niedziela, 27 lipca 2008

Jak zawiedziona nienawiść niszczy rządy miłości

Ostatnie dni, jeśli idzie o kwestie natury politycznej, minęły mi na obserwowaniu coraz większej nerwowości w zachowaniu Platformy Obywatelskiej i pojedynczych jej przedstawicieli. Przyznam, że to co widzę, a pewnie, co dla stanu ducha pana premiera i jego drużyny nieobojętne, nie tylko ja mam oczy i uszy otwarte, to proces, który można zupełnie uczciwie nazwać końcem pewnego projektu. Na czym polegał ten projekt?
Otóż, chyba nawet w tym miejscu, jakiś czas temu, analizując przyczyny wyborczej porażki Prawa i Sprawiedliwości, zasugerowałem, że do zmiany władzy doszło w Polsce nie tyle dzięki złym rządom ustępującej władzy, nie tyle dzięki ich nieporadności, czy już absolutnie nie temu, co powszechnie nazywa się zdradą elektoratu, ale dzięki bardzo starannie przemyślanemu i skutecznie wprowadzonemu w życie socjotechnicznemu zagraniu ze strony bardzo szeroko rozumianej opozycji.
Tuż po ogłoszeniu wyników wyborów roku 2005, oraz po jednoznacznym wycofaniu się Platformy ze wszystkich wcześniejszych deklaracji o gotowości tworzenia tzw. POPiS-u, po tym, jak władze Platformy jakoś już poradziły sobie z psychicznymi konsekwencjami absolutnie bezprecedensowej porażki, można było zaobserwować narodziny pewnego planu.
Z początku, propagandowy kierunek działań opozycji określało nieustanne powtarzanie, że właściwie Platforma nie została pokonana przez PiS, ale przez księdza Rydzyka, Andrzeja Leppera i zgromadzony wokół nich czarny tłum. Że coś takiego, jak PiS w rzeczywistości nie istnieje. Jest tylko tępy rolnik z zaciśniętymi pięściami i rozhisteryzowana starsza pani w berecie.
Kiedy jednak wszystkie widoczne działania rządu Prawa i Sprawiedliwości zaczęły wskazywać jednoznacznie na to, że ani LPR, ani Samoobrona, ani Radio Maryja nie mają jakiegokolwiek wpływu na życie polityczne Kraju, że cała praktyczna władza jest w ręku Jarosława i Lecha Kaczyńskich, kiedy w popularnym języku pojawiła się nazwa ‘przystawki', specjaliści od kształtowania umysłów wpadli na inny pomysł.
Według nowego planu, Prawo i Sprawiedliwość można było pokonać wyłącznie przez stworzenie publicznego, popularnego wizerunku wroga, jako czegoś, co przez kulturę popularną zostanie rozpoznane, jako ‘ohyda' i ‘obciach'.
To wtedy właśnie, polityka, dotychczas pozostająca jedynie w zainteresowaniu jednak elit, została przeniesiona do domeny kultury popularnej. To wtedy właśnie, ludzie którzy dotychczas polityką nie interesowali się w nawet minimalnym stopniu, ludzie dla których Kaczyński mylił się z Kwaśniewskim, a obaj z miastem Koluszki, zainteresowali się polityką, a w supermarketach pojawiły się stoiska, na których można było kupić koszulki z napisami "Kaczy Fuhrer", czy kubeczki z obraźliwymi obrazkami pod adresem.
To wtedy, coraz większa grupa obywateli zaczęła rozpoznawać słowo ‘dziad' w ściśle określonym kontekście. To wtedy wreszcie nazwisko Kaczyński zostało zastąpione przez wizerunek kaczki, a słowo ‘kaczka' trafiło do słownika artystów kabaretowych, piosenkarzy, i autorów telewizyjnych programów rozrywkowych. Czyli do słownika najszerzej pojętej kultury pop.
To właśnie wtedy też, pojawiła się koncepcja odsunięcia od władzy nie nieudacznego premiera i marnych ministrów, ale pewnego projektu, który kultura popularna obdarzyła mianem wstydliwego epizodu w historii Kraju. To wreszcie wtedy propaganda skierowała swój atak nie na słowa, nie na czyny, nie na gesty, lecz na czystą fizyczność pojedynczych przedstawicieli wrogiego obozu.
We wczorajszej Europie, dodatku do Dziennika, prof. Andrzej Nowak cytuje fragment wywiadu Agnieszki Holland dla Gazety Wyborczej:
"Pamiętam takie zdarzenie - to był późny Wildstein albo wczesny Urbański - dawałam jakiś wywiad w telewizji i przed nagraniem poszłam do charakteryzatorni. I ta pani, która mnie pudrowała, mówi: ‘O, pani Agnieszko, jak miło jakąś porządną znaną twarz malować, bo Teatrów Telewizji już nie ma, więc wielcy aktorzy już nie przychodzą. Za Kwiatkowskiego byli jeszcze twórcy i aktorzy, za Dworaka - przynajmniej znani politycy, a teraz przychodzą takie mordy, że ja nie wiem, co oni są' "
Oto właśnie efekt wprowadzonego w życie politycznego, ale i kulturowego, planu na dwóch poziomach. Zakładając, że pani Holland nie wymyśla i opisywana pani charakteryzatorka ze swoimi emocjami rzeczywiście istnieje, widzimy, jak działa nienawiść na poziomie absolutnie fizycznym. Pani Holland, przedstawicielka grupy zajmującej się zatruwaniem ludzkich umysłów, spotyka coś, co sama stworzyła i w tym momencie może już tylko podziwiać efekt swojej pracy.
Andrzej Nowak cytuje jeszcze jedną wypowiedź, z tego samego arsenału. Tym razem chodzi o Adama Michnika. Michnik, w rozmowie z Jerzym Urbanem, komentuje program w telewizji Puls, w którym zobaczył rozmowę na temat lustracji i dekomunizacji, gdzie wypowiadał się, według michnikowej nomenklatury "młody gnój":
"Coś strasznego. Oni wszyscy się nazywają: Warzecha, Paliwoda, Perzyna, Jeżyna..."
I w tym momencie, Urban dorzuca: "Semka".
Oto społeczna, kulturowa, polityczna wreszcie, atmosfera, w jakiej Platforma Obywatelska przejmowała w roku 2007 władzę. Oto kontekst dla ogłoszonych w expose Donalda Tuska rządów miłości.
Pozostaje jednak jeszcze jedna niewyjaśniona rzecz. Jak to się stało, że do przejęcia władzy jesienią tego feralnego roku doszło? Czy to możliwe, że Kuba Wojewódzki i jego telewizja TVN, miały tak niezwykłą moc, żeby na tydzień przed wyborami przekazać społeczeństwu tę kluczową informację, że ludzi, którzy zamiast twarzy mają mordy, a których nazwiska brzmią po prostu strasznie, trzeba zniszczyć?
Oczywiście, że nie. Ci, którzy mieli to wiedzieć, już byli odpowiednio zaprogramowani. Dwa ostatnie tygodnie wypełnione były tylko jednym przekazem - "Głosuj, dziadu!"
Ale jeszcze czymś więcej. I tu zmierzam już do najważniejszej części mojej dzisiejszej refleksji. Dwa ostatnie tygodnie przed wyborami wypełnione były wezwaniem do powszechnego udziału w głosowaniu i jedną jedyną obietnicą.
Kiedy Platforma Obywatelska wygra wybory, Lech Kaczyński zostanie pozbawiony prezydentury i postawiony przed Trybunałem Stanu, jego brat, Jarosław Kaczyński, postawiony przed sądem i wtrącony do więzienia, a odpowiedni ministrowie rządu PiS, w odpowiedniej kolejności, po odpowiedniej porcji tortur, zamknięci dożywotnio w lochach. I tym samym projekt pod nazwą "Czwarta Rzeczpospolita" przejdzie do historii polskiej hańby.
Bardzo duża część osób, którzy poszli do wyborów i zagłosowali przeciwko Kaczorom, mieli jedno podstawowe marzenie: zobaczyć Gosiewskiego, Ziobrę, Kaczyńskich, Kamińskiego, Wassermanna, Kurskiego, jeśli już nie na szafocie, to przynajmniej w kajdankach, a następnie za kratami.
I mieli prawo na to liczyć. Zostało im to wyraźnie obiecane i uroczyście przyrzeczone. Tylko przekonanie, że Platforma Obywatelska zlikwiduje te "mordy", a te "straszne nazwiska" zetrze z powierzchni ziemi, było dobrym powodem, żeby tej jesiennej niedzieli oderwać się od fotela, od telewizora, od grilla, od półeczek w lokalnym supermarkecie i udania się do lokalu wyborczego.
I dziś, coraz więcej tych pełnych nadziei obywateli widzi, że zostali oszukani. A oszustwo, którego zaznali, nie jest zwykłym wyborczym oszustwem. To nie są zbyt duże ceny benzyny, to nie są zbyt niskie pensje, to w końcu nie jest za mało ciekawy program w telewizji.
To co spotkało wielu wyborców Platformy Obywatelskiej, to zamach na coś, co dla nich najcenniejsze. To cios wymierzony w ich nienawiść. W nienawiść i w przekonanie, że ta właśnie nienawiść ma obiecany sens.
I właśnie dlatego to, z czym mamy obecnie do czynienia, to powolny koniec Platformy Obywatelskiej. Oni to widzą i właśnie dlatego tak okropnie się boją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...