czwartek, 11 sierpnia 2011

Jeszcze jeden wierszyk o wszystkim i o niczym

Nie wiem do końca, dlaczego tak się dzieje, ale dni, które mijają, pozostawiają mnie w stanie takiego najbardziej już niebezpiecznego rozleniwienia, graniczącego właściwie z myślami ostatecznymi. W moim akurat wypadku, jest to o tyle niepokojące, że ja właściwie nigdy nie narzekałem na to, że jest nudno, czy że brakuje mi jakichś dodatkowych emocji. Normalnie, mój charakter pozwala mi spędzać czas w kompletnej samotności, połączonej z pełną niemal bezczynnością, i cieszyć się tym, że nikt ode mnie ani nic nie chce, ani nic ode mnie nie wymaga, ani nie ma do mnie o nic pretensji. Ja w pewnym sensie jestem jak ten nasz pies. No, prawie jak ten nasz pies. Bo on akurat czasem potrzebuje, by mu rzucić tego juz ledwo przypominającego królika, królika, a następnie spróbować mu go wyrwać z pyska.
No tak. Tu trochę może chodzić o tego psa. Kiedy nasza najmłodsza córka miała te swoje osiemnaste urodziny i jej koleżanki kupiły nam tego psa, wiadomo było, że z tego będą same kłopoty. Jednak wydawało się, że one będą się ograniczały tylko do tego, że trudno będzie gdzieś wyjść wieczorem, lub wyjechać na wakacje, nie mając pewności, że on tu w tym czasie wszystko pozjada, natomiast to czego ja osobiście już nie przewidziałem, to fakt, że jego obecność wprowadza to nieustanne poczucie obcowania z jakimś zupełnie nowym wymiarem, który jest, mimo że go nie ma. Obecność tego psa nie pozwala nam zapomnieć, że tu wokół nas nieustannie krąży jakieś życie, które nie dość że nie jest naszym życiem, to w dodatku jest życiem całkowicie niepojętym, a przez to nawet nie wiadomo, czy życiem rzeczywistym. A mimo to, ono tu jest wciąż i w dodatku jest na tyle fizyczne, że z jednej strony nie pozwala nam się ruszyć z domu, a z drugiej każe nam wciąż z tego domu wychodzić, bo psu się chce sikać, albo coś jeszcze. No i chodzi ten pies tak cały czas wokół nas i na nas patrzy, jakby chciał coś powiedzieć, a wiadomo, że nie chce powiedzieć nic. I to jest dosyć, jak to mówią Anglicy „creepy”.
W takich sytuacjach można faktycznie dojść do wniosku, że pies tak naprawdę jest tylko po to, by stał na łańcuchu obok swojej budy, szczekał na obcych i za to dostawał raz dziennie miskę wody z rozmoczonym w niej chlebem. I na tym koniec, bo inaczej można od tej jego obecności zwyczajnie zwariować.
Jednak pies z całą pewnością nie mógł mi tak zupełnie samodzielnie załatwić tych dni, które w tak straszny sposób mijają. Musi mieć też znaczenie to, że ja jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo bez pracy. W poprzednich latach, mimo że już wtedy System złapał mnie z gardło, zawsze udało się to tu to tam coś złapać, przynajmniej na tyle, by czuć na plecach oddech obowiązku. Tym razem, już od końca lipca, poza prowadzeniem tego bloga, nie robię absolutnie nic. I, niestety, to nie są w żaden sposób wakacje. Nie przy tego rodzaju napięciach, które powstaje choćby w sytuacjach, gdy przychodzi esemes z informacją, że Eurobank prosi o pilny kontakt, a ja nie mam absolutnie żadnej pewności, czy od jutra nie zaczną już zwyczajnie do mnie dzwonić. I w ogóle nie mam jakiejkolwiek pewności, jeśli idzie o cokolwiek.
Mijają te dni w tym panicznym rozleniwieniu i doszło już wręcz do tego, że wczoraj, kiedy syn mój przyszedł do mnie z informacją, że jemu jest nudno i on również ma poczucie tracenia czasu, wpadł mi do głowy pomysł, że można zrobić coś, czego dotychczas w całym moim życiu bym nie wymyślił, a mianowicie, że jeśli tylko będzie ładna pogoda, wsiądziemy w pociąg i pojedziemy na ten jeden dzień gdzieś w góry – w końcu to jest tak blisko – żeby przynajmniej na chwilę zmienić widoki i powietrze, no i móc sobie powiedzieć, że jesteśmy jednak aktywni. Że mamy w sobie tę chęć życia. No i w tym momencie przypomniałem sobie, ze mamy przecież tego psa, którego koleżanki córki kupiły nam na jej osiemnastkę i że nie możemy go tu zostawić samego, a taka wycieczka go zwyczajnie fizycznie zamorduje.
Spędzałem więc ten wczorajszy dzień, słuchając muzyki, której z jakiegoś nieznanego mi powodu wcześniej przez wiele miesięcy nie słuchałem, i gapiłem się w wyciszony telewizor, patrząc to na obrazki z niszczonej przez swoich różnokolorowych mieszkańców Anglii, to na twarz Małgorzaty Kidawy- Błońskiej, tłumaczącej nam, że Polska jest w budowie i że to jest zasługa nas wszystkich, choć oczywiście najbardziej Platformy Obywatelskiej, i że jeśli damy im jeszcze cztery lata, to oni wszystko ładnie skończą, a później elegancko całość wysprzątają. A wszystko to przerywane wciąż tymi samymi reklamami. I w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to również może chodzić o te reklamy. Że to one mogą wprowadzać ów bezduszny niepokój, tak bardzo podobny do niepokoju wynikającego ze wspomnianego przeze mnie obcowania z owym życiem ukrytym w naszym psie. O co mi chodzi z tymi reklamami? Otóż ja nagle zwróciłem uwagę na fakt, że, mimo iż oczywiście ich tam jest znacznie więcej, wciąż powtarzają się cztery. I one powtarzają się z taką częstotliwością, że powoli zaczynają wypełniać naszą wyobraźnię jak jakaś zmora. Chodzi o reklamę lekarstwa na hemoroidy, lekarstwa na cholesterol, lekarstwa na prostatę i czegoś co się nazywa Axa Direct.
Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że kiedyś tych reklam było dużo więcej, ale że przede wszystkim były bardziej zróżnicowane. A więc tu były jakieś serki, tam parówki, tu płyn do mycia naczyń, tu, z drugiej strony, oczywiście jakieś tabletki na poprawienie wzwodu, tam zimny lech, tu nowy fiat, gdzie indziej super kredyt, a dla ludzi bez szczególnych potrzeb – najnowszy numer magazynu „Twój Styl”. Dziś patrzę w ten telewizor i widzę niemal wyłącznie tego tefauenowskiego oazowicza reklamującego ów ersatz dla zawałowców, te, szczęśliwe że je nic nie boli, pupy, i tego uśmiechniętego starszego pana, zadowolengo, bo nie dość, że skutecznie zwalczył raka prostaty, to jeszcze, tak jak przed laty, potrafi uszczęśliwić żonę. No i dobrą radę dla wszystkich pozostałych, by sobie ubezpieczyli samochód w Axa Direct.
Ja już tu parę razy pisałem o telewizyjnych reklamach i o tym, w jaki sposób one rujnują nasz świat, więc bardzo bym chciał, żeby to, co tu dziś piszę nie bardzo powtarzało to, co już w tym temacie i tak zostało powiedziane. Zwłaszcza że mam wrażenie, że przez to, że ich kontekst jest ostatnio zupełnie nowy, to i cały wymiar tego wszystkiego wygląda zupełnie inaczej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy bowiem z jednej strony tę płonącą Anglię, z drugiej informacje o tym, że światowy kryzys, zamiast ustępować, dopiero teraz zaczyna budzić prawdziwą panikę, że nawet już Chińczycy robią wrażenie leciutko podenerwowanych, w tym wszystkim pojawia się nagle dobra i spokojna jak zawsze twarz Wielkiego Brata, który nas prosi, byśmy się nie martwili, bo wzrost franka z całą pewnością nie zagrozi naszym bankom, po nim przychodzi uśmiechnięty europoseł Protasiewicz i apeluje o nie przeszkadzanie w budowie, na tym tle widzimy rozradowane jak nigdy dotychczas twarze dziennikarzy TVN24… i w tym momencie następuje przerwa w programie, by nas poinformowano, co robić, jak nam się chce za często siusiu, albo nie umiemy uzyskać odpowiednio dużego wzwodu. No i żebyśmy nie zapomnieli, jaki jest numer do Axa Direct.
Mój syn wczoraj – choć akurat nie wtedy, gdy przyszedł się poskarżyć na to, że jest nudno – powiedział, że jemu się wydaje, że zbliża się koniec świata.
Jak widzimy, nie jest szczególnie wesoło. Przykro mi z tego powodu bardzo, zwłaszcza że i bez tego widzę, że ostatnio ten blog staje się jakby mniej potrzebny. Daję słowo, że chciałbym coś napisać o zwykłej polityce, choćby o tym, jak to mieszkańcy Wałbrzycha niedawno pokazali, ile zrozumieli z tego, co się wokół nich dzieje, czy o tym, jak onet.pl powoli staje się portalem pornograficznym, ale daję słowo, że nie mam siły. Póki co, walczę o ekonomiczne przetrwanie i jednocześnie próbuję odgadnąć tajemnicę tego, jak żyją ludzie, w których ręce złożyłem swój los. Czy oni też, tak jak ja siedzą w domu i próbują odnaleźć drogę do swoich spraw, czy może pojechali na wakacje i nie mają głowy, żeby czytać to co ja tu sobie dumam, a już z pewnością nie, by to moje pisanie w dalszym ciągu sponsorować, czy może to już wreszcie nastąpił koniec, którego zawsze się tak obawiałem?
Ale, jak widzimy, wciąż piszę i to nawet staram się to robić codziennie. A więc przy tej okazji bardzo proszę tych wszystkich, którzy tu ze mną jakimś cudem jeszcze są i mają przy tym jakiś luźny grosz, o kupowanie książki, o wspieranie tego bloga pod znajdującym się obok numerem konta, a ja ze swojej strony mogę obiecać, że z całą pewnością ani jednego ułamka tych pieniędzy nie wydam na flaszkę, bo jest sierpień, a w sierpniu, jak nam wiadomo, nie pijemy. Inna sprawa, że trochę szkoda, bo sytuacja – co dokładnie pokazałem powyżej – jest ku temu idealna.

22 komentarze:

  1. @ toyah

    Jest niewesolo. A co bedzie, jesli oni dostana wladze na kolejne 4 lata?

    OdpowiedzUsuń
  2. @tadeusz1965
    To skończą jak węgierscy liberałowie. Albo jeszcze gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah
    A o czym jest Twoja książeczka? To Twoja poezja? Twoje felietony?

    Jestem na Twoim blogu ledwie któryś tam raz, i z wieloma Twoimi tezami się nie zgadzam, ale Twoje pisanie jest b. inspirujące.

    Kiedyś będzie dla Ciebie dziwny dom bez psa. Bo nasze ukochane psy niestety żyją od nas krócej i w końcu je tracimy. Ale ta więź człowiek - pies powoli się zacieśnia, stopniowo. Piszę to stracie naszej jamnicy (w czerwcu), po 16 latach wspólnego rodzinnego życia, i powiem Ci, że dałabym wszystko (a mój mąż pewnie i więcej), żeby ona znów była z nami, młodsza i zdrowa.

    W Warszawie jakoś tak szaro od samego rana, ale naprawdę to każdy dzień polskiego krótkiego lata jest wart radości; szary też.:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam wrażenie, że brak pewności (stabilizacji) jest dziś powszechny. Biedni martwią się groźbą bezrobocia, inflacji i wiążących się z tym nieszczęść. Bogatsi martwią się o to jak ulokować swoje pieniądze, by możliwy kryzys bankowy nie zlikwidował ich bogactwa w jednej chwili.

    Trudno też oprzeć się wszechobecnej propagandzie, zgodnie z którą PO ma zwycięstwo wyborcze już w kieszeni. Mam nadzieję, że nie przyjdzie im to zbyt łatwo (gdyby miało to być dla nich łatwe zwycięstwo, to nie zwalczaliby opozycji tak zajadle). Muszę jednak przyznać, że ta zmasowana propaganda działa negatywnie na morale. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę następujące negatywne elementy sytuacji (podaję dla porządku w punktach):

    1. "Samobójstwo" Leppera i wiele innych symptomów pokazuje jak brutalna będzie walka ze strony systemu. Jestem przekonany, że oni tym razem nie biorą pod uwagę porażki i są gotowi na wszystko, by do niej nie dopuścić. Można spodziewać się dalszych fizycznych ataków na PiS i wykluczania sympatyków tej partii z życia społecznego. Ostatecznym narzędziem będzie fałszerstwo wyborcze. Polacy wydają się na dziś bierni, niezdolni do zorganizowania oporu przeciwko nadużyciom władzy, kiepsko zorientowani w rzeczywistości (ograniczeni do wirtualnej rzeczywistości kształtowanej przez media).

    2. 10.04 bardzo niekorzystnie zmienił sytuację polityczną. Nie ma ośrodka prezydenckiego, który mógł chociaż minimalnie ograniczać poczynania systemu. Co gorsza nawet zwycięstwo PiS - takie jak w 2005 - nic nie daje. Nie ma mowy, by pozwolono działać rządowi mniejszościowemu. Będzie miał przeciwko sobie silną destrukcyjną opozycję, zmasowany ostrzał mediów i wrogiego prezydenta. W tych warunkach zresztą nawet ponad 50% dla PiS nie umożliwi w pełni skutecznego rządzenia (weto prezydenckie).

    3. Antoni Macierewicz w jednej z wypowiedzi zwrócił uwagę, że te wybory są być może ostatnią szansą, by naprostować sprawy Polski. Jeśli ta szansa nie zostanie wykorzystana, to następnej nie będzie bardzo wiele lat a może i nigdy, biorąc pod uwagę możliwe globalne przetasowania. I trudno się z tą opinią nie zgodzić.

    Tak bym pokrótce streścił źródła mojego dość pesymistycznego nastawienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. @jel
    Moja książeczka, to jest wybór tekstów, jakie pokazywały się na tym blogu od marca 2008 do kwietnia roku 2010. Polecam z sumieniem najczystszym.
    Jak idzie o psa, to ja z nim łączę wyłącznie nadzieję. Natomiast świadomość, że on nie ma duszy, mnie bardzo niepokoi.

    OdpowiedzUsuń
  6. @filozof grecki
    Też mam wrażenie, że moralny stan społeczeństwa jest w stanie bardzo kiepskim. Najlepiej to pokazuje wynik wyborów w Wałbrzychu, ale również - bardzo się tego obawiam - stan w jakim się znalazł ten blog. Natomiast wcale nie uważam, że przegrana w tych wyborach, to ostateczny koniec nadziei. Wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że przegrana w tych wyborach, to jeszcze większe zwycięstwo w następnych. Kiedy wreszcie przyjdzie ten krach (a jest on nieunikniony) on nastąpi w ciągu paru dni.
    Jestem przekonany, że Platforma nie dlatego chce wygrać te wybory, bo na coś liczy, lecz wyłącznie dlatego, że już nie potrafi się w tym korkociągu zatrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  7. @toyah
    Rzeczywiście, mamy tu pouczający przykład Unii Wolności. Ja często powracam do tego przykładu, bo - podobnie jak dziś z PO - popieranie UW było "trendy", popierali ją "wszyscy", szczególnie wykształceni. Ja sam znałem wielu autentycznie dobrych przyjaznych ludzi, którzy ze wzruszeniem rozpływali się np. nad dobrocią Kuronia, i jaki wspaniały byłby z niego prezydent (sic!). I nagle okazało się, że ci wszyscy entuzjaści UW gdzieś zniknęli, poparcie zmalało praktycznie do zera, UW stała się przybudówką SLD (co za upadek!), a system musiał szybko zmontować nową partię "fachowców" pasującą do mentalności tzw. wykształconego elektoratu.

    Tyle że z drugiej strony czuję presję czasu i pragnienie zmniejszenia strat dla naszego wymęczonego kraju. A straty przynosi każdy niemal dzień rządów PO. W geopolityce wakacje się skończyły i czas działa na niekorzyść Polski. Nieuchronna katastrofa PO, o której piszesz, może być katastrofą polityczną, ale także i gospodarczą, może łączyć się z zamieszkami - a więc znowu wiele dramatów i nieszczęść dla zwykłych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  8. @filozof grecki
    Tak. Przykład Unii Wolności byłby tu znakomity. Ktoś wprawdzie powie, że dziś propaganda jest bardziej totalna, no i sprytniejsza, a więc też i skuteczniejsza. Dziś jednak znacznie też silniejsza jest opozycja. Jest jednak jeszcze coś, mianowicie zwykły opór natury. Natura pewnych wynaturzeń nie toleruje. Więc i to szaleństwo też się skończy.
    A Polski, owszem, szkoda. Szkoda jak cholera.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakże Cię dobrze rozumiem. Też siedzę w domu przymusowo, bez możliwości pracy z minimalnymi pieniędzmi, które pozwalają tylko na to, by nie umrzeć. Pocieszam się tym, że dzieci mają jeszcze całe życie przed sobą. Są wykształcone, pełne sił, wiary i nadziei w lepszą przyszłość.
    A dla nas, dla mnie?
    Istnieje jeszcze Bóg, który niespodziewanie otwiera przed nami drzwi i możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. I na pewno przed nami otworzy. Pytanie tylko kiedy.
    Trzeba przetrzymać ten czas i robić swoje. W Twoim przypadku pisać bloga, bo jest on bardzo potrzebny nie tylko mnie, ale tysiącom ludzi, którzy go czytają.
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  10. @toyah

    Ja na przyklad siedze na wakacjach nad Baltykiem. Od niedzieli jest 15 stopni i pada. W taka pogode da sie tylko o 12.00 otworzyc pierwsze piwo, a potem juz jedyne co zrobic to dbac o zachowanie odpowiedniego balansu i uzupelnianie piwa w organizmie. Bo, jak wiadomo, opiekuje sie malymi dziecmi, a to cos technicznie (nie mowiac juz o wymiarze transcendentalnym) bardziej skomplikowanego niz pies.
    Przedwczoraj przyszla liczna grupa moich glosujacych na PO przyjaciol. Oni wszyscy pobrali kredyty we franku na swoje drogie meiszkania 3-4 lata temu po 2 PLN za franka. Wczoraj opijalismy ze ich zadluzenie sie wlasnie podwoilo, wraz z frankiem po 4 PLN. Oczywiscie oni wciaz mysla ze sa cwansi, lepsi i marzejsi od tej holoty ktora zamieszkuje "ten kraj". Niezle samopoczucie jak na ludzi ktorym milion zlotych dlugu zamienil sie magicznie w dwa.
    Aha, pilismy jeszcze 21-letnia Chivas Regal. Jednej kolezance wymknela sie szklanka, i w ten sposob wyczyscilem tym Chivasem kawalek podlogi na tarasie. Skoro spelnilem juz to skryte marzenie, to moze rzeczywiscie przyjdzie koniec swiata?
    Tutaj wszedzie sa setki gier dla dzieci, roznych automatow z ktorych mozna wylosowac rozne badziewia za zlotowke, dwie albo piec, i inne takie rzeczy. Kilkuletnie dziecko jest calkowicie bezbronne wobec tych impulsow. Ponoc pies - kazdy, takze Twoj - gdyby dac mu jesc bez ograniczen zarlby do smierci z przezarcia. Podobnie te nasze biedne dzieci nie maja jeszcze zadnych wbudowanych hamulcow, tylko pragnienia, na ktorych bezlitosnie ktos gra.
    Kurs akcji TVN spadl dzisiaj o 12 procent - gigantycznie wiele jak na taka spolke, w dodatku w dniu lekkiego odreagowania na gieldach. Oni, jak widac, nie umieja sie przejac nawet wlasnym nieszczesciem.
    To chyba tyle. Zdrowie Was wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Jan
    Tysiącom? Dobrze by było gdyby chociaż połowa z nich zechciała kupić sobie tę książkę.
    A za dobre i pocieszające słowo z serca dziękuję. No i życzę pracy. To jest okropnie ważne.

    OdpowiedzUsuń
  12. @LEMMING
    Owszem, małe dzieci są znacznie cięższym wyzwaniem niż pies. Wiem, bo też kiedyś miałem okazję to obserwować na żywo. Zresztą ja na niego za bardzo nie narzekam. W końcu to nie mi zjadł buty, lecz mojej córce. Natomiast świadomość, że on nie ma duszy, działa na mnie jak sytuacja obcowania z robotem, albo z jakimś alienem.
    A teraz do rzeczy. Ten Twój Chivas w normalnych warunkach zrobiłby na mnie wrażenie, ale dziś, kiedy mamy ten sierpień, możecie w nim nawet prać ręczniki plażowe. Dla mnie i tak nic po nim.
    Natomiast to że ci Twoi znajomi są w stanie totalnego obłąkania jest wiadomością dobrą. Świadczy to o tym, że oni już nawet nie są w stanie planować, a to mocno wspiera tezy zawarte w moim kolejnym wpisie. Na jutro.
    Współczuje brzydkiej pogody. Naprawdę. Nas to też spotkało któregoś sierpnia przed wielu, wielu laty. Tyle że myśmy mieli temperaturę 8 stopni.

    OdpowiedzUsuń
  13. To może dla rozrywki poczytaj to:
    http://niezalezna.pl/14410-wokol-wywiadu-z-robertem-bucharem
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. @toyah
    Jamnica została kupiona dla naszej córki, gdy ta była jeszcze małą dziewczynką. Psina kochała nas wszystkich, ale w jej stosunku do naszej córki zawsze pojawiała się pewna ledwie dostrzegalna - jednak zawsze obecna - nuta lekceważenia. Za naturalnych rodziców jamnica obrała sobie nas, czyli mnie i męża.
    Pies, jak już jest z człowiekiem, to bardzo mu ufa i bardzo na nim polega. Nasze dzieci to też uczy szacunku i dobroci dla innych niż my ludzie stworzeń bożych.
    ---
    Zamówiłam tę książeczkę. Czekam na przesyłkę.

    OdpowiedzUsuń
  15. @JJSZ
    Rozrywek to ja mam ostatnio powyżej uszu, ale bardzo dziękuję za troskę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  16. @jel
    To mi własnie mówią moi znajomi właściciele psów. Że jedyny powód, dla którego nie warto mieć psa, czy innego zwierzęcia, to ten, że kiedy ono umrze - ból jest nie do zniesienia.
    Na szczęście dla mnie, w naszej sytuacji, możliwe, że to raczej on będzie za mną tęsknił.
    A za zakup książki dziękuje. Jestem pewien, że się Pani spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Toyah!

    Jakby to głupio nie brzmiało - lubię takie wpisy. Zawsze myślałem, że prawdziwy blog to jednak musi być coś osobistego i to chyba dlatego jesteś dla mnie blogerem nr 1 od dwóch lat. Mówiliśmy wczoraj o Roleksie. Rolex, FYM, Ścios, Chłodny Żółw czy tad9 są znakomici, naprawdę, ale to publicystyka, trudno to nazwać blogiem. Jeśli chcę poczytać blog to do dyspozycji mam Ciebie i Coryllusa.
    A ilość komentarzy pod wpisami Roleksa (że jeszcze nawiążę do wczorajszej rozmowy)...
    Cóż, gdybyś był tam a nie tu to wiesz dobrze, że miałbyś więcej. To był Twój wybór i ja, jak ten głupi, popieram go. Niedawno na S24 wrócił Freeman a on odchodził ze znacznie większym hukiem. Pisał na Blogspocie i mam mieszane uczucia co do jego powrotu. Mam też mieszane odczucia co do Twojego trwania tutaj: nie potrafię Ci powiedzieć, jak don Esteban: wracaj na Salon. Ja nie wiem, czy powinieneś wracać, tym bardziej, że różnych mendoweszek strasznie teraz tam się namnożyło.

    Z tymi psami to coś wiem. Mam jednego psa od siedmiu lat a od trzech - 2 psy. No i od dwóch i pół roku małego Jasia. I to wszystko w malutkim mieszkanku. I chociaż pracy mam, dziękować Bogu, mnóstwo i wcale mi najgorzej nie płacą, jakoś nie mogę zmienić lokum na większe a sama myśl o kredycie wywołuje we mnie odruch wymiotny.

    Trzymaj się, Toyahu!

    OdpowiedzUsuń
  18. toyahu, może i scenariusz węgierski się zrealizuje. Na razie jednak wygląda na to, że będziemy się cieszyć, iż skoro rządzić ma PO, to dobrze, że prznajmniej premierem nie jest Tusk. Taka przed nami perspektywa.

    OdpowiedzUsuń
  19. Tekst dzisiejszy jest dość transcendentny ja jednak nie mogę i muszę podzielić się ze wszystkimi tym co przed chwilą wyczytałem na stronach TVN24 w relacji z pogrzebu A. Leppera. Otóż cytują tam fragment mowy brata Andrzeja, Antoniego: Wyraźnie poruszony przemówił brat byłego wicepremiera, Antoni. Jak mówił, nie może uwierzyć w to, co się stało. - Chciałbym zobaczyć minę tego Ziobry, by przyszedł i wbił ten klin w tę trumnę twoją, niechby pokazał się rodzinie (...) Kaczyński zawarł umowę z nim, wysyłał agentów. Ludzie, w jakim my kraju żyjemy. To hańba, nie mieści się w gardle moim. Nie wierzę w to, że to mogłeś zrobić. Musiał ci ktoś pomóc - przemawiał nad grobem łamiącym się głosem.

    Oczywiście cały artykuł ma tytuł "To hańba, nie mieści się
    w gardle moim".

    OdpowiedzUsuń
  20. @Kozik
    Nie ma w ogóle takiego dylematu, czy wracać na Salon, czy nie. Ja stamtąd nie odszedłem, bo się obraziłem. Po prostu towarzystwo jakie tam działało, w pewnym momencie zaczęło na mnie bardzo źle wpływać. Dziś na Salonie bywam sporadycznie, ale ile razy tam zajrzę, to widzę, że warunki są jeszcze gorsze, niż wcześniej. To jest fabryka. Rozumiesz?
    No i jestem pewien jeszcze jednego. Gdybym tam został, nie pisałbym tak jak piszę dziś. I obaj nie mielibyśmy tej satysfakcji, jaką mamy w tej chwili. Ty z tego tekstu, a ja z Twojego komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  21. @tadeusz1965
    Nie Tusk? A czemu nie? Pójdzie siedzieć?

    OdpowiedzUsuń
  22. @Kozik
    Sprawa polega na tym, że oni ich wszystkich trzymają za gardło.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...