sobota, 25 marca 2017

Casting na nowego naczelnego "Newsweeka", czyli o repolonizacji Łukasza Warzechy

Znów przed nami piękny weekend, a zatem cieszmy się Bożym Dziełem, a ja przy okazji polecam swój najnowszy felieton w „Warszawskiej Gazecie”. Serdecznie zachęcam do czytania całości numeru. Od wczoraj w kioskach.

      Powiem uczciwie, że od pierwszej chwili, kiedy to Niemcy ze Springera w roku 2003 zaczęli się instalować w Polsce z dziennikiem „Fakt”, na jego naczelnego wzięli sobie Grzegorza Jankowskiego, a następnie zaczęli w sposób wręcz bezczelnie otwarty robić kampanię wyborczą PiS-owi, czułem że za tym muszą stać jakieś wyjątkowo ciemne interesy na poziomie zbliżonym do wcześniejszej akcji ostatecznej anihilacji SLD. Moich podejrzeń nie osłabiły ani dochodzące do mnie informacje, że Jankowski to patriota, jakiego Polska nie widziała, że czołowym felietonistą dziennika został Łukasz Warzecha i że dla niemieckiego właściciela tytułu walka o zwycięstwo PiS-u stanowi cel równie pierwszorzędny, jak codzienne wyszukiwanie kolejnych okrwawionych ciał, które będzie można dać na okładkę i dobrze sprzedać. Ową nieufność tym łatwiej sobie ceniłem, im częściej obserwowałem sposób, w jaki Niemcy dbają o pozostałą część rynku, organizując przeciwko Polsce oddziały, które ostatecznie zmiotą ze sceny wszystko, co się rusza i próbuje mówić po polsku. To wtedy też mój stosunek do takich twarzy Springera jak Warzecha, Karnowski, Gmyz, Mistewicz, czy Majewski, uzyskał postać, jakiej się trzymam do dziś.
      Prawda bowiem jest taka, że bez względu na to, czy oni tkwili tam przez całe lata wierząc, że służą polskiej sprawie, czy świadomie realizowali pewien plan, który dziś już jest chyba jasny dla wszystkich, oni dziś nie mają prawa wypowiadać się na temat wolności mediów, oraz etyki dziennikarskiej. A o mojej racji doskonale świadczy to, co się wyprawia już nie tyle na poziomie tego nędznego, dziennikarskiego wyrobnictwa, co w skali znacznie poważniejszej, a więc wyznaczanej przez takich ludzi, jak były członek zarządu Springera, Jerzy Karwelis, czy – również dziś już były – naczelny „Forbesa”, Kazimierz Krupa. Otóż ja nie potrafię tolerować owej eksplozji rzekomego wzburzenia wobec prowadzonej przez Springera polityki. Kiedy bowiem słyszę, jak nie tylko Karnowscy, czy Gmyz, ale również ci, którzy swego czasu z pełnym zaangażowaniem współtworzyli długofalową politykę koncernu, próbują mi wmówić, jak to za ich czasów panowała słodka wolność i szacunek dla dziennikarskiej niezależności, to nie mam najmniejszych wątpliwości, że im się w głowach wszystko poodwracało dokładnie w tym samym momencie, kiedy ich odcięto od źródła często wręcz niepojętych dla normalnego człowieka nagród.
      Pozostaje na koniec rozwiązać jeszcze jedną zagadkę, tę mianowicie skąd nagle u nich, a szczególnie u Karwelisa i Krupy – pamiętajmy, że ludzi ze ścisłej springerowskiej nomenklatury – dzisiejsza aktywność. Otóż, jak donoszą zaprzyjaźnione jaskółki, Axel Springer jest już w pełni gotowy, by pozbyć się owych ton niepotrzebnego mu do niczego papieru, natomiast ci świetnie wiedzą, że zbliża się czas dzielenia budżetów. Mnie jednak najbardziej zachwyca lojalne milczenie Warzechy i Jankowskiego. Osobiście stawiam, że kolejnym naczelnym „Newsweeka” zrobi się któregoś z nich, natomiast czołowym felietonistą w miejsce Hołdysa wstawi się młodego Koterskiego, i tym samym nastąpi inauguracja IV RP.


Wszystkich zainteresowanych wymagającym czytelnictwem, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie jest wszystko, co komuś kto lubi sobie dobrze poczytać jest na dziś potrzebne.

4 komentarze:

  1. Ponieważ nie wiadomo dokładnie jak te budżety będą dzielone cicho wolą siedzieć wszyscy, z wyjątkiem Lisa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie jak będzie. Niestety. To mi przypomina 1989 rok i te wszechobecne zdjęcia z Wałęsą. Jak ja na nie nie mogłam spokojnie patrzeć, ten człowiek działał na mnie jak płachta na byka, nigdy wcześniej nie byłam na wyborach, poszłam i do dziś czuję niesmak (tak). Tak mi się skojarzyło, bo to, o czym Pan dziś napisał mocno przypomina mi moje wrażenia sprzed lat i nie jest mi z tym fajnie, ale przecież prawda jest najważniejsza, dzięki za poruszony, niestety zawsze aktualny temat, ale cóż, samo życie. A co do Lisa, on się już dawno sprzedał i musi brnąć dalej, nie ma odwrotu.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nieźle. Springer i teatrologia. Bardzo dobry tekst i ważny trop. A jeśli chodzi o Jacka Karnowskiego to w takim razie mgrsterka u Staniszkis i praca w sekcji polskiej BBC też ma coś z tym wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przeczytał Pan uważnie listu Karwelisa, doświadczonego wydawcy, którego znam osobiście od 20 lat. Ten list jest bardziej krytyką stylu zarządzania firmą niż rzekomego dyktowania dziennikarzom, co mają pisać. W tej chwili nikt nie musi niczego "dyktować" dziennikarzom Springera, bo tam już nie ma dziennikarzy. Wszystkich pozbyto się w latach 2010-2012 (mniej więcej). Została w większości druga liga, czyli gówniarze byle jak przyuczeni do zawodu. Do mniej więcej 2010 roku polski Springer był normalnym wydawnictwem, wydającym normalne gazety (w całej rozciągłości to potwierdzam wbrew Pana ironicznym komentarzom - pracowałem w Axlu jako dziennikarz w latach 2007-2012, w dwutygodniku "Komputer świat"), obecnie jest tylko atrapą wydawnictwa wydającą atrapy gazet. I o tym napisał Karwelis.
    Dlatego listu Dekana nie należy traktować literalnie jako "instrukcji", a raczej jak opis stanu ducha ludzi pracujących w RASP. W tej chwili RASP jest rodzajem sekty, tak jak większość wielkich korporacji. I to jest problem, a nie suflowanie jakichś narracji politycznych. Problem dlatego, że tzw. repolonizacja nic nie zmieni - członkowie sekty będą już zawsze stosować jej zasady. To są tępe roboty dobrane według posłuszeństwa. Zideologizowane maszyny piszące nędzne, ale słuszne teksty. W dodatku (znam ich!) uważają się za prometeuszy wyciągających ciemny polski lud z bagna religijnej i nacjonalistycznej ciemnoty. Nie znam sytuacji w innych wydawnictwach z kapitałem niemieckim, ale sądząc po poziomie ich wydawnictw tak jest wszędzie. Żeby zrepolonizować polski rynek prasowy nie wystarczy zastąpić Springera Szpryngierem. Trzeba by przede wszystkim dokonać weryfikacji dziennikarzy, co jest praktycznie niemożliwe. W Polsce nie ma już swobodnej felietonistyki, całkowicie uschła sztuka polemiki prasowej, dziennikarze to urzędnicy siedzący przy komputerach i często sami łamiący swoje teksty (sic!). Tak więc szermowanie hasłem "repolonizacji" jest tylko wyciąganiem szabelki, ale tępej. 50-latkowie plus nie zrobią wszystkich gazet w Polsce. Poniżej 50-latków jest przepaść. Wolnego rynku prasowego w Polsce nie da się już odbudować. Można tylko próbować zastąpić jedną narrację inną, czyli przekonwertować sekciarzy. Good luck! :)
    P.S Aby głębiej zaargumentowac to, co napisałem, musiałbym odwołać się do historii 20-letniego przejmowania wydawnictw polskich przez kapitał niemiecki, którą doskonale znam, bo pracowałem w prasie od 1991 roku. Ale wtedy ten komentarz przekroczyłby ramy tekstu, którego dotyczy :) Być może kiedyś ktoś napisze o tym książkę, zatytułowałbym ją: "Jak strach przed komunistami doprowadził do upadku polskiego dziennikarstwa". Zastępowanie doświadczonych, ale umoczonych w PRL dziennikarzy coraz głupszymi szczeniakami zemściło się po latach listem Dekana.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...