środa, 15 lutego 2017

Foxcatcher, czyli wyprawa na dziewiąty krąg

    Ponieważ znów się muszę oddać w opiekę służby zdrowia i nie zdążę napisać już nic nowego, chciałbym wszystkich namówić do kupowania mojej książki o 39 wyprawach na dziewiąty krąg, i przyszło mi do głowy, by na zachętę przedstawić jeden z jej rozdziałów. Bardzo proszę: Foxcatcher.


      W latach 30 XX wieku wybitny amerykański dziennikarz Ferdinand Lundberg, analizując publicznie dostępne informacje podatkowe, dokonał bardzo dokładnych wyliczeń i stwierdził, że „Całe Stany Zjednoczone pozostają w rękach sześćdziesięciu najbogatszych i dziewięćdziesięciu, nieco mniej zamożnych, rodzin. Rodziny te, tworząc bardzo ściśle określoną hierarchię, stanowią samo centrum współczesnej przemysłowej oligarchii. Oligarchia owa bardzo dyskretnie tworzy jedyny realny, absolutystyczny i plutokratyczny rząd, który de facto jest jedynym realnym, choć nieformalnym, niewidzialnym, pozostającym w nieustannym cieniu, rządem Stanów Zjednoczonych. Jest to władza pieniądza w budowanej na dolarze demokracji”.
      W opublikowanym przez Lundberga zestawieniu, na pierwszych miejscach znajdowali się oczywiście przede wszystkim Rockefellerowie, Morganowie, Fordowie, czy rodzina Vanderbilt, jednak już na dziewiąte miejsce awansowała słynna francuska dynastia du Pont. Kiedy jednak trzydzieści lat później Ferdinand Lundberg powtórzył swoje badania, nazwisko du Pont było już na miejscu pierwszym. Dziś oczywiście, w znacznym stopniu z przyczyn, którymi zajmiemy się w dalszej części naszej opowieści, du Pontowie mocno się na owej liście obsunęli i zajmują dopiero miejsce 13, nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia ze zjawiskiem w tym świecie absolutnie wybitnym. Wystarczy może powiedzieć, że bez du Pontów i ich najróżniejszych interesów nie mielibyśmy ani nylonu, ani lycry, ani kevlaru, czy wreszcie teflonu, bez którego oczywiście z kolei nie byłoby mowy o podróżach kosmicznych.
       Dziś szacuje się, że na całym świecie żyje niemal 4 tysiące du Pontów, którzy dzielą między siebie ów wielomiliardowy majątek, jednak na początku XIX wieku był to zaledwie niejaki Pierre Samuel du Pont de Nemours, syn paryskiego zegarmistrza, a sam w pewnym momencie życia osobisty sekretarz króla Stanisława Poniatowskiego, a później wieloletni sekretarz Komisji Edukacji Narodowej, który wraz ze swoimi synami, Victorem Marie du Pont i Éleuthèrem Irénée du Pont, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, i tam, korzystając ze zgromadzonych dzięki bardzo poważnym rodzinnym koneksjom środków, stworzył potężną korporację o nazwie E. I. du Pont de Nemours & Co., zajmującą się produkcją czarnego prochu strzelniczego. Dzięki bardzo korzystnemu położeniu, interes mógł się rozwijać szybko i bez niepotrzebnych zgrzytów. Z jednej strony, pochodząca z rzeki Brandywine woda dostarczała potrzebnej do obsługi maszyn energii, a z drugiej, obfitość drewna, głównie wierzbowego, pozwalała uzyskiwać dowolne ilości węgla drzewnego, potrzebnego do produkcji. Bliskość z kolei potężnej Delaware River pozwalała na bardzo wygodną dostawę innego, niezbędnego do produkcji prochu towaru, w postaci siarki i saletry. Również ze znajdujących się w pobliżu kamieniołomów można było czerpać do woli materiały budowlane.
      W bardzo niedługim czasie korporacja DuPont stała się największym na świecie producentem czarnego prochu i do dnia dzisiejszego szacuje się, że do 10 procent populacji Delaware zatrudniona jest w firmach należących do rodziny. Podobnie jak to ma miejsce w przypadku rodziny Rotschildów, biznesowo-rodzinna polityka du Pontów przez stulecia kładła mocny nacisk na to, by małżeństwa były zawierane wśród członków rodziny i w ten sposób została zachowana podstawowa rodzinna własność.
       Poczynając od Williama du Pont juniora oraz jego siostry Marion du Pont Scott, wielu kolejnych członków rodziny angażuje się w hodowlę koni wyścigowych, jak również budowę torów wyścigowych, oraz organizowanie słynnych nie tylko w Stanach Zjednoczonych wyścigów.
      Mimo jednak tego wszystkiego, jak również niezależnie zupełnie od wielu innych, nie wspomnianych tu produktach wytwarzanych przez rodzinne firmy, potęga dynastii być może albo rozpłynęłaby się skutecznie pośród innych, wcale nie mniej interesujących historii nie tylko amerykańskiego biznesu, albo opisywana by była z należną jej powagą, gdyby nie człowiek nazwiskiem John Eleuthère du Pont, najmłodszy syn Williama juniora i Jean Liseter Austin du Pont. Urodzony 22 listopada 1938 roku w Filadelfii, jako jeden z dziedziców potężnej rodzinnej fortuny, du Pont od najmłodszych lat cieszył się bardzo szczęśliwym życiem w potężnej rodzinnej posiadłości w Newton Square w Pensylwanii. To że z powodu rozwodu rodziców wychowywany był głównie przez matkę, a towarzyskie relacje utrzymywał niemal wyłącznie z zatrudnianą przez nią służbą, nie przeszkodziło mu jednak w tym, by przez całe swoje dalsze życie realizować się w tak różnych dziedzinach życia, że w pewnym momencie był przez wielu traktowany, jako postać wręcz ekscentryczna.
     W kolejnych latach swojego życia, długie okresy spędzał na przyrodniczych eskapadach na Filipiny, na wyspy Samoa, Fidżi, czy ku wielu innym egzotycznym miejscom, gdzie zajmował się obserwowaniem ptaków. Jak głosi popularna wieść, osobiście odkrył ponad dwadzieścia nieznanych dotychczas ich gatunków. Do końca życia przedstawiał się, jak filantrop, amerykański patriota, ornitolog, konchiolog i filatelista. Tu też zresztą zanotował pewne sukcesy. Na filatelistycznej aukcji w roku 1980 za niemal milion dolarów wylicytował anonimowo uważany za najdroższy na świecie znaczek, tak zwany „1c black on magenta” z Gujany Brytyjskiej z roku 1856,  który już po jego śmierci, 17 czerwca 2014 roku, został sprzedany na aukcji Sotheby’s w  Nowym Jorku  za 9,5 miliona dolarów. Zgodnie z wolą du Ponta – wielokrotnie i bez sukcesu podważaną przez członków rodziny – wyrażoną w spisanym przez niego testamencie, 20 procent wartości znaczka zostało przeznaczone na założoną przez niego tak zwaną Eurasian Pacific Wildlife Foundation, natomiast 80 procent otrzymała rodzina bułgarskiego mistrza zapaśniczego Walentina Jordanowa Dimitrowa.
       I tu dochodzimy do, z jednej strony, być może największej pasji, jaką żył du Pont, a z drugiej, jego przekleństwa, czyli sportu, jednak zanim tu pozostaniemy na dobre, wspomnijmy może jeszcze być może bardzo istotny fakt, że w roku 1983, w wieku 45 lat, du Pont ożenił się z 29-letnią Gale Wenk. Para mieszkała razem przez około pół roku, a po kolejnych czterech miesiącach du Point wniósł sprawę o rozwód. Wenk złożyła sprawę przeciwko du Pontowi o 5 milionów dolarów, twierdząc, że ten mierzył do niej z rewolweru i próbował ją wepchnąć do ognia w kominku. Czy te pieniądze dostała, czy nie, źródła nie informują, nam wystarczy natomiast wiedzieć, że para rozwód otrzymała, a du Pont swoją paromiesięczną żonę ze swojego, szacowanego wówczas na około 200 milionów dolarów majątku, wydziedziczył.
         A zatem, sport. Zapewne dzięki oczywistym i zapewne bardzo szczerym zainteresowaniom, ale pewnie przede wszystkim jednak swoim pieniądzom, mógł sobie du Pont pozwolić na to, by trenować z olimpijczykami w kalifornijskim Santa Clara Swim Club. W roku 1965 ukończył wprawdzie uniwersyteckie studia w zakresie biologii morza, jednak niemal natychmiast, zamiast wyruszyć na kolejną wyprawę, postanowił trenować, oczywiście na poziomie mistrzowskim, pięciobój nowoczesny. Z nadzieją na to, że dzięki odpowiednim talentom i pracy, w roku 1968 trafi do narodowej drużyny olimpijskiej, brał udział w kilku zawodach, jednak bez powodzenia. W roku 1972 otworzył ufundowane przez siebie Muzeum Historii Naturalnej stanu Delaware i ogłosił się jego dyrektorem. Napisał i wydał również w owym czasie cztery książki o ptakach.
      W roku 1986 sportowe zainteresowania du Pont skierował na wyczynowe zapasy do tego stopnia, że na swoim macierzystym University Villanova, gdzie wcześniej uzyskał doktorat z nauk przyrodniczych, osobiście ufundował program treningowy dla zapaśników i licząc bardzo na to, że zostanie pierwszym trenerem, wybudował specjalny ośrodek sportowy. Po dwóch latach, mimo braku oczekiwanych wyników i stojąc pod zarzutem seksualnego molestowania zawodników, niewzruszony porażką, na swojej rodzinnej posiadłości zbudował kolejny, tym razem już światowej klasy, ośrodek, o nazwie Foxcatcher National Training Center do którego ściągnął najwybitniejszych w kraju mistrzów dyscypliny, po śmierci matki, która zgodnie z rodzinną tradycją w innej części posiadłości oddawała się pasji jeździeckiej, zmienił nazwę ośrodka na Foxcatcher Farm, a zapaśniczą drużynę, którą traktował najwidoczniej, jak jego mama i tata swoje konie, obdarzył po słynnej stadninie swojego ojca oficjalną nazwą „Team Foxcatcher”.
     Poza zapasami, du Pont sponsorował pływanie, strzelanie, biegi, oraz oczywiście pięciobój nowoczesny.  Sam też nadal starał się uprawiać sport I w wieku lat 55 wystartował w zapaśniczych mistrzostwach świata dla weteranów, powtarzając ów wyczyn w kolejnych latach w Toronto, w Rzymie i w Sofii.
      Obok centrum treningowego dla zapaśników, du Pont uruchomił dodatkowy ośrodek pływacki, sponsorując na owych terenach różnego rodzaju sportowe zawody. W pewnym momencie do swojego ośrodka sprowadził aktualnego złotego medalistę olimpijskiego, oraz dwukrotnego mistrza świata w stylu wolnym, Marka Schultza, a po pewnym czasie, po wielu nieskutecznych namowach i coraz to wyższych ofertach finansowych, również jego brata Davida, również mistrza olimpijskiego, siedmiokrotnego medalistę, oraz wybitnego trenera, z żoną i z dziećmi.
       Po śmierci matki, wedle relacji świadków, du Pont zaczął wykazywać coraz bardziej jednoznaczne objawy szaleństwa. Twierdził, że ściany domu zamieszkują duchy zmarłych, a podczas kolejnych zawodów zapaśniczych żądał, by go przedstawiano, jako Dalai Lamę.
       26 stycznia 1996 na podjeździe swojej posiadłości du Pont zastrzelił człowieka, który od kilku lat trenował jego drużynę, Dave’a Schultza. Do dziś nie wiadomo, ani co nim kierowało, ani co miał wówczas w głowie, a ludzie, którzy go znali, bez wyjątku twierdzą, że to co się stało, jest całkowicie niezrozumiałe, a w przypadku kogoś takiego jak de Pont wręcz nieprawdopodobne. Faktem jest jednak, że tego dnia, w obecności żony Schultza, oraz szefa swojej ochrony, towarzyszącego w czasie zabójstwa du Pontowi, ten bez ostrzeżenia oddał w kierunku Schultza trzy strzały, zabijając go na miejscu.
     Po zamordowaniu Schultza du Pont zamknął się w swojej posiadłości, przez dwa dni negocjując z policją, by ostatecznie zostać aresztowanym. We wrześniu 1996 roku stwierdzono, że du Pont nie jest w stanie odpowiadać za swoje czyny, a tym samym, jeśli może stawać przed sądem, to wyłącznie po to, by jego sprawy były decydowane za niego. Ostatecznie stwierdzono u niego psychiczną chorobę i skierowano go na przymusowy pobyt w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym.
      Podczas procesu, jeden z wyznaczonych przez obronę ekspertów stwierdził, że du Pont był przekonany, że Schultz tworzył część światowego spisku, mającego na celu zabójstwo du Ponta. Obrona wnosiła o uniewinnienie du Ponta ze względu na chorobę psychiczną, sąd w Pensylwani jednak, kierując się prawem stanowym, wniosek odrzucił, uznając du Ponta winnym zabójstwa trzeciego stopnia… uwalniając go jednocześnie od kary ze względu na niepoczytalność.
     Ostatecznie, du Pont został skazany na od 13 do 30 lat pobytu w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym, a wdowa po Schultzu otrzymała odszkodowanie w nieujawnionej wysokości za niesprawiedliwy wyrok, jednak, jak podała prasa, rzecz dotyczy jakichś 35 milionów dolarów.
     Obrona du Ponta kilkukrotnie zgłaszała wnioski o warunkowe zwolnienie, jednak za każdym razem bez rezultatu. Sprawa została uznana za na tyle ważną, że w pewnym momencie zajął się nią Sąd Najwyższy, który jednak podtrzymał decyzję niższych instancji.
      Gdyby los sprawił, że John du Pont przeżyłby pobyt w zamknięciu, można by było się spodziewać, że w roku 2026, w wieku 87 lat wyszedłby na wolność i przynajmniej mógłby kolekcjonować znaczki. Niestety 9 grudnia 2010 roku zmarł z powodu tak zwanej „przewlekłej obturacyjnej choroby płuc”.


      Zgodnie ze swoim życzeniem, został pochowany w swoim czerwonym zapaśniczym stroju. Podobno do końca życia kupował znaczki, jednak władze zakładu nie pozwalały mu na nie choćby rzucić okiem.





10 komentarzy:

  1. Ciekawe tylko, czy do wielkich pieniędzy dochodzą wyłącznie psychopaci, czy od wielkich pieniędzy się wariuje. Badań, o ile wiem, nikt nie robił.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Jarosław Zolopa
    Myślę, że jest raz tak, raz tak. Trochę też o tym jest ta moja książka. Czytałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie. Ale przeczytam jak pensja przyjdzie ;) A czy jest tam o kimś, kto ani nie był psychopatą wyjściowo, ani nie zwariował?

      Usuń
    2. Już za mnie odpowiedziała Nadzieja. To masz głupio z tą pensją, bo zakładając, że z każdej będziesz zamawiał jedną książkę, to Ci to zajmie 7 miesięcy.

      Usuń
  3. Eee, nie. Po prostu zamawiam kilka naraz, wtedy wysyłka tylko raz kosztuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Swoją drogą, czemu Ty tak dziwnie oznaczasz swoje komentarze? Tam gdzie ma być nazwa wpisuj może nazwę, a nie fragmenty komentarza. Nawet jeśli zdecydowałeś się na to głupie o. Taka prośba. Czy można?

      Usuń
  5. @o
    Widziałem. Bardzo dobry film.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...