czwartek, 2 grudnia 2021

O Żydach. Tych którzy odchodzą i tych którzy zostają

 

Współpraca jaką przez długie lata prowadziłem z wydawnictwami Piotra Bachurskiego już jakiś czas temu dobiegła końca, a też przy tej okazji przyszło mi zakończyć pojawiający się tu co miesiąc cykl zatytułowany „Wezwani do tablicy”. Przyznam szczerze, że z tego wszystkiego najbardziej mi żal owych krótkich kawałków, które pisały mi się bardzo dobrze i dawały mi dużo satysfakcji. Oto jednak, kiedy już wydawało się, że z tą formą przyszło nam się na dobre pożegnać, wychodzi na to, że nie do końca, bo to, o czym chciałem napisać dzisiaj, wymaga, jak sądzę, tej właśnie, a nie żadnej innej metody. Proszę więc posłuchać.

 

***

 

Oto właśnie dotarła do nas informacja, że w wiosce Treblinka, w ramach programu Instytutu Pileckiego „Zawołani po imieniu”, 25 listopada, na terenie byłej miejscowej stacji kolejowej, odsłonięty został kamień z tablicą, upamiętniającą 21-letniego Jana Maletkę, człowieka który zginął za podanie wiadra wody Żydom, wywiezionym do niemieckiego obozu zagłady w tej właśnie Treblince. Jak podczas uroczystości mówiła wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, Magdalena Gawin: „Wraz ze swoim bratem i przyjacielem wielokrotnie widzieli Żydów duszących się w bydlęcych wagonach. Pomagali im wielokrotnie [...] Jana Maletkę wspominamy po raz pierwszy. Nikt nigdy o nim nie słyszał. Jego nazwisko miało zginąć w ludzkiej niepamięci. Nasza pamięć, nasz szacunek i nasza życzliwość wobec rodziny tej ofiary jest jednak szczególnie ważna. Oprawcy chcieliby, żebyśmy nie pamiętali. Ale my musimy robić wszystko, by pamiętać. Tak, żeby dobro zwyciężało, a sprawcy tych okrutnych zbrodni nigdy nie odczuwali satysfakcji”.

 

***

 

Historia ta mogłaby się jeszcze dłużej opowiadać, ale może pozostańmy przy tym co zostało już powiedziane i zwróćmy uwagę na to, że w reakcji na owo wydarzenie, „Gazeta Wyborcza” – dogorywająca jak należy, ale też, jak wiemy, wciąż potrafiąca kopnąć – opublikowała oświadczenie podpisane przez dwóch swoich wieloletnich współpracowników, a przy okazji, jak ich tytułuje sama Redakcja, członków polskiego oddziału loży B’nai B’rith, Andrzeja Friedmana i Sergiusza Kowalskiego. Wczytajmy się w te czarne słowa:

 Polska polityka historyczna sięgnęła granic obrzydliwości. Tym razem w wykonaniu wiceministry kultury Magdaleny Gawin, która odsłoniła w Treblince – uwaga, w Treblince! – pomnik Polaków ratujących Żydów. Magdalenie Gawin, jej szefowi Piotrowi Glińskiemu oraz nadszefowi obojga pragniemy przypomnieć, że w obozie zagłady w Treblince zagazowano nas ok. 900 tys., a udział Polaków na rampie polegał głównie na sprzedawaniu wody za dolary, złoto i brylanty.
Zanim Polska zacznie stawiać pomniki dla Polaków na cmentarzach żydowskich, musi sobie przypomnieć o Żydach zamordowanych przy udziale Polaków. Byli, oczywiście, Polacy sprawiedliwi wśród narodów, którzy zapłacili życiem za pomoc Żydom. Zasługują na wieczną pamięć i uznanie za odwagę i piękny czyn – ale nie na tamtej rampie. Jak nisko upadły polskie władze w swej nędznej próbie zaspokojenia apetytów wyborców pragnących uwierzyć w tę heroiczną fantazję. Część naszych przyjaciół i krewnych przeżyła Auschwitz. Nikt nie przeżył Treblinki”.

 

***


Kim jest Andrzej Friedman, nie mam bladego pojęcia, natomiast, owszem, nazwisko, czy może bardziej nawet imię owego Kowalskiego utkwiło mi w pamięci, jako właśnie człowieka „Wyborczej”. Sprawdziłem go i proszę sobie wyobrazić, że wedle Wikipedii, ów Sergiusz urodził się w roku 1953 w Związku Sowieckim jako jak najbardziej wnuk działaczy Komunistycznej Partii Polski. W roku 1956 jego polsko-żydowska rodzina przeniosła się do Polski. W 1976 ukończył matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. W 1986 obronił doktorat z socjologii, w tym samym roku uzyskał członkostwo w Polskim Towarzystwie Socjologicznym. W 1988 za pracę ‘Solidarność polska. Studium z socjologii myślenia potocznego otrzymał przyznawaną przez PTS Nagrodę im. Stanisława Ossowskiego.

 

***


W tym momencie, gdyby ktoś myślał, że Kowalski to jakiś komuch, proszę sobie wyobrazić, że nic podobnego. To był jak najbardziej bohater naszej wolności. Podaję słowo w słowo za tą samą Wikipedią: Podczas studiów jako członek Zrzeszenia Studentów Polskich współorganizował akcję protestu przeciwko połączeniu tej organizacji ze Związkiem Młodzieży Socjalistycznej i przekształceniu jej w Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Od połowy lat 70. brał udział w akcjach i protestach opozycyjnych. Zajmował się dystrybucją pism drugiego obiegu, współpracował z Komitetem Obrony Robotników, Komitetem Samoobrony Społecznej „KOR” i Niezależną Oficyną Wydawniczą NOWA, był sygnatariuszem Deklaracji Ruchu Demokratycznego. Od 7 do 14 maja 1980 w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej uczestniczył w głodówce solidarnościowej z uwięzionymi Dariuszem Kobzdejem i Mirosławem Chojeckim.

Podczas strajków sierpniowych 1980 aresztowany jako działacz KSS KOR, uwolniony na mocy porozumień sierpniowych. Był ekspertem w Ośrodku Prac Społeczno-Zawodowych przy Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego w nocy 13 grudnia 1981 został internowany wraz z żoną Kingą Dunin-Horkawicz, a ich półroczny syn został umieszczony w izbie dziecka. Zwolnienie uzyskał w lipcu 1982.

 

***

 

Ktoś powie, że w tym nie ma nic szczególnego. Pomijając fakt, że Kowalski zaraz po wyjściu z internowania zaczął robić uniwersytecką karierę to tu to tam, jego historia nie różni się wiele od tej, którą znamy z biografii Adama Michnika, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Jana Lityńskiego, Henryka Wujca i wielu wielu innych, głównie Żydów, ale przecież nie tylko, to jest zaledwie jeden z nich. No może tylko jeszcze warto zwrócić uwagę na fakt, że tamci poszli w ogólnopolską politykę, a ten pozostał tam skąd przyszedł. Jest jednak coś, co Kowalskiego różni od nich wszystkich zdecydowanie. Otóż, cokolwiek by o nich mówić, to żaden z nich nigdy aż tak bardzo się nie odsłonił jako człowiek ogarnięty nienawiścią do Polski. Owszem, i Geremek i Kuroń to tu to tam załamywali ręce nad tak zwanymi zagrożeniami, które ich Polskę spychają w cywilizacyjny niebyt, żaden z nich nigdy jednak tak wyraźnie jak Kowalski nie ujawnił się jako ktoś kompletnie obcy, jako wróg. I to, z mojego punktu widzenia jest pewne odkrycie, bo ono potwierdza coś, o czym tu mówimy od dawna, ale wciąż jakoś odsuwamy od siebie.

 

***


Nie wiem ilu z nas to jeszcze pamięta, ale jeszcze w roku 2009, w niegdysiejszym „Dzienniku” ukazał się wywiad, jaki równie niegdysiejszy Cezary Michalski przeprowadził z dopiero co oszalałym redaktorem „Gazety Wyborczej” Michałem Cichym, w której to rozmowie padły następujące słowa:

Dla mnie Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem [...] Ale jak pan [etnicznych kryteriów] nie bierze pod uwagę, to pan nic nie zrozumie. Tak się składa, że ludzie Agory byli w większości pochodzenia żydowskiego. Nie było to ani żadnym przypadkiem, ani żadnym powodem do wstydu. Ale nie można oczekiwać od ludzi z takim backgroundem, że nagle staną się piewcami Narodowych Sił Zbrojnych […]. O tym, kim się jest, decyduje środowisko, w jakim się żyje. Instynktownie przejmujesz pewne zachowania, myśli i sformułowania. Naczelnym pragnieniem każdego człowieka jest, po pierwsze unikanie problemów, a po drugie uzyskanie pochwały od stada swoich szympansów. To bardzo silny mechanizm wzbudzania pozytywnego konformizmu, bez którego umieramy”.


***

 

Gdyby ktoś nie zauważył, o kim konkretnie mowa, to bohaterką owej wypowiedzi Michała Cichego jest nie kto inny jak Helena Łuczywo, o której dziś wiadomo, że jest posiadaczką tak zwanej „Złotej Akcji” Agory, i  że to jej nazwisko dziś Adam Michnik wymienia wśrod tych którzy go właśnie zdradzili. Żona moja, która, jak tu już wielokrotnie wspominałem, na punkcie studiowania żydowstwa ma autentyczną obsesję, pewnego razu na wspomnienie nazwiska Michnika rzuciła z pogardą, że jest to zaledwie ktoś, kogo przodkowie całkiem jeszcze niedawno snuli się po Warszawie, czy diabli wiedzą gdzie, w chałatach. No ale my dziś dumamy nad Sergiuszem Kowalskim, który ni stąd ni z owąd z codziennych doniesień medialnych wyparł samą Klaudię Jachirę. Kim jest ów dziwny człowiek i czym jest sekta, która uczyniła go tu w Polsce swoim przedstawicielem. Otóż kimkolwiek by on był, to zawsze pozostanie zaledwie człowiekiem do wynajęcia dla Adama Michnika, a my możemy mieć pewność, że gdy nadejdzie czas, kiedy to jednemu i drugiemu przyjdzie zejść z tego padołu, te dziki, które pojawiły się wczoraj w leśnym zakątku pod Żywcem nawet nie pierdną.


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...