środa, 6 maja 2020

Czy w czasie politycznej pandemii Adam Lipiński czyta Przygody Koziołka Matołka?


     Przyznam szczerze, że chyba po raz pierwszy w życiu poczułem się bezradny wobec politycznych zdarzeń, a to w tym sensie, że nie potrafię w żaden sposób ani określić tego, co się kroi, ani nawet przedstawić jakichś bardziej sensownych spekulacji. I wcale nie chodzi mi o to, że to co się dzieje, w jakiś sposób mnie zaskakuje i nie potrafię powiedzieć, czemu jest tak, a nie inaczej i co trzeba by zrobić, żeby było lepiej. Rzecz w tym, że ja w ogóle nie czuję się niczym zaskoczony, tyle że mam wrażenie, że cokolwiek by się stało, ja bym musiał tak czy inaczej być na to przygotowany, bo sytuacja robi wrażenie maksymalnie otwartej. To natomiast co mnie męczy, to to, że ja z jednej strony widzę spokój z jakim do tego wszystkiego podchodzą politycy Prawa i Sprawiedliwości, z drugiej oglądam rozradowane twarze przedstawicieli opozycji, a jednocześnie widzę wyraźnie, że o ile ów spokój robi wrażenie autentycznego, to wspomniana radość już niekoniecznie. I to, powiem szczerze, też mnie nie dziwi. W końcu oni są równie jak ja doświadczeni trzydziestoma latami politycznej działalności Jarosława Kaczyńskiego, i to działalności w ostatecznym rozrachunku nadzwyczaj udanej, i muszą wiedzieć, że podobnie jak ja, nie wiedzą wciąż nic i że każdy nowy dzień może im się zwalić na te roztrzęsione łby z potrójną mocą.
        A więc, jak mówię, nie jestem kompletnie w stanie ocenić ani tego co przed nami, ani nawet tego, jakie są zamiary tych, którzy praktycznie mają wszystkie karty w ręku, a w rękawach dodatkowe asy, i to mnie bardzo dręczy. Mimo to jednak chodzą mi po głowie pewne myśli i sądzę, że nie zaszkodzi się tu nimi podzielić, choćby dlatego, że jak podejrzewam, nie ja jeden czuję dziś tę pustkę.
      Otóż jak wiemy, wczoraj Senat odrzucił sejmową ustawę w sprawie wyborów korespondencyjnych i zrobił to z takim przytupem, że chyba nikt z nas się tego nie spodziewał. Ja już jakiś czas temu zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że ów Senat, z najmniejszą przewagą z możliwych, nie dość że wszystko wygrywa, to jeszcze stworzył wokół siebie atmosferę wręcz alternatywnego ośrodka władzy, której nikt ani nie kwestionuje, ani nawet zakwestionować nie próbuje. Marszałek Grodzki ze swoimi 50 senatorami jest traktowany niemal ja zło konieczne, które musi być tolerowane, bo innego wyjścia nie ma. Podobnie sytuacja wyglądała w ciągu minionego miesiąca, kiedy to chyba nikt po którejkolwiek ze stron nawet nie pisnął, że przecież wystarczy, by tak zwany antypis stracił jednego senatora, i wspomniana ustawa jedzie prosto do Prezydenta. Zupełnie jakby każdy wiedział, że coś takiego jest zwyczajnie wykluczone. Bardzo to dziwne.
       Myślałem o tym, trochę na ten temat pisałem i patrzcie państwo co się stało wczoraj. Oni w rzeczy samej stracili jednego senatora, a tym samym, teoretycznie rzecz biorąc, możliwości odrzucenia poselskiej ustawy, i aż się prosiło, by przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości stawili się tam solidarnie i cały ten zgiełk by natychmiast umilkł. A jednak się nie stawili, i to wręcz nie stawili się w bardzo znacznej sile, zupełnie jakby chcieli pokazać, że im na tym zwycięstwie zwyczajnie już nie zależy. Dziś marszałek Karczewski tłumaczy się, że oni się nie spodziewali, że Grodzki z Kamińskim zorganizują to głosowanie jeszcze we wtorek i stąd to wszystko, ale w tego typu tłumaczenia to ja zwyczajnie nie wierzę. Na tym poziomie polityki, i to jeszcze w tak dramatycznych okolicznościach, taka nonszalancja się nie zdarza. A to prowadzi mnie do podejrzenia, że może tak naprawdę owe okoliczności wcale nie były aż tak dramatyczne jakby się mogło wydawać. Może oni już od dłuższego czasu wiedzieli, że z terminu 10 maja nic nie będzie, a skoro tak, to też nie ma sensu ciągnąć owego pomysłu z wyborami korespondencyjnymi, zwłaszcza gdy faktycznie one robią wrażenie niezbyt solidnych i chyba też nie cieszą się szczególnym społecznym poparciem. Może jest tak, że im już od dawna zwyczajnie przestało zależeć na owym senackim zwycięstwie, z tego choćby względu, że ono tak naprawdę mogłoby się stać wyłącznie obciążeniem. Niech więc teraz nawet i 10 posłów od Gowina zagłosuje za przyjęciem senackiego „weta”; niech ich będzie nawet i 18 – nic to nie zaszkodzi. Trybunał Konstytucyjny zaklepie termin 23 maja, Sejm go już oficjalnie ogłosi i w tę, mam nadzieję, słoneczną i ciepłą sobotę frekwencja wystrzeli.
       Ktoś powie, że to wcale nie jest taki optymistyczny scenariusz, bo jeśli faktycznie Prawo i Sprawiedliwość straci większość w tej sprawie, to może równie łatwo stracić większość w ogóle jako partia rządząca i dojdzie do sytuacji podobnej do tej, jaka miała miejsce w czerwcu 1992, tyle że dziś Waldemara Pawlaka zastąpi Jarosław Gowin. I ja oczywiście tę ewentualność, podobnie jak każdą inną, biorę pod uwagę, tyle że tu znów nie wierzę, by Jarosław Kaczyński był już aż tak spierniczały, żeby się dać w tak kiepski sposób wystawić, no a poza tym, nie sądzę, by tego typu akcję dało się skutecznie przeprowadzić bez pomocy służb, no i jeszcze w tak krótkim czasie. A więc nawet jeśli oni coś będą kombinować, to do 23 maja się nie zorganizują na tyle mocno, by owe wybory zatrzymać. A więc już bardziej wydaje mi się prawdopodobne, że Kaczyński powiedział Gowinowi, że skoro chce, niech sobie głosuje przeciw, tworzy własny klub i dalej wspiera rząd, a wszystko mu zostanie wybaczone, no i on to oczywiście połknął jak głupi.
       No ale powtórzę to raz jeszcze: tak naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie czułem się aż tak bezradny wobec czegoś tak przewidywalnego i rozpoznawalnego jak polityka. A w tej też sytuacji, nie mam zupełnie pojęcia, czy ta moja analiza jest słuszna choćby i w małej części. Natomiast rzeczywiście mam wielkie zaufanie do politycznych talentów Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza z tymi ludźmi, których ma dziś w swoim najbliższym otoczeniu.
       Na zakończenie, i chyba bardzo dobre podsumowanie tych myśli, opowiem anegdotę o jednym z nich. Otóż wczoraj Onet, relacjonując spotkanie Jarosława Gowina z Jarosławem Kaczyńskim, napisał co następuje:
       Co ciekawe, o przebiegu rozmów nie ma pojęcia wiceprezes PiS Adam Lipiński. – Nic o tym nie wiem, w tym czasie czytałem książkę – powiedział”.
        Przypominam, że Lipiński to człowiek, który kiedyś powiedział, że PiS bez Gowina sobie poradzi, natomiast Gowin bez PiS-u już w żaden sposób. Wprawdzie to nie jest coś tak wybitnego jak zalecenie mojej świętej pamięci cioci, która kiedyś mi poradziła, bym, kiedy mnie będą namawiać do współpracy, powiedział, że mnie boli głowa, ale i tak bardzo mi się podoba obraz Lipińskiego, jak on nie jest w stanie się skupić na rozmowie obu panów, bo jest zajęty czytaniem książki. Mam tylko nadzieję, że jest to coś naprawdę fajnego. Powiedzmy „Przygody Koziołka Matołka”.


  
      

1 komentarz:

  1. @toyah

    Okazuje się, że moja intuicja nie zawiodła: Gowin względem opozycji okazał się DE FACTO prowokatorem.

    Czy miał taki zamiar od razu, czy też zamiar dojrzał dopiero "pod wpływem", to dla opozycji nie ma żadnego znaczenia, bo jak w tej przyśpiewce góralskiej:

    "W Zakopanem, mieście równem,
    zabił juhas bacę gównem.
    Cy go zabił, cy nie zabił
    W każdym razie go osłabił."

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...