środa, 30 lipca 2008

Panie Premierze - niech pan zabierze tę piłkę i zejdzie mi z oczu

Kiedy władza nasza, pod czujnym okiem premiera i pani minister Pitery, stworzyła już odpowiednie warunki prawno-karne, żeby posadzić za kratkami dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i w ten sposób ochronić Ojczyznę przed zagrożeniem ze strony sił szpiegostwa i destrukcji, poczułem się autentycznie zrelaksowany i pomyślałem, że mogę choć na chwilę oderwać od spraw poważnych i zająć się czymś bardziej ogórkowym.
Przychodzi mi to z tym większą łatwością, że dziś w telewizorze, na własne oczy ujrzałem pana premiera Tuska, jak współnie z ministrem Drzewieckim, tym razem już po, a nie przed dzienną porcją ogórków, otwierają boisko piłkarskie, które, już absolutnie na poważnie, ma otworzyć nową erę w historii tego umęczonego brakiem boisk do nogi kraju.
Pozwolę sobie tu na małą dygresję. Ponieważ chciałem się porządnie przygotować do tego tekstu, pomyślałem sobie, że wpadnę na onet, i sprawdzę, czy przypadkiem nie dają tam jakiś bardziej mięsistych fragmentów tuskowego Przemówienia na Boisku. Nie dawali, natomiast była informacja o tym, że prezydent Karnowski chce już bardzo do pracy. Coś mnie podkusiło, żeby dać jakiś komentarz, normalny, troszeczkę kąśliwy, ale generalnie takie tam byle co, jednak mimo wielokrotnych prób, onet dawał mi do zrozumienia, żebym ich w d... pocałował.
Przeprowadziłem więc eksperyment. Po odpowiedniej uwiarygodniającej edycji, napisałem następujący tekst: Widzicie, wy pisowskie gnidy! Prezydent wraca do pracy, żebyście mogli w naszym pięknym Sopocie wasze mordy sobie opalać i chodzić na pice. A premier Tusk otworzył piersze boisko, A to tylko jest piersze, a będą jeszcze następne. I będziecie się wstydzić.
Podpisałem sopot i proszę, co za niespodzianka! Na koncie mam kolejną publikację, a wolne i niezależne media mogą się popisać żywą dyskusją na odpowiednim poziomie.
No, ale, jak mówię, to tylko dygresja. Natomiast faktem pozostaje to, że sprawa tego boiska w Konstantynowie Łódzkim wymaga osobnego potraktowania. I nawet nie chodzi mi o to, że jest to tylko jedno boisko, a premier zachowuje się, jakby właśnie strzelił bramę Hiszpanom. Bo w sumie, po tych szarych miesiącach, ma to swoje boisko, więc niech się już cieszy.
Chodzi mi o co innego. Otóż Donald Tusk, po raz kolejny mówi mi i innym obywatelom, że mamy grać w piłkę i mamy to robić z sercem. Mało tego. Nie dość, że mamy grać w piłkę z sercem, to mamy też uczyć grać w piłkę nasze dzieci i mamy to robić najlepiej od rana do nocy. On nam załatwił stadion, załatwił na tym stadionie światło, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy siedzieli na boisku nocą i kopali się na oświetlonej trawie.
Niestety nigdzie nie znalazłem tekstu tego wystąpienia, ale sam widziałem, jak Donald Tusk stał przy linii bocznej i z każdą minutą popadał w taką egzaltację, że bałem się, że jeszcze chwila i zacznie wrzeszczeć, a później wpadnie na tę zieloną murawę i zacznie odbierać piłeczkę bawiącym się dzieciom.
Nie znalazłem wystąpienia, ale na jednej ze stron trafiłem fragment z następującym przekazem: "prawdziwy sport wymaga poświęcenia i traktowania tego zajęcia bardzo serio". Ja oczywiście kompletnie nie wiem, o co premierowi chodziło. Nie mam pojęcia, o co chodzi w "prawdziwym sporcie", to znaczy, czym się różni sport "prawdziwy" od "nieprawdziwego", a tym bardziej nie wiem, dlaczego dla tego sportu należy się "poświęcać" i dlaczego należy go traktować "bardzo serio".
To znaczy nie do końca tak jest. Z moich dotychczasowych doświadczeń na poziomie premiera Tuska i jego kompanii, wnioskuję, że prawdziwy sport to piłka nożna, a to, że piłkę nożną należy traktować serio, to się rozumie samo przez się. Zresztą wystarczyło uważnie słuchać wystąpienia Donalda Tuska i jednocześnie obserwować jego uroczyście postawione w słup oczy, żeby wiedzieć, że tu żartów nie ma.
Nie pamiętam, jak to szło dokładnie, ale była mowa o walce do upadłego, o grze tak długiej i zaciętej, że widok rozpalonej wściekłością prawdziwie męskiej przygody, w świetle reflektorów osiągnie wymiar prawdziwej sztuki. Była mowa o miłości, której początek utworzyło właśnie boisko, była mowa o przyjaźni i o rywalizacji.
I wreszcie była mowa o komputerach. Otóż nie tylko będziemy wszyscy grać do upadłego w piłkę. Wszyscy również będziemy siedzieli przed komputerami i patrzyli, jak w piłkę grają inni, we wszystkich miastach i miasteczkach Polski i Świata, a nawet (nie bardzo tu akurat wiem, jak) sami też będziemy grali w piłkę przez te komputery.
Wszystkie boiska będą monitorowane. Na boiskach nasze dzieci będą grać w nogę, a my będziemy patrzeć w ekran komputera, który nam oczywiście załatwi Donald Tusk, i będzie git.
O co mi chodzi? Nie o to, że to wszystko brzmi, jak jakaś kompletnie chora obsesja. Że ten widok nocnych boisk, po których, jakieś stado opętanych szaleństwem osobników biega za piłką, jest kompletnie nierzeczywisty. Że te tysiące komputerów, na których dorośli obserwują tysiące boisk do wyboru, do koloru na całym świecie, jest raczej przerażający, niż choćby zabawny.
Problem w tym, że premier mojego rządu - wszystko na to wskazuje - zwariował i z tego nadmiaru stresu, czy jedynie pracy, nie jest w stanie się uspokoić, o ile raz na jakiś czas - ostatnio, obawiam się częściej, niż rzadziej - nie kopnie sobie porządnie piłki.
Ja, przyznam, że znam tego typu ludzi dość dobrze. Miałem okazję w swoim życiu obcować z tego rodzaju osobnikami, najczęściej cholerycznie usposobionymi osobami na kierowniczych stanowiskach, którzy kiedy idą do pracy są już odpowiednio naładowani złymi emocjami, w pracy są nieustannie wściekli, na wszystkich wrzeszczą, na biurku trzymają zdjęcie żony i dzieci, bo wierzą - złudnie, jak się okazuje - że to zdjęcie ich uspokaja, więc następnie złoszczą się jeszcze bardziej i już nie marzą o niczym innym, jak o tym, żeby pójść pograć w cokolwiek: ping ponga, kosza, siatę, albo po prostu w piłkę nożną.
Oni nie biegają, nie jeżdżą na rowerze, nie chodzą na siłownię. Oni muszą walczyć, kopać się po kostkach, wrzeszczeć, pluć złością, kląć - tak, kląć przede wszystkim - muszą mieć poczucie, że są lwem, tygrysem, mordercą, czystą nieposkromioną energią.
I wtedy, gdy już się umordują, jak należy, kiedy już wyplują z siebie całą tę złą energię, która im towarzyszyła od rana, mogą spokojnie wrócić do domu i położyć się spać. Tak wygląda ich życie, i - co najgorsze - tak wygląda ich recepta na życie. Są tacy i uważają, że inni też są dokładnie tacy sami, ale ponieważ ci inni właśnie nie uprawiają sportu, to ta zła energia ich trawi i dlatego oni osobiście nie mogą ich znieść.
Ci obsesyjni sportowcy nienawidzą ludzi. Uważają, że każdy napotkany człowiek jest zły, głupi i niesympatyczny. Są przekonani, że tylko oni potrafią sensownie zagadać, uprzejmie się odezwać, ciekawie wypowiedzieć, bo tylko oni tak naprawdę potrafią kochać. A miłość tę mają, bo wiedzą, że "prawdziwy sport wymaga traktowania tego zajęcia bardzo serio".
Oto obsesja, oto autentyczna fiksacja, niestety dziś na poziomie władzy. Pamiętam - wspominam o tym zresztą nie o raz pierwszy - jak któryś z tych piłkarzyków powiedział, że oni zamiast do kościoła, w niedzielę walą prosto na boisko.
A ja tymczasem, ciekawy jestem, co by było, gdyby na czele rządu, któregoś dnia stanął człowiek, który oznajmiłby wszem i wobec, że jego zdaniem, tylko prawdziwa pobożność potrafi zapewnić osobisty sukces. Człowiek, który, opierając się na własnym doświadczeniu, zaapelowałby do budowania wszędzie kaplic i kapliczek, do stawiania przydrożnych ołtarzyków, a wszystkich ludzi zacząłby wzywać do codziennej modlitwy.
Co by się stało, gdyby któryś premier nagle powiedział, że "prawdziwa wiara wymaga poświęcenia i traktowania tego przeżycia bardzo serio". Osobiście wcale nie uważam, żeby tego typu deklaracja była głupsza od tego, co dziś powiedział premier Tusk. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem, jak komuś jest źle, jeśli ktoś jest zmęczony, jeśli w życiu mu się nie układa, modlitwa działa o wiele lepiej, niż kopanie piłki.
Ale nigdy bym nie odważył się zaproponować obywatelom takiego rozwiązania z premierowskiego stołka. A gdyby któryś premier, czy minister, z czymś takim wyskoczył, to bym mu powiedział, żeby się puknął w czoło.
Tym bardziej więc dziś mogę z absolutnie czystym sumieniem ten apel skierować pod adresem premiera Donalda Tuska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...