czwartek, 1 maja 2008

O eleganckim galopowaniu, czyli uczył Marcin Marcina

Przede mną, na stronie głównej Salonu, wpis Galopującego Majora – po przejściu do Onetu Azraela, ostatniej prawdziwie kultowej postaci Salonu. Tym razem jednak nie o tępych Polakach, nie o pazernym Kościele, nie o chorych z nienawiści pisiakach. Dziś, o języku debaty i o deficycie elegancji.
Major Galopujący (czyż tak nie brzmi lepiej) pisze tak:
“Fetyszyzowana rozmowa w Internecie przebiega wedle pewnych schematów, standardów, siłą jej rzadko jest erudycja, czy też urok osobisty, częściej chamstwo i typowe blagierstwo. W rozmowie nie używa się argumentów tylko standardowych erstycznych sztuczek zwanych przeze mnie cepami, bo tak jak cepami, tak i owymi sztuczkami macha się w sieci na blogach." (wszystkie cytaty z zachowaniem pisowni oryginalnej)
Major Galopujący, przystępując do misji przekazania ordynarnym uczestnikom Salonu nauki na temat “erudycji, czy też uroku osobistego”, kontynuuje wieloletnie już dzieło, zapoczątkowane jeszcze w początkach III RP przez tak wybitnych piewców kultury i szacunku dla drugiego człowieka, jak, zmarli już, mistrzowie gatunku, Andrzej Szczypiorski, czy Jacek Kuroń.
Ja pamiętam do dziś, jak kiedyś, właśnie w owych początkach, w telewizyjnym studio, pewien wrażliwy dziennikarz spytał Jacka Kuronia, dlaczego podał rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jacek Kuroń, człowiek z gruntu dobry i łagodny, odpowiedział bez namysłu, że od czasu, jak kiedyś podał rękę jednemu zbrodniarzowi hitlerowskiemu, z którym siedział w jednej celi – podaje już wszystkim. Więc i Kaczyńskiemu.
Więc, jak mówię, tradycja, która dziś determinuje postawę Majora Galopującego, jest barwna i mocna. No i nie ginie.
co mi chodzi? Ponieważ Major Galopujący ubolewał nad językiem i treścią, a ja miałem podejrzenia, że to jego ubolewanie jest marnego pochodzenia, nawet nie przejrzałem kilku jego wpisów w Salonie, lecz zaledwie jeden – ostatni.
Oto wybrane fragmenty słów pana Majora:
“Za każdym razem gdy słyszę: katolik, odruchowo się łapie za portfel, tudzież nerwowo spoglądam przez ramię. A nuż bowiem jakiś sługa Boży zacznie mi swawolnie szeptać do ucha o śmierc w Wenecji."
“Zdaje sobie sprawę z tego ile bólu i cierpienia musi kosztować Artura Boruca dzień jego powszedni w Szkocji, skoro zdecydował się paradować w koszulce z Ojcem Świętym na Celtic Park.”
Co to za różnica czy arcybiskupem zostanie biskup walący wódę w Charkowie, biskup od afery prania brudnych pieniędzy, biskup kapuś czy wreszcie biskup macający ministrantów?”
“Nie chciałbym, żeby Maryla czy inna prawicowa hołota mi się tu pałętała na blogu.”
Właściwie niepotrzebnie cytowałem tylko fragmenty. Bo poza tym, co powyżej, nie ma już wiele więcej. Sam wpis jest bardzo malutki.
I oczywiście mógłbym teraz zwrócić się do Majora Galopującego z pytaniem, co by sobie pomyślał o mnie i o moim czysto ludzkim formacie, gdybym ja, w którymś miejscu na moim blogu napisał, że jak słyszę słowo "żyd", albo "muzułmanin", albo "metodysta", albo i "ateista", to łapię się za kieszeń, albo uciekam do pierwszej lepszej bramy?
Nie zapytam go o to, bo Major jest bardzo inteligentny i na pewno jakoś mi to wszystko ładnie wytłumaczy, a ja po prostu już go nie mogę słuchać.
Więc chciałbym tylko podzielić się kilkoma myślami i kilkoma podejrzeniami. Otóż, jak już wspomniałem, wpis, którego fragmenty tak pięknie zdobią tę internetową stroniczkę jest króciutki. Jak jednak wiele mówiący, prawda?
I jakież pytania prowokujący. Na przykład, bardzo chciałbym, zanim umrę, dowiedzieć się, jaki to typ mentalności stoi za tymi dziwnymi ludźmi, którzy od lat tworzą awangardę chamstwa, agresji, czy zwykłej nikczemności, a jednocześnie z tak niezwykłą zaciętością walczą o czystość debaty?
Co to za przedziwnie pokręcone intelekty każą mi biadolić nad moją rzekomą nieuczciwością i bić się w moją nędzną pierś skrywająca serce, podobno wypełnione czarną i brunatną nienawiścią, kiedy one same nie są w stanie poprowadzić jednej prostej dyskusji bez precyzyjnego pokazania, co sądzą o wszystkich, którzy myślą inaczej.
Od osiemnastu ponad lat, język publicznej debaty jest programowany przez super niegrzecznych intelektualistów i ich równie niegrzecznych uczniów z jednego, bardzo wpływowego kącika politycznej sceny.
A wszyscy pozostali uczestnicy tej debaty mają, nie dość, że znosić nieustanne podłości, to jeszcze wysłuchiwać regularnych nauk, na temat tego, co jest ładne, co sympatyczne, co merytoryczne, a co słuszne. A co nie.
Chciałbym kiedyś to zrozumieć. Boję się jednak, że wśród tylu niewyjaśnionych zagadek wszechświata, pozostaną i takie dziwolągi, jak Major Galopujący i jego kręte myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...