Przepraszam
bardzo wszystkich Czytelników, ale dziś zmuszony jestem zrobić jeden dzień przerwy,
a zdecydowałem o tym z myślą o tych, którzy czytają ten blog na portalu www.szkołanawigatorow.pl. Ponieważ ostatnio
te teksty pojawiają się codziennie, część uczestników wspomianego portalu zdecydowanie
przestała nadążać, pomyślałem, że niech sobie nieco odpoczną i nabiorą sił do
uważnego słuchania.
Ponieważ moje uwagi nie dotyczą
toyah.pl, to tu tylko to krótkie wyjaśnienie i podziękowanie za stałą obecność.
Do jutra.
"I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre".
wtorek, 31 lipca 2018
poniedziałek, 30 lipca 2018
Dlaczego na fladze Niemieckiej Republiki Demokratycznej umieszczono cyrkiel?
Każdy kto w miarę uważnie śledzi ten
blog, miał okazję zorientować się co do mojego stosunku do panoszących się nie
tylko po ogólnopolskich mediach ojców dominikanów. Gdyby ktoś jednak sprawę
przegapił, pozwolę sobie przypomnieć choćby swoją notkę na temat tych dziwnych
księży zamieszczoną w wydanej przeze mnie przed laty książce „Twój pierwszy
elementarz”. Proszę posłuchać:
„Dominikanie – Kiedyś jeden z tradycyjnych katolickich męskich zakonów, dość nawet
popularny wśród pobożnej młodzieży z duchowymi ambicjami. Niestety w pewnym
momencie, pewna grupa polskich dominikanów poznała słowo ‘glamour’, ktoś im
powiedział, że glamour to boskość i, jak to mówi młodzież, odjechali.
Najbardziej znanym polskim dominikaninem jest tak zwany ojciec Zięba. Podobno
bardzo fajny facet. Jak każdy zresztą pijak”.
Dziś, jak się okazuje, Zięba już albo
nie chleje, albo chleje bardziej świadomie, natomiast wedle słów, które on sam
wypowiedział w jednym z licznych wywiadów, których nadal udziela, on nie uważa,
że „medialna nagonka”, jaka została swego czasu przeciwko niemu skierowana,
była sprawiedliwa, a to z tego powodu, że on nie pił dla przyjemności, ale
wyłącznie z tego powodu, że zupełnie niespodziewanie zmarł Jan Paweł II, i fakt
ów Ziebę doprowadził do takiej depresji, że jedynym na nią lekarstwem wydawała
się być wóda. A depresja to przecież nie grzech, prawda.
Otóż ja przyznaję, że chleję. Tyle że
ja nie chleję z tego powodu, że mam depresję, ani nawet nie piję wtedy, gdy
jest mi źle na świecie z tego powodu, że zmarł Jan Paweł II, czy, już bardziej
ostatnio,Tomasz Stańko, ale chleję dla jedynej na jaką mnie stać afirmacji
życia. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, by sięgnąć po szklankę w sytuacji,
gdy jest mi źle i szaro. Nigdy! Ja piję wyłącznie po to, by dziekować Bogu za
życie. A więc, kiedy słyszę jak któryś z księży mi mówi, że on popadł w
alkoholizm, bo było mu smutno, to, przepraszam bardzo ale ja na to wzruszam
ramionami i odpowiadam jak potrafię najprościej, że tu musi chodzić o któregoś
z ojców dominikanów.
Ktoś zapyta, skąd mi nagle po tych
wszystkich latach przyszło do głowy, by się znęcać nad tymi nieszczęśnikami.
Otóż, przepraszam bardzo, ale to nie ja tym razem zacząłem, ale oni sami, a
dokładnie rzecz biorąc redaktorzy internetowego portalu dominikanie.pl, którzy
niedawno zdecydowali się zamieścić na Twitterze następujący wpis:
„W
jaki sposób modlitwa żydowska uczy nas się modlić? Przede wszystkim stawia nas
wobec transcendencji Boga, nieco przesłoniętej dla nas, chrześcijan, przez
obecność Jezusa”.
Z tego co wiem, w tym momencie
wiekszość komentatorów zatrzymała się na tej notce i odpowiednio ojców
dominikanów zrugała. Tymczasem, jak się okazuje po bardziej wnikliwym badaniu,
dominikanie nie zadziałali tu we własnym imieniu, tylko zacytowali niejaką Paulę
Lagrange, „teologa i katechetkę, która
postanowiła poświęcić swoje życie Bogu i zaangażowała się w pracę na rzecz
Stowarzyszenia Świętej Rodziny w Bordeaux [żyjącą obecnie] we wspólnocie świeckich, którzy na co dzień
wspierają się w życiu wiarą. Jest autorką książek: ‘Nazaret, droga ludzkości’ i
‘Rodzina Boga, rodzina ludzi’”. A zatem, wedle metody, z jaką zdążyły nas
zapoznać nowoczesne media, oni nic nie sugerują; oni zaledwie cytują,
zachęcając nas do dyskusji. I dlatego też zamieszczają na swoim portalu całość
owego strasznego tekstu https://dominikanie.pl/2018/07/w-jaki-sposob-zydzi-ucza-nas-modlitwy/
wybitnej – nie bójmy się tego słowa – teolożki.
Pozostaje pytanie, czemu oni to robią i
czemu władze Kościoła im na to pozwalają. Odpowiedź na pierwsze pytanie, jak
sądzę, zawarłem w swoich uwagach pomieszczonych w ksiażce „Twój pierwszy
elementarz”. Gdy chodzi o kwestię drugą, to bardzo chętnie uznałbym, że ich
gesty nie mają najmniejszego znaczenia. Problem jednak polega na tym, że tu u
nas w Katowicach, przy Katedrze Chrystusa Króla od wielu długich lat istnieje duszpasterstwo
akademickie, które w pewnym momencie i mnie jakoś tam uformowało. Od kilku lat
jednak, jak rozumiem, decyzją naszego biskupa, pojawił się konkurencyjny
ośrodek, prowadzony przez dominikanów właśnie, gdzie, z tego co słyszę, jest
mniej więcej właśnie tak, jak to przedstawiłem wyżej.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic
innego jak zrobić coś, czego przez długie lata unikałem jak ognia, ale dziś obawiam
się, że dłużej już nie wytrzymam. Otóż niespełna 6 lat temu, podczas lokalnego
Synodu, arcybiskup Wiktor Skworc w następujący sposób rozpoczął swoją homilię:
„Umiłowani,
Bracia i Siostry! Drodzy Diecezjanie!
To,
co widział prorok Daniel, a zobaczył jak „na obłokach nieba przybywa jakby
Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego...Powierzono Mu panowanie, chwałę i
władzę królewską”; zobaczył
również dzięki łasce proroctwa św. Jan. On również ujrzał Syna Człowieczego –
Władcę królów ziemi. Tego, który „uczynił
nas królestwem i kapłanami Bogu i Ojcu swojemu”.
W wizji Jana słyszymy ponadto słowa, które odnosimy do naszego Zbawiciela – „Jam jest Alfa i Omega…” (Ap 1,8).
W języku symboli litera alfa, która rozpoczyna nie tylko grecki alfabet, ma postać przypominającą cyrkiel, narzędzie do kreślenia planów. To podobieństwo przywołuje prawdę o dziele stworzenia i odkupienia; powstał w nim świat i człowiek, naprawiony przez śmierć Chrystusa.
Litera alfa odnosi się również do naszej pracy, twórczości, troski, by czynić sobie ziemię poddaną, a samym rosnąć ku świętości.
W tym duchu, stawiając niejako pierwszą literę alfabetu, a przed nią znak krzyża, pragnę zainaugurować dzisiaj II Synod Archidiecezji Katowickiej”.
W wizji Jana słyszymy ponadto słowa, które odnosimy do naszego Zbawiciela – „Jam jest Alfa i Omega…” (Ap 1,8).
W języku symboli litera alfa, która rozpoczyna nie tylko grecki alfabet, ma postać przypominającą cyrkiel, narzędzie do kreślenia planów. To podobieństwo przywołuje prawdę o dziele stworzenia i odkupienia; powstał w nim świat i człowiek, naprawiony przez śmierć Chrystusa.
Litera alfa odnosi się również do naszej pracy, twórczości, troski, by czynić sobie ziemię poddaną, a samym rosnąć ku świętości.
W tym duchu, stawiając niejako pierwszą literę alfabetu, a przed nią znak krzyża, pragnę zainaugurować dzisiaj II Synod Archidiecezji Katowickiej”.
I to tyle, bo i tak czuję się w tym
momencie nadzwyczaj niezręcznie.
Wspomniana książka „Twój pierwszy elementarz” jest
już dawno wyprzedana, a co do reszty, to może jutro, bo jakoś ostatnio nie bardzo
jestem w nastroju.
niedziela, 29 lipca 2018
Kto spalił Jolantę Brzeską - epilog
Dziś będzie coś zupełnie
wyjątkowego. Nie w sensie, że nikt wcześniej sprawy nie poruszał – bo tu akurat
nie mamy najmniejszego powodu do narzekania – rzecz natomiast w tym, że to co
poruszono, jakimś niepojętym dla mnie cudem, zostało pozbawione jądra.
Autentycznego jądra. Krótko powiem, o co chodzi. Otóż przed sejmową komisją do
sprawy wyjaśnienia – nie dajmy się zwieść pozorom – okrutnego zabójstwa Jolanty
Brzeskiej stanął niejaki Kobylarz, powszechnie uważany za głównego cyngla Marka Mossakowskiego, handlarza warszawskimi nieruchomościami. Jak już pewnie część z
nas wie, na 90 procent zadanych pytań ów Kobylarz – człowiek o nazwisku i wyglądzie
klasycznego dworcowego kieszonkowca – odmawiał odpowiedzi, co spowodowało, że
dziś jego opiekunowie będą musieli się zrzucić na karę 40 tysięcy złotych, jaką
Komisja na niego nałożyła.
Obejrzałem sobie całość tego
fascynującego wręcz przesłuchania i Bogu za tę możliwość dziękuję, bo bez tego
nie miałbym nawet ćwierć tej wiedzy, którą mam teraz. Otóż pośród tego
nieustannego powtarzania „nie wiem”, „nie pamiętam”, „nie przypominam sobie”,
czy wreszcie „a co to ma wspólnego”, w pewnym momencie Kobylarz bardzo wyraźnie
i jednoznacznie oświadczył, że nigdy w życiu nie spotkał Jolanty Brzeskiej i
nigdy w życiu nie był u niej w mieszkaniu. I tu mamy dwie kwestie. Pierwsza to
ta, że nikt z członków Komisji nie zapytał Kobylarza, jak to jest, że on
praktycznie nic nie wie i nic nie pamięta, natomiast to, że on nigdy nie miał
bezpośredniego kontaktu z Jolantą Brzeską i nigdy nie był w jej mieszkaniu,
pamięta znakomicie. Druga rzecz to ta, że czemu on, mając świadomość, że za
skladanie fałszywych zeznań grozi mu osiem lat więzienia, notorycznie udziela
odpowiedzi „nie przypominam sobie”, lub „nie pamiętam”, zachowując się takjakby
te 8 lat, by już ie wspomnieć o 40 tysiącach, to było naprawdę nic?
Ale jest jeszcze coś, na co te
kompletnie już zgnuśniałe media nie zareagowały. Otóż w pewnym momencie Patryk
Jaki – chwała mu za to – pyta Kobylarza: „Co pan robił 1 marca 2011 roku?” i to
jest jedyny moment kiedy Kobylarz się ani nie poci, ani nie wyciera sobie
nerwowo rąk w spodnie, ale dostaje prawdziwej cholery i niemal krzyczy, że na
to pytanie nie odpowie, bo „nie chce by
takie informacje nieprawdziwe były rozpowszechniane”.
No i tu dostajemy to na co
czekaliśmy od lat. Jaki pyta Kobylarza: „Czy
był pan kiedykolwiek w Lesie Kabackim”. I tu znów, Kobylarz, który nic nie
pamięta, nic nie wie, i nic sobie nie przypomina, nagle nie mówi: „nie
pamiętam”, „nie wiem”, „nie przypominam sobie”, ale „Nie, nie byłem nigdy”.
Pisałem tu kiedyś o tej
biednej, naiwnej kobiecie, którą źli ludzie wywieźli do lasu i ją tam spalili i
o Polskim Państwie, które stawało na głowie, by sprawa nigdy się nie wyjaśniła.
Zamieściłem tam też klip z naprawdę niezwykłą piosenką pod tytułem „Kto zabił
Jolantę Brzeską?”. Dziś już odpowiedź na to pytanie znamy. Nawet znamy twarz
mordercy. Ciekawe tylko, cholera jasna, kto się będzie zajmować poważnymi
rzeczami, kiedy mi się zdarzy odejść?
Oto zapis owej rozmowy. Długi
bardzo, dale ja go oczywiście polecam obejrzeć w całości, będąc przekonany, że
to są równie fascynujące dwie godziny co zapowiadana kolejna część Mission
Impossible. Tych natomiast którzy wolą jednak Netflix, informuję, że kluczowy
fragment znajduje się w momencie gdy te cyferki na dole pokażą 1:18:56.
Dziś sklep
zamknięty. Jakoś nie wypada.
sobota, 28 lipca 2018
Czy laleczka voodoo może się weżreć w mózg?
Dziś tekst z
najnowszego wydania „Warszawskiej Gazety” dla tych, którzy z różnych względów jej nie kupują. Zapraszam.
Możliwe, że czytelnicy „Warszawskiej
Gazety” o sprawie nie tylko zdążyli usłyszeć, ale też, w natłoku ciekawszych
zdarzeń, zapomnieć, jednak zarówno z uwagi na tę grupkę tych, którzy akurat nie
są tak czujni, ale też w celu skomentowania czegoś, co skomentowania moim
zdaniem jednak wymaga, spróbuję sprawę i przedstawić i skomentować właśnie.
Otóż wśród owej histerii, na którą ostatnio już chyba tylko skuteczna może się
okazać już tylko interwencja psychiatryczna, szczególnie interesująco
zabrzmiała internetowa wymiana między pisarką Marią Nurowską, a reżyserem
Agnieszką Holland. Oto na swoim Facebookowym profilu Nurowska opublikowała następujący
wpis:
„Stało się, zrobiłam laleczkę prokuratora
Piotrowicza i wbijam w nią szpilki. Jego dni są policzone...”
Wśród zachwyconych miłośników intelektuanej
twórczości Nurowskiej, odezwała się też niesławna Agnieszka Holland i ogłosiła
co następuje:
„Marysiu, ja to zrobiłam w młodości 2 razy,
za każdym razem ze skutkiem śmiertelnym. Obiecałam sobie i mojej córce, że już
nigdy żadnego voodoo nie wykonam. Jestem
przeciwna karze śmierci! On jest tylko perwersyjnym pomysłem Kaczyńskiego. Jego
skuteczny żarcik: żeby przy pomocy komunistycznej kanalii poniżyć jeszcze
bardziej demokrację. Prokurator P. nie myśli sam, to tępe narzędzie”.
Nurowska naturalnie
weszła w ową dziwną pogawędkę i
odpowiedziała:
„Jest
bardzo skuteczny, zamordysta, to co on wyprawia w Komisji Sprawiedliwości, nie
ma na to określenia. Poza panną Wassermann nikt z nich nie jest tak bezczelny,
a przez to skuteczny. Więc ja jestem za laleczką voo-doo, nie musi od razu
zabijać, wystarczy mały wylew i paraliż”.
A w kolejnym wpisie jeszcze dorzuciła: „Stanowczo życzę mu może nie śmierci, ale
choroby, która by go usunęła ze sceny politycznej”.
I tu, jak donoszą media, któryś z fanów
pisarki, niezadowolony z owego połowicznego rozwiązania, wyraził obawę, że:
„Niestety,
jeszcze trochu pożyje i dalej będzie szkodził. A później uda się na sowitą emeryturę”
Jednak tu ów Pierwsza Sekretarzyca
Totalnej Opozycji do spraw Czarnoksięstwa znajduje słowa otuchy dla tych co
wątpią:
„To
się dzieje natychmiast, albo bardzo powoli, ale dolegliwie! Nauczyła mnie tego
specjalistka!”
Dziś, jako że czas na nikogo nie czeka,
jest już raczej po sprawie i sama już nawet Nurowska zdążyła oświadczyć, że
trzeba być kompletnym idiotą, żeby poważnie potraktować jej „bardzo
inteligentny żart”. W tej sytuacji my oczywiście, pozostajemy pełni pokory,
jednak przed wszystkim współczujemy Agnieszkce Holland, która nie dość, że,
podobnie jak my, nie skumała żartu, to w dodatku się głupio odsłoniła. Ona
oczywiście też pewnie za chwilę powie, że ta gadka o grzechach młodości, to był
również żart, którym ona chciała zaledwie przelicytować Nurowską, jednak te dwa
trupy i owa obietnica złożona córce, że już nigdy więcej, jakoś nie chcą bawić.
Owszem, to voodoo, tak. To pewnie faktycznie jakaś wymówka, natomiast te dwie
ofiary, obietnica dana córce i sprzeciw wobec kary śmierci nie sprawia, że się
uśmiecham.
Polecam wszystkim nasze książki,
do nabycia przede wszystkim w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl, ale oprócz
tego w warszawskim sklepie Foto-Mag, no i częściowo też tu u mnie, wraz z
dedykacją. Zachęcam gorąco: k.osiejuk@gmail.com
piątek, 27 lipca 2018
Jeszcze raz o talentach, czyli ostatni Mohikanie
Kilka dni temu mój kolega Coryllus
zamieścił na swoim blogu tekst, którego podstawowej treści już nie pamiętam,
natomiast owszem pamiętam, że tam się w pewnym momencie pojawiła kwestia
talentów, które otrzymaliśmy od Boga i złych ludzi, którzy próbują nam owe
talenty z głów, serc i dusz wyperswadować, i pewnej niewidomej pieśniarki, na
którą Coryllus wpadł podczas swojej niedawnej wizyty we Wrocławiu, a która
zrobiła na nim tak duże wrażenie, że on się tak przejął, że na chwilę
zdecydował się nawet odłożyć na bok stosunki polsko-tureckie w XV wieku, czy
coś w tym temacie… przepraszam, ale raz że, jak mówię, nie pamiętam, a dwa, że się
nie znam… by o tym wspomnieć. A ja, z kolei, w ramach swoich codzinnych zajęć,
wpadłem na coś podobnego i uważam, że wypada mi się swoim odkryciem podzielić.
Oto mamy Stany Zjednoczone, Kaliformię, miejscowość o znanej nam wszystkim
nazwie Santa Monica, a tam coś takiego:
Rzecz polega na tym, że my tu wszyscy
jesteśmy strasznie mądrzy, zajmujemy się sprawami, które nie cierpią zwłoki, no
bo, wiadomo, że świat w potrzebie, tymczasem mamy tu tę dziewczynkę z jej
instrumentem i wspomnianym już talentem i, przepraszam bardzo, ale tak
naprawdę, poza tym nic się nie liczy. A jeśli komuś brakuje w tym dzisiejszym
tekście polityki, to proszę bardzo. Otóż ten cały Trump ma naprawdę łatwo.
Nawet jeśli przyjmiemy, że to głupek, niedorobiony biznesmen i wreszcie
prezydent z przypadku, to ja jestem gotów na każde owo słowo z pokorą skinąć
głową. Rzecz jednak w tym, że nawet Barak Obama nie był w stanie powstrzymać
tego, co tu widzimy i słyszymy.
Niektórzy mają łatwiej.
Gdyby ktoś miał ochotę nabyć którąś z moich
książek, to informuję, że oba „toyahy” są już dawno wyczerpane, „Listonosz”,
czeka na ewentualny dodruk, a „Licho” też się już sprzedało i dodrukowywane
póki co nie będzie. Natomiast polecam „Marki, dolary, banany”, „Rock and roll”,
„39 wypraw”, no i „Listy od Zyty”. Wszystko jest do kupienia w księgarni pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl,
natomiast jeśli ktoś życzy sobie dedykację, to zapraszam do siebie:
k.osiejuk@gmail.com
czwartek, 26 lipca 2018
Czy prezydent Duda wiedział że kłamie?
Po dużo za długim, z mojego punktu
widzenia, wałkowaniu tematu nowej Konstytucji i oddania w jej sprawie głosu
Obywatelom, Senat najdelikatniej jak to tylko było możliwe, poinformował
prezydenta Dudę, że, przy całym dla niego szacunku, jeśli on planuje
zaimponować społeczeństwu w jakiś extra sposób, to zamiast zawracać ludziom
głowę swoim referendum, powinien szukać jakichś bardziej sensownych na to
sposobów. I wydaje mi się, że poza niektórymi, mniej przytomnymi politykami
Kukiz15, wszyscy, w tym nawet sam Prezydent, natychmiast zrozumieli, że szkoda
było naszego czasu i najlepiej jest teraz już o wszystkim zapomnieć.
Konstytucja oczywiście prędzej czy później zostanie zmieniona,
najprawdopodobniej już za dwa lata, po tym jak PiS wygra wybory, uzyskując wymaganą
do skutecznego zmieniania kraju większość, trudno jednak się spodziewać, że partię,
której dali aż tak silny mandat, wyborcy będą informować, co jej teraz wolno,
co nie i przypominać, o czym ona ewentualnie nie zdążyła jeszcze pomyśleć. Nowa
Konstytucja zostanie napisana, następnie przegłosowana, wreszcie podpisana
przez Prezydenta i wszyscy – z wyjątkiem paru lokalnych, czy obcych, jak to
ładnie określił marszałek Karczewski „świrów” – będą zadowoleni.
Gdyby ktoś miał ochotę usłyszeć ode mnie,
skąd u mnie taka niechęć do powszechnych konsultacji obywatelskich, chętnie
odpowiem. Otóż w moim bardzo głębokim przekonaniu, jednyny rodzaj obywatelskiej
aktywności, jaki zdecydowana większość naszego – ale myślę, że nie tylko
naszego – społeczeństwa toleruje, to są wybory parlamentalne i prezydenckie, a
więc te w których chodzi o to, by wskazać ludzi, którym owo społeczeństwo
gotowe jest polecić swoje sprawy. Cała nasza tak zwana „demokratyczna” historia
pokazuje niezbicie, że jeśli cokolwiek, to wyłącznie te dwie okazje mogą
stanowić dobry powód dla przeciętnego obywatela do tego, by w wolnym dla niego
czasie określić się obywatelsko wedle politycznie przedstawionych zagadnień.
Przeciętny obywatel ma bowiem w nosie, ilu będzie posłów, a ile senatorów, jego
nie obchodzi nic, czy Parlament będzie wybierany wedle takiej, czy innej
ordynacji, on nie ma żadnego zdania na temat tego, czy w polskiej Konstytucji
będzie odniesienie do Boga, czy go nie będzie, śmiem nawet twierdzić, że dla
większości z nas jest kompletnie obojętne, czy na czele walki o to by nam się
dobrze i bezpiecznie żyło, będzie stała banda ponurych wieśniaków, czy grupa
rozkochanych w demokracji intelektualistów, co i tak na jedno wychodzi. Jeśli oni
w telewizji będą oglądać ludzi, którzy dają im poczucie wygody i bezpieczeństwa,
zagłosują na nich ponownie, jeśli tego zabraknie – wybiorą kogoś innego. I to
wszystko.
Czy zatem uważam, że pomysł referendum
jako takiego jest nietrafiony? Absolutnie nie. Moim zdaniem referendum to jest
fantastyczna rzecz, jednak ono powinno dotyczyć wyłącznie spraw lokalnych, i to
lokalnych w takim wymiarze, który normalny człowiek traktuje jako swój. A więc,
jeśli na przykład pojawia się kwestia zlikwidowania w mieście komunikacji
tramwajowej i zastąpienia jej na przykład dorożkami, albo gdy zamiast Galerii
Mokotów rząd prezydenta Trzaskowskiego postanowi postawić wielki meczet, lub
ewentualnie prezydent Jaki w tym miejscu zaplanuje wybudować Muzeum Patriotyzmu
IV RP, to myślę, że udałoby się uzyskać wymagane 50 procent, a kto wie, czy nie
nawet 60. Jak wiemy bowiem, nawet referendum w sprawie usunięcia ze stanowiska zepsutej
do szpiku kości i na domiar złego, obdarzonej popularnym przezwiskiem „Bufetowa”,
Prezydent, większości mieszkańców takiej Warszawy nie zainteresowało. A ja
jestem pewien, że podobnie byłoby w kazdym innym miejscu Polski, i każdego
znacznie nawet gorszego od niej cwaniaka. No i podobnie, nie mam najmniejszych
wątpliwości, że owe 15 pytań prezydenta Dudy zostałoby potraktowane jeszcze
gorzej.
Na sam koniec tych refleksji, pozostaje
nam się zastanowić, czy kiedy Andrzej Duda wyskoczył z tą swoją dziwną propozycją
referendum konstytucyjnego, wiedział, że kłamie. Moim zdaniem wiedział. To
znaczy, nie koniecznie wiedział, że kłamie, bo aż tak cyniczny to on chyba
jednak nie jest. Natomiast z całą pewnością robił to wbrew sobie, w
przekonaniu, że ów projekt przepadnie, natomiast ludzie ów gest z jego strony, nawet jeśli kompletnie pozbawiony praktycznego
sensu, potraktują z sympatią, a w końcu o cóż więcej w polityce chodzi, niż o
to by nas ludzie lubili? Przynajmniej do pewnego czasu. W tej sytucji chętnie
zapewnię mojego Prezydenta, że tu mu poszło całkiem dobrze. On kolejną kadencję
ma już od dawna w kieszeni. A co do nowych głosów, to w najgorszym wypadku,
może być pewien, że w 2020 roku, o ile piosenkarz Kukiz nie wprowadzi
dyscypliny, przynajmniej wicemarszałek Tyszka na niego zagłosuje.
Zapraszam do kupowania moich książek. One są tam
gdzie zawsze, a kto chce, to świetnie wie, co znaczy, tam gdzie zawsze.
środa, 25 lipca 2018
Sześć wesołych kawałków na pożegnanie lipca
Przepraszam z
góry wszystkich tych, którzy wolą bieżące emocje, ale przyszła pora na kolejny
odcinek „Wezwanych do tablicy”, które, jak mi wiadomo, niektórzy z nas bardzo
sobie cenią. A zatem zapraszam i do dzisiejszej zabawy i oczywiście do
kupowania „Polski Niepodległej”. Gdy ona
się zacznie sprzedawać na tyle dobrze, że stanie się znów tygodnikiem, to i ja
to odczuję.
Poprzedni odcinek „Wezwanych” zaczynaliśmy od kompromitacji naszych
piłkarzy na mistrzostwach w Rosji, a ponieważ czas nie czeka na nikogo, dziś
zbliżamy się już do końca tego – muszę uczciwie przyznać – najbardziej
ekscytującego od wielu dekad widowiska i wygląda na to, że naprawdę ogromne
szanse na zdobycie tytułu ma drużyna Chorwacji, której jestem pewien, że nie
tylko ja kibicowałem. Co ciekawe, bardzo wyraźne było wobec owej piłkarskiej
sytuacji też stanowisko polskich władz. Przede wszystkim zrobiła wrażenie na
wszystkich seria zdjęć na których prezydent Duda i pani prezydent Kitarović
zachowują się jakby mieli romans, a jakby tego było mało, w TVP Info, jeszcze
przed wielkim finałem, ale już po meczu z Anglią, wystąpił minister Błaszczak i
zupełnie otwartym tekstem oświadczył, że on się „bardzo cieszy, że na boisku
Chorwaci okazali się lepsi”. Co jeszcze bardziej fascynujące, Błaszczak
nadzwyczaj fachowym tekstem skomentował wybór kolejnego po Adamie Nawałce
selekcjonera polskiej reprezentacji. Wszyscy znamy codzienne możliwości pana
ministra, więc powinniśmy być pewnie nieco zdziwieni ową demonstarcją własnego
zdania, gdyby nie fakt, że uważni widzowie z pewnością zauważyli maleńką
słuchaweczkę dyskretnie wetkniętą w lewe ucho Ministra. Swoją drogą, to już
chyba jest odpowiedzialność prezesa Kurskiego, że nie pouczył swoich
pracowników, że słuchawka ma być wetknięta w ucho po ciemnej stronie księżyca.
***
Ja bym się jednak za bardzo nie czepiał tego gapstwa, bo poza tym, Partia
się ostatnio naprawdę spisuje znakomicie. Największe chyba wrażenie zrobiła na
wyborcach, a kto wie, czy nie tylko wyborcach, akcja przeprowadzona wobec tymczasowego prezesa Sądu Najwyższego,
sędziego Iwulskiego. Najpierw przez kilka dni się coś tam gotowało i oto nagle
prof. Sławomir Cenckiewicz wystąpił w reżimowej telewizji i, jak nabardziej
opierając się na dokumentach dotychczas ukrytych w tak zwanym Zbiorze Zastrzeżonym,
ogłosił, że sędzia Iwulski był oficerem WSI w randze nie jakiegoś głupiego
podporucznika, jak większość z nich, ale aż kapitana, przez wspomniane służby
skierowanym na odcinek sądownictwa, gdzie następnie, najpierw przez słodkie
lata PRL-u, a następnie już wolnej Polski, zadawał szyku jako przedstawiciel
czegoś, co ostatnio zyskało miano „nadzwyczajnej kasty”. Dziś efekt jest taki,
że jak się okazuje, w Polscę chwilę temu wyrwanej z rąk kapitana Sowy i jego
przyjaciół, faktycznym prezesem Sądu Najwyższego jest oficer komunistycznych
tajnych służb. Ciekawe, jak to przeżyje druga grupa przyjaciół, tym razem tych
brukselskich?
***
Pierwsze jaskółki już są. Oto telewizja Polsat News, a za nią oczywiście
cały nieomalże Internet pokazał dłuższy film z londyńskiego szczytu NATO, gdzie
widzimy, jak to zresztą ma miejsce zawsze, grupę polityków w garniturach, jak
idą skąd dokądś, a wśród nich przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude
Junckera, który tym razem jest już tak straszliwie pijany, że, aby nie upadł,
musi go podtrzymywać dwóch rosłych mężczyzn, w tym – o ironio! – przede
wszystkim prezydent Ukrainy, Petro Poroszenko. Myśmy oczywiście na tego
Junckera mieli oko od pewnego czasu, patrząc, jak on się rzuca na każdego kogo
spotka, albo całując go, albo szarpiąc go za włosy, albo wreszcie szczypiąc w
policzki i wiedzielismy, że on musiał sobie ledwo co strzelić tak zwaną „lufę”,
by zachować dobry nastrój, jednak to co
się wydarzyło podczas Szczytu, to już nie było nawet śmieszne. Swoją drogą,
ciekaw jestem bardzo, czy nie będzie tak, że miną kolejne miesiące, okaże się,
że Polski nie da się już jednak odzyskać i ta banda idiotów, tu i tam,
zwyczajnie się uchleje z rozpaczy. Mam nadzieję, że telewizja to pokaże.
Poproszę, by to było pod choinkę.
***
Obawiam się jednak, że w tym roku jeszcze jednak, jeśli coś dostaniemy pod
choinkę, to nie będzie schlany do nieprzetomności Donald Tusk, ale, wręcz
przeciwnie, aż nazbyt trzeźwy i jak zawsze w szampańskim nastroju, Wojciech
Cejrowski. Szczerze powiedziawszy, ja dotychczas bardzo się starałem, żeby jego
akurat tu w tej naszej rubryce nie dręczyć, no bo to człowiek jakoś tam zasłużony
i często nawet słusznie za różne swoje gesty przez wielu z nas szanowany,
jednak pomyślałem sobie, że jeśli mam być uczciwy wobec siebie i Czytelników,
to muszę coś powiedziedzieć. Otóż chwilę przedtem, zanim zasiadłem do pisania
tego tekstu, obejrzałem sobie kolejne wydanie sztandarowego programu telewizji
TVP Info „Minęła 20”, a tam, ponieważ to czwartek, znów pokazał się nam
wspomniany Cejrowski i znów w tym samym programie. Kto wie, ten wie, a kto nie
wie, temu zwracam uwagę, że każdy z jego występów rozpoczyna się od tego, że
Cejrowski ze swoim charakterystycznym, cwaniackim uśmiechem komika, który zaraz
nas tu będzie doprowadzał do rechotu, najpierw wykonuje zamaszysty znak Krzyża,
a następnie mówi „Szczęść Boże”, na co prowadzący program Michał Rachoń, równie
niezmiennie, i z równie cwaniackim usmiechem, wykrzykuje „Szczęść Boże, Daj
Boże!” i karuzela się kręci.
Jeśli idzie o ów znak Krzyża oraz powitanie „Szczęść Boże”, to ja tu nie
mam jakichkolwiek opóźnień i jedno i drugie stosuję wręcz nałogowo od wczesnego
dzieciństwa, tyle, że nigdy dla tak zwanego „jaja”. Powiem więcej, to są jedne
z nielicznych naprawdę gestów, które ja traktuję jako pozostające poza tym, co
można uznać za pochodzące z tego świata. Tymczasem, jak mam tu okazję oglądać
już od wielu miesięcy, Cejrowski, a z nim oczywiście i Rachoń, zachowują się,
jakby uznali, że zarówno pozdrowienie „Szczęść Boże”, jak i słowa „W Imię Ojca
i Syna i Ducha Świętego” znakomicie się nadają do kabaretu. Przepraszam wszystkich bardzo, ale czy to jest
możliwe, że w tej, jak wiemy, ściśle dziś już pisowskiej telewizji nie ma
nikogo, kto chodzi w niedzielę do kościoła?
***
Z całą pewnością do kościoła, i to choćby nawet Kościoła Szatana, nie
chodzi wokalista legendarnego zespołu The Rolling Stones, Mick Jagger. A, jak
się okazuje owa postawa wcale nie przeszkodziła mu w tym, by w sytuacjach
wymagajacych szybkiej oraz inteligentnej reakcji, mimo, jak wiemy, podeszłego
już wieku, wykazać się naprawdę wyjątkową inteligencją. Oto, proszę sobie
wyobrazić, że zapowiadając koncert owego zespołu w Warszawie, nasz ledwo już
rozpoznający świat Lech Wałęsa skierował do Micka Jaggera pismo, w którym
poprosił go o to, by ten podczas koncertu, w przerwie między jedną a drugą
piosenką, zechciał się wstawić za sędzią Gersdorf, którą pisowski reżim skazał na
emeryturę. Oczywiście Jagger zareagował i poinformował pana Bolka, że on sam
jest już za stary by robić za sędziego, ale za to wciąż jeszcze potrafii
śpiewać. No i zaśpiewał. Szok powstał tak wielki, że nawet słynny „The New York
Times” poinformował, że Mick Jagger zaapelował do polskich faszystowskich władz
o przywrócenie sędzi Gersdorf jej przyrodzonych praw. Mnie się jednak
najbardziej spodobał komentarz pewnego nadzwyczaj dowcipnego komentatora na
Twitterze, podpisującego się nickiem Tomie Kawakami, który napisał, że
Konstytucja ostatecznie zwyciężyła w momencie gdy Mick Jagger zaśpiewał
piosenkę „Angie”, w ten sposób dedykując ją kancelerz Merkel. Internet jednak
wciąż rządzi. Brawo.
***
Jak już wspomniałem, poprzedni odcinek naszej rubryki rozpocząłem od piłki
nożnej, no i od niej też rozpocząłem odcinek bieżący. By nie pozostawać
niekonsekwetnym, podobnie jak poprzedni odcinek zakończyłem Krystyną Jandą, i
ten dzisiejszy zakończę cytując tą dziwną panią. Otóż ona nie skończyła na
recenzji „Potopu”, ale wykorzystując swoje niezwykłe talenty satyryczne poszła
jeszcze dalej i w nadzwyczaj dowcipny sposób zrecenzowała słynną powieść Aleksandra
Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Proszę się trzymać krzeseł:
„Kamienie na szaniec – Rozpierducha
tak jak na finale MŚ w siatkówce, ale bardziej patriotycznie i to my
byliśmy gospodarzami”.
Ja zdaję sobie sprawę, że wraz z upływem czasu konkurencja będzie rosnąć, o
czym świadczyć może choćby przypadek wspomianego już wcześniej przewodniczącego
Junckera, ja jednak uważam, że obywatelki Jandy Krystyny nie przebije już nikt.
To ona dziś rządzi.
Przypominam, że
moje książki niezmiennie są do kupienia w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl, w warszawskim
sklepie Foto-Mag, no i częściowo też u mnie pod adresem mailowym k.osiejuk@gmail.com.
wtorek, 24 lipca 2018
Fit pupa rulez
Jak pewnie zauważyli stali bywalcy portalu
szkolanawigatorow. pl, wśród najczęściej średnio ważnych postów, pojawiły się
notki podpisane przez naszego kolegę Onyxa, które ja osobiście – przyznaję, że
częściowo z powodów bardzo egoistycznych – traktuję jako nadzwyczaj ważne, w
których ów Onyx przedstawia nam coś co kiedyś nosiłę nazwę przeglądu prasy, a
dziś pozostaje bez imienia. W ostatniej prezentacji, wśród wielu prawdziwie
fascynujących informacji, Onyx wrzucił tekst, który wyszydza tematy prac licencjackich
i magisterskich, jakie ostatnio zostały złożone na Uniewersycie im. M.C.
Skłodowskiej w Lublinie. I choć ja
oczywiście rozumiem emocje, jakie stoją za owym szyderstwem, chciałbym dziś
złożyć zdanie odrębne. Otóż chciałbym zadeklarować, że każdy z przedstawionych
tytułów, w odróżnieniu od tego, czego mógłbym się dziś spodziewać, robi na mnie
wrażenie czegoś, z czym ja bym się bardzo chętnie zapoznał.
Myślę, że większość czytelników tego
bloga wie doskonale, co ja myślę o uniwersytetach, nie tylko zresztą,
uniwersytetach polskich, niemniej zestaw, który przedstawił nam Onyx, gdy
chodzi o mnie, daje nadzieję na to, że ludzie mają swój rozum i na to całe
„uniwersytectwo” zwyczajnie rzygają. Proszę bowiem rzucić okiem na zestaw owych
tytułów, które ktoś – nieważne kto – uznał za śmiechu warte. Proszę mi
mianowicie zaproponować coś ciekawszego. Czy to ma być może praca
zatytułowana: „Wpływ feminizmu drugiej fali, na współczesne postrzeganie kobiet w
wybranych dziedzinach-polityka, film i skateboarding”? A
może „Suspense in ‘The Stalls of
Barchester Cathedral’. ‘Count Magnus’ and ‘The Treasure of Abbot Thomas’ by MR
James”?
By odpowiedzieć sobie na to pytanie, rzućmy okiem na wybrane
tematy, które nam proponuje do śmiechu – moim zdaniem dość nieroztropnie – mój dobry kolega Onyx:
„Potoczność
rozmów telefonicznych”
„Rower. Znaczenia popkulturowe i obrazy
medialne”
„Ginące i żywe tradycje weselne miasta Lubartów”
„Ochotnicza Straż Pożarna w Gminie Wilkołaz”
„Real Madryt. Fenomen sukcesu”
„Symbolika butów w reklamach z pism lifestylowych”
„Lęk przed matematyką u osób w różnych zawodach”
I wreszcie tytułowa
„Fit-pupa jako fenomen medialny”
O co
chodzi. Otóż kiedy czytam tematy tych prac, to przede wszystkim myślę sobie, że
choć osobiście, z niewielkimi wyjątkami, nie czytam już nic, to te akurat
teksty przeczytałbym bardzo chętnie. Więcej. Ja bym był bardzo gotów, by osobiście
poznać autorów tych prac, a więc ludzi, którzy w tym powszechnym syfie, nagle
postanowili napisać o czymś co ich autentycznie interesuje. To jest bowiem coś
nadzwyczaj dziś rzadkiego. I wcale nie chodzi mi o tę matematykę, która
osobiście regularnie wraca do mnie w najgorszych koszmarach sennych, a ja nie
mam pojęcia co to za cholera. Tu chodzi o ową pasję, która się stamtąd wręcz
wylewa, wbrew całej tej okropnej uniwersyteckiej podłości. No, popatrzmy choćby
na tę straż pożarną w gminie Wilkołaz. Ja ją jestem gotów zamienić na całą
twórczość Stanisława Barańczaka, że już nie wspomnę o „Ulissesie” Joyce’a.
A zatem
– góra stoi.
No i książki czekają. Tam
gdzie pan wisz i ja tyż)
poniedziałek, 23 lipca 2018
Joseph Kabila następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych
Tematów jest tyle, ze i tym razem
jesteśmy nieco spóźnieni, niemniej równie serdecznie zapraszam do kupowania
„Warszawskiej Gazety”, a w niej moich felietonów. Dziś najnowszy z nich.
Polecam serdecznie.
O ile się nie mylę nasze, ale
pewnie też większość światowych mediów tej informacji nie podała, ale przy
okazji Dnia Niepodległości pod Statuą Wolności lewacka grupa o nazwie „Rise and
Resist” zorganizowała protest przeciwko agencji działającej od lat w USA pod
nazwą Immigration and Customs Enforcement, której celem jest deportacja osób,
które pogwałciły prawo imigracyjne. Agencja, jak mówię działa od zawsze, jednak
dopiero za rządów Trumpa stała się powszechnie rozpoznawalna. W ramach wspomnianego
protestu, jedna z jego uczestniczek, niejaka Therese Okoumou, przybyła do Stanów Zjednoczonych z objętego wojną domową
i przerażającą nędzą Konga, ubrana w koszulkę z napisem „Polityka Trumpa
sprawia, że chce się nam rzygać”, wdrapała się na Statuę Wolności i się tam
przyczaiła. W tej sytuacji policja zmuszona była oczyścić teren z 4,5 tysiąca
zwiedzających i podjąć działania ratujące tę kobietę, tak nieszczęśliwą z tego
powodu, że ona zamiast żyć sobie spokojnie w Kongo, zmuszona jest cierpieć pod
batem prezydenta Trumpa. Kobieta
została bezpiecznie sprowadzona na dół, a przy okazji aresztowano siedmiu
działaczy wspomnianej wcześniej organizacji, którzy, swoją drogą, oświadczyli,
że oni akurat ową Okoumou pierwszy raz widzą na oczy. Nie zmieniło to faktu, że
sama policja, owszem, o niej wcześniej słyszała, choćby wtedy, gdy w zeszłym
roku aresztowała ją za napaść na policjanta podczas jednego z jej cotygodniowych
protestów przeciwko prezydenturze Trumpa.
Ktoś powie, że to jest rzecz
nie warta naszej uwagi, bo ani to Polska, ani, nawet jeśli będziemy się trzymać
wyłącznie Ameryki, problem zasługujący chocby na splunięcie. Otóż to jest
nieprawda. Gdy chodzi o nas, to przede wszystkim to co się dzieje w Ameryce
jest dla nas ważne, bo tym bardziej musimy mieć świadomość, że zostalismy
bardzo szczodrze dotknięci palcem Bożej Opatrzności. I nawet jeśli będziemy od
czasu do czasu narażeni na wystepy takich ludzi jak Magdalena Środa, czy Jacek
Żakowski, to powinniśmy mieć tę świadomość, że jesteśmy wciąż bardzo, ale to
bardzo daleko od piekła.
Jeśli natomiast idzie o
Amerykę, to nasze refleksje mają wymiar jak najbardziej uniwersalny.
Wspomniałem tu o tym przelotnie wcześniej, ale proszę zwrócic uwagę na to, co
się dzieje. Nie wiem, w jaki sposób owa Therese Okoumou to osiągnęła, ale
pewnego dnia przybyła z Afryki do Ameryki, została tam przyjęta, jak słyszę,
znalazła dom i bardzo dobrą pracę tak zwanego „personal trainer”, i nagle
dostaje takiej cholery na póki co zaledwie jedną kadencję jednego prezydenta,
że dla swoich emocji gotowa jest poświęcić to swoje niewątpliwe szczęście i
wrócić do swojej rodziny w Kongo.
Ja oczywiście nie wiem, czy ona
ostatecznie będzie deportowana, czy nie, choć oczywiście liczę, że tak. W tej
chwili jednak interesuje mnie to, jak bardzo – mimo oczywistych różnic między
różnymi punktami na świecie – ten obłęd jest tak naprawdę zawsze taki sam.
Książki są tam gdzie zawsze, a więc
w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, w
sklepie Foto-Mag w Warszawie, no i u mnie tu na miejscu pod adresem
k.osiejuk@gmail.com. Bardzo zachęcam.
niedziela, 22 lipca 2018
Nie strzelać do wariatów, czyli sorry, smutno
Plan był taki – i w tym momencie jestem
pewien, że większość czytelników już wie, że z planu wyszły nici – by dziś
przedstawić ostatni felieton z „Warszawskiej Gazety”. Stało się jednak tak, że
zupełnie nieoczekiwanie wpadłem na coś, co mnie zahamowało. Mam na myśli umieszczony
na Facebooku przez jakieś lewackie odpady filmik, gdzie policja próbuje
wylegitymować obywatela, który najpierw kręci się przed budynkiem Sejmu z
puszką spreju, a następnie, na widok policji, wieje gdzie pieprz rośnie, i
kiedy policja go skutecznie dopada i zamierza wylegitymować, w tym momencie
pojawia się poseł Platformy Obywatelskiej, Nitras i rząda uwolnienia
przechodnia. Sprawa, jak się okazuje – a poseł Nitras, jako poseł RP potwierdza
ten fakt zupełnie bezczelnie – polega na tym, że szedł sobie wzdłuż budynku
Sejmu 25-letni „chłopak” z puszką spreju i nagle napadli go pisowscy policjanci
i poprosili o dowód osobisty, nie wiadomo z jakiego powodu i w imię czego. A
kiedy on zaczął zupełnie naturalnie uciekać, oni zrobili się jeszcze bardziej
agresywni, no i kiedy go wreszcie dogonili, na odsiecz ruszył poseł Nitras,
„chłopaka” zasłonił własną piersią, no i się zaczęło.
Tu mała dygresja a propos owego
„chłopaka”. Otóż mój świętej pamięci Dziadek opowiadał nam, że od czasu gdy on
skończył 12 lat, nie zdarzyło się ani razu, by go wyprzedził wschód słońca.
Dlaczego? Bo robota i obowiązki czekały. Tymczasem tu, jak to ma miejsce na załączonym
obrazku, widzimy jakiegoś 25-letniego szczerzącego zęby byka, przedstawianego
przez media, jako „chłopak”, który zamiast się wziąć za jakąś uczciwą robotę,
potrzebuje się ganiać z policją najwidoczniej aż nazbyt demokratycznego
państwa.
Oglądałem zatem ten film, nakręcony
przez kumpli owego mężczyzny ze sprejem, z którego wynika, że on, mając na
uwadze fakt, że jego interesy w tym momencie i w tej chwili już reprezentuje
jeden z posłów RP, jest w karnawałowym wręcz
nastroju, sam poseł również zresztą bawi się znakomicie, i tylko ci biedni
policjanci, którzy, przez swoje naturalne ograniczenia, nie są w stanie
nawiązać normalnej rozmowy z tą hołotą, stoją tam jak kołki i z każdą chwilą
widać, że to się musi skończyć porażką Polskiego Państwa. I rzeczywiście, wspomnianą
właśnie porażką wszystko się kończy. Policjanci, wciąż zadręczani przez Nitrasa
o podstawę prawną próby legitymowania rzekomo Bogu ducha winnego obywatela,
zamiast powiedzieć, że wystarczy tylko to, że on poróbował na ich widok
uciekać, coś tam maroczą bez sensu o tym, że oni mają swoje przepisy i ostatecznie
cała przygoda kończy się tym, że przychodzi telefon z centrali i wszyscy
rozchodzą się w pokoju, po to tylko, by lewacki komentator ogłosił, że na
szczęście faszyzm nie przeszedł, a wolne sądy zwyciężyły.
Oglądałem ten filmik i w pewnym momencie
poziom emocji sięgnął takiego stopnia, że ja zawołałem swoje najmłodsze
dziecko, by tu przyszło i mnie wsparło w tym nieszczęściu. I proszę sobie
wyobrazić, że ona po minucie tej strasznej przepychanki powiedziała, że zwyczajnie nie jest w stanie
tego dalej oglądać, wstała i, mimo moich apeli, opuściła pokój.
O co chodzi? Jestem pewien, że większość
czytelników tego bloga odpowiedź na to pytanie zna świetnie. Ponieważ jednak
dobrze jest w sytuacjach granicznych zademonstrować solidarność, powiem, co mi
leży na sercu. Otóż, w normalnym świecie – przepraszam, za słowo „normalnym” –
jeśli policja próbuje kogoś zatrzymać, a ten ktoś zaczyna uciekać, to albo się
go łapie, przewraca na ziemię i zakuwa w kajdanki, a jeśli to jest niemożliwe,
zabija. Dziś w Polsce mamy sytuację, gdzie policja nie ma nic do gadania,
dlatego że naprzeciwko siebie ma zorganizowane grupy wariatów, o których
powszechnie wiadomo, że tak naprawdę to są ludzie tacy sami jak my, tyle że albo
akurat z powodów politycznych troszeczkę obłąkani, których tak naprawdę nie
obchodzi nikt i nic, albo – i to już w wersji optymistycznej – prowadzący
zwykłą dla tego regionu i tej sytuacji działalność publiczną, sprowadzająca się
do tego, by się walnąć na chodnik i drzeć mordę. A zatem, jakoś głupio kogoś
takiego wziąć i zastrzelić jak psa.
Ktoś powie, że niech im w tej sytuacji Bóg
da zdrowie. Polska nie z takimi sobie przez te wszystkie lata dawała radę. Jest
jednak coś, co nie pozwala mi zachować spokoju. Widok tych biednych durniów ze
znaczkiem „policja” na mundurze, którzy nagle okazują się tak dramatycznie
bezradni wobec kogoś tak straszliwie bez przydziału, jak Sławomir Nitras, poseł
ze Szczecina. To bardzo boli. I stąd tylko ten dzisiejszy tekst. I stąd ten smutny filmik. W temacie.
Książki tam gdzie zawsze. Serdecznie zachęcam.
sobota, 21 lipca 2018
Świński trucht jako doktryna dla Polski
Parę dni temu sejmowa komisja
próbująca rozwiązać zagadkę afery Amber Gold wzięła się ostatecznie za ministra
Jacka Rostowskiego i choć przyznać trzeba, że całe to przesłuchanie, ze względu
na wybitnie bezczelne zachowanie ministra, w pewnej chwili zaczęło robić wrażenie
totalnego absurdu, ja sam zaobserwowałem tam coś, co muszę uznać za
przekraczające nawet te granice, które zostały dostrzeżone przez popularne
media. I, jak się może niektórzy z nas
domyślają, owszem, chodzić tu może o ów wszędzie już cytowany fragment
wypowiedzi Rostowskiego, kiedy ten, komentując bezczynność organów polskiego
państwa wobec tego, co się wyprawiało w Gdańsku, oznajmił, że właściwie fakt iż
ministerstwo, ABW, CBA, służby skarbowe, prokuratura, czy wreszcie policja nie
zrobiły nic w celu powstrzymania owego złodziejstwa, powiedział zupełnie
otwartym tekstem, że może to i lepiej, że to się tak potoczyło, bo gdyby tylko
Marcin P. zorientował się, że polskie państwo wie o jego działalności i
zamierza go ścigać, to, jako szczególnie utalentowany przestępca, znalazłby tak
nadzwyczajnie przemyślane sposoby, by ono do dziś nie byłoby wykryte. A tak, proszę! To wiec, że dziś Marcin P. i jego żona są w
areszcie, stanowi zasługę rzekomej nieudolności państwa Platformy
Obywatelskiej. Jak to pięknie określiła niezastąpiona przewodnicząca Małgorzata
Wassermann, nie ma co gonić złodzieja, bo on wtedy będzie biegł jeszcze
szybciej.
Wszyscy się oczywiście dziś
śmiejemy z tego biednego durnia, że on jest taki jaki jest, no a poza tym też i
z tego, że on się tak fatalnie wystawił na pośmiewisko, ja jednak myślę sobie,
że jest w tym coś naprawdę bardzo poważnego, o czym warto wspomnieć tu choć w
paru słowach. Otóż, moim zdaniem, owa filozofia, że nie ma sensu gonić
złodzieja, bo on wtedy będzie biegł jeszcze szybciej i wtedy dopiero będziemy
mieli kłopot, pokazuje nam bardzo dokładnie, co nasza Polska przeżywała przez
ostatnie dziesiątki lat i pokonanie czego obiecuje nam już dziś tylko Prawo i
Sprawiedliwość. Ja jestem w najwyższym stopniu wdzięczny temu dziwakowi, że on
w tak piękny i niewymuszony sposób przedstawił nam cały program rządów najpierw
Donalda Tuska, a już pod koniec, również Ewy Kopacz, a tak naprawdę także w
przeważającej części tego, z czym mieliśmy do czynienia przez minione niemal 30
lat. Tam od początku do końca chodziło wyłącznie o tę ciepłą wodę w kranie, w
tym mianowicie ujęciu, że to jest maksimum tego, na co możemy liczyć, ponieważ
wszystko co ponadto i tak jest dla nasz szaraczków nie do uzyskania. Dlaczego?
Bo są uczestnicy tej gry od nas znacznie cwansi, którzy, cokolwiek my zrobimy,
bez najmniejszego problemu sprawią, że temperatura się nie podniesię ani o
jeden stopień. Oto owa doktryna dla Polski, do której przyjęcia od lat namawia
Coryllus, tak jak ja przedstawili ci oto ludzie.
Ale obok tego jeszcze coś. Chodzi
o myśl, że skoro mianowicie jest jak jest, tylko frajer nie zechce przyłączyć
się do zwycięzców.
I to właśnie, jak nam to w
sposób wręcz mistrzowski przedstawił były minister Jacek Vincent Rostowski,
stanowi całą filozofię rządów minionych. Aż nie jestem w stanie uwierzyć, że
ktoś tak głupi był w stanie wykrzesać z siebie aż tyle sensu.
Bardzo zachecam
do kupowania moich książek. Adres, każdy kto chce, zna.
piątek, 20 lipca 2018
O walce idiotów pod dywanem
Miało być dziś o sztuce
więziennej, ale nie będzie, a czemu, to wyjaśnię później. Aby jednak nie robić
niepotrzebnych wstępów, przejdźmy do tematu.
Wszyscy, lub prawie wszyscy,
znamy go pod imieniem Borat, jednak pewnie znacznie mniej z nas wie, że autorem
owego popularnego dość projektu i jego głównym wykonawcą jest brytyjski Żyd
nazwiskiem Sasha Baron Cohen, człowiek dziś niezwykle wpływowy w świecie, który
reprezentuje, a wszystko zaczęło się nie od owego Borata, lecz zupełnie innej
postaci, tak zwanego Ali G. Kim był – i jest – Borat, to już wiemy, kim był
natomiast Ali G pozwolę sobie tu przedstawić. Mówiąc bardzo krótko, Ali G
przedstawiał mieszkającego na przedmieściach Londynu Azjatę, prawdopodobnie muzułmanina
pakistanskiego pochodzenia, absurdalnie karykaturalnego macho, pozującego na
afro-amerykańskiego gangstera, zakochanego w przemocy, narkotykach i bezmyślnym
hedonizmie idiotę. Stojący za projektem pomysł polegał na tym, że cudacznie
wyszykowany, poobwieszany ciężkimi, udającymi złoto łańcuchami, będzie on w tym
swoim ledwo zrozumiałym dla normalnego człowieka narzeczu przeprowadzał rozmowy
z niczego nieświadomymi osobistościami z pierwszych stron gazet i, jeśli to
tylko możliwe, je kompromitował, a jeśli to niemożliwe, zaledwie i aż,
dostarczał widzom zabawy. Kiedy prowokacja wyszła na jaw i każdy, kogo on
zaczepił, jak choćby David Beckham z żoną, wiedział, że to wszystko jest
jedynie żartem, Cohen przeniósł się do Ameryki, gdzie mógł już naprawdę sobie
poużywać. I to był chyba najpiękniejszy okres w jego karierze, a prawdopodobnie
szczytowym występem był ten, z wtedy jeszcze zaledwie biznesmenem, Donaldem
Trumpem. No ale potem przyszedł Borat i cała reszta i wszystko to powoli zeszło
na psy.
Proszę sobie jednak wyobrazić,
że dawny Ali G własnie odżył, i to w najwyższej formie, tyle że ów program nosi
nazwę „Who is America?” i tam już Cohen wciela się w najróżniejsze postaci, tak
jak oryginalnie, kompletnych idiotów i prowokuje do tych czy innych zachowań
ludzi mniej lub bardziej aktywnych w życiu społecznym Ameryki.
To co sprawiło że zdecydowałem
się o tym napisać, a ostatecznie pomyślałem, że jednak nie wypada wchodzić w
szczegóły, to była rozmową z pewną nadzwyczaj elegancką panią, właścicielką
którejś z większych kalifornijskich galerii sztuki nowoczesnej, gdzie Cohen,
upozowany na niezwykle uzdolnionego byłego więźnia, przedstawił jej serię
swoich wykonanych podczas pobytu w więzieniu prac malarskich, prosząc o ocenę.
Dowcip polegał na tym, że owe portrety – bo były to głównie portrety
współwięźniów – były wykonane przy pomocy gówna i spermy, oraz przy użyciu pędzelka
zrobionego z włosów łonowych kolegów z celi. To był dowcip, a jego efekt był
taki, że owa znakomita specjalistka w temacie sztuk plastycznych po kilku już
chwilach w rzekomym artyście się tak aż zakochała, że zaoferowała mu kilka
swoich włosów łonowych do ubogacenia jego pędzla, by na końcu, prosto do kamery
ogłosić, że miała do czynienia z geniuszem.
Jak mówię, po pewnym namyśle
uznałem, że ani nie mam tu możliwości opowiadać o szczegółach tego
przedstawienia, ani też nie bardzo widzę sens w tym, by po raz kolejny tu komentować
sytuację na rynku szeroko pojętej kultury, zarządzanej pod każdą długością i
szerokością geograficzną przez dokładnie te same osoby, a w tej sytuacji
pomyślałem sobie, że opowiem o kolejnej prowokacji tego cwanego Żyda, tym razem
wobec najbardziej eksponowanych lobbystów na rzecz zalegalizowania prawa do
posiadania broni dla wszystkich, wszędzie i zawsze. Tym razem, Cohen upozowany
na byłego oficera izraelskich służb wojskowych, spotyka się kolejno z
wszystkimi najbardziej rozpoznawalnymi wojownikami wspomnianego lobby,
poczynając od Philipa Van Cleave, prezesa organizacji o nazwie Virginia
Citizens Defense League, walczącej o pełną realizację Drugiej Poprawki do
Konstytucji, gwarantującej prawo do posiadania broni, przez niejakiego Larry
Pratta, szefa organizacji pod nazwą Gun Owners of America, aż po całą serię
kongresmenów, biorących aktywny udział w walece o powszechne prawo do
posiadania broni. Tym razem dowcip polega na tym, że Cohen przedstawia im
wszystkich swój plan o nazwie „Kinderguardians” sprowadzający się do tego, by
uzbroić w broń półautomatyczną dzieci w przedszkolach, a każdy z nich –
dosłownie każdy – słysząc o tym pomyśle dostaje prawdziwie małpiego rozumu i aż
dławi się z ekscytacji na myśl, jak to będzie pięknie, kiedy nawet trzyletnie
dzieci będą potrafiły zastrzelić tego złego.
Oni wszyscy oczywiście wesoło
sobie rozmawiają, i to nawet gdy w tle pojawia się reklama, gdzie w stylu
Gumisi oferuje się małym dzieciom broń w kształcie misiów i królików, hitem
wieczoru jednak jest moment, gdy jeden z zaczepionych przez Cohena adwokatów
powszechnego dostępu do broni decyduje się z odbijającego się w jego okularach
promptera napisane dla niego specjalnie na tę okazję wystąpienie o następującej
treści:
„Czterolatki są czyste i niezmalnipulowane przez fake newsy i
homoseksualizm. Nie martwią się, czy zastrzelnie uzbrojonego szaleńca jest
poprawne politycznie. One po prostu to robią. Program oparto na badaniach
naukowych. 4-letnie dziecko przetwarza obrazy 80% szybciej niż dorosły. Krótko
mówiąc, niczym sowa, widzi w zwolnionym tempie. Dzieci poniżej piątego roku
życia mają też podwyższony poziom feromonu Blink-182, wytwarzanego przez cześć
wątroby zwaną Rita Ora. Pozwala on impulsom nerwowym podróżować przez szlak
Cardi B do Wiz Khalifa 40% szybciej, co oszczędza czas i ratuje życie”.
Wszystkich tych, którzy nie
rozumieją w czym rzecz, zachęcam do skorzystania z Google’a, tak jak to chwilę
temu zrobiłem sam, a jako komentarz mam coś takiego. Przede wszystkim, wygląda
na to, że po raz kolejny okazuje się, że gdy chodzi o poziom zidiocenia po obu
stronach ideologicznej barykady, ten najwyższy jest wciąż dla nas tu w Polsce
nie do osiągnięcia. A więc Amerykanie pozostają nadal w czołówce. Druga rzecz
jest już bardziej serio. Otóż dotychczas, jeśli miałem się w jakikolwiek sposób
deklarować, trzymałem stronę tych, którzy postulują powszechny dostęp do broni.
Dziś, gdy widzę to, co mają do powiedzenia najbardziej prominentni adwokaci
owej idei, zmieniam zdanie i rezygnuję. Żadnej broni, poza policja i wojskiem.
No i jeszcze jedno. Uwaga na
tych, co są jeszcze głupsi i bardziej niebezpieczni niż posłanka Joanna
Schmidt, przewożąca w bagazniku swojego samochodu dwóch działaczy tak zwanych
Obywateli RP.
Wszystkich tych,
którzy mieliby ochotę poczytać sobie w to deszczowe lato jakąś porządną książkę,
ewentualnie umilić ten czas komus bloskiemu, zapraszam do kontaktu pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Dedykacja w cenie.
czwartek, 19 lipca 2018
Przepraszam bardzo, ale kurwa mać!
Miało być
dziś o sztuce więziennej i innej, jednak temat ten został w ostatniej chwili
zepchnięty i przesuniety o jeden dzień przez coś na co wpadłem wczoraj w Onecie
późnym wieczorem. Nie bvędę tu jednak dużo mówił od siebie i większość
dzisiejszej notki zajmie cytat, a na końcu może, jeśli przyjdzie mi coś mądrego
do głowy, to króciótki komentarz. A zatem zapowiedziany cytat:
„Onet rusza z kampanią wizerunkową na
100-lecie odzyskania niepodległości Polski. - Od 100 lat jesteśmy wolni i tylko
od nas zależy, czy będziemy się spierać, czy rozumieć. Właśnie to chcemy
uświadomić Polakom - mówi o akcji #100latPolsko Bartosz Węglarczyk. Dyrektor
programowy Onetu podkreśla, że najważniejsze są dla nas ‘wolność i jedność’.
- My niczego nie sprzedajemy. Dajemy
wszystkim bez wyjątku dostęp do informacji i pomagamy zrozumieć aktualne
wydarzenia w kontekście różnych poglądów. Na naszym portalu spotykają się
opinie i zdania wszystkich opcji politycznych, wyznaniowych i
światopoglądowych, bo Onet jest dla wszystkich - mówi Węglarczyk.
- Akcja ‘100 lat Polsko’ ma podkreślić,
że ‘Mazurek Dąbrowskiego’ jest wspólnym dobrem wszystkich Polaków. Nawet gdy
mocno różnimy się w poglądach, to hymn śpiewamy razem - dodaje. - Najważniejszą
pieśń polskich patriotów najlepiej śpiewają dzieci. W naszym spocie dzieci z
rodzin przeciwników politycznych mimo waśni rodziców chwytają się za ręce. Ta
kampania będzie kontrowersyjna, będzie miała swoich zwolenników i przeciwników.
Pewnie wywoła dyskusję. I bardzo dobrze. Najważniejsze jest dla nas to, żeby
skłoniła do myślenia - podsumowuje dyrektor programowy Onetu.
Już dziś zachęcamy do udziału w akcji
#100latPolsko!”
Ja na
tego Węglarczyka wpadłem jeszcze w dawnych latach 90 ubiegłego wieku, kiedy on
był czołowym filmowym recenzentem „Gazety Wyborczej” i używał imienia Bartek i
już wtedy mnie zadziwiłym, jak w wielkie bałwaństwo może popaść człowiek,
którego los rzucił na publiczną scenę. Po pewnym czasie Bartek zniknął,
natomiast w roli korespondenta „Gazety” w Stanach Zjednoczonych zaczął
występować Bartosz Węglarczyk, no i tam było jeszcze garzej, choć jednak wiedziałem
już o nim niemal wszystko, to wciąż nie wiedziałem, jak ten człowiek wygląda.
Wrócił jednak Węglarczyk z Ameryki i niemal natychmiast został telewizyjnym celebrytą
i to tak poważnym, że w pewnym momencie zaczął się nawet prowadzać ze znaną nam
wszystkim pierwszą dziś gwiazdą prawicowej sceny, no i to był prawdziwy
wstrząs, co zrozumie każdy, kto ich choć raz widział obok siebie. Ja tego co wtedy
zobaczyłem zrozumieć nie potrafię do dziś i nie pomaga mi nawet w tym chaosie
poznawczym plotka, że Węglarczyk jest wnukiem niesławnego funkcjonariusza UB
Światły. Tamten moment sprawia, że informacja, jakoby Węglarczyk dziś jest
zatrudniany przez Niemców na stanowisku dyrektora w Onecie, ma już nieco
mniejszą siłę rażenia, niemniej jednak zacytowany wyżej tekst każe mi poszukać
odpowiednich słów komentarza, a tu już tylko znajduję pewien obrazek. I to
wszystko. Proszę bardzo.
Książki
są wciąż tam gdzie zawsze. Bardzo zachęcam.
środa, 18 lipca 2018
Zanim Krzysztof Iwaneczko ogłosi swoje zaręczyny
Przy okazji niedawnego
felietonu poświęcoonego możliwych ubocznych skutkach zaręczyn Justina Biebera i
jego, zamieszczonego w tej sprawie oświadczenia na Instagramie, moja koleżanka
Jest Nadzieja zaproponowała wysłuchanie piosenki, jaką na Światowych Dniach
Młodzieży zaśpiewał nieznany mi Krzysztof Iwaneczko. Sprawdziłem owego Iwaneczkę
od razu, a kiedy zobaczyłem, ze on jest z samego Przemyśla, postanowiłem oczywiście
poświęcić mu więcej uwagi. Szczerze powiedziawszy, ten występ na ŚDM nie zrobił
na mnie większego wrażenia. Dodatkowo on tylko potwierdził, że tego typu okazje
mają bardzo mały ewangelizacyjny wpływ na ludzi, którzy tam zwyczajnie nie
bywają, co tylko potwierdza moją teorię wyrażona w tekście o Bieberze i jego
aktualnej wierze. Natomiast dowiedziałem się przy tym, że ów Iwaneczko wygrał
telewizyjny show Voice of Poland, obejrzałem sobie ten jego występ i muszę
powiedziec, że to jest faktycznie głos na miarę Justina Biebera. To jest, moim
zdaniem najlepszy głos, jaki pojawił się w Polsce za mojej pamięci.
I tu pojawia się jednak kolejny
problem. Ponieważ wchodząc na scenę Iwaneczko się przeżegnał, następnie, już po
zwycięstwie ogłosił, że część swojej nagrody, a więc statuetkę, wystawia na
licytację z przeznaczeniem na specjalny ośrodek szkolno-wychowawczy w Przemyślu,
potem wystąpił na tych Dniach Młodzieży spiewając o Jezusie, a w międzyczasie,
odnposząc się do kontraktu płytowego, który również stanowił część nagrody,
ogłosił, że „Materiał już jest gotowy. Ja
nie będę tolerował żadnych kompromisów, zwłaszcza tych biznesowych. Na pewno
nie będziemy starać się ku temu, by mimo wszystko sprzedać. Chciałem pokazać
Państwu, kim jestem, kim chcę zostać i mam nadzieję, że to się udało”, to
jest już po nim. Skoro bowiem on nie zamierza tolerować żadnych kompromisów, zwłaszcza
tych biznesowych, to w tym momencie, jak mówię jest już po nim. No i oczywiście
szkoda wielka, ale takie jest życie i inaczej już nie będzie. Justin Bieber w
pewnym momencie swojego życia postanowił jak najbardziej tolerować kompromisy,
a zwłaszcza te biznesowe, no i dziś może sobie pozwolić nawet na to, by bezkarnie
chwalić moc Zbawienia. I nawet to, że część z nas za owe kompromisy go
serdecznie nienawidzi, jest dla niego i tych co go kochają bez znaczenia.
Mimo wszystko, kibicujmy Iwaneczce,
bo on na to zasłużył i posłuchajmy go, jak spiewa zanim mu jeszcze pokazano początki tego, jak owe kompromisy
będą musiały wyglądać.
Moje książki są
jak zawsze tam gdzie zawsze. Bez żadnych kompromisów biznesowych. Polecam.
wtorek, 17 lipca 2018
Czy w piłce którą Putin dał Trumpowi był słynny pyton
Jak większość z nas wie, telewizja TVN24 ma w swojej drużynie androida o nazwie Anita Werner, ale też, jak się okazuje, a o czym wie już pewnie znacznie mniej osób, pragnąc jak najdokładniej powtórzyć wszystko to, co przez te wszystkie lata grupa ITI zdołała uzyskać, państwowa telewizja postanowiła znaleźć odpowiedź również i na to wyzwanie, i w ten sposób na ekranach naszych telewizorów pokazała się, jako pierwszy korespondent Wiadomości TVP w Stanach Zjednoczonych, redaktor Zuzanna Falzmann. Szczerze powidziawszy, kiedy się tu wyzłośliwiam, wcale nie mam pewności, czy mam rację, bo moja młodsza córka na przykład twierdzi, że Falzmann wygląda fantastycznie, i ona w ogóle nie rozumie, o co mi chodzi. Ja jednak będę się trzymał swojej pierwszej myśli, a więc tego, że tak jak „W tyle wizji” stanowi odpowiedź na „Szkło kontaktowe”, tak samo Falzmann została zamierzona jako odpowiedź na Werner. Innego rozwiązania tej zagadki nie widzę.
Ktoś być może zapyta, skąd mi nagle do głowy przyszły te cyborgi, a ja już odpowiadam. Otóż, jak wiemy, wczorajszy dzień upłynął nam na komentowaniu spotkania prezydentów Trumpa i Putina w Helsinkach, no a ponieważ chciałem się dowiedzieć, co się tam ciekawego wydarzyło, obejrzałem wieczorne Wiadomości TVP, a tam korespondencję wspomnianej Falzmann, która poinformowała nas, że Trump poniósł w Helsinkach pełną porażkę, a ona to wie stąd, że przestudiowała doniesienia amerykańskich mediów i one jej powiedziały, jak jest. Otóż ja się zwykle na temat polityki zagranicznej, zarówno tej globalnej, jak i naszej miejscowej, nie wypowiadam, a to z tego powodu, że się na niej kompletnie nie znam, a nie znam się na niej, bo nie mam na jej temat jakichkolwiek wiarygodnych informacji. Uważam, że podczas gdy to co się dzieje na lokalnym rynku można jakoś ogarnąć, włącznie z tym wszystkim, co działające na nim strony próbują przed nami ukryć, polityka zagraniczna to jest coś, czym się trzeba naprawdę interesować, a i tak nigdy nie ma gwarancji, że to co nam się wydaje, że jest prawdą, tą prawdą w istocie jest. A zatem, nie znam się i się nie wypowiadam. Zostawiam to Coryllusowi, a jak coś, to zawsze mogę powiedzieć, że ja tylko słuchałem.
Jednak to jest dokładnie też powód, dla którego uważam, że to co nam zaprezentowały Wiadomości TVP przy pomocy swojej korespondentki, to jest kompletny idiotyzm i dramatyczna wręcz niekompetencja. Jak bowiem można przedstawiać jakiekolwiek oceny na podstawie informacji zaczerpniętych jedynie z oficjalnych konferencji prasowych i w oparciu o doniesienia liberalnych amerykańskich mediów, które, jak wiemy, są histerycznie więc wrogie prezydenturze Trumpa, a które jeśli chodzi o Putina, to nastrój im się zmienia mniej więcej co cztery lata? Donosi więc nam Falzmann, że Trump zwolnił Putina z wszelkiej odpowiedzialności za wszystkie jego występki, włącznie z aneksją Krymu i brytyjskimi morderstwami, a ja już tylko się dziwię, że „The New YorK Times” nie poinformował jej też, że ten nie zażadał od Putina zwrotu wraku naszego tupolewa.
Jak mówię, nie znam się na globalnej polityce, i ani nie mam pojęcia, ani tak naprawdę w ogóle nie obchodzi mnie to, co sobie Trump i Putin kombinują, kiedy decydują się spotkać na te dwie godziny i pogadać. (Swoją drogą, to bardzo ciekawe, że przed spotkaniem media informowały, że spotkanie zostało zaplanowane na dwie godziny, ale jego uczestnicy zadeklarowali, że ostatecznie będzie ono trwało tak długo, jak będzie to konieczne, a kiedy ostatecznie skończyło się ono po dwóch godzinach, te same media ogłosiły, że wszystko trwalo dłużej niż to było planowane). Domyślam się jednak, że oni nie kombinują nic, bo, jak przypuszczam, to co się dzieje między Stanami a Rosją w ogóle nie decyduje się na tego typu spotkaniach, lecz zupełnie gdzie indziej i w zupełnie innym składzie uczestników. Ale nawet jeśli się mylę i faktycznie Trump z Putnem sobie uczciwie przedstawili, co na swój temat sądzą i co zamierzają z tym zrobić, to ostatnimi, którzy się o tym dowiedzą, będziemy my. My się liczymy wyłącznie jako cel propagandy prowadzonej przez jedne i drugie media tu i tam. Fatalnie, że do tego kłamstwa dołączyła też propaganda Dobrej Zmiany.
Ale pieprzyć Dobrą Zmianę i jej media. Gorzej, że nawet tu na naszych blogach pojawiły się już ekspertyzy oparte na tym co na konferencji prasowej powiedział Putin, a co Trump. Wydawałoby się, że przynajmniej tu można liczyć na prawdziwie niezależną myśl, a tymczasem nic z tego. A wystarczyło z całego tego bablania podczas wspomnianej konferencji prasowej wyłowić jeden jedyny fragment, który zawierał coś więcej, niż zwykłe bablanie właśnie, a którego autorem był akurat Trump (tłumaczenie moje):
„Jako prezydent nie mogę podejmować decyzji w sprawie polityki zagranicznej w daremnym wysiłku, by sprawić przyjemność zorganizowanym grupom interesów, lub mediom, lub Demokratom, którzy nie mają innego planu jak tylko protestować i niszczyć. Konstruktywny dialog między Stanami Zjednoczonymi a Rosją daje szansę otwarcia nowych dróg ku pokojowi i stabilności w tym świecie. Wolę podjąć polityczne ryzyko dążąc do pokoju, niż ryzykować pokój w pogoni za polityką. Jako prezydent zawsze będę miał na sercu to co najlepsze dla Ameryki i to, co najlepsze dla Amerykanów”.
Ktoś powie, że ja właśnie zrobiłem dokładnie to samo, co zarzucam innym. Uległem owej oficjalnej narracji i uznałem ją za prawdę. Otóż nic z tego. Ja wciąż twierdzę, że słowa które padły podczas tej konferencji były w przeważającej większości nic niewarte. Natomiast ten jeden moment, kiedy Trump nagle uderzył w wątek niemal osobisty musiał zrobić wrażenie na wszystkich. Niestety, jak się okazuje, nie na każdym. I stąd dziś ten przekaz: Rosja zwycięża. Tylko Unia Europejska nas obroni.
PS. Już po napisaniu tego tekstu znalazłem serię komentarzy na ultra-lewackim, wręcz komunistycznym, amerykańskim portalu vox.com, gdzie Trump za swoją uległość wobec Putina jest wręcz wdeptywny w ziemię. Zachęcam i mam nadzieje, że ten kubeł zimnej wody ostudzi rozhisteryzowane umysły.
Książki tam gdzie zawsze. Serdecznie zachęcam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Czy jebanie PiS-u może się stać passé
Bardzo mocno ostatnio zaczynam podejrzewać, że dylematy, którymi się tu z nami niekiedy dzieli – ostatnio zaledwie kilka dni...

-
W związku z aktualnymi tragicznymi zdarzeniami, jakie spadły na naszą Polskę, ogarniają nas najróżniejsze refleksje oraz wspomnieni...
-
Jako że, jak to mówią Amerykanie, „long time no see”, przyszedł czas, by się odezwać i wytłumaczyć, a jednocześnie dorzucić do tego ki...
-
Czas, który wszyscy tu przeżywamy od grubo ponad dwóch już miesięcy niestety nie ułatwia mi też zajmowania się sobą, a przy okazji ...