Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły znaczną część naszego społeczeństwa, postanawiam sobie, że dość już tego i nigdy więcej. A potem znów to tu to tam wyskoczy ktoś z tym cholernym lengłydżem i tak mnie rozdrażni, że zwyczajnie nie daję rady. Tym razem jednak sytuacja jest o tyle szczególna, że atak nadszedł z dwóch stron, w tym sensie, że owi mędrkowie pojawili się również po tak zwanej „naszej” stronie. I to jest już naprawdę zbyt wiele.
Zaczęło się akurat standardowo, czyli najpierw któryś z nich odnalazł jakieś stare wystąpienie Karola Nawrockiego, chyba jeszcze jako dyrektora Muzeum, gdzie ten rzeczywiście trochę niezbyt zgrabnie próbował mówić po angielsku, no a moment kulminacyjny osiągnęło po powrocie dziś już prezydenta Nawrockiego ze Stanów i nasi niedzielni angliści rzucili się na niego jak nie przymierzając wygłodniałe sępy, z tą oczywiście pretensją, że on tam z tym swoim dukaniem narobił sobie i Polsce tylko wstydu, bo Donald Trump w ogóle nie rozumiał co on do niego mówi, no i że to było bardzo wyraźnie w telewizji widać. Ktoś mi powie, że zmyślam, bo tym razem sytuacja była wyjątkowo klarowna, i to akurat było to, co w telewizji mogli zobaczyć wszyscy. Kto inny z kolei powie, że niepotrzebnie się unoszę, bo ci wszyscy, którzy śmieją się z Nawrockiego, doskonale wiedzą, że on sobie z angielskim radzi znakomicie, tyle że czy to z własnej inicjatywy, czy cudzej, świadomie kłamią po to, by szczuć, szczuć i szczuć. A ja przede wszystkim nie zmyślam, ale przede wszystkim. O ile jeszcze jakiś czas temu mogłem mieć wątpliwości, to dziś już wiem na pewno, że oni widzą i słyszą, jak Prezydent posługuje się językiem angielskim i są autentycznie przekonani, że to co im się zdaje to najprawdziwsza prawda.
Skąd ja to wiem? Otóż stąd, że również w tych dniach do tego szaleństwa dołączyli wspomniani „nasi”, tyle że owo szaleństwo skierowali w stronę samego premiera Tuska. Jak mówi po angielsku Donald Tusk, to ja akurat nie wiem, raz że on nadzwyczaj rzadko się pokazuje w sytuacjach, gdzie można by było to sprawdzić, a dwa, że ile razy faktycznie po angielsku mówi, to robi wrażenie, jakby się tego dopiero co nauczył. Ostatni tego przykład mieliśmy właśnie niedawno, kiedy to Premier podczas którejś z okazji wydukał – bo faktycznie wydukał – zdanie: „Who we are tomorrow depends on what we do today”. On wypowiedział to zdanie i proszę sobie wyobrazić, ów czyn trafił natychmiast do internetu, jako prawdziwa kupa śmiechu, tyle że wbrew pozorom nie przez to, że on to zdanie mówi jakby ktoś mu to napisał fonetycznie i kazał przeczytać – co ja bym nie pochwalał, ale rozumiał – ale przez to, że zdanie to w jego wykonaniu to kompletny bełkot, z którego nie ma sposoby by się dowiedzieć, o co chodzi. Atak naszych „prawych” jest tak potężny i gęsty, że tam nie ma absolutnie miejsca na choćby jedną próbę wyjaśnienia, że zdanie jest całkowicie poprawne i tłumaczy się na polski jako: To kim jesteśmy jutro, zależy od tego co robimy dziś. Wścieklizna jaka ogarnęła prawicowy internet wystrzeliła tak wysoko, że wielu z komentatorów dowodzi, że Tusk nie powiedział „Who we are”, tylko „Who you are” i przez ten jego językowy bełkot przedarło się tylko jedno zrozumiałe słowo „chuju”. No i to są, proszę państwa, ow iele śmieszniejsze nawe ot niesławnego „borubara” i „in dick” Andrzeja Dudy. Tusk najwyraźniej jak się da mówi „we”, a oni słyszą „you” i nie ma ludzkiej i Bożej siły, która by ich walnęła w te puste łby i kazała opamiętać.
Powtórzę raz jeszcze. Zdanie wypowiedziane przez Donalda Tuska jest całkowicie poprawne, stosunkowo łatwe do zrozumienia, ale to nie zmienia faktu, że wśród komentujących w pwnym momencie pojawia się nawet człowiek o ustalonej w konserwatywnym internetowym środowisku pozycji, którego skądinąd bardzo szanuję, z apelem, by ktoś mu, jako człowiekowi, który zna język angielski „w stopniu biegłym”, zechciał przetłumaczyć tuskowy bełkot. Czemu tak? Części odpowiedzi na to pytanie już udzieliłem: nieprzytomne wręcz szaleństwo. Ale jest jeszcze coś. Otóż ogromna większość z nas – swoją drogą po obu stronach owych emocji – nie zna języka angielskiego ani „w stopniu biegłym”, ani nawet w stopniu podstawowym, i nie byłoby to jakimkolwiek problemem, gdyby nie to, że oni wszyscy nie dość że język znają bardzo słabo, to jeszcze nie mogą się powstrzymać, by się w tej kwestii nieustannie wypowiadać z pozycji ekspertów, i zarykiwać się ze śmiechu ile razy ktoś kogo nie lubią da im do tego okazję.
Pisałem na ten temat już parokrotnie i za każdym razem bez żadnego efektu. Kiedy piszę ten tekst, za wspomniane "chuju" Donalda Tuska wzięła się też Republika. Wygląda na to, że sprawa jest beznadziejna i powiem szczerze, że chyba już sobie faktycznie dam spokój z tymi swoimi żalami. Zwłaszcza że gdy się okazało, że wszyscy jesteśmy tak samo stuknięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.