piątek, 30 maja 2008

Pamelo żegnaj, czyli początek szczęśliwego końca polityki wirtualnej

Platforma, według ostatnich kilku sondaży, a zwłaszcza według wczorajszej Rzepy – zjeżdża. Ponieważ nie mam ochoty ukrywać swoich poglądów i wyborów i, jak to namiętnie czyni wielu moich kolegów z Salonu, udawać, że jestem po europejsku neutralny, powiem tu z dumą, że wiadomości te mnie cieszą.
Cieszy mnie to, że Platforma zjeżdża, po pierwsze dlatego, bo z doświadczenia wiem, że jak się zacznie schodzić, to się już nie przestaje. Po prostu. Są to zjawiska socjologiczne i inaczej nie bywa. Demokracji, skoro już jest, nie da się oszukać. Więc jest mi miło.
rugi powód, dla którego jest mi przyjemnie, to to, że, choć mam już swoje lata i wiele przeżyłem i wiele idiotyzmów widziałem, to widok Tuska skubiącego swoje palce u rąk, bawiącego się nimi, układającego ręce w ten sposób i w inny sposób i kolejny jeszcze sposób, a wszystko dlatego, że jakiś specjalista od wizerunku powiedział mu, że, jeśli będzie miętosił palce, to głupia publiczność uzna, że byłby z niego dobry prezydent – więc widok ten jest mi tak nieprzyjemny, a jednocześnie cały pomysł tak niewyobrażalnie, jeśli nie głupi, to niezrozumiały, że, w moim głębokim przekonaniu, im bliżej do końca tej szopki, tym lepiej dla wszystkich. Również dla tych opętanych.
Ponadto, jeśli już mam ciągnąć swoją ideową deklarację dalej, uważam, że zarówno pan Premier, jak i wszyscy jego ministrowie i współpracownicy, stanowią idealny wyjątek od zasady, w którą niezmiennie od wielu lat wierzę, a mianowicie tego, że politycy polscy są generalnie niezwykle, ale to niezwykle zdolni. Pisałem już o tym w jednym z moich poprzednich wpisów, gdzie przedstawiłem opinię, że każdy, najbardziej prowincjonalny i tępy polityk i tak jest o niebo zdolniejszy i bardziej kompetentny w swojej dziedzinie, niż większość dziennikarzy.
Więc, jeśli idzie o ten fragment mojej filozofii, mam tu pewien kłopot. Mianowicie to moje święte przekonanie zakłóca jeden nieprzyjemny skrzek. Istnieje bowiem w naszym pięknym Kraju pewna drobna grupa polityków, którzy stanowią wyjątek od reguły.
Żeby zilustrować moją myśl najlepiej, musiałbym odnaleźć pewne zdjęcie z przed lat, a ponieważ nie mam na to dobrego sposobu, muszę tę scenę opisać. Kiedy po raz jedyny w ich nędznej historii, ludziom Unii Wolności – wówczas Unii Demokratycznej – udało się na chwilę zdobyć władzę, a premierem została Hanna Suchocka, głównym ministrem został Jan Rokita, a Porozumienie Centrum udało się – wówczas wydawało się niektórym, że na zawsze – wymiksować, zobaczyłem takie ujęcie w telewizorze: stoi ta banda głupkowato szczęśliwych obywateli przed telewizyjną kamerą i tak się wszyscy wiercą i ustawiają, zupełnie jak wiejskie dzieci do wspólnego zdjęcia pod Pałacem Kultury podczas pierwszej szkolnej wycieczki do dużego miasta.
Oni nie byli szczęśliwi, nie byli dumni. Byli tylko podnieceni.
Pomyślałem wówczas: Boże! Cóż to za ludzie? Przecież oni w ogóle nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Oni myślą, że polityka, to przedłużenie ich towarzyskich wieczorów i wypadów do kawiarni, czy do teatru. Oni są, jak małe dzieci, które jutro mają po raz pierwszy jechać pociągiem.
Więc mówiąc o tym wstydliwym wyjątku wśród polskich polityków, mam na myśli oczywiście byłych działaczy Unii Wolności i wszystkich jej wcześniejszych i późniejszych reinkarnacji, no i oczywiście o aktualnie nam miłościwie panujących ministra Grada, posła Karpiniuka, posłanki Pitery i całej reszty tego niecodziennego towarzystwa.
Dla mnie, ci państwo robią wrażenie tak nieprawdopodobnie przypadkowej, kompletnie szarej zbieraniny, która znalazła się w tym właśnie miejscu tylko dlatego, że kolega kiedyś poprosił i tak już jakoś zostało, że gdyby trzeba ich było narysować, to rysunek mógłby wykonać ktokolwiek wyposażony w ołówek bez gumki. I każdy mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że owszem – podobny.
Chodzi mi o to, że każdy dowolny polityk, czy to Suski, czy Karski, czy Olejniczak, czy nawet Sawicki z PSL-u, nie mówiąc już o pośle Martyniuku od komunistów, mają w sobie to coś, co pozwala powiedzieć, że to akurat co oni robią, robią umiejętnie i z jakimś tam talentem.
Poseł Chlebowski... Jezus Maria! Przecież to nie jest już nawet żart!
Więc to wszystko stanowi bardzo dobry powód, żebym miał dobre myśli na najbliższe tygodnie i miesiące.
Niestety jest jedna rzecz, związana bardzo ściśle z tym, o czym napisałem wyżej, ale już nie tak miła. Otóż, wszystko na to wskazuje, że im bardziej Platforma będzie się obsuwać, tym częściej i więcej będziemy mieli takiej nędznej szarpaniny, jaka stała się udziałem całego narodu w związku z wczorajszą akcją Gazety Wyborczej i chyba którejś z agorowych, czy przy-agorowych stacji radiowych.
Im gorzej Donald Tusk i jego rzeczniczka (tak na marginesie, czy ktoś zwrócił uwagę na to, jak ona jest straszliwie pod każdym względem beznadziejna?) będą spali, tym więcej prokuratura będzie prowadziła postępowań w rodzaju CBA-FBI.
Im bardziej socjologiczne słupki będą znosiły tę nieudaczną zbieraninę z politycznej sceny, tym częściej reżimowe media będą organizowały najróżniejsze sensacje, tylko po to, żeby jeszcze przez kolejny dzień można było tworzyć wrażenie, że realizuje się jakaś idea, i żeby premier Tusk mógł po raz siedemdziesiąty czwarty powiedzieć, że on nic nie sugeruje, ale jeśli coś tam się okaże, to oczywiście on będzie bezwzględny i stanowczy.
I to oczywiście nie jest dobra wiadomość.
Bo każdy nowy dzień, w którym to kłamstwo, tak niesłychanie szpetne i bezczelne, w postaci histerycznego śmiechu Julii Pitery, roztrzęsionego głosu minister Kopacz, wieśniackiego szpanu a la Ken, posła Nowaka, powykręcanych, jak u tych biednych, nerwowo rozbitych pacjentów szpitali psychiatrycznych, palców premiera Tuska – całe to kłamstwo będzie nam towarzyszyć, będzie dniem absolutnie straconym.
Ktoś – nie wiem kto – niektórzy mówią, że masoneria i wynajęci przez nią spece od wizerunku, stworzyli niemiłosiernie tandetny teatr pod nazwą Ekipa. Wyszykowali, ulepili, ubrali, kazali się ruszać i mówić, dodali kolorów bandzie kukiełek.
A ponieważ w dobie komputerów i całej tej chorej techniki, specjalistom od zbiorowej kreacji udało się już z sukcesem wykreować absolutnie sztuczną rzeczywistość, ze sztucznymi ludźmi i ze sztucznymi emocjami, nie mieli też większych kłopotów z wpuszczeniem do naszego powietrza tego czegoś i stworzeniem wrażenia, tu na tej ziemi, że oto wokół nas dzieje się coś realnego.
Więc te jeszcze, parę może nawet, miesięcy, trzeba będzie przecierpieć.
Na szczęście, już niedługo.
Viva la Vida! Precz ze światem wirtualnym!
Niech żyje Polska!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...