poniedziałek, 5 maja 2008

Zszargana reputacja, czyli ruską pałą po oczach

W ciągu minionego majowego weekendu, dzięki umysłowej pracy moich dwóch kolegów blogowiczów, Starego i Galopującego Majora, piramida zakłamania pokazała swój pazur również tu w Salonie24.
Poszło o PiS, PiS-owską telewizję i PiS-owską kolaborację z niedobitkami komuny. Stary, swój wpis zatytułowany “Reputacja”, rozpoczyna zdaniem krótkim, mocnym i dźwięcznym, jak dzwon: “Stało się”. Galopujący Major również uderza mocno: “Ojczyzna”, “fachowe kadry”, “poprzedni system”.
Nie będę tu dokładniej opisywał ani przedmiotu troski naszych dwóch analityków, ani też kształtu i urody wspomnianej troski, bo pewnie kto chciał, to przeczytał, a poza tym nie to jest najważniejsze, co piszą i o czym piszą Stary i Major.
To, o czym ci dwaj specjaliści od wylewania piany piszą, może nawet nie być prawdą. Informacja jest zaczerpnięta z Newsweeka, więc może być różnie. Ale, jak mówię, to nie ważne. To co się liczy, to wspomniane zakłamanie.
Chodzi o to, że już na samym początku III RP, a niektórzy mówią, że znacznie wcześniej, część naszej sceny politycznej została zagospodarowana przez niezwykle wpływową i potężną grupę polityków-wizjonerów, których główną filozofią i głównym celem było tzw. “historyczne porozumienie”. Pierwszym hasłem pionierów tej idei było ”dość swarów, dość kłótni – wszyscy budujemy nową Polskę”.
To na początku tego dziwnego procesu, który miał nas – Polaków – ucywilizować i wprowadzić do Europy, powstały tak piękne, historyczne już pojęcia, jak “jaskiniowy antykomunizm”, “zoologiczny patriotyzm” “spirala nienawiści”, “podłość”. To wtedy też dowiedzieliśmy się, kto jest “człowiekiem honoru”, a kto “zieje nienawiścią”, kto jest “spocony”, a kto “potrafi pięknie wybaczać”. To wtedy też powiedziano nam, że “od Generała” trzeba się “odpieprzyć”. I to nie były tylko słowa. To była cała, jak mówię, filozofia i ta filozofia stworzyła historię.
Jeśli więc dziś mój salonowy kolega Stary, trąbi na trwogę swoim “stało się”, to ja bym go chętnie uspokoił. To, co mu się wydaje, że właśnie się stało – stało się już dużo wcześniej i jeśli kogoś to kiedykolwiek martwiło, to akurat ani jego, ani jego politycznych faworytów.
Stało się, jak Michnik uciekał po krzakach przed telewizyjną kamerą, żeby spokojnie pójść na wódę z Jerzym Urbanem; stało się, gdy zjednoczone siły “solidarnościowe” wraz z bandą komunistycznych agentów niszczyły rząd Olszewskiego; stało się, jak prezydent Wałęsa postanowił “wzmacniać lewą nogę”, bo “czerwone pająki” gdzieś mu się nagle zapodziały.
Stało się też całkiem niedawno, jesienią zeszłego roku, gdy Platforma Obywatelska boki zrywała tak, że aż się sala sejmowa trzęsła, z każdym – bolszewikiem, Lepperem, Kaczmarkiem, nawet z Giertychem – byle tylko się pośmiać z Kaczorów. To nie był sojusz? To było może tylko lokalne porozumienie?
Najpierw się “stało”, a potem to już tylko “działo”. I działo się, gdy przez 15 lat polityka historyczna prowadzona przez tych, którzy zostali do tego wyznaczeni w prasie, w telewizji i we wszelkiej dostępnej publicznej domenie, miała tylko jeden cel – realizować pierwotną ideę “porozumienia ponad podziałami”. I jedyni, którzy sytuację tę przez wszystkie te lata kontestowali, to ci, z których Galopujący Major dziś szydzi, że “poświęcają się dla dobra Ojczyzny”.
I oczywiście mógłbym Majora spytać, kto jego zdaniem, bardziej się zasłużył dla Ojczyzny, którą Major Galopujący ni stąd ni z owąd postanowił pisać z dużej litery – dziś Kaczory, czy wczoraj Adam Michnik.
ógłbym zwrócić się do Starego i poprosić go o próbę oceny: kto, dla niego, jest piękniejszy – Jerzy Urban, kolega Michnika, Adam Michnik, kolega Jaruzelskiegi i Kiszczaka, czy Gadzinowski, kolega Kaczyńskiego?
Mógłbym ich obu troszkę popytać o to, jak się miewała ich wrażliwość, gdy słyszeli takie nazwiska, jak Janusz Onyszkiewicz czy Jan Lityński, wymieniane jednym tchem obok nazwiska ich wówczas nowego partyjnego kolegi Gadzinowskiego?
Nie będzie jednak żadnych pytań. Nie będzie dlatego, bo odpowiedzi już znam i wiem, że są tak samo pokrętne, jak myśli ich autorów. Nie będzie pytań też dlatego, że odpowiedzi nikomu nie są do niczego potrzebne.
To, co się liczy to to, że od tych osiemnastu już lat, na czele całej potężnej machiny propagandowej stoją ludzie, którzy do perfekcji wypracowali jedną stałą metodę niszczenia przeciwnika. Metodę w gruncie rzeczy, jak to mówią niektórzy strasznie “wieśniacką”, ale którą ja wolę nazywać “ruską”. Metodę polegającą, mówiąc najogólniej, na waleniu przeciwnika pałą w łeb. Tym razem, rolę pały pełni tak zwana “zszargana reputacja”; reputacja, o której z tak dzielnym zaangażowaniem opowiedział nam Stary.
Do czasu jak przeciwnik stał twardo i nieugięcie przeciwko wszelkiej współpracy z bolszewią, to dumni nauczyciele Starego i Majora wyszydzali archaiczność myślenia niepodległościowego, wraz ze wspomnianą bolszewią, wznosili toasty za każdą pojedynczą porażkę “naiwniaków” z obozu patriotycznego.
W momencie jednak, gdy naiwniacy postanowili wreszcie wyrosnąć z tej swojej dziecięcej naiwności i, żeby ostatecznie, wśród pijackiego rechotu, nie zatonąć, jednak wzięli udział w tej – owszem – bardzo brudnej grze i ją wygrali, to podnosi się zgiełk, bo “reputacja”, bo “stało się”, bo “Ojczyzna” i bo “poprzedni system”.
W tej sytuacji, jak mówię, nie mam żadnych pytań ani do Starego, ani do Majora Galopującego, ani do nikogo z Was – świeżo uwrażliwionych patriotów.
Zamiast pytań, mam prośbę – zamknijcie się wreszcie. To zupełnie wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...