środa, 3 czerwca 2020

Gdy dla nas to igraszka, a im chodzi o życie


      Pewną karierę na Twitterze zrobił wczoraj filmik przedstawiający fragment wieczornego programu telewizji TVP Info zatytułowanego „Minęła 20”, w którym red. Adrian Klarenbach, łącząc się przez Skype’a, rozmawiał z kilkoma politykami, w tym z posłanką Platformy Obywatelskiej, Gabrielą Lenartowicz. Powodem owego zainteresowania był moment, kiedy to nagle do pokoju z którego łączyła się pani poseł wszedł jak gdyby nigdy nic jej mąż, ona go natychmiast zrugała, na co on padł na ziemię i próbując udawać, że go tam w ogóle nie ma, nadzwyczaj w swoim przekonaniu dyskretnie, wyczołgał się z pokoju. Tak się złożyło, że oglądałem ów program, byłem świadkiem tej zabawnej sceny i przyznaję, że to też ja wrzuciłem na Twittera ów film z – wymyślonym zresztą przez moje dziecko – wesołym komentarzem: „Gdzie dałaś masło?” „Jest w lodówce” „Nie ma”, no i to właśnie tak opisana całość spowodowała wspomniane poruszenie.
       Wbrew ewentualnym podejrzeniom, to iż podczas tego typu transmisji w tle pojawia się ktoś z rodziny, mnie nie śmieszy, a tym bardziej nie oburza. W końcu jeśli czy to z powodu pandemii, czy z jakiegokolwiek innego, ludzie włażą człowiekowi do domu, to nie wypada im się śmiać z tego, co tam zobaczyli. Natomiast, owszem, uważam za rzecz zabawną to, że mąż posłanki Lenatrowicz próbował z miejsca zbrodni uciekać na czworaka, ale przy okazji też wyjątkowo głupią, że kiedy on tam już nieopatrznie wszedł, zamiast poprosić go by pomachał redaktorowi Klarenbachowi, i w ten sposób przedstawić się jako polityk z właściwym luzem i poczuciem humoru, ona go stamtąd przepędziła, a potem robiła miny jakby chciała sobie i nam wmówić, że nikt niczego nie zauważył.
       To jednak co mnie jeszcze bardziej tu interesuje, to fakt, że w podobny do posłanki Lenartowicz sposób zachowuje się większość osób publicznych. Szczególnie w tych dniach, kiedy z powodu zarazy mamy znacznie ograniczone ruchy, przykłady tego typu paniki możemy zaobserwować całkiem często i to nie tylko tu u nas w Polsce. Internet jeszcze nawet zabawniejszych scen jest pełen. Całkiem niedawno w trakcie rozmowy z Robertem Mazurkiem, do pokoju z którego nadawała posłanka również Platformy, Agnieszka Pomaska, weszła jej mała córeczka i się do niej przytuliła, a ja mogę tylko za nieodżałowanym Janem Ciszewskim powtórzyć: „Szkoda że Państwo nie widzieli” twarzy Pomaski i tej zimnej wściekłości, z jaką zareagowała na wybryk swojego dziecka. I tu też się zastanawiam, czemu posłanka Pomaska zachowała się tak głupio. Ja wiem, że ona swój publiczny wizerunek ma już tak zszargany, że tam wiele się zrobić nie da, no ale po co go jeszcze bardziej niszczyć. Przecież gdyby ona – niechby nawet i fałszywie, ale za to z politycznym sprytem – przytuliła to dziecko, powiedziała „Pomachaj, kochanie, wujkowi Robertowi i idź się teraz pobaw, bo mamusia tu musi trochę popolitykować”, a dopiero po zejściu z wizji wymierzyłaby swojej córeczce surową karę, z całą pewnością wielu z nas by sobie ciepło pomyślało, że może ona nie jest aż taką zimną suką na jaką wygląda. Tymczasem stało się to co się stało i już się tego odwrócić nie da.
        A my zostajemy z pytaniem, czemu? Czy oni są naprawdę aż tak głupi, czy może z powodu trudnej sytuacji politycznej tak bardzo roztrzęsieni, że się zwyczajnie nie kontrolują? Rozmawialiśmy tu trochę dłużej na ten temat i padła w pewnym momencie propozycja, że tu może chodzić o obronę terytorium w tym sensie, że zarówno Pomaska, jak i przedwczoraj Lenartowicz, mają w głowie wyłącznie tę swoją nędzną pozycję, jaką udało im się uzyskać wśród tego stada wilków i dobrze wiedzą, że z każdej możliwej strony czai się cała kupa tych, którzy tylko czekają na ich najmniejsze potknięcie, by je rozszarpać. A dla nich każdy pretekst jest dobry, nawet w postaci tego dziecka, że już nie wspomnę o mężu, który być może tylko nie umiał znaleźć masła. Może to dlatego oni wszyscy są tak strasznie zawzięci w tym co robią, bo dla nich najgorsza rzecz jaka ich może spotkać, to najpierw koniec owych telewizyjnych występów, a potem w ogóle koniec wszystkiego, włącznie z kolejną kadencją. A wszystko przez tego idiotę, który nie umiał znaleźć masła.
       Ktoś się spyta, czy nie jest podobnie po naszej stronie, a więc wśród polityków Zjednoczonej Prawicy. Otóż uważam, że jednak nie. Przede wszystkim, ile razy ich widzę, to oni robią wrażenie, jakby byli w szampańskich nastrojach. Porównajmy sobie zresztą taką Monikę Olejnik z naszym Klarenbachem. Ja do Klarenbacha mam stosunek ambiwalentny od czasu, gdy on wyraził zdziwienie, że w Republice Południowej Afryki są jacyś Biali, skoro każdy wie, że Afryka to tak zwany Czarny Ląd, to natomiast co go na tym tle moim zdaniem wyróżnia, to fakt, że on jest naprawdę cały czas wesoły i uroczo sympatyczny. Nawet kiedy się ze swoimi gośćmi kłóci, to jest przy tym nadzwyczaj grzeczny, no a wręcz bezwstydnie szczęśliwy. No i ja jestem pewien, że nawet gdyby w pewnym momencie jego programu do studia wpadł jego ukochany pies i mu wskoczył na kolana, to on by się tylko roześmiał i powiedział coś zabawnego. Ani Olejnik, ani żadnej z ich koleżanek czy kolegów w tego rodzaju zachowania sobie zwyczajnie nie wyobrażam.
      No i znów wraca pytanie, czy to jest spowodowane tym, że tak zwani „nasi” generalnie są weselsi i mniej zażarci, czy może Klarenbach– podobnie jak zresztą Sasin, Brudziński, czy któryś z posłów, których nazwisk nawet nie pamiętam – czuje się o wiele bezpieczniej niż Olejnik i Kierwiński z kumplami. A może jest tak, że oni, przez całe lata – swoją drogą znacznie dłuższe niż te głupie osiem – męczenia się w opozycji, czy to formalnej, czy faktycznej, wiedzą, że nawet jeśli to co mają, stracą, to i tak sobie dadzą radę w inny sposób? Tego nie wiem. Faktem jest jednak, że podczas gdy tu jest naprawdę wesoło, tamci się zachowują jakby już za chwilę mieli śladem tych małp brać się za podpalanie samochodów i plądrowanie sklepów.
      A ja na to mam tylko jedną odpowiedź: władza i pieniądze. No i nieustanna walka o to, by nie spaść z tej sceny na zbity pysk.
       Nie wiem, czy to faktycznie jest dobry prognostyk przed nadchodzącymi wyborami, ale zakładam, że tak. Zwłaszcza że, jak słyszę, Trzaskowski będzie miał zaledwie 10 dni na zebranie podpisów. Jeśli oczywiście PKW się nie ulituje i pozostawi wzór kart w dotychczasowym kształcie.


      
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...