Pamiętam, jak jeszcze w czasach demokracji spod znaku agenturalnego debla Wachowski - Lesiak, i medialnej władzy red. Paradowskiej, oglądałem jeden z telewizyjnych programów, które same media, żywiące się i karmiące innych tymi właśnie programami, pogardliwie nazywały "festiwalem gadających głów". Pomysł był standardowy: studio na żywo, redaktor prowadzący, grupa polityków, no i wszyscy gadają, a niektórzy starają się coś powiedzieć.
Tak zwana prawica reprezentowana była przez Ryszarda Czarneckiego. W pewnym momencie poziom kłamstwa, manipulacji, absolutnie bezwstydnego krętactwa, podniósł się tak wysoko, że nagle zacząłem marzyć, jakby to było pięknie, gdyby w tym stanie rzeczy Ryszard Czarnecki wstał, powiedział: "Państwo wybaczą, ale mnie proszę z tego wyłączyć... i wyszedł".
Byłby to odruch w najwyższym stopniu honorowy i ludzki. A poza tym, stanowiłby piękny gest. Po prostu gest.
Niestety, Ryszard Czarnecki oczywiście nie wyszedł i jeszcze przez kilkanaście minut męczył się z tak zwaną bezczelnością systemu.
Lata mijały, a ja wciąż marzyłem, żeby któregoś dnia, któryś z polityków, bo o geście całej partii nie było co marzyć, po prostu wstał i powiedział te kilka słów prawdy. I wczoraj, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie decyzja Rady Politycznej PiS-u, że oni, póki co, dziękują TVN-owi za współpracę i że od dziś właściciele stacji, do czasu aż pójdą po rozum do głowy, mogą się bawić sami, to znaczy w swoim ulubionym towarzystwie Platformy, PSL-u i komuchów.
Jak się można było spodziewać podniósł się natychmiastowy rwetes z dwóch stron, czyli ze strony samych mediów, no i ze strony polityków. O głosie polityków nie będę mówił, bo oni się tu kompletnie nie liczą. Natomiast bardzo bym chciał napisać kilka słów zwykłej prawdy na temat dziennikarzy.
Pierwszy, głos zabrał oczywiście TVN. Ustami swojego rzecznika stwierdził, jakże by inaczej, że PiS nie rozumie, jakimi zasadami kierują się wolne media, że TVN i TVN24 zawsze dają równe szanse wszystkim podmiotom życia politycznego i społecznego, no i że naturalnie nasze programy pozostają otwarte dla [ PiS-u] przedstawicieli. Czyli stare, typowe, bezwstydne ruskie krętactwo.
Każdy normalny, ale i też kompletnie zidiociały klient tefeuenowskiej oferty, wie doskonale, że stacja ta ma absolutną i absolutnie niewzruszoną obsesję na punkcie niszczenia wszystkiego, co jest związane z PiS-em i z - tak błyskotliwie przez medialną pop-kulturę otagowanymi - Kaczorami. Nawet najbardziej serdecznie oddani TVN-owi widzowie przyznają bez słowa sprzeciwu, że TVN jest świetny, przede wszystkim dlatego, że tylko TVN gwarantuje te kilka godzin rozrywki, jeśli idzie o dręczenie "pisiorów".
Niedawno cała Polska miała okazję obejrzeć powtórkę absolutnie bolszewickich wybryków naczelnego pajaca tefauenowskiego cyrku, Kuby Wojewódzkiego, który tydzień przed jesiennymi wyborami, z całkowicie odsłoniętą twarzą i całkowicie obnażonym czarnym sercem, wydzierał się do kamery, że trzeba odsunąć od władzy, rządzącą aktualnie, z demokratycznego nadania, "PiS-owską zarazę". Zupełnie, jakby na realizację i emisję tego programu wysupłał swoje własne oszczędności, a nie odstawiał swoje popisy za pieniądze TVN-u - najbardziej opiniotwórczej telewizji w Polsce.
Więc kim jest TVN i czym się zajmuje wie każdy. I trzeba wyjątkowej zuchwałości, żeby jeszcze tę prostą prawdę poddawać pod dyskusję. Ale w sumie nie o to chodzi. Rodzina Walterów i jej umysłowo-finansowe przybudówki, mają swoje pieniądze, swoje interesy, swoje zobowiązania i swoje cele. Nich się z tym całym swoim dobytkiem smażą w smole.
W naszym Salonie, odezwał się inny przedstawiciel świata mediów, Łukasz Warzecha, który oczywiście nie umiał się powstrzymać od tego, by w charakterystyczny tylko sobie sposób, wyrazić jednocześnie i żal i radość i satysfakcję i niepokój.
Oczywiście tu też, wszystko, włącznie z typowym dla pana redaktora krętactwem, jest na swoim miejscu. Łukasz Warzecha jest dziennikarzem - wprawdzie tabloidowym, ale, przynajmniej według polskich standardów, wciąż dziennikarzem - więc trudno, żeby w sporze między mediami, a opinią publiczną trzymał stronę opinii publicznej.
Nawiasem mówiąc, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, to partia polityczna, jako instytucja podlegająca procedurom demokratycznym, jest w sposób o wiele oczywistszy reprezentantem opinii publicznej, niż jakikolwiek koncern prasowy z jego pracownikami.
Więc Łukasz Warzecha może sobie pisać, albo mówić, co mu ślina i sumienie na język przyniosą, natomiast ja mogę powiedzieć, co o tym wszystkim myślę. A myślę sobie tak, że dziennikarze z jakiegoś powodu są utrzymywani, głównie przez samych siebie, ale czasem też przez opinię publiczną, w zupełnie chorym przekonaniu, że stanowią w społeczeństwie absolutnie autonomiczną enklawę, na dodatek enklawę ludzi absolutnie wybranych.
Każdy dowolny idiota, wystarczy, że otrzyma legitymację prasową, a do tego pióro i notesik, a czasem mikrofon z tabliczką, natychmiast ulega złudzeniu, że stał się kimś szczególnym, kimś wyjątkowym.
iekawe jest przy tym to, że zwykły dziennikarz, który zajmuje się sprawami lokalnymi, czyli placem zabaw, gdzie nie ma piasku, albo jakąś kamienicą, gdzie walą się balkony, jest na tę chorobę mniej podatny. Tragedia zaczyna się dopiero wtedy, gdy dziennikarz zaczyna mieć kontakt z politykami. To towarzystwo polityków, czyli ludzi od dziennikarza o wiele ważniejszych, bardziej zdolnych i niewątpliwie znacznie bardziej inteligentnych, sprawia, że dziennkarz nagle zaczyna się nadymać, nadymać, nadymać, a w końcu kompletnie traci poczucie rzeczywistości i dochodzi do wniosku, że to on tu jest mistrzem i panem.
Bo proszę popatrzeć, jaką mamy sytuacje. Dziś czytam w Rzepie (znowu Rzepa!), że Telewizja Puls będzie zwalniała połowę pracowników, bo trzeba ciąć. Czytam również, że Gazeta Wyborcza, widząc, że wszystko się jakoś słabo klei, będzie bardziej inwestowała w portal wyborcza.pl, niż w dotychczasową gazetę.pl, bo też trzeba myśleć o kasie. Siedzą więc właściciele mediów i cały czas liczą. Wiedzą, że, w momencie, jak się nie doliczą, to po prostu się ich zamknie, jak zwykłą budę sprzedającą ciastka, czy pamiątki.
Natomiast w świadomości społecznej i - jeszcze raz zwracam uwagę - w świadomości samych dziennikarzy, oni są po prostu wolni, jak ptaki, robią co dusza zapragnie i nie muszą absolutnie się o nic starać, nie muszą się dokształcać, bo to oni trzymają wszystkie sznurki i oni decydują, kto jest podczepiony z drugiej strony.
I teraz, kiedy nagle opinia publiczna - dziś głosem dużej partii politycznej - mówi mediom, że rezygnuje ze współpracy, to banda ogłupiałych dziennikarzy wybucha śmiechem, bo oni oczywiście absolutnie nie są w stanie sobie wyobrazić, że ten publiczny gest jest swego rodzaju wotum nieufności.
Pisze Łukasz Warzecha: "choćby nawet media były dla PiS niesprawiedliwe, nie wolno się na nie obrażać, trzeba z nimi grać, uwodzić je i wykorzystywać dla własnych celów".
A ja się zastanawiam, jak można popaść w tak kompletne szaleństwo? A dlaczegóż to nie wolno się na media obrażać? Monika Olejnik może któregoś dnia uznać, że ona nie będzie zapraszała do studia jakiegoś polityka, natomiast polityk ma pokornie tę decyzję przyjąć do wiadomości i cierpliwie czekać, aż Wielmożna Pani Redaktor zechce wykazać łagodność.
Najgłupszy i najbardziej zawodowo niepozbierany dziennikarz może dowolnie, w najbardziej niegrzeczny i nonsensowny sposób, wyszydzać i obrażać polityka, natomiast polityk ma siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą i baczyć, by dziennikarz broń Boże nie musiał zmarszczyć swoich szlachetnych brwi.
Co za absurd! Jedna z dwóch największych partii politycznych, przedstawiciel ponad pięciu milionów obywateli naszego kraju, złożyła wotum nieufności dla jednej ze stacji telewizyjnych. Zaryzykowała krok, który ją może odciąć od prawa do informacji, który, w efekcie, może jej politycznie bardzo zaszkodzić. Uczyniła ten krok, bo, występując w mieniu swoich wyborców, uznała, że musi zaprotestować przeciwko absolutnie bezprecedensowemu w demokratycznej Polsce kłamstwu i manipulacji.
Zamiast się zawstydzić i dojść do wniosku, że jednak chyba redaktorzy TVN-u przesadzili, rzecznik jakiś-tam, wyskakuje z głupkowatym i zakłamanym oświadczeniem, a jego koledzy dziennikarze z zaprzyjaźnionych redakcji organizują mu kompletnie nieprzyzwoitą klakę.
Ale, jak mówię, ja to rozumiem. Dziennikarze polityczni w Polsce są tak już odmóżdżeni, że dawno zatracili świadomość tego, że - choćby nie wiadomo, jak im się zdawało - na linii media - opinia publiczna, ruch jest dwustronny.
I nawet, jeśli dziś, z jakiegoś powodu, tryumfują, to - jeśli tylko Prawo i Sprawiedliwość wytrzyma i wykaże się konsekwencją - za kilka miesięcy, choćby ci gangsterzy ze Szkła Kontaktowego i cała ich publiczność będą mogli zamknąć swój chory interes.
A sam Łukasz Warzecha, nagle, któregoś dnia, obudzi się przerażony, bo zda sobie sprawę, że jego głupkowaty żart o tym, że nieobecność Gosiewskiego, Brudzińskiego i Putry "sama z siebie musi oznaczać kilka punktów na plus w sondażach", faktycznie, zupełnie nieoczekiwanie, się zrealizował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.