poniedziałek, 28 lipca 2008

Na jakiej plaży wypoczywa Adam Michnik

Do napisania niniejszej refleksji sprowokowało mnie kilka zupełnie świeżych zdarzeń i wypowiedzi, choć to, że piszę te słowa akurat dziś, spowodował pan redaktor Maciej Rybiński swoim artykułem w Rzeczpospolitej na temat polityków i nie-polityków.
Tezę całego artykułu red. Rybińskiego najzgrabniej przedstawiają słowa leadu: "Politycy to krew z krwi i kość z kości naszej. Są dokładnie tacy, jak wszyscy i żadne personalne zmiany na drabinie władzy tego nie odmienią".
Jakiś czas temu, pisząc tu w Salonie o telewizji TVN24 i o jej najwybitniejszych dziennikarzach, zwróciłem uwagę na coś, co nazwałem "symbiozą" dziennikarza i jego odbiorcy z drugiej strony ekranu. Maciej Rybiński też pisze o symbiozie, niemniej już nie między społeczeństwem, a dziennikarzem, ale między społeczeństwem, a jego przedstawicielem w polityce. Jest jeszcze jedna różnica w mojej i red. Rybickiego diagnozie. Ja pisałem o symbiozie pełnej miłości, on natomiast o symbiozie wypełnionej obopólną pogardą.
Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że zacytuję tu odpowiedni fragment mojego starego wpisu:
"W gruncie rzeczy, nie to jest jednak ważne. Co istotne, to to, że jak wiemy jeszcze z zamierzchłych czasów komunistycznych, główną zasadą manipulacji jest wcześniejsze doprowadzenie ofiary manipulacji do tego, by wiedziała jak najmniej. Jeśli wie mało, to bardzo dobrze. Świetnie jest, jeśli nie wie nic. Natomiast z sytuacją idealną mamy do czynienia wtedy, gdy nasz obywatel jest poinformowany w stu procentach o wszystkim, tyle że przez nas.
Wówczas między manipulatorem i osobą manipulowaną dochodzi do tak pełnej symbiozy, że obaj stają się jednym i od tego czasu żywią się wzajemnie, bez żadnej niepotrzebnej interwencji. Takie bardziej nowoczesne perpetuum mobile. Redaktor Miecugow widzi Romana Giertycha i myśli "koń". W tym momencie dzwoni Waldemar z Włocławka, albo Barbara z Gliwic, mówi "koń" i wszyscy są bardzo zadowoleni. A za rok Sekielski z Morozowskim dostają Telekamerę.
Jakiś czas temu, na tych łamach, napisałem tekst wychwalający dziennikarski kunszt Moniki Olejnik. Mówiąc krótko, szło o to, że red. Olejnik potrafiła uzyskać tak pełną symbiozę ze swoimi słuchaczami i widzami, że nie musi już ani wysłuchiwać politycznych wskazówek swoich przełożonych, ani też szczególnie manipulować samą informacją, bo dzięki swojemu talentowi, w każdym momencie kontaktu z odbiorcą zna jego dowolne pragnienie, każdą jego emocję, każdy moment zawodu, każdy uśmiech, każdy skurcz wściekłości, z tej prostej przyczyny, że ten uśmiech i to pragnienie są jednocześnie jej pragnieniem i jej uśmiechem.
Monika Olejnik stała się dziennikarzem idealnym, podobnie zresztą jak i większość głównych prezenterów i komentatorów TVN-u. Wszyscy oni posiedli wspólną umiejętność uzyskiwania pełnej jedności z widzem, i w ten sposób, z punktu widzenia oczekiwań nowych, post-politycznych czasów, gdzie rządzą już tylko media i supermarkety, tworzą stację bardziej doskonałą nawet, niż Radio Maryja. Bez porównania doskonalszą".(http://www.toyah.salon24.pl/69360,index.html)
Maciej Rybiński, w swoim dzisiejszym artykule w Rzepie tak pisze o polityku Platformy Obywatelskiej, Zbigniewie Chlebowskim:
"Popatrzcie sobie na mojego ulubionego ostatnio polityka Zbigniewa Chlebowskiego, szefa Klubu PO. Toż to Polak modelowy. Gdyby trzeba było wysłać do Sevres pod Paryżem kogoś, kto byłby tam wystawiony w gablotce jako wzorzec Polaka, posłałbym Chlebowskiego. Zażywny, rumiany, w tupeciku blond. Kaleczy język polski tak jak wszyscy. Używa siekiery do nakręcania zegarka. Dowcipy ma jak z przedwojennej "Muchy". Wygłasza cudze opinie tonem Sybilli natchnionej przez Apollona. Jest za, a nawet przeciw. Jest śmiertelnie z tym wszystkim nudny i tak płaski, że już nawet nie musi się obawiać, że przejedzie go walec historii. Jest nasz.
Tacy Chlebowscy łażą tłumnie po supermarketach, siedzą po kawiarniach, leżą na piasku w kurortach i gapią się na telewizor. To my. A nas nigdy nie zabraknie."
Więc niby wszystko tak samo, a jednak są różnice bardzo istotne. Przy całym moim szacunku dla Macieja Rybińskiego, uważam, że pozwolił on sobie na bardzo poważne uproszczenie. Pisze pan redaktor o swoim "ulubionym ostatnio polityku" i jednocześnie widzi tłum sobowtórów posła Chlebowskiego w supermarketach, kawiarniach, na plażach i przed telewizorami.
A ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że choćby red. Rybiński poświęcił pół niedzieli na spacer między półeczkami w swoim supermarkecie, i pół swojego urlopu na łażenie po piasku, to - owszem - spotka tam bardzo wielu dziwnych osobników, którzy z radością potwierdzą jego tezę, ale też, choćby się bardzo rozglądał, pewnego, innego już, gatunku obywatela tam nie uświadczy.
Tak samo, jeśli wolno mi znów wrócić do mojego opisu relacji między dziennikarzem, a odbiorcą, jeśli pan redaktor Rybiński pojawi się nagle zamiast Moniki Olejnik, jako prowadzący program Kropka nad i, to w jednej sekundzie zobaczy, jak wyglądają jego relacje z czytelnikiem, telewidzem i radiosłuchaczem.
Bo sprawa nie wygląda aż tak prosto, jak swoim zawiedzionym okiem chce ją widzieć red. Rybiński. Podobnie, jak swoich małych Chlebowskich ma poseł Zbigniew Chlebowski i podobnie jak red. Monika Olejnik wzajemnie się karmi tą samą brudną łyżeczką ze swoimi widzami, tak samo są miejsca, do których nie zachodzi ani Monika Olejnik, ani Grzegorz Miecugow, ani też Zbigniew Chlebowski, ani - naturalnie - pan Waldemar z Włocławka.
Ale są jednak też miejsca, w których nie spotkamy ani red. Rybińskiego, ani mnie, ani nawet - cokolwiek by o nim złego nie powiedzieć - Jarosława Kaczyńskiego.
Bo symbioza, o której pisze red. Rybiński i o której pozwoliłem sobie napisać swego czasu tu w Salonie, nie rozciąga się jak Wołga długa i szeroka. Ta symbioza ma swoje strumyki i swoje korytka. I moja symbioza i symbioza Macieja Rybińskiego odbija się w najróżniejszych twarzach i najróżniejszych słowach. Ta symbioza ma swoje standardy i swoje ekscesy. Właśnie ekscesy.
Proszę mi może powiedzieć, w jakiej symbiozie i z kim żyje i pracuje postać absolutnie kluczowa dla zrozumienia współczesnych dziejów naszego kraju.? Dziennikarz i polityk; filozof i kaznodzieja; pisarz i czytelnik. Mówię o Adamie Michniku.
Na jaką plażę, do jakiego supermarketu, do jakiej kawiarni w jakim kurorcie musielibyśmy z red. Rybiński się stawić, żeby spotkać tę plazmę, z którą tak doskonałą symbiozę uzyskał ten niezwykły człowiek? Wiemy już, gdzie szukać uczestników Zbigniew Chlebowski look-alike competition. Wiemy też, dokąd należy pójść, żeby nie czuć się obco w towarzystwie Jacka Kurskiego.
Gdzie jednak znaleźć drogę na tę plażę, na której wypoczywa red. Michnik?
Tego się już nie dowiemy. Z prostej przyczyny. Bo o ile wiemy, kim jest Zbigniew Chlebowski, kim jest Zbigniew Ziobro; bo ile wiemy nawet, kim jest Grzegorz Miecugow, to ktoś taki, jak Adam Michnik pozostaje dla nas szarą mgła, wysokim murem i czarnym lasem.
A nie łudźmy się. Nie jest tak, że ważny jest Zbigniew Chlebowski i ten głupek wysyłający do Szkła Kontaktowego esemesy. Nie jest nawet ważny cały PiS, z całą Platformą Obywatelską i z komuchami na doczepkę...
To znaczy... wróć... są ważni, ale nie na tyle ważni, żeby o nich mówić, zapominając jednocześnie o tej plaży, na której lepi swój zamek Adam Michnik. Adam Michnik i ta interesująca grupka osób-nieosób, z którymi on jest w symbiozie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...