sobota, 17 maja 2008

Uberman i Szykuła, czyli Back to the Future

Młodsi użytkownicy Salonu24 mogą nie pamiętać. A wielu starszych mogło zapomnieć. Słusznie zresztą.
Ja niestety pamiętam te dwa nazwiska: Uberman i Szykuła. Marek Uberman i Bogusław Szykuła w okresie stanu wojennego i,w gruncie rzeczy, przez wszystkie najgorsze lata schyłkowego PRL-u, stanowili dziennikarska parę, przy której, jeśli idzie o poziom propagandowej agresji, przemocy i kłamstwa, Jerzy Urban mógł zdecydowanie liczyć na uniewinnienie.
W Urbanie bowiem zawsze była jakaś inteligencja i w pewnym sensie coś sympatycznego. Kiedy natomiast komunistyczna telewizja zapowiadała, że za chwilę pojawią się Uberman i Szykuła, wiadomo było, że będzie absolutnie najgorzej.
Od tego czasu, zawsze się zastanawiałem, dlaczego, ile razy antyobywatelska propaganda chce dokonać jakiegoś zamachu na ludzką wrażliwość, bierze do tej roboty dwóch umyślnych. Najpierw byli to Uberman i Szykuła, później Żakowski i Najsztub, Janicki i Władyka, jeszcze później Miecugow i Sianecki, ostatnio Sekielski i Morozowski. Może zasada jest taka, że jak cię chcą załatwić na zasadzie zlecenia, to robi się to tak, jak u Świadków Jehowy, albo u Mormonów – wysyła się dwóch, żeby się wzajemnie pilnowali.
Nieważne. To o czym chcę pisać, to to, że ostatnio pojawił się nowy tandem, myślę, że pod wieloma względami wyprzedzający wszystkich swoich poprzedników, mianowicie para dziennikarzy śledczych Dziennika: Michał Majewski i Paweł Reszka.
Pierwszy raz, jak zwróciłem uwagę na tych dziwnych mężów, to gdy jeszcze na samym początku panowania nowej oświeconej władzy miłości, pisząc o zbliżającym się nieuchronnie aresztowaniu i wsadzeniu do kazamatów szefa CBA, napisali (jeden pewnie dyktował, drugi pisał, a jak jednemu się zmęczyła ręka, to się zmieniali), że “nikt nie będzie płakał za Mariuszem Kamińskim”.
Ponieważ wiedziałem, że to nieprawda, i nawet nie dlatego, że ja akurat go lubię, ale dlatego, że wiem, że jest nas dużo więcej, napisałem do Dziennika króciutki liścik-sprostowanie, w którym poinformowałem, że Majewski z Reszką się pomylili, bo ja będę płakał.
Moje sprostowanie się nie ukazało, bo najwidoczniej red. Michalski pomyślał, że kłamię w celach propagandowych, a ponieważ Dziennik stara się trzymać od propagandy z dala, to zadecydował, że płakać jednak nie będzie nikt.
Później jeszcze parę razy miałem okazję rzucić okiem na publikacje panów Reszki i Majewskiego, ale że mój związek z Dziennikiem osiągał już stan zupełnie schyłkowy, jakoś mi ich opinie nie zapadły w pamięć.
Dziś dopiero, kiedy zobaczyłem za szybą mojego kiosku wielki tytuł na pierwszej stronie Dziennika: SAMOTNOŚĆ PANA PREZYDENTA, a pod spodem małymi już literkami: “Michał Majewski Paweł Reszka dziennikarze działu śledczego”, wysupłałem złotówkę i 50 groszy i dokonałem wpłaty na konto firmy o nazwie Axel Springer.
I od razu powiem, że wydatku nie żałuję i nawet nie mam szczególnych wyrzutów sumienia z powodu złamania bojkotu. Wrażenia bowiem z lektury opracowania śledczych Dziennika są nie do zastąpienia
Oto wybrane fragmenty:
“Co ujrzeliśmy za kulisami? Prezydenta, a wokół niego dwór pełen frakcji i koterii. Dworzan skupionych nie na pomaganiu głowie państwa, ale na wewnętrznych, wyniszczających bitwach.”
“Kaczyński nie panuje nad swoim zapleczem."
"Zero pracy intelektualnej"
“Z dziesiątek rozmów, wyłania się też obraz człowieka chwiejnego, który ma problemy z podejmowaniem decyzji.”
“Donald Tusk, kiedy się spotyka z prezydentem, dokładnie wie, jaki guzik nacisnąć, żeby wyprowadzić Kaczyńskiego z równowag.”
“Dwór nauczył się straszyć Lecha Kaczyńskiego wyimaginowanymi atakami opozycji, czy mediów.”
“Pewnego ranka prezydent oświadczył mi, że w jednej z gazet będzie atak na jego matkę. Był rozbity. Długo trwało uspokajanie go: ‘Kto ci zaatakuje matkę? Za co? Uspokój się.’”
To tylko zaledwie pierwsza strona dzisiejszego Dziennika, a co wytropili śledczy Majewski i Reszka. Dużo więcej na stronach 16-19, a to i tak dopiero początek, bo dzisiejszy, to zaledwie pierwszy odcinek serialu wyprodukowanego przez Springera, a zatytułowanego “Straszny dwór pana prezydenta”.
Jednak ja już dalej nie czytałem. Uznałem, że 1,50 to zdecydowania za niska cena za tak nieprawdopodobną intensywność doznań. Uważam, że panowie Reszka i Majewski, z tym swoim niezwykłym bagażem o nazwie “Kłamstwo na zlecenie” zasługują na dużo więcej, niż na moje głupie 1,50. Może powinni objąć jakąś katedrę w Mińsku, albo na Kubie. Może powinni otrzymać jakąś znaczną nagrodę od prezydenta Korei Północnej, albo wręcz wyjechać do Niemiec i objąć jakieś stanowisko gdziekolwiek za ciężkie pieniądze.
Więc, trochę symbolicznie – przyznaję – odłożyłem Dziennik i nie czytałem już dalej.
Inna sprawa, że, boję się, dalej mogło być już tylko gorzej. Więc, podobnie do mojego jednego kolegi, który z filmu Tarantino, Wściekłe psy, obejrzał tylko scenę przed napisami, bo uznał, że dalej nie może być lepiej, a nie chciał sobie psuć wrażeń, pozostałem tu, na pierwszej stronie Dziennika.
Tekst oczywiście broni się sam, niemniej coś powiedzieć trzeba. Więc drobna refleksja na temat jednego fragmentu śledczej pracy Reszki i Majewskiego. I nie chodzi o ten fragment, który informuje, że któryś z informatorów Reszki i Majewskiego ma taka pozycję u Prezydenta, a jednocześnie jest tak głupi, żeby akurat w rozmowie z tymi dwoma dziwakami z Axela Springera się tak fatalnie zdekonspirować, że może bezkarnie do Lecha Kaczyńskiego powiedzieć ni mniej ni więcej, jak ‘Kto ci zaatakuje matkę? Za co? Uspokój się.’
To oczywiście byłoby zbyt proste, a poza tym każdy myślący człowiek, a do innych staram się nie mówić, sam widzi, jak fatalnie niestarannie jest to kłamstwo uszyte.
Zajmiemy się tu innym fragmentem intelektualnej pracy Reszki i Majewskiego:
Donald Tusk, kiedy się spotyka z prezydentem, dokładnie wie, jaki guzik nacisnąć, żeby wyprowadzić Kaczyńskiego z równowagi.
Oczywiście to, że Donald Tusk jest wielki i przebiegły, jak peruwiańskie słońce, wiem, i to nie tylko z lektury Dziennika. Nieskromnie jednak pragnę zauważyć, że ja też wiem, co zrobić, żeby wyprowadzić Kaczyńskiego z równowagi. Czytałem o tych niezawodnych numerach kiedyś w niemieckiej gazecie Die Tagespiegel, czy tak jakoś.
Ale ja wiem coś więcej. Ja mianowicie wiem, jak wyprowadzić z równowagi panów Reszkę i Majewskiego. Jaki guzik nacisnąć, żeby się na mnie wściekli. Oczywiście jest jeszcze taka możliwość, że oni akurat nie są ludźmi, więc może nie zadziałać.
Tak czy inaczej, nie zdradzę jednak tu tej metody. Nie napiszę tu czegoś, co z dużym prawdopodobieństwem mogłoby się dla mnie źle skończyć. Ich zezłościć, ale mi bardzo zaszkodzić.
Oni, póki co, niestety mogą sobie używać. Razem z Donaldem i ze swoimi przyjaciółmi z Niemiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...