostanie potraktowany przez System – nawet nie jako swój, bo to jest w ogóle niemożliwe – ale jako ktoś choćby neutralny. Nawet jeśli on się zepsi tak jak to zrobił Wołek, to i tak wszyscy będą go traktować jak kupę śmiechu, a używać go będą wyłącznie do szczucia na przeciwników prawdziwych. Jak idzie o Antoninę Krzysztoń, ona – ponieważ ma talent i jej piosenki mogłyby się znowu zacząć sprzedawać – musiałaby zrobić to, co zrobił swego czasu Maleńczuk, a więc podczas jednego z tych nielicznych koncertów, wyraźnie i bez drżenia w głosie, wrzasnąć do publiczności, by wyborcy PiS-u „wypierdalali”. On przecież też nigdy nie był piosenkarzem mainstreamowym, a proszę, jak sobie dziś świetnie radzi. A więc tak właśnie – żeby wypierdalali, a nie jakieś farmazony o śpiewaniu dla wszystkich. Bo dla wszystkich się nie śpiewa.
A ja? Co mogłem zrobić tamtego dnia ja? Oczywiście dziś już wszyscy wiemy, że ten wykręt i zrzucenie całej odpowiedzialności za moją wiarę na moich rodziców, nic mi nie dało. I dać mi nie mogło. Bo co to, kurwa, ma znaczyć, że rodzice tak mnie wychowali? Człowiek odpowiada sam za siebie i widzi przecież, co i jak. A więc, ja, przede wszystkim, miałem się zgodzić, jeszcze jakiś czas wcześniej, na tę współpracę, a skoro się tak spóźniłem, to przynajmniej zadeklarować ją z opóźnieniem, i liczyć na łaskę. A tak, to i w końcu trzeba było wydać pieniądze na tę flaszkę, i jeszcze mieć wyrzuty sumienia do końca życia. A wszystko, jak się dobrze zastanowić, jest takie proste. Ja miałem wtedy wyprostować się, nabrać głęboko powietrza, i powiedzieć głośno i wyraźnie, że Jezus Chrystus jest moim Panem, Antonina Krzysztoń miała powiedzieć, że ona nie śpiewa dla zdrajców i idiotów, natomiast Mazurek miał jej na to – głośno i wyraźnie – powiedzieć, że jej bardzo dziękuj za te słowa. Właśnie tak. Że jej bardzo dziękuje za te słowa. Bo gdybyśmy wszyscy byli trochę bardziej dzielni, o wiele łatwiej by się nam myślało o nadchodzącej przyszłości. A zatem, namawiam do odwagi. Bądźmy odważni.

Oczywiście, moja dzisiejsza sytuacja nie ma nic wspólnego ani z moim bohaterstwem, ani tchórzostwem, i nawet nie jestem pewien, czy mam dla niej jakiekolwiek usprawiedliwienie. Natomiast wiem, że ten blog jest dziś jedynym źródłem mojego utrzymania. A zatem wszystkich, którzy mogą mi w jakikolwiek sposób pomóc finansowo, proszę o kupowanie książki i o wpłaty na podany obok numer konta. Dziękuję.

72 komentarze:

  1. @toyah


    Kto leniwy, niech sobie od razu przeczyta ostatnie zdanie. Cierpliwszym chcę zaś powiedzieć, że kulturalny człowiek jest zawsze nieprzygotowany na chamskie, ni stąd, ni z owąd zadane pytanie zmuszające go do jakiejś auto-wiwisekcji. Tym bardziej, jeśli cham pyta w intencji możliwie wrogiej. Wtedy bez wątpienia jest chamem.

    Stąd Twoje, Toyah’u, nieprzygotowanie. W tym też istota np. siły przyciągania w tfurczości Jakuba Powiatowego et cons.

    Greps Mazurka był natomiast jeszcze o tyle bezczelnie chamski, że pytał osobę, którą sam oceniał jako poszkodowaną, w nadziei, iż wywoła dla niej dalsze szkody.

    Istotną podstawą kultury jest dyskrecja wobec cudzej prywatności (nawet, gdy nie chce tej prywatności utrzymać).

    OdpowiedzUsuń
  2. Do pewnego poziomu mam zapas tolerancji dla słabości artystów. W końcu od tego są, żebyśmy się mogli cieszyć ich darem, a nie żeby go trwonili w jakiejś innej pracy. Więc choć to wymigiwanie się Antoniny jest niesmaczne, jakoś ją rozumiem. Zresztą nie spodziewałam się po niej od dawna ani wielkiej odwagi ani wielkiego ducha ani szczególnego rozumu. Świadczy o niej chociażby to, że z tym swoim niesamowicie pięknym głosem nie poszła jako artystka ani o krok dalej od swoich pierwszych występów. I że po tym głosie spodziewasz się Bóg wie jakiej wrażliwości, a dostajesz coraz bardziej mdłą papkę - taką właśnie "dla wszystkich" i dla nikogo.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah
    Chwile lęku chyba należą, do najtrudniejszych w naszym życiu, ponieważ nas "zacieśniają".Istotne jednak jest - kogo się lękamy?....Pana Boga, czy ludzi, a nawet - jakich ludzi?.....
    Czytając Twoje słowa:"Tak mnie wychowali rodzice" - nie wiem dlaczego skojarzyłem sobie inne słowa mężczyzny, który nie innemu człowiekowi - wrogowi, lecz Panu Bogu odpowiedział:"Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem."

    OdpowiedzUsuń
  4. @orjan
    Ja myślę, że Mazurek chciał dobrze. Tyle że skoro on tylko zaczął, a skończyć się bał, wyszło byle jak.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Marylka
    Ona jest w sytuacji bez wyjścia. Wiąże ją i publiczność i cały charakter tej piosenki. A teraz jeszcze polityka. Nie ma jej co zazdrościć.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Zibik
    Czy byłbyś tak uprzejmy, i skoro tak już postanowiłeś się bić w piersi, to bić się w swoje? Bo ten rodzaj faryzeizmu mnie zwyczajnie wkurwia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Poruszyłeś niezwykle ważny i delikatny temat, a jednocześnie taki, przed którym wszyscy uciekają, bo każdy, powtarzam KAŻDY ma coś na sumieniu - czegoś się zaparł, czemuś zaprzeczył, zastosował jakiś unik - poczynając od św. Piotra.
    Masz rację - to tchórzostwo, ale też może - i to zależy od sytuacji - tzw "dobrego wychowania".
    Nie jesteśmy przygotowani psychicznie na ostrą konfrontację. Sytuację, w której, żeby być w zgodzie ze sobą należałoby wstać i dać komuś po mordzie i wyjść nie oglądając się na konsekwencje. To wymaga odwagi podjęcia ryzyka wykluczenia, czasami biedy, w ekstremalnych sytuacjach życia.
    Więc szukamy kompromisu, przycinamy kanty, wygładzamy nasze zdania, milczymy .
    Ale za te podjęte przez nas kompromisy płacimy później sporą cenę - choćby tym, że przez całe życie nas ten kompromis uwiera - i o ile nie jesteśmy zdegenerowani - trudniej nam patrzeć na swoją facjatę w lustrze.
    Po co to piszę? By Ci podziękować. Za szczzerość, za ten blog, za Twoje słowa, które sprawiają, że możemy (Twoi czytelnicy) porozmawiać sami ze sobą, stanąć twarzą twarz ze swoim życiem i się nad nim ze smutkiem a bywa i wstydem zadumać.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Po zmianie systemu jednym z głównych nurtów kształtujących świadomość Polaków była narracja o tym, że wszyscy mamy coś na sumieniu i w życiorysach i w związku z tym nie potępiajmy byłego ustroju, bo to coś może zostać wyciągnięte i bezlitośnie obnażone. W tamtych dniach wiele, skądinąd porządnych osób dokonywało takich odkryć, jak Toyah dziś w swoim felietonie i wyciągało błędne wnioski, że to zniszczy ich opinię i dorobek.

    To medialne zastraszanie, to przemyślane zrównywanie epizodycznych wydarzeń ze świadomą pracą na rzecz totalitarnego systemu, spowodowało konsternację i brak zdecydowanego potępienia komunistycznego aparatu represji.
    O to chodziło architektom przemian, sztuczka udała się - mam znajomych, którzy po burzliwych dyskusjach na tematy polityczne, przyznają, że bronią złej sprawy, bo... nikt nie jest bez winy. Po czym przyznają, że w szkole przez 2 lata należeli do ZSMP! Ręce opadają.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Toyahu owszem mogę starać się być bardziej uprzejmy, pobłażliwy, czy tolerancyjny, a nawet podobnie, jak Ty bić się w własne piersi, lecz taka moja postawa i zachowanie nie będzie wyrazem koniecznego szacunku, ani prawdziwości w odniesieniu do Ciebie, czy innych osób korzystających z Twojej gościnności.
    Ponoć osoby prawdziwie uczciwe posiadają - należy to do ich natury, szczególną zdolność budzenia u innych uczucia miłości i przyjaźni, czy tzw. umiejętność empatii. Dlaczego? Mnie trudno to powiedzieć, a jeszcze trudniej opisać.
    Natomiast wiem, że takie osoby przyjmują nasze istnienie bezinteresownie, niczego od nas nie oczekują i z takim ludźmi dusza nasza czuje się po prostu dobrze.
    Ponadto osobowość ich sprawia, że są wyjątkowi, wielcy, a nawet bardzo odważni, wręcz heroiczni. Trzeba przecież nie tylko odwagi, aby być szczerym, prawdziwym i bez zastrzeżeń otworzyć swoją duszę przed innymi.
    Ich wielkość i wyjątkowość wyraża się m.in. w tym, że zapominają zniewagi, więcej nawet nie potrzebują ich wybaczać.
    U takich osób chyba istnieje wystarczająca przestrzeń, dla ludzkiego "Ty", miejsce, w którym drugi człowiek może ubogacać się, doskonalić i osiągnąć wolność istnienia. A ich duchowa moc i siła oddziałuje na sumienia tych, których w swoim życiu spotkali, wg. mnie nawet w blogosferze.
    Ich egzystencjalny autentyzm oskarża innych właśnie dlatego, że nie potępiają nikogo. Oczywiście rozróżniają oni dokładnie, co jest właściwe, słuszne, dobre i prawdziwe, a co takim nie jest.
    Jednak nie wyrażają aprobaty, kiedy to jest fałszywe, ale też nie osądzają - często jedynie w milczeniu odchodzą. Właśnie przez to dokonuje się rzeczywisty sąd, coś, co w trybunałach naszego świata raczej się nie zdarza albo występuje bardzo rzadko.
    Zupełnie tego nie eksponując mocno trzymają się faktów i prawdy, przez co nie narzucając się jednak oskarżają. Trudno u nich dostrzec owe odrażające - "ja wszystko wiem lepiej".
    Pytam ponieważ mam wątpliwości- czy Ty i my uczestnicy dyskusji zawsze staramy się tacy być?....
    A teraz abyś mnie nie już nie musiał podejrzewać o faryzeizm, czy inne przywary, bądź niecne zamiary - oświadczam, że w codziennym życiu, także w dyskusji na forach staram się być sobą, a z kilku otrzymywanych propozycji zdecydowanie wygodniejszego i łatwiejszego życia nigdy nie skorzystałem.
    Natomiast w takiej, czy podobnej sytuacji, też bym chyba powiedział, nawet z satysfakcją, że: "tak mnie rodzice wychowali". Przecież wiesz, że to była chamska prowokacja, a "Perły nie rzuca się, przed wieprzami".
    Pozdrawiam - Zbigniew

    OdpowiedzUsuń
  10. @Jan
    W tej sytuacji, mnie nie pozostaje nic innego, jak Tobie podziękować za to, że tu jesteś i mówisz to co mówisz.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Sapieha
    Każdy odpowiada za siebie.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Sapieha

    Kanwą narracji było: "każdy ma coś na sumieniu, ale ja, narrator, nic".

    Pytanie, czy narratorzy mieli sumienie?

    OdpowiedzUsuń
  13. Zdarzyło mi się pracować z osobą o pięknym i na pewno przyzwoitym życiorysie, doświadczoną zawodowo, i w ogóle pełną zalet, ale gdy dochodziło do różnych konfliktów (no tak, w biurze), to ona zawsze robiła się taka malusia, wycofana, nieobecna.
    Ja nigdy nie rozumiałam, dlaczego jej brakuje choćby grama odwagi (bo to chodziły w zasadzie o gramy).
    Zgadzam się, bądźmy odważni.
    Wywiad czytałam, ale wolę inne wywiady Mazurka, takie, w których jest bardziej sobą, czyli Mazurkiem.
    Mnie akurat wątek wspomnień rodzinnych zainteresował. Bo oto po latach okazuje się, że ukochana ciotka, choć niewątpliwie niezłomna i szlachetna, legenda, potrafiła też dać się we znaki swoją apodyktycznością, pewnie jednak dość trudną do znoszenia na co dzień. Lubię, jak się moja perspektywa widzenia pewnych spraw zmienia, choć nie w nadmiarze, rzecz jasna (bo pamiętam, jak w Rzepie czytałam jeden z ostatnich tekstów A. Ziółkowskiej o M. Wańkowiczu i jego żonie, i zupełnie zbaraniałam, i do tej pory jestem w tej sprawie bezradna).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. @jel
    A co z tym Wańkowiczem? Bo nie wiem, o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  15. @Toyah

    Nie bardzo Ciebie rozumiem. Twoje rozterki są na poziomie harcerskim.

    Po to dobry Bóg dał nam rozum, aby przez ciężkie życie przejść przy najmniejszych szkodach. Myślisz, że odważni i szczerzy głupcy mają tam więcej punktów?

    A pomyślałeś, jak potoczyłoby się życie (albo przynajmniej mogło się potoczyć) gdybyś nie zastosował wówczas, wobec tego buca w mundurze, przyznam, nędznego wykrętu. Jak to by było ze ślubem, jak wyglądała by twoja rodzina i czy chociaż miałbyś tego psa, którego nie rozumiesz (wg. mnie ma psią duszę).

    Taki dylemat moralny - czy drobne kłamstwa i tchórzostwa, które właściwie mają Ciebie chronić, są czymś zdecydowanie po stronie zła?

    Jak będziesz już stary dziad, z mądrą głową pełną doświadczeń i będziesz robił bilans swojego życia, bo Ty na pewno będziesz robił, to sobie przeanalizuj co byłoby dla ciebie lepsze i gdzie byś się znalazł, gdybyś odpowiedział: "jestem rzymskim katolikiem i wierzę w Jezusa Zmartwychwstałego i w Święty Kościół".

    OdpowiedzUsuń
  16. @jazgdyni
    Chodzi o to, że nie wiadomo, jak by to było z moim życiem. Kto wie, czy, gdybym ja mu tak właśnie powiedział, wszystko by się potoczyło tak jak dotychczas, tyle że on by się wystraszył tego światła, dał mi tę trójkę, a sam poszedł do kościoła i się wyspowiadał. A ja bym mógł chodzić z podniesionym czołem. Tego właśnie nie wiemy. Dlatego myślę, że lepiej się jednak nie bać. I wierzyć.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Toyah

    No właśnie - nie wiadomo.

    Ja jednak uważam, że grzechem i to ciężkim grzechem jest takie zachowanie, w którym podejmuje się ryzyko, często niepotrzebne ryzyko.

    Czy po to dostaliśmy Dar Życia, żeby potem głupio go roztrwonić.

    Wkoło jest dosyć idiotów lekkomyślnie igrających swoim życiem. Nie czuję potrzeby, żeby do nich dołączyć. Za bardzo sobie cenię ten dar. A moje życie to też moja rodzina i moje otoczenie.

    I wyobraź sobie, gdy idę na te drobne kompromisy, to czuję się dobrze.
    Wspaniała tradycja ludowa mówi przecież: "Mądry głupiemu ustąpi".

    OdpowiedzUsuń
  18. @toyah @jazgdyni

    Skorom już tak rozgrzebujemy tamten przypadek w sensie rozterek osobistych, to Toyah powinien się przyznać, co wtedy z zaskoczenia, instynktownie poczuł?

    - Czy strach wraz z poczuciem potrzeby ratunku przez zaparcie się (jak Św. Piotr)?

    - Czy też po prostu zaskoczenie z potrzebą wycofania się wobec dyskomfortu: czego ta łajza ode mnie chce?

    Świadectwo wiary mimo wszystko i mimo postulatu codzienności nie jest czymś do byle jakiego użytku.

    Np. jakoś przecież nie wypada w WC. Podobnie nie wypada bez stosownego sprawdzenia przed potencjalnym bluźniercą, by mu dać okazję bluźnienia, czy czynienia zła.

    OdpowiedzUsuń
  19. @jazgdyni
    To oczywiście miło mieć tak dobrego adwokata. Jednak i tak, w ostatecznym rozrachunku, każdy odpowiada za siebie.

    OdpowiedzUsuń
  20. @orjan
    Oczywiście że strach. Właśnie o to chodzi, że strach.

    OdpowiedzUsuń
  21. @toyah
    Ach, ja po prostu lubię czytać te różne literackie marginesy w Rzepie; niestety jest ich coraz mniej. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam tekst jej autorstwa, bo wiem, że od lat jest strażniczką pisarskiej spuścizny Wańkowicza. Ale to, co opublikowała Ziółkowska (dokładnie: Ziółkowska-Boehm), okazało się emigracyjnymi zapiskami pisarza, dotyczącymi wyłącznie jego relacji z żoną Zofią. Te zapiski są pełne goryczy. Właściwie to on nie zostawia na niej suchej nitki, portretując ją jako kobietę trudną, nieustannie zadręczającą go różnymi pretensjami, odbierającą mu radość życia. To jest portret kompletnie różny od tego, który nakreślił w "Zielu na kraterze", książce niemal kultowej w naszym domu, a ja i dziś zawsze płaczę, gdy czytam jej zakończenie.
    Wańkowicz nawet myślał o tym, czy nie przypieczętować tego, to zadziało się samo, niejako z wyroku losu, a co było jego i żony wojenną rozłąką. Zatem myślał i o tym, by to rozstanie było już na zawsze, a chcę zaznaczyć, że nie wchodziło tu w grę uczucie do innej kobiety.
    A jaki był dalszy los tej pary nie będę się rozwodzić, bo to chyba wszyscy wiedzą. W każdym razie do rozstania nie doszło, a Zofia stała się w "Zielu ..." Puszystym Królikiem, a potem Matką, która traci w Powstaniu Warszawskim ich ukochaną córkę Krysię i potem miesiącami heroicznie szuka zetlałych resztek jej ciała w ruinach spalonego i zrównanego z ziemią miasta.
    Ciekawe, że tamtych zapisków W. nie zniszczył. Oddał je Ziółkowskiej na wieczne przechowanie, ale też nigdy nie zaznaczył, że zabrania ich publikacji. Bardzo Ziółkowskiej ufał, to pewne. Była tym dobrym światłem, jakie wypełniło jego wdowie ostatnie lata życia. Ona z tym zapiskami też długo się biedziła. Opublikowała je b. późno, z oporami, bo w końcu przezwyciężyło w niej przekonanie, że tzw. Czytelnik ma prawo znać pełnię prawdy o Pisarzu.
    I to było to (te zapiski), co zmieniło moją perspektywę spojrzenia na Wańkowicza i jego książki i pozostawiło w stanie dysonansu poznawczego.

    Rozpisałam się. Przepraszam.
    Serdecznie pozdrawiam czytelników tego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  22. @jel
    Nie przejmuj się Wańkowiczami. Tak samo było chociażby z Dickensem. Jego żona otrzymała anielski portret w "Davidzie Copperfieldzie", tymczasem podobno była jędzą, która zatruwała mu życie. Tylko że prawda pewnie była taka, że raz ona była jego aniołem, a innym razem jędzą. Jak każda/y z nas.

    OdpowiedzUsuń
  23. Do wszystkich:
    Ostatnio przy logowaniu google usilnie mnie namawia do podania numeru telefonu, na wszelki wypadek, gdyby moje konto miało zniknąć. Oczywiście to omijam, ale sie zaniepokoiłam. Czy u Was też tak jest? Czy ja mam może jakiegoś wirusa albo fałszywą stronę?

    OdpowiedzUsuń
  24. @toyah

    Jakoś trudno mi uwierzyć w ten strach, którego pojęcie przecież poprzedza cały wachlarz stanów na razie mniej obezwładniających, jak np. niepewność, obawa, itp.

    Poza tym, jak sobie to wyobrażam, wejście w stan strachu to jest proces (jak u Hitchcock'a), a nie jakiś pstryczek-elektryczek.

    Z Twojej opowieści rozumiem, że stanąłeś z tym egzaminem w sytuacji typu: już był w ogródku, już witał się z gąską. A tu nagle, ta łajza wyskakuje z tym pytaniem nie dodając przedtem: May I ask you a personal question?. Co i tak byłoby, zważywszy okoliczności, nieuprzejmym pytaniem.

    Jeśli zaś czułeś strach, to tym bardziej odpowiedziałeś wystarczająco odważnie oraz wyraźnie, a teraz absolutnie nie masz co odczuwać wyrzutów sumienia. Tak ja to oceniam.

    Nasz Don Paddington byłby tu znacznie bardziej kompetentny, ale mi się wydaje, że jest pewien powiew grzechu pychy w Twoich rozterkach na temat, cóż mogłoby się potem zmienić, gdybyś wtedy odpowiedział jak - nieprzymierzając - kandydat na męczennika.

    Mimo wszystko, nie o to chodzi! Postępujemy bowiem jak akurat umiemy i w takich momentach coś tam ma przecież do roboty także Duch Święty, Anioł Stróż i stosowna sfera objęta naszą wiarą. Dla oceny czynu ważniejsze jest nie "co w danej chwili", lecz "co potem".

    Poza tym, treść jest ważniejsza od formy. Jeśli więc tamta łajza był może gotów opuścić swoją stronę Mocy, to po Twoim wyjściu z pewnością miał wiele okazji, a i od Ciebie otrzymał wystarczająco wyraźną zachętę.

    Wojsko, nie wojsko, mądrej głowie dość dwie słowie.

    OdpowiedzUsuń
  25. @jel
    Nic takiego. Moja żona też jest czasem jędzą. Tyle że ja bym się tym aż tak nie przejmował.

    OdpowiedzUsuń
  26. @Marylka
    No nie wiem. Ja raczej zawsze jestem aniołem. O byciu jędzą przynajmniej nic mi nie wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  27. @Marylka
    Ja nie mam. Może podaj googolowi jakikolwiek numer, to się odczepi.

    OdpowiedzUsuń
  28. @orjan
    Paddington ostatnie bardzo wyraźnie cierpi na, z jednej strony, poczucie konieczności mówienia wyłącznie ważnych rzeczy, a z drugiej, brak weny. Bywa. Ja, na przykład, mam to codziennie.

    OdpowiedzUsuń
  29. @toyah

    Może to nazbyt zarozumiałe, ale w tym cierpieniu obieram Dona jako bliską mi duszę.

    Donalda na pewno nie. Jego naród takich rozterek nie przeżywa.

    OdpowiedzUsuń
  30. @toyah

    :) Czy ten brak weny pokonujesz tak samo jak strach?

    OdpowiedzUsuń
  31. @Marylka&Toyah
    Te zapiski Wańkowicza były naprawdę b. "mocne"; ale mniejsza o to. Doznawanie dysonansu poznawczego jest w zasadzie naszą codziennością i b. mi się podoba dyplomacja Marylki w ujmowaniu tego problemu (anioł/jędza w jednej osobie).
    Ja zresztą w ogóle lubię takie dociekanie prawdy, takie budowanie jej sobie z różnych kawałeczków i cenię też sobie taki rodzaj dziennikarstwa; w Rzepie m. in. reportaże J. Siedleckiej. Tylko boję się, że epokę takich naprawdę dobrych tekstów to Rzepa ma już za sobą. Obym się myliła.

    OdpowiedzUsuń
  32. @orjan
    Tu mi idzie znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  33. Antonina Krzysztoń miała powiedzieć? Niech Pan sobie wyobrazi, że ludzie mają prawo mówić to co chcą, nie to co Pana zdaniem powinni.

    OdpowiedzUsuń
  34. @W.G.
    Ja w sumie bym się nie zdziwił, gdyby się miało okazać, że ten wywiad był ustawiony. Krzysztoń, bojkotowana przez środowisko, jest bez środków do życia i im chodziło o to, żeby ją troszkę rozpromować. Ale bardzo ostrożnie. Żeby nikogo nie urazić. Na zasadzie: 'Peace, brother'.
    Tyle że na tę bandę faszystów takie apele nie działają.

    OdpowiedzUsuń
  35. @Toyah
    No to jak się nazywa męska jędza?

    OdpowiedzUsuń
  36. Kogo Pan ma na myśli mówiąc o bandzie faszystów? Pytam, bo ostatnio to pojęcie zrobiło się bardzo względne i niektórzy nazywają tak wszystkich, którzy mają inne poglądy. A co do Antoniny Krzysztoń...może po prostu mówiła to co myśli, bez żadnych podtekstów. Jest artystką, więc co w tym dziwnego, że chce śpiewać dla wszystkich, nie dla konkretnej partii politycznej?

    OdpowiedzUsuń
  37. @jel
    To nie dyplomacja, tylko wejrzenie w siebie.

    OdpowiedzUsuń
  38. @W.G.
    No nie rób z Antoniny obywatela Piszczyka. Aż tak źle z nią nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  39. @Marylka
    Męska jedza? Nie wiem, kurcze. To taki ktoś, kogo boli głowa kiedy jest głodny. Ale ją nie wiem, czy jest na to nazwa.

    OdpowiedzUsuń
  40. @W.G.
    Wiem, że ten epitet jest nadużywany. Sam go tu chyba dziś użyłem po raz pierwszy w życiu. Bardzo ogólnie, używam go w stosunku do faszystów, a więc tych, którzy pozbawiają praw pewne grupy społeczeństwa wyłącznie z powodu ich wiary, czy przekonań.
    Co do Krzysztoń, ja jestem pewien, że ona chce śpiewać dla wszystkich. Nie to co taki Maleńczuk (przypominam, że też artysta), który "PiS-owcom" kazał "wypierdalać".
    Ja do Krzysztoń właściwie nie mam pretensji. Jak wspomniałem wyżej, mam wrażenie, że ona walczy o przeżycie. Natomiast sobie głośno myślę, że gdyby była bardziej szczera, lepiej by na tym wyszła. Ale przyznaję - nie mam pewności.

    OdpowiedzUsuń
  41. @toyah

    Witam.
    Myślę, że (kolejny raz) dajesz Mazurkowi taryfę ulgową. Ale niech tak już zostanie. Może rzeczywiście na tle innych mainsteamowych mediów jego wywiady robią wrażenie błyskotliwych i jakoś tam niezależnych.
    Wywiadu z A. Krzysztoń nie czytałem. Z tego co napisałeś wynika, że chciała się jakoś delikatnie i kulturalnie pozbyć balastu. A Mazurek jej tylko w tym pomógł. Ale mogło być też i tak, że słowa Krzysztoń zostały przycięte do takiego a nie innego formatu, a redaktor (Mazurek? ktoś inny?) nadal im taką, a nie inną formę, w konsekwencji wymowę.

    Warto przy tym zwrócić uwagę, że "demistyfikacja" poparcia artystki dla Jarosława Kaczyńskiego zbiegła się w czasie z niedawnym "wypięciem się" na prezesa PiS okazanym przez popierającego go podczas kampanii prezydenckiej Jerzego Zelnika (w wywiadzie dla "Wprost" aktor powiedział, że zrobił to, bo został przez sztab PiSu wynajęty...).


    @jel

    Panią A.Ziółkowską-Boehm znam osobiście. Znam również kulisy publikacji nieznanych tekstów związanych z Melchiorem Wańkowiczem. Zapewniam Cię, że decyzja o skierowaniu tych artykułów "do czytelnika" była dla Pani Aleksandry niezwykle trudna, a wszelkie czytelnicze reakcje śledzi z wielkim przejęciem.
    Dlatego bardzo Ci dziękuje za pełne wyczucia i delikatności ujęcie tematu.

    OdpowiedzUsuń
  42. @kazef
    To fakt, że ja do Mazurka mam słabość. Ja wręcz uważam, że on dość dobrze ocenia sytuację, tyle że jego, z jednej strony, determinuje jego zawód i pozycja, jaką udało mu się tam zdobyć, a z drugiej, to kompletnie nieprzytomne pragnienie stania w rozkroku. Ja znam takich ludzi. Oni tak bardzo chcą mieć opinię niezależnych, że w efekcie przestają wierzyć w cokolwiek.
    Biedny Zelnik. Czyżby jego też przycisnęło?

    OdpowiedzUsuń
  43. @toyah@zibik
    dawno nie odwiedzałam tego bloga, ale to był błąd. Twój blog Toyahu jest niezwykły, dlatego że tak bardzo osobisty. I odważny. Bezkompromisowo rozliczasz się ze swoimi zaniedbaniami oraz z życzliwymi i kulturalnymi ludźmi, którzy usiłują Ci pomóc wskazując jednocześnie na pychę, która jak wół wychodzi z tego Twojego postu.
    Na tamten czas miałeś właśnie tyle odwagi, aby się przeciwstawić. Moim zdaniem dużo. Ubolewając, ze nie skorzystałeś z okazji do heroizmu dajesz wyraz swojej pysze.
    I nie podoba mi się, ze kulturalnego Twojego komentatora i goscia na Twoim blogu zibika spostponowałeś swoim wpisem.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  44. @molier
    Bardzo mi miło Cię tu znów widzieć. Nawet jeśli przyszłaś tu głównie po to, by na mnie nakrzyczeć.
    A skoro już o moim blogu, to on istotnie jest bardzo osobisty, bezkompromisowy i odważny. Natomiast nie zgadzam się z opinią, że ja tu źle traktuję ludzi życzliwych i kulturalnych. Zibik to faryzeusz, a ja faryzeuszy tępię. Bo faryzejska kultura i życzliwość są jak psu na budę.

    OdpowiedzUsuń
  45. @kazef
    Jestem tu tylko gościem na blogu Toyaha, ale to miłe dla mnie słowa, więc pozwolę sobie za nie podziękować i jeszcze coś dodać.
    Po latach wczesnej młodości po dość długiej przerwie postać A. Ziółkowskiej-Boehm wróciła do mnie w kontekście fundacji niosącej finansową pomoc dzieciom słabosłyszącym. Pewna osoba podarowała mi wtedy książkę Pani Ziółkowskiej - Boehm "Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża", a jeszcze potem miałam szansę zobaczyć, jak owe dzieci (słabosłyszące) zainspirowane tą reportażową opowieścią zrobiły do niej piękne prace plastyczne, co może też będzie dla Pani Ziółkowskiej-Boehm miłe, jeśli przekaże jej Pan tę wiadomość (a może już o tym wie). Ja zresztą w ogóle lubię jej pisarstwo; jest uczciwe, rzetelne i bezpretensjonalne. Niestety, wskutek dość wyczerpującej pracy zawodowej nie nadążam z lekturami. A szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  46. @jel
    E tam. Jest Pani tu dokładnie takim samym gościem, jak każdy. No, powiedzmy, prawie każdy.

    OdpowiedzUsuń
  47. @toyah
    no chyba, ze tak:)

    Przyszłam, bo uwielbiam Twój blog.
    Czytam, ale nie zawsze się wpisuję.
    Pozdrawiam serdecznie
    p.s. Tosia Krzysztoń, to rzeczywiscie postać niezwykła wśród artystów.
    Bardzo uparta, żeby robic to co umie i lubi. Ale beznadziejnie zaszufladkowana. No i oczywiście cienko przez to przędzie.

    OdpowiedzUsuń
  48. @kazef
    Może w ogóle nie warto zabiegać o poparcie tzw. gwiazd, a nawet należałoby pędzić je, choćby błagały. To w sumie zgoda na infantylizowanie polityki.
    Miałam taką przyjemność z Zelnikiem - niezwykle ochoczo zgodził się na występ na imprezie charytatywnej, po czym przyszedł na nią zupełnie nieprzygotowany. Czytał z kartki i z trudem rozszyfrowywał słowa, publiczność nerwowo chichotała, a on był bardzo z siebie zadowolony. Wcale się nie dziwię jego chamskiemu zachowaniu w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego. Niepotrzebnie ktoś go zachęcil do poparcia. A bardziej prawdopodobne, że sam się zgłosił, jak Antonina, z porywu czułego serca i dlatego, że ktoś z kolegów tak zrobił.

    OdpowiedzUsuń
  49. @Marylka
    O tak! To byłby jakiś ruch. Pędzić ich nawet gdyby błagali.
    Inna sprawa, że nas akurat szczególnie nie błagają.

    OdpowiedzUsuń
  50. Sz. Pani Molier
    Dziękuję za Pani wstawiennictwo, także kobiecą wrażliwość, intuicję i troskę o innych, oraz życzliwe słowa, choć jednoznaczne i wymowne, ale nadal niezbyt przekonywujące Toyaha.
    Przekonywać albo zjednywać sympatię, czy nawet zwykłą życzliwość innych ludzi słowami nie jest łatwo, a tym bardziej w blogosferze.
    Natomiast wybranym - nie tylko zadufanym, elokwentnym osobom wcale nie jest trudno "spostponować", czy usiłować dyskredytować, pomawiać, zniesławiać innych z byle powodu. Wystarczy im być przeświadczonym, że ktoś nie jest skory pobłażać, ani tolerować, akceptować ich ekstrawagancji, czy wybryków albo być bezpodstawnie uprzedzonym i wrogo usposobionym, do danej osoby. Choćby za to, że nie chce uznać ich złych nawyków np: prostackich, sztubackich, czy belferskich zachowań.
    Rzeczywiście Pan Krzysztof - Toyah jest wyjątkowo utalentowaną osobą, oraz usiłuje być autorytetem, wyrocznią w wielu sprawach, a nawet mentorem i przez to wg. mnie wobec wybranych osób staje się zbyt np: krytyczny, czy apodyktyczny.
    To nie jest przypadek, że wiele wyjątkowych i wspaniałych osób regularnie czyta, czy nawet komentuje autorskie teksty Toyaha, a nawet współtworzy Jego blog i wspiera materialnie. Jednak są i tacy, którzy usiłują przeszkadzać w dyskusji, bądź nadużywać gościnności, wyrozumiałości i życzliwości gospodarza.
    Pani wpis pozwala mnie uwierzyć i mieć nadzieję, a nawet sądzić, że jeszcze nie jestem tym - kogo Toyahowi wolno traktować zbyt obcesowo, a nawet z pogardą.
    Pozdrawiam Panią serdecznie - Zbigniew

    OdpowiedzUsuń
  51. @Zibik

    Luzik, luzik, kolego!

    Chyba nie przychodzisz tu po palmę męczeńską?

    Wymieńcie z Toyahem wpisy pokoju i jakoś to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  52. @orjan
    A Ty co? Idź lepiej rozmawiać ze Studentem. Już go prawie mamy.

    OdpowiedzUsuń
  53. @toyah

    A Ty co? Komancz?

    (z powód: wojowniczość)

    Howgh!

    OdpowiedzUsuń
  54. @Orjan
    Chyba z tym postulatem kolego pomyliłeś adresata, przecież to nie ja usztywniam się, puszę etc. i demonstruję nie tylko nadmiar emocji tzn. "wkurwiam się".
    A więc póki co Twój kolega - Toyah usiłuje z wcale nie przypadkowo wybranymi osobami wojować i uporczywie, także ostentacyjnie dzierżyć "palmę męczeńską". Zamiast uważnie czytać i skupić się, co m.in. ja do Niego ostatnio napisałem i wreszcie zreflektować się, że również ja nie mam zamiaru być Jego wrogiem, ani z Nim w gównianych sprawach spierać i rywalizować.
    Ale to jest Jego podwórko i On tu wszystkim dyktuje warunki dyskursu, także ewentualnego rozejmu, ugody, czy pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  55. @toyah

    Czy mój Brat nastąpił na te cholerne grabie?

    OdpowiedzUsuń
  56. @orjan

    "Czy mój Brat nastąpił na te cholerne grabie?"

    Bardzo mi się spodobała powyższa fraza. Już mówię dlaczego.

    Mając lat osiem, podczas igrów z bratem i kuzynem w chowanego albo może w wojnę, wskoczyłem z rozpędem do sąsieka w stodole nie zauważywszy, że na resztkach siana leżały grabie. Upadłem nieszczęśliwie prawą ręką na owo narzędzie, a rzeczona kończyna dziwnie mi jakoś znieruchomiała. Przerwałem zabawę i poszedłem do domu. Ni z tego, ni z owego zachciało mi się włączyć telewizor, a jako że nie znano jeszcze wówczas urządzenia zwanego pilotem, musiałem podejśc do odbiornika. Naciskam przycisk, próbuję raz i drugi..., ale jakoś nie mogę wcisnąć.
    Postanowiłem pójść do mamy, mówię że z ręką coś nie tak.
    Ośrodek zdrowia mieliśmy niedaleko. Lekarz nie miał wątpliwości: obie kości w ręce złamame, trzeba unieruchomić w deszczułkach i jechać do szpitala na założenie gipsu.

    Resztę wakacji chodziłem z gipsem i temblakiem na prawej ręce. Swędziało, piekło, ale byłem dumny. W Indian i kowboi dalej można się było bawić.

    "Czy mój Brat nastąpił na te cholerne grabie?"
    :)

    OdpowiedzUsuń
  57. @orjan
    Tak jest. Przy samym wejściu do wigwamu.

    OdpowiedzUsuń
  58. @kazef
    Z grabiami już jest tak, że one atakują z dwóch stron.

    OdpowiedzUsuń
  59. @Toyah
    Dla cierpiących od grabi chwila rozrywki

    https://www.youtube.com/watch?v=Br1muWx1r50&feature=player_embedded

    OdpowiedzUsuń
  60. @toyah

    Po prostu: ręka mi zgrabiała.

    OdpowiedzUsuń
  61. @toyah :)

    Howgh!


    @Kazef

    Po latach, pewnie takie wspomnienie miłe jest.

    Mi z kolei miło, że opowiadając sobie z Toyahem stary kawał (mową znaków!), wywołaliśmy u Ciebie wspomnienia.

    To jest bogactwo! W jakimś zakresie chcę przez to przekazać także komentarz do ujawnienia tych tekstów związanych z Wańkowiczem.

    Tak przy okazji, także p. Orjanowa jest wielbicielką Jego twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  62. @Marylka
    Ładne. To wszystko się zbiera.

    OdpowiedzUsuń
  63. @jel

    Fragment odpowiedzi Pani A. Z-B na mojego maila, w których zacytowałem Pani komentarz z tego bloga:

    "to niezwykla, piekna wypowiedz.
    (...). Zrobila mi ta wypowiedz wielka przyjemnosc, radosc i satysfakcje. Nie wiedzialam o pracach plastycznych... Wiem tylko, ze Kaja wsparla akcje dzieci slaboslyszacych po smierci siostry Wiki.
    Dziekuje, ze mi przeslales...
    (...).
    Wiele serdecznosci"

    A. Z-B będzie w Polsce dłużej jesienią, na pewno na Targach w Krakowie i Warszawie, pewnie jeszcze w kilku innych miastach na spotkaniach autorskich. Proszę się koniecznie wybrac na jedno z nich.

    OdpowiedzUsuń
  64. @Toyah
    Tak sobie narzekamy na kapryśnych artystów, a przecież jest jeden naprawdę bez skazy, tylko dawno go nie było na tym blogu.

    OdpowiedzUsuń
  65. @Marylka
    Wydaje mi się że on akurat tu jest, choć faktycznie słabo komentuje. No ale, nie on jeden. Te wakacje (mam nadzieję, że to tylko wakacje) są wręcz dewastujące. Na wielu poziomach.

    OdpowiedzUsuń
  66. @kazef

    To naprawdę miłe. Dziękuję za ten email.
    To jest fundacja imienia Wiktorii Iljin. Z pieniędzy tej fundacji są zakupowane aparaty słuchowe. A te dzieci - autorzy prac plastycznych - są uczniami warszawskiego ośrodka przy ul. Zakroczymskiej 6.
    Targi będą pewnie w PKiN, i pewnie się na nie wybiorę.:)

    OdpowiedzUsuń
  67. @zibik
    dziękuję za niezasłużone chyba miłe słowa.
    Gospodarz nie dał się przekonać moim "adwokatowaniem".

    OdpowiedzUsuń
  68. @Molier
    Stwierdzając co się Pani nie podoba, a jednocześnie ustępując: "no chyba, że tak:)" wobec bezpodstawnych oszczerstw: "Zibik to faryzeusz....." - trudno być osobą wystarczająco przekonywującą, a tym bardziej skłaniającą innych, do pogłębionej refleksji, czy pożądanej skruchy i użycia (napisania)jednego słowa przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  69. @All
    "Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych..."
    Polecam wciąż aktualne, a w znacznej mierze już zapomniane słowa JPII, wszystkim zainteresowanym szanowaniem bliźnich i artykułowaniem m.in. na forach internetowych prawdy:
    http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/25olsztyn_06061991.html

    Szczęść Boże!

    OdpowiedzUsuń
  70. @Toyah
    Egzamin z wojska za łapówkę?!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...