wtorek, 28 grudnia 2021

Tucker Carlson, czyli świat po kapitalizmie, którego nigdy nie było

 

Dziś znów chciałbym zaproponować Państwu własne tłumaczenie fragmentu tekstu znanego nam skądinąd Carlsona Tuckera, tym razem o rodzinie Clintonów, a tak naprawdę o zjawisku znacznie głębszym i znacznie bardziej uniwersalnym. Dziś część pierwsza.

 

 

      Był taki czas, gdy Bill i Hillary Clinton w stosunku do takiego Facebooka  gdyby ten wówczas istniał – i jego dzisiejszej uległości wobec autorytarnych reżimów wykazywaliby głęboką nieufność. Clintonowie wkroczyli w amerykańską politykę w okresie, gdy młodzi wykształceni Amerykanie uważali się za jednoznacznych libertarian oraz zaciekłych wrogów establishmentu. Bill i Hillary Clinton nienawidzili Nixona i wspierając kampanię jego przeciwnika, socjalisty George’a McGoverna. Bill pomagał w organizacji protestów przeciwko wojnie jaką w Wietnamie prowadził Lyndon Johnson, a pierwsze poważne wystąpienie Hillary, jakie w roku 1969 wygłosiła na zakończenie roku akademickiego w Wellesley College, stanowiło bardzo ostry atak przeciwko innemu mówcy, republikańskiemu senatorowi Edwardowi Brooke, któego Clinton krytykowała za to, że ten był bardziej skłonny do wspierania stopniowych zmian społecznych, niż rewolucyjnego protestu.

      Dziś Clintonowie nie są, łagodnie mówiąc, wierni tamtym przekonaniom, i to nie tylko dlatego, że mają już swoje lata. Po całych dziesięcioleciach pozostawania przy władzy, Clintonowie stali się super-bojownikami o zachowanie status quo, tak politycznego, jak i gospodarczego.

      Prezydencka kampania Clinton w roku 2016 nie przypominała niczego innego jak wściekłego ataku na wszelką rewolucję, która mogłaby zaszkodzić obecnej władzy, a już zwłaszcza pozycji, jaką ona sama, Hillary Clinton, zdobyła. Była gotowa na współpracę z partyjnymi przywódcami, byle tylko w ten sposób zaszkodzić swojemu  głównemu przeciwnikowi, Berniemu Sandersowi, który stanowił zagrożenie głównie z tego względu, że był bardziej popularny wśród młodszych, bardziej idealistycznie nastawionych wyborców Demokratów. To jak daleko Clinton potrafiła się posunąć stanowiło cyniczną próbę ze strony cynicznego przedstawiciela establishmentu utrzymania się za wszelką cenę przy władzy.

       Jednym z największych paradoksów amerykańskiej polityki stało się to, że to właśnie ów cynizm zniszczył jej kampanię. Mimo że doradcy Clinton zwracali jej uwagę, że powinna przede wszystkim apelować do frustracji klasy średniej, Hillary odmówiła. Uznała populistyczne pretensje za wyjątkowo tanie, a co najgorsze, za pozbawione sensu. Uznała, że ludzie i tak uwierzą we wszystko co ona im powie. A zatem kampania Clinton trzymała się dzielnie swojego oryginalnego przesłania: „Wszystko jest okay, tyle że potrzebujemy  nowego prezydenta, którym będzie Hillary. A każdy kto uważa inaczej to tępy wieśniak”. Nawet najbardziej posunięty w latach polityk nie mógł być bardziej oderwany od rzeczywistości.

       A zatem, nie ma się co dziwić, że dla jedynego dziecka Hillary, zwykli ludzie, których ona rzekomo wspiera, są jeszcze bardziej egzotyczni. W odróżnieniu od swojej mamy, Chelsea Clinton nigdy nie przeszła drogi od zbuntowanego dziecka na najwyższy poziom establishmentu. Chelsea urodziła się jako ważna część owego establishmentu i tam już pozostała. Stanowi ona żywe ucieleśnienie dzisiejszej klasy rządzącej Ameryki.

       Urodzona w roku 1980, gdy jej ojciec był gubernatorem stanu Arkansas, Chelsea Clinton żyje i rozwija się kompletnie obok naszej merytokratycznej elity. Zanim ukończyła 12 lat, zamieszkała w Białym Domu i została zapisana do Sidwell Friends School, gdzie dzieci prezydentów, ministrów, oraz przedstawicieli największych waszyngtońskich mediów kształcą się od dziesięcioleci.

        Ukończywszy Sidwell, z długiej listy uniwersytetów, które gotowe były ją przyjąć, takich jak Harvard, Yale, Princeton, czy Brown, Chelsea wybrała jeszcze inny, czyli Stanford. Jak w tamtym czasie donosiły niektóre media, Harvard robił wszystko by uspokoić innych kandydatów, że Chelsea „absolutnie nie grała kartą tatusia” i została zaakceptowana wyłącznie w oparciu o oceny i wyniki testów. Przy tym jednak tak się dziwnie złożyło, że wszystkie czworo dzieci ówczesnego wiceprezydenta Ala Gore zostały akurat przyjęte do Harvardu, a my się możemy oczywiście domyślać, że również i tu na podstawie ocen i wyników testów.

      Po ukończeniu studiów na Stanfordzie, Chelsea udała się do Oxfordu, gdzie uzyskała dyplom w dziedzinie stosunków międzynarodowych, a dziekan oxfordzkiego University College nie omieszkał poinformować, że „college z radością rozszerzy swoje kontakty z rodziną Clintonów”.

      Wkrótce po ukończeniu studiów, Chelsea otrzymała jedną z najbardziej prestiżowych ofert pracy na świecie, w zarządzie firmy konsultingowej McKinsey & Company, stając się najmłodszą osobą w swojej kategorii. Mimo kompletnego braku doświadczenia w finansach, biznesie, czy w ogóle na rynku pracy, objęła dokładnie to samo stanowisko, co jej rówieśnicy, często posiadacze dyplomów MBA. W wieku 23 lat otrzymywała wynagrodzenie w wysokości 120 tysięcy dolarów rocznie.

      Nie zagrzała tam jednak miejsca zbyt długo. Po zaledwie trzech latach, w wieku 26 lat, Chelsea została zatrudniona w branży chemicznej, jako analityk w firmie Avenue Capital Group, z funduszem hedgingowym w wysokości 12 miliardów dolarów. Jej pensja została utajniona, ale możemy zgadywać, że nie była mała. Warto natomiast zauważyć, że właścicielem Funduszu był wieloletni sponsor rodziny Clintonów, Marc Lasry.

      W wywiadzie, jakiego w roku 2014 udzieliła magazynowi „Fast Compamy”, Chelsea wyraziła się z pogardą co do korzyści finansowych jakie stały się jej udziałem. Swoje wcześniejsze zatrudnienie określiła jako proces samoodkrywania się, rodzaj metafizycznego eksperymentu który pozowolił jej odrzucić materializm i wznieść się ponad tych wszystkich smutnych biedaków goniących za pieniądzem.

       - Byłam ciekawa, czy jestem w stanie przejmować się pieniędzmi na zupełnie podstawowym poziomie, i okazało się że to nie dla mnie – powiedziała. – To nie była miara sukcesu, której pragnęłam w życiu.

       By zaznaczyć swoje oddanie prostej egzystencji, w nowojorskim Flatiron District, za 10 mln dolarów, Chelsea i jej mąż kupili sobie apartament o powierzchni 1500 metrów kwadratowych. Jak oceniono, ów apartament był największym w całym Nowym Jorku, zajmując powierzchnię jednego kwartału 






 

Jutro część druga.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...