czwartek, 18 lutego 2010

Fińktańki atakują



Kiedy Donald Tusk uznał, że dla ratowania Partii powinien zawiesić swoje marzenia o prezydenturze na kołku, bo w przeciwnym wypadku nie zostanie mu ani jedno ani drugie, wiadomo było, że dla Lecha Kaczyńskiego droga do drugiej kadencji stanęła otworem. Sytuacja Prezydenta przypomina dziś trochę to, co się przydarzyło niedawno w Melbourne Andy Murrayowi, kiedy podszedł do niego Nadal i poinformował, że niestety to już koniec. Nawet nie wiadomo było, jak tu się cieszyć.
A więc, kiedy Donald Tusk wycofał się z kandydowania, i po stronie Platformy na placu boju zostało tylko tych dwóch smutnych polityków-inaczej, można już było tylko czekać aż zjednoczone siły antypisowskiej histerii wezmą się do roboty i spróbują rozhuśtać tę łódkę tak, że za moment wszyscy się od tego porzygają. Kto by się jednak spodziewał, że to oni się pochorują jako pierwsi? Czy błędem było to, że na pierwszą linię frontu skierowano samego Romana Giertycha? Może i tak, choć nie sądzę. Poziom zdenerwowania po stronie III RP jest już tak wielki, że czy to będzie Giertych, Miller, Schetyna, czy Jaruzelski, efekt będziemy mieli jeden i ten sam – uniesione w zdziwieniu brwi i ręce same składające się do oklasków.
Mamy jednak Romana Giertycha, więc siłą rzeczy to on tu musi być chwilowym bohaterem. W gwizdek Giertych dmuchnął wprawdzie już chwilę temu, ale wciąż wszyscy biegają w kółko jak należy, i jak należy oczywiście, debatują nad tym, czy Jarosław Kaczyński rzeczywiście planował wsadzić żonę Schetyny do więzienia, po co, pod jakim pretekstem, i jakież to na to dowody trzyma w swojej złotej skrzynce były minister edukacji. Wczorajszy dzień był pod tym względem wręcz koncertowy. Najpierw Giertych, potem Schetyna, po Schetynie Cimoszewicz, po Cimoszewiczu Kwaśniewski, a w międzyczasie podobno jeszcze Andrzej Lepper i Leszek Miller z Adolfem Hitlerem na swych krasnoarmiejskich ustach. Nam oczywiście pozostaje ani na te idiotyzmy reagować, ani nad nimi debatować, ani nic nie wyjaśniać, ani oczywiście nic nie prostować. Należy tylko czekać i napawać się rozwojem sytuacji. Z tym niezwykłym dreszczykiem, jaki daje świadomość, że najlepsze zawsze przed nami.
Ale można się też pośmiać. Tym którzy są albo zbyt zajęci aby sami kombinować, albo nie dość zorientowani, proponuje taki eksperyment. Proszę sobie wyobrazić taki obraz. Z jednej strony mamy Jarosława Kaczyńskiego. I takiego jakiego znamy i takiego jakiego nam pokazują media. A więc Kaczyńskiego uważnego, inteligentnego, przewidującego, podejrzliwego, wręcz nieufnego, a drugiej strony Romana Giertycha, który szczególnie w sytuacji, w jakiej znajdował się rząd PiS-u przez te pamiętne dwa lata, jest jedną z ostatnich osób, z jakimi Kaczyński będzie rozmawiał otwarcie i szczerze. I nagle, przychodzi do nas ów właśnie Giertych i opowiada, jak to premier Kaczyński brał go „wielokrotnie” na stronę i opowiadał, jak on będzie wsadzał do więzienia żonę Schetyny. Wyobraźmy więc sobie, jak trzy lata temu – po raz kolejny zaatakowany przez napływ samotności – Jarosław Kaczyński dzwoni po Giertycha, prosi go do siebie, polewa mu jakiegoś soczku, czy wina, stawia na stole tu chrupki, tu orzeszki, i zaczyna się skarżyć, że sam wiesz Romek, jak to jest ciężko, kiedy człowiek wreszcie ma okazję sobie porządzić, a tu mu różni tacy brużdżą. Ale wiesz, stary, mam tu taki plan, żeby ich wszystkich wydusić hakami i będzie git. Czy nie sądzisz Romek, że gdybyśmy tak ty i ja zapuszkowali żonę Schetyny, to on straci głowę i Platforma się rozpadnie? Tylko nie mów nikomu. Ty mi pomożesz – ja ci pomogę. Jak Leszek zostanie na drugą kadencję, to może nawet u Juszczenki Katedrę we Lwowie ci załatwi.
I jak już wylał swoje żale przed Giertychem, Jarosław Kaczyński wsiada w auto i pędzi do Ministerstwa Rolnictwa, prosto do Leppera. Siada za biurkiem i słuchaj Andrzej, daj no jakiej herbaty, bo nie wytrzymam. Ja już z nimi nie umiem. Ty wiesz co oni mi chcą zrobić? I Leszkowi? Mamie? Ale ja ci, stary, powiem w zaufaniu. Ja mam na nich wszystkich takie kwity, że by ci oko zbielało. Na wszystkich. Lisa, nie Lisa, Tuska, nie Tuska. Każdy z nich już jest załatwiony. Mariusz mi dał. Tylko, Andrzejku, proszę cię, nie mów nikomu. A ja ci obiecuję, że jak Leszek wygra drugą kadencję, to pogadam ze Zbyszkiem, żeby ciebie i Staszka nie tykał. No wiesz, wasze laski – wasza sprawa.
Przypominam – mówimy o Jarosławie Kaczyńskim. O tym Jarosławie Kaczyńskim. Oto obraz, który zjednoczone think tanki Platformy Obywatelskiej i ITI, z pomocą Prawdziwych Patriotów znad Jasnej Góry postanowiły przedstawić społeczeństwu z nadzieją, że ludzie złapią się za głowy i krzykną: „Ależ tak! Tylko Bronisław Komorowski!”
A więc to był ten żart. To były te jaja. I to jest właśnie idealny moment, żeby się uśmiechnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...