czwartek, 1 września 2022

Historia i teraźniejszość, czyli co Donald Tusk sądzi o erotycznym życiu małp

 

         Widząc jak histeria na punkcie podręcznika Wojciecha Roszkowskiego staje się niemal tematem numer jeden na naszej scenie społeczno-politycznej, a jednocześnie podejrzewając, że z wszystkich osób przeciwko podręcznikowi protestujących, przeczytała go może jedna czy dwie (po połowie), książkę zakupiłem i przeczytałem od deski do deski. I od razu muszę się przyznać, że jest to w dotychczasowym moim życiu prawdopodobnie jedyny podręcznik, jaki odpowiednio przestudiowałem, a skoro tak, to chyba już nie muszę zapewniać, że w moim odczuciu jest to lektura ciekawa i czytelniczo satysfakcjonująca. Nie sądzę, bym wśród wszystkich podręczników, jakie zdarzyło mi się spotkać, czy to w czasach szkolnych, czy uniwersyteckich, czy dziś już wyłącznie zawodowych, mógł wskazać wiele równie dobrze i z pożytkiem dla ucznia napisanych.

        I to jest pierwsza rzecz. Druga to ta, że wbrew wtłaczanej nam propagandzie, podręcznik Roszkowskiego to zwykły podręcznik, przedstawiający współczesną historię Polski i świata, w taki sposób by młodzi ludzie, którzy jak wiemy, na temat owej współczesności wiedzą mało, lub zgoła nic, dowiedzieli się choćby w ogólnym zarysie co, skąd, dokąd, po co i dlaczego, a wszystko choćby po to by im łatwiej było żyć i rozumieć to co się wokół nich dzieje. „1945-1979 Historia i Teraźniejszość” Roszkowskiego to książka do noszenia przy sobie, czytania na co dzień, konsultowania różnego rodzaju bieżących dylematów i jeśli ktoś sądzi, że znajdzie tam głównie wyrywki z audycji Telewizji Trwam, czy z wystąpień Jarosława Kaczyńskiego, jest w dużym błędzie. To jest książka historyczna przeznaczona do nauki histori i zdobywania wiedzy o współczesnym świecie, a publicystyki takiej jakiej moglibyśmy się spodziewać nie ma tam prawie w ogóle. I powtórzę jeszcze raz: to się czyta.

         No ale, jak wiemy, w obecnej awanturze w ogóle nie oto chodzi, a najbardziej dobitnie pokazał to sam Donald Tusk rozbeczawszy się teatralnie i jak najbardziej publicznie na swoje własne słowa o tym, jak to poczęte dzięki metodzie in vitro dzieci dowiedzą się od Roszkowskiego, że są jak zwierzęta i nikt ich nie kocha. Kupiłem więc tę książkę i po bardzo długim poszukiwaniu inkryminowanego fragmentu znalazłem coś takiego. Proszę uważać:

Od lat sześćdziesiątych XX w. rewolucja seksualna podkopywała także fundamenty życia rodzinnego na Zachodzie. Z czasem codzienną praktyką staly się rozwody i współżycie bez zobowiązań. Wraz z postępem medycznym i ofensywą filozofii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkłąd instytucji rodziny. Lansowany obecnie ‘inkluzywny’ model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi, czasem o tej samej płci, którzy będa przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli”.

       Czytam ten fragment – jedyny w całym podręczniku dotyczący wspomnianej kwestii – i nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że nawet ów jedyny człowiek, który to faktycznie przeczytał i wypuścił w świat w postaci skandalicznego wręcz fejka, doskonale wiedział, o czym pisze Roszkowski. On musiał na sto procent wiedzieć, że tu nie chodzi o in vitro, lecz o te wszystkie banki spermy i kręcące się wokół nich surogatki, by za ciężkie pieniądze zaspokajać potrzeby homoseksualnych par, mających ochotę na dziecko. On musiał na sto procent wiedzieć, że w tym co tam zostało napisane nie ma śladu kontrowersji, która mogłaby wychodzić poza najbardziej radykalne środowiska LGBTQ i diabli wiedzą, co tam jeszcze. On musiał też wiedzieć, że powyższa opinia to prawda powtarzana od lat choćby przez Kościół Katolicki i nie tylko, w dodatku obdarta z elementów bardziej radykalnych, a przez to może nie pasujących do szkolnego podręcznika. On to wiedział, ale tym bardziej zaatakował.

        Zajrzyjmy zatem do oryginału. Oto fragmenty watykańskiego dokumentu jeszcze z roku 1987 Donum Vitae:

Interwencja dokonywana na ciele ludzkim nie dotyczy tylko tkanek, narządów i ich funkcji, lecz angażuje również na różnych poziomach samą osobę; pociąga więc za sobą znaczenie i odpowiedzialność moralną, nawet jeśli w sposób domyślny, to rzeczywisty. Jan Paweł II, przemawiając do Światowej Organizacji Lekarskiej, stwierdził z naciskiem: ‘Każda osoba ludzka w swojej niepowtarzalnej wyjątkowości nie jest złożona tylko z ducha, lecz także z ciała, i dlatego w ciele i przez ciało dociera się do samej osoby w jej konkretnej rzeczywistości. Szacunek dla godności człowieka pociąga w konsekwencji obronę owej tożsamości człowieka - 'corpore et anima unus - jedność ciała i duszy' - jak stwierdza Sobór Watykański II (Konst. Gaudium et spes, 14). Właśnie na bazie takiej wizji antropologicznej powinno się znaleźć podstawowe kryteria do podejmowania decyzji, gdy chodzi o interwencje nie w pełni lecznicze, na przykład interwencje, które mają na celu polepszenie biologicznego stanu człowieka” [...]

Biologia i medycyna zmierzają w swoich poczynaniach do integralnego dobra życia człowieka, gdy przychodzą z pomocą osobie dotkniętej chorobą i słabością z szacunkiem dla godności stworzenia Bożego. Żaden biolog lub lekarz na mocy swojej naukowej kompetencji nie może rościć sobie prawa do decydowania o pochodzeniu i przeznaczeniu człowieka. Zasadę tę należy zastosować w sposób szczególny w dziedzinie życia płciowego i przekazywania życia, gdzie mężczyzna i kobieta realizują podstawowe wartości miłości i życia.

Bóg, który jest miłością i życiem, wpisał w człowieczeństwo mężczyzny i kobiety powołanie do specjalnego uczestnictwa w swojej tajemnicy osobowej komunii, w dziele Stwórcy i Ojca. Dlatego właśnie małżeństwo posiada właściwe sobie dobra i wartości jedności i rodzicielstwa, bez możliwości porównywania z tymi, które istnieją u niższych form życia. Takie wartości i znaczenia porządku osobowego określają z punktu widzenia moralnego sens i granice sztucznych interwencji w dziedzinę przekazywania życia i w początek życia ludzkiego. Interwencje te nie dlatego są do odrzucenia, że są sztuczne. Jako takie świadczą o możliwościach sztuki medycznej, jednak powinno się je oceniać pod kątem moralnym w odniesieniu do godności osoby ludzkiej wezwanej do realizacji powołania Bożego, w darze miłości i w darze z życia”[...].

W odniesieniu do przekazywania innych form życia we wszechświecie, przekazywanie życia ludzkiego posiada swój własny charakter, który pochodzi z samej właściwości osoby ludzkiej. ‘Przekazywanie życia ludzkiego jest powierzone przez naturę osobowemu i świadomemu aktowi, i jako takie jest poddane najświętszym prawom Bożym, prawom niezmiennym i nienaruszalnym, które wszyscy powinni przyjąć i zachować. Nie można więc używać środków ani iść za metodami, które mogą być dozwolone w przekazywaniu życia roślin i zwierząt’.

Rozwój techniki sprawił, że jest dziś możliwe przekazywanie życia bez stosunku płciowego, przy pomocy łączenia komórek rozrodczych w probówce, które wcześniej zostały pobrane z narządów mężczyzny i kobiety. Ale nie wszystko to, co jest możliwe technicznie, jest tym samym moralnie dopuszczalne. Rozumowa refleksja nad podstawowymi wartościami życia i jego przekazywania jest zatem nieodzowna dla sformułowania oceny moralnej w odniesieniu do interwencji technicznych dokonywanych na istocie ludzkiej w pierwszych chwilach jej rozwoju”.

       Przepraszam bardzo, ale co w opinii przedstawionej przez Roszkowskiego w podręczniku „Historia i Teraźniejszość” jest bardziej dyskusyjnego, czy bardziej wręcz oburzającego, niż to o czym piszą kardynałowie? Ktoś powie, że nie może być tak, by moralna nauka Kościoła była brutalnie wciskana do szkół, szczególnie w tak delikatnych kwestiach jak seks. No i dobrze, ale z tego co widzę, tu nie chodzi o to, że Roszkowski w swoim podręczniku uprawia watykańską propagandę, ale że głosi opinie wręcz horrendalne z punktu widzenia współczesnej cywilizacji. Donald Tusk na spotkaniu ze swoimi zwolennikami pobeczał się nie dlatego, że Roszkowski dziatwie szkolnej każe studiować Katechizm Kościoła Katolickiego, ale że zademostrował podłość spoza naszego kręgu kulturowego. No więc może chodzi o to, że on się biedaczek pomylił i sądził, że Roszkowski mówi o dzieciach z in vitro, a nie o zboczeńcach zamawiających sobie dziecko, lub owych dzieci tłuściutką parkę. No ale nawet gdyby tak było, to stanowisko Kościoła jest i w tym wypadku tak radykalne, że przy tym to co nam mówi Roszkowski to sama łagodność. Posłuchajmy choćby Franciszka – ostatnio niemal idola liberalnych elit:

      Dziś dominuje myślenie i logika fałszywego współczucia: rzekomo pomaga się kobietom w trudnej sytuacji i dokonuje aborcji, czy też proponuje się godne zakończenie życia na drodze eutanazji, czy też dokonuje się naukowego zamachu na życie, produkując dzieci w laboratorium. Dziecko traktuje się jako należność, a nie dar. Używa się też jednych istnień ludzkich, by ocalić rzekomo inne”.

       Czy Donald Tusk, kiedy wzruszenie losem poczętych z in vitro dzieci odjęło mu mowę, wiedział, że kłamie? Gdy chodzi o niego akurat, to ta kwestia jest już dawno za nami. Czy on, kiedy kłamie, to wie że kłamie, nas już od dawna nie interesuje, natomiast efekt jest jak najbarfdziej zabawny. Mniej więcej tak zabawny, jak to co się akurat przydarzyło w dyskutowanej książce prof. Roszkowskiemu. Otóż w części poświęconej kulturze pop, Profesor, ni z gruszki niz pietruszki przywołuje ów żałosny wybryk Beatlesów w postaci piosenki „Why Don’t We Do It In The Road”, pisząc, że pomysł na nią pojawił się w głowie Paula McCartneya, kiedy podczas pobytu w Indiach, zobaczył na drodze kopulujące ze soba małpy i ten widok zrobił na nim takie wrażenie, że postanowił że byłoby czymś fascynującym zapytać, czemu ludzie ze sobą nie kopulują publicznie. A zatem wynika z tego, że Paul McCartney musiał dopiero pojechać do Indii, żeby się dowiedzieć, że zwierzęta nie współżyją w zaciszu alkowy, tylko normalnie, gdzie popadnie i to doświadczenie było dla niego tak dojmujące, że wraz z Johnem Lennonem napisali na ten temat piosenkę.

        Otóż myślę sobie, że to jest dokładnie ten sam rodzaj idiotyzmu, ktory zademonstrował Donald Tusk, dusząc się od łez na myśl o tym, że władza Prawa i Sprawiedliwości, po sfałszowanych oczywiście w przyszłym roku wyborach, obłoży specjalnym podatkiem wszystkie te nowoczesne fabryki do produkcji dzieci, a w dodatku pewnie jeszcze zabroni je zabijać, gdy któreś z nich nie wyjdzie w zaplanowanym kształcie, prezentuje poziom intelektualny gwiazd sceny popularnej późnych lat 60.



 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...