poniedziałek, 8 sierpnia 2011

O ludziach na linie i o tych co wokół

Nie wiem, co jest takiego w Radosławie Sikorskim, że jego osoba ani na moment nie może przestać zatruwać przestrzeni publicznej, i że on musi ją wypełniać w stopniu o wiele większym, niż ma to miejsce w przypadku innych ministrów w rządzie Donalda Tuska. Nawet mnie się tu zdarza o nim wspominać po raz już chyba ostatnio trzeci, a nikt mi nie powie, że tematów brakuje. W minioną sobotę doszło wręcz do tego, że w programie telewizyjnym „Babilon” sprawa dokonywanych przez niego wpisów na Twitterze niemal nie przykryła samobójstwa – i niech tylko ktoś odważy się pisnąć, że nie-samobójstwa – Andrzeja Leppera. A piszę „niemal”, bo tylko dzięki prawdziwie kobiecej zawziętości Magdaleny Środy i niejakiej Mirosławy Grabowskiej (nowej gwiazdy na firmamencie feministycznego obłędu), plucie na to zawieszone na bokserskim worku ciało, musiało zaliczyć odpowiednio długą rundę i Sikorskiemu jednak przyszło swoje odczekać. Jednak jestem pewien, że gdyby to się powiesił na przykład senator Piesiewicz, to cały program wypełniłyby już tylko złote myśli Sikorskiego i jeszcze bardziej złote komentarze obydwu pań.
Ktoś powie, że to przez ten Twitter, no ale przecież, o ile się orientuję, tam urzęduje nie tylko on, ale wielu jego równie nowocześnie zorientowanych znajomych. Może więc paść opinia, że to chodzi o to, że jego akurat wypowiedzi są bardziej bulwersujące od innych, i to oczywiście brzmi, jak jakieś wyjaśnienie, natomiast – jak znam życie – gdyby poszperać trochę głębiej, to stwierdzenie, że Powstanie Warszawskie to „katastrofa” mogłoby się okazać idiotyzmem zupełnie przeciętnym. Osobiście nie zdziwiłbym się zupełnie, gdyby na przykład Kidawa-Błońska, czy jakiś Olszewski, czy choćby ta wspomniana już Grabowska, poinformowali na swoich profilach – domyślam się, że też mają – że Powstanie Warszawskie to „polski wstyd i hańba”, a jednocześnie pies z kulawą nogą by się na temat tej refleksji nie zająknął. Natomiast z Sikorskim jest tak, że co on powie, lub zrobi głupiego, natychmiast zbiega się całe towarzystwo z kamerami i mikrofonami i każdy każdego pyta, co na temat Sikorskiego ma do powiedzenia.
Wydaje mi się, że tu musi jednak chodzić o samego Sikorskiego. O to, jaki on jest i co sobą przedstawia. A niewykluczone, że może bardziej nawet o to, jak on się nosi i jak wygląda. Weźmy ten jego płaszcz. Pisałem już o nim parę razy, ale nigdy nie zaszkodzi przypomnieć. Czy zwrócili Państwo uwagę na to, że Sikorski, prawdopodobnie od czasu gdy wrócił z wygnania do Polski, ma wciąż jeden i ten sam płaszcz z takim fikuśnymi klapami? Mnie one oczywiście śmieszą, szczególnie w owym kontekście swojej wieczności, ale nie ulega wątpliwości, że za Sikorskim, kiedy tak stoi w tym płaszczu i się tak dumnie w nim pręży, ciągnie się taka aura niby-oxfordzkiej elegancji. A skoro jest już ta elegancja, to ona z kolei oczywiście ciągnie za sobą całą resztę, a więc i przekonanie o tym, że z tego Sikorskiego, to nie byle jaki Brytyjczyk, konserwatysta i diabli wiedzą, co jeszcze.
Spójrzmy choćby na takiego ministra Rostowskiego. On jest wprawdzie autentycznym Brytyjczykiem i niewykluczone, że nawet konserwatystą, angielski siłą rzeczy zna od Sikorskiego lepiej, myślę nawet, że jest od niego znacznie lepiej wykształcony, wychowany i inteligentny, natomiast przez to, że wygląda, jak pewien mój – przy całym szacunku – świętej pamięci znajomy ze wsi, to go nawet ten szalik nie ratuje. A więc automatycznie, wszystko co powie Rostowski, może powodować najwyżej wzruszenie ramion.
Pomyśleć, że tak niewiele trzeba. Jeden głupi stary płaszcz, i człowiek nagle staje się punktem publicznego odniesienia. A dla nas oczywistą zgryzotą. Dla mnie jednak istotne jest jeszcze coś. Od czasu jak najpierw zobaczyłem na zdjęciu tego Brejvika, który niedawno wymordował w Norwegii całą kupę tych biednych dzieci, a w chwilę potem wysłuchałem opinii Radka Sikorskiego, że oto w Polsce takich niebezpiecznych morderców, jak Brejvik jest znacznie więcej, niż nam się wydaje – z sugestią, że jeśli ich gdzieś szukać, to wśród tych starszych ludzi gromadzących się co niedziela w polskich kościołach – nie mogę przestać myśleć o tym, że ten Brejvik musiał, podobnie jak Sikorski – a może nawet bardziej, o czym za chwilę – ukończyć Oxford. Ale już w następnej kolejności, myślę też sobie, że gdyby u nas ministrem spraw zagranicznych, zamiast Sikorskiego, był ten właśnie Brejvik, i na swoim profilu na Twitterze nie pisał, co on sądzi o jakichś faszystowskich filozofiach, ale zwyczajnie, o tym, że babcie w moherach na głowach to potencjalni terroryści, a Powstanie Warszawskie to narodowa katastrofa, to też byśmy wszyscy się tymi słowami bardzo przejmowali. No bo jak to tak? Taki niby inteligentny, taki szykowny, a taki głupi.
I ja uważam, że ten sposób patrzenia na Radka Sikorskiego – jeden i drugi – jest dalece błędny. Radek Sokorski nie jest bowiem ani brytyjskim konserwatystą, ani polskim odpowiednikiem norweskiego szaleńca Brejvika, ani człowiekiem wykształconym, ani inteligentnym, ani eleganckim, ani w ogóle niczym, co by mogło pochodzić z tego cywilizacyjnego i kulturowego kierunku. Niedawno zwracałem tu uwagę na absolutnie porażający w swojej wyjątkowości, a przy tym jak najbardziej oficjalny, życiorys Radosława Sikorskiego, z którego, jeśli cokolwiek sensownego dla nas wynika, to tylko ta jednak rada, by akurat tę postać zawsze i wszędzie omijać jak najszerszym łukiem. A więc co tu mamy? Przepraszam bardzo, ale w najlepszym wypadku zwykłego współpracownika tego lub owego.
Może więc to ten jego angielski robi na wszystkich takie wrażenie? Jak zatem ten niedorobiony absolwent Oxfordu mówi po angielsku? Otóż o tym też już była mowa, a dziś mogę tylko powtórzyć, że tak sobie. Jego angielski jest mniej więcej na poziomie tego płaszcza. W tych dniach w Katowicach odbywał się tak zwany Off Festiwal i ja tam spędziłem weekend. I otóż co chwilę miałem tam okazję wpadać na jakieś polskie dzieci, które się właśnie zaprzyjaźniły z innymi dziećmi, które tu przyjechały z zagranicy, i one wszystkie po angielsku mówiły zdecydowanie nie gorzej od Sikorskiego. Wczoraj miałem szczęście być na koncercie Public Image Ltd. (gdyby ktoś nie wiedział, a był zainteresowany, John Lydon na starość ma o wiele potężniejszy głos niż kiedykolwiek), i obok mnie stało jakieś dziecko płci żeńskiej z Łotwy i ona też od Sikorskiego mówiła nie gorzej. Ale fakt pozostaje faktem – Sikorski językiem angielskim posługuje się lepiej niż niejaki Borat, a już na pewno lepiej niż Donald Tusk, czy Sławomir Nowak. A to już w tym towarzystwie się liczy bardzo. Na tyle bardzo, że w pojęciu tego towarzystwa, Sikorski mówi po angielsku „doskonale”.
No ale jest jeszcze coś, tym razem autentycznie dużego. Sikorski ma to coś, czego wiele osób z tak zwanego świecznika nie ma. Mam na myśli tę żonę o nazwisku Appelbaum i pieniądze. Jak to się stało? Bóg Jeden raczy wiedzieć, ale tu sprzeczki być nie może. Sikorski ma zarówno żonę, jak i pieniądze. Pieniądze wprawdzie mają też i Palikot i Schetyna i Drzewiecki, nie mówiąc już o wspomnianym Rostkowskim, czy tym platformowym pośle z Płocka od kurczaków. Jak słyszę dziś, pieniądze nawet w pewnym momencie miał Andrzej Lepper, no ale przede wszystkim w tym towarzystwie, jak wiemy, pieniędzmi się nie gardzi nigdy, no a poza tym tamci nie mają żony. A już na pewno żony o nazwisku Appelbaum. A zatem, biorąc to wszystko do kupy, państwo Sikorscy pewną pozycję mają i to być może właśnie ta pozycja może sprawiać, że na nich się patrzy jakoś inaczej, niż na zwykłą szarą plamę.
Czy jest jednak jeszcze coś, co Sikorski ma? Otóż wydaje się, że to już byłby chyba koniec tej wyliczanki. Poza tą legendą, tą żoną i tymi pieniędzmi, zostaje mu tylko ten płaszcz i mina. Niestety, przez te nieszczęsne, nasze post-komunistyczne kompleksy, wciąż nie umiemy popatrzeć na coś tak oczywistego i tak oczywiście nijakiego, jak Radek Sikorski, czystym spojrzeniem i powiedzieć sobie, że naprawdę pod tym płaszczem i ewentualnie pod tymi butami, nie ma dokładnie nic więcej, niż pod płaszczem i butami – ja wiem? – Waldemara Pawlaka, Marka Goliszewskiego, czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo Radosław Sikorski jest dokładnie takim samym jak oni prowincjonalnym karierowiczem, z tą różnica, że oni osiągnęli ciut więcej, nawet jeśli to ciut więcej oznaczać miałoby to, że mają więcej szczerych przyjaciół.
Kiedy to wszystko wreszcie zrozumiemy, przestaniemy się też Sikorskiego bać, a jeśli mu kiedyś przyjdzie do głowy napisać na tym nieszczęsnym Twitterze, że Polska to na przykład bękart Europy, naszą jedyną reakcją będzie wzruszenie ramionami i ewentualnie słowa: „Sikorski? Ach on? No tak”. Bo on z całą pewnością nie jest taki straszny. A już na pewno nie tak, jak ów Norweg z wypranym mózgiem i paroma cytatami nabazgranymi na pomiętej kartce. Którego też zresztą nie mamy się co bać. Bo on już siedzi i nawet ci głupi Norwedzy nie wpadną na pomysł, żeby go w ciągu najbliższych lat na nas wypuścić.

Na koniec smutna informacja, nazwijmy ją techniczną. Otóż wydanie przez Coryllusa książki z tymi tekstami spowodowało pewną dość nieoczekiwaną i, niestety, bardzo niepożądaną reakcję. Otóż duża większość dotychczas wspierających ten blog przyjaciół, uznając najwyraźniej, że skoro jest książka, to automatycznie jest i sprzedaż, zawiesiło swoje finansowe dla tego bloga wsparcie. W sytuacji jednak, kiedy z jakiegoś powodu (może to kwestia wakacji) sprzedaż książki, poza paroma pierwszymi dniami, praktycznie stoi, wygląda na to, że wpadłem z deszczu pod rynnę. Oczywiście, wciąż namawiam do kupowania książki i wciąż proszę o możliwe wsparcie dla bloga. A powyższą informację proszę potraktować nie jako, broń Boże, pretensje, lecz wyłącznie jako informację o stanie rzeczy, która być może się wszystkim należy. Dziękuję i przepraszam.

13 komentarzy:

  1. @Toyah

    Proszę wybaczyć tę parafrazę, ale głuche milczenie na blogu jest świadectwem, że w swej otwartości na Radosława Sikorskiego, jest Pan podobny do pewnej dziewczynki z dowcipu, która swego czasu na pytanie: "Dlaczego kochamy Związek Radziecki?" - odpowiedziała: "Kocham Związek Radziecki, ponieważ nikt go nie kocha".

    Mówiąc zaś poważnie, to brak komentarzy jest najlepszym komentarzem do tego wszystkiego, co swym płaszczykiem i miną pan Sikorski prezentuje.
    Jedyną sprawą, która jest tutaj godna uwagi, to towarzystwo, którego znakiem w pańskim tekście jest pani Mirosława Grabowska. I nie mam tu bynajmniej na myśli feministek, lecz zgraję socjologów, społecznych psychologów, medioznawców i fachowców od wizerunku, którzy zagospodarowani przez dyskretnych oficerów informacji wojskowej w pierwszych sondażowniach komunistycznego jeszcze państwa, z biegiem czasu przestali świat opisywać, skupiając całą swą uwagę i energię na swym współudziale w dziele kreacji świata. Częścią tej kreacji są także politycy i tzw. życie polityczne, a przywoływani przez Pana Lepper i Sikorski, są znakomitymi przykładami kreatur - czy jak kto woli: produktów - wspomnianej wyżej zgrai (oraz dyskretnego oficera).
    W końcu nadchodzi moment, że kreatury zaczynają coś rozumieć. Dostrzegają, że życie, którym żyją, nie jest ich życiem. Czują się jak rybka na haczyku. I albo przeciwko temu się buntują (Lepper), albo z kwaśną miną to akceptują (Sikorski).

    Rzecz wymaga pewnie dłuższego rozwinięcia, ale niestety, na więcej mnie dzisiaj nie stać.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Don Paddington
    Ja w sumie też tak nie do końca miałem na myśli feministek, ale też nie wiedziałem, jak ją lapidarnie zatytułować. Dyrektor CBOS-u brzmiało jakoś głupio (no i w ogóle wymagałoby od razu osobnego tekstu), a z kolei socjolożka - idiotycznie i, co gorsza, nieciekawie.
    Ale dobrze, ze ma Ksiądz tyle siły żeby mnie tu choć na tyle wspomóc. Zrobiło się jaśniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla wielu z nas to jest OGROM różnorakich faktów, narracji, obrazów i emocji - zobaczonych, usłyszanych, przeczytanych, wyobrażonych, a wszystko to silnie zinternalizowane, natomiast S. pisze po prostu: "katastrofa".
    Dać znicz do ręki, kwiaty i posłać na Powązki. Może to by była właściwa forma resocjalizacji.

    Też na płaszczyk z klapkami zwróciłam uwagę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. @jel
    Trudno było nie zauważyć. On albo nie ma innego, albo ma wszystkie takie same.
    Co do resocjalizacji, szanse oceniam jako marne.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Toyah!

    Jestem, żyję, tylko znowu mało czasu. Nic mądrego nie napiszę, cały ten image Radka Sikorskiego jest w mojej skromnej opinii wieśniakowaty ale, jak słusznie zauważasz, udaje się to sprzedać.
    A w sobotniej Rzeczpospolitej w wywiadzie z Mazurkiem gen. Petelicki stwierdził, że Radek Sikorski to jedyny w Polsce prawdziwy mąż stanu.
    I jak tu ręce mają nie opaść.

    I jeszcze słówko na temat śmierci Andrzeja Leppera. Ja tylko czekam, kiedy podniesie się huk, że ta tragiczna śmierć jest wykorzystywana przez PiS do celów politycznych w cynicznej wyborczej walce. Aż się dziwię, że jeszcze tego nie słyszę, przecież po wypowiedziach Sakiewicza już można by było.

    Ukłony!

    OdpowiedzUsuń
  6. @Kozik
    Przepraszam bardzo, ale ten Petelicki mi się już miesza z innymi. To jest ten z WSI? Po co Mazurek w ogóle z nim gada? Żeby się polansować?
    O wykorzystywaniu słyszałem już dziś od takiego jednego dupka z SLD - i że to PiS go zaszczuł - ale w końcu ktoś zawsze musi być pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah
    Skojarzenie przez Don Paddingtona Sikorskiego z Lepperem i pomysł @jel, żeby go resocjalizować bardzo mi przemówiły do wyobraźni. Ten trencz on niewątpliwie zdarł z Leppera, który nosił go - do kostek - w latach 90. Resocjalizacja powinna wyglądać tak: nie na Powązkach ze zniczem w ręku, a przed czworakami, z wiadrem gnojówki i słomą wystająca z gumiaków. Dopiero wtedy będzie na swoim miejscu i minie ten dyskomfort, kiedy się na niego patrzy i go słucha. A nawet będzie można go polubić.

    OdpowiedzUsuń
  8. problem z książka, w moim przekonaniu, leży niestety w dość wysokich kosztach przesyłki i dość dziwnej ogólnej polityce w tym zakresie.. Rozumiem, że pan akurat nie ma na to wielkiego wpływu, ale być może istnieje jednak jakieś inne rozwiązanie

    OdpowiedzUsuń
  9. @Marylka
    No dobra. Wtedy bym go może i nawet polubił.

    OdpowiedzUsuń
  10. @corso
    O ile mi wiadomo, przesyłka wynosi 11 zł. Niedawno sam wysyłałem tę książkę ekonomicznym listem i poczta za to wzięła równo 7 zł. Koperta kosztowała 2 zł. Nie sądzę, że gdyby on zmniejszył te koszta do 9 zł. sprzedaż by ruszyła. No, oczywiście, sama książka mogłaby być tańsza. Ale to już jest problem tego, że w ogóle lepiej by było, gdyby rzeczy były tańsze. A nie są. Nas przykład flaszka whisky mogłaby kosztować 10 zł. Choć to by wtedy stało się niebezpieczne. Tak czy inaczej, książka jest lepsza.

    OdpowiedzUsuń
  11. Do mnie 35 pln,ale whisky mamy tansza wiec sie wyrownuje.

    OdpowiedzUsuń
  12. @tobiasz11
    To drogo jak cholera. Oni chyba wyrównali w górę cenę wysyłki za granicę, bo ponad trzy dychy, to Kanada albo jakaś Japonia. Ale Anglia powinna być taniej.
    Przykro mi. Tyle dobrego, że ta książka naprawdę jest tego warta. Leży w ręku jak porządna flaszka porządnego singla.

    OdpowiedzUsuń
  13. Problem w tym, że koszty rosną, gdyby się chciało zamówić więcej egzemplarzy - za 2 sztuki to już bodaj minimum 15 złotych.. A to jest już nieco dziwne, zważywszy, że rabatów za większy zakup również nie ma. Niemniej owszem, książka lepsza. I na dłużej starcza.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...