piątek, 16 września 2022

Być jak Rolf

 

Jak wszyscy pewnie świetnie pamiętamy, wśród wszystkich obelg, jakimi obrzucano najpierw Porozumienie Centrum, potem Prawo i Sprawiedliwość, a w międzyczasie kolejne związane z owymi projektami osoby, ze szczególnym uwzględnieniem Jarosława Kaczyńskiego, pierwszymi epitetami były NSDAP oraz Adolf Hitler. Z czasem jednak, zwłaszcza po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej  i otwarciu nowego rozdziału w historycznej polityce Polski wobec Niemiec, środowiska liberalne, uznając najwyraźniej, że w gruncie rzeczy Hitler miał swoje zalety, a II Wojna Światowa to głównie kwestia relacji niemiecko-żydowskich, nazistowski argument nieco osłabł i został zastąpiony przez Kim-Ir-Sena oraz Aleksandra Łukaszenkę. Dziś, przede wszystkim skutkiem wojny na Ukrainie, Prawo i Sprawiedliwość to już wyłącznie agentura Kremla, a Jarosław Kaczyński to tym razem ani Hitler, ani Kim-Ir-Sen, ale Lukaszenka, lub jeszcze chętniej, sam Władimir Putin.

Skąd nagle owe rosyjskie resentymenty, już wcześniej o nich wspomniałem. W momencie gdy powszechne oburzenie agresją Rosji na Ukrainę zostało wykorzystane przez neoliberałów i kontrolowaną przez nie kulturę popularną, stało się jasne, że w nowym świecie nie będzie już miejsca ani dla Rosji, ani jej politycznej i gospodarczej potęgi, ale i dla może przede wszystkim owej swoistej egzotyki, tak dotychczas szanowanej w rosyjskiej muzyce, literaturze, czy choćby i w sporcie. A zatem nie było już też żadnej możliwości, by dalej kontynuować linię, wedle której taki Kaczyński nie mógł się choćby równać z Putinem, skoro dziś już nawet Roger Waters wie, że Kaczyński i Putin to bracia bliźniacy. Co się jednak stało, że Adolf Hitler i jego brunatna paczka nie dość że dla liberalnej sceny nie stanowią już najmniejszego problemu, to coraz częściej wręcz przesuwają one odpowiedzialność za wojenne zbrodnie z Niemiec na Polskę, oburzając się, że Polacy najpierw mordowali Żydów, a teraz żadają od Niemców reparacji. Doszło w tych dniach i do tego, że któryś z zaangażowanych internetowych komentatorów uznał, że tak naprawdę żądania Polski nie dotyczą rekompensaty za niemieckie zbrodnie, ale wypłacenia zaległych sum za wykonanie niemieckiego zlecenia [sic!]. Otóż uważam, że główną przyczyną owego zwrotu w stronę Niemiec był sam Donald Tusk, jak powszechnie wiadomo, Niemiec, i to Niemiec z jak najbardziej nazistowską historią. To Niemcy w roku 2007 zapewniły jemu i jego partii wygraną w wyborach parlamentarnych, i to oczywiście Niemcy pozwoliły mu zachować władzę przez całe osiem lat, a dziś dają mu nadzieję na triumfalny powrót. No i, jak wiemy, to Niemcy swego czasu wynagrodziły go za posłuszeństwo europejskim stanowiskiem i europejskimi pieniędzmi, i to jego dozgonna wdzięczność za to dobro nie pozwala, by ktokolwiek jeszcze ważył się porównywać Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera.

Mamy dziś więc ową zmianę sympatii i związanych z nich priorytetów, a na tym tle kwestię reparacji. Oglądaliśmy wprawdzie zaledwie wczoraj, jak niemal cały Sejm przegłosował uchwałę dotyczącą odszkodowań, nikt z nas chyba jednak nie ma wątpliwości, że gdyby Polacy nie wystąpili z powszechnym i jednoznacznym poparciem dla tych żądań, to cały liberalny obóz, media, politycy, ludzie kultury, uniwersytety, śladem prezydenta Wrocławia Sutryka, już wiele dni temu wysłaliby do rządu oraz narodu niemieckiego otwarty list, w którym by uroczyście przeprosili za niewyobrażalną impertynencję polskich władz w stosunku do Niemiec, sam Donald Tusk być może nawet odśpiewałby w Bundestagu znaną pieśń „Deutschland, Deutschland über alles”, a Onet opublikowałby specjalną analizę dowodzącą, że kiedy liberalny świat w swoich gazetach pisze o założonych przez Niemców na okupowanych terenach w Polsce obozach koncentracyjnych, jako o „obozach polskich”, to ma właściwie rację, bo obozy te w rzeczy samej były obozami polskimi i owa nomenklatura jest jak najbardziej uprawniona.

Miałem wujka, brata mojej Mamy, który w czasie wojny był małym dzieckiem. Opowiadał mi ten mój wujek, że w wiosce w której mieszkał, była stała niemiecka placówka. Dowódca tej placówki miał psa imieniem Rolf i małego, może dziesięcioletniego synka. Synek ten był członkiem Hitlerjugend i zawsze w lecie przyjeżdżał z Niemiec do tej okupowanej polskiej wioski, do swojego taty na wakacje. Ponieważ nie miał żadnych kolegów, to okropnie się nudził, i z tym Rolfem, w odpowiednim umundurowaniu, chodził tam i z powrotem po wsi i terroryzował dzieci, który były na tyle nieostrożne, że wyszły na drogę podczas przemarszu owej parki, albo bijąc je specjalnym pejczem, albo szczując tym psem.

Dziś, obserwując co się dzieje na naszej polskiej scenie i w głowach części z występujących na niej aktorów, myślę sobie, że gdyby oni wszyscy w tamtych opisanych przez mojego wujka czasach byli dziećmi i mieszkali w tej okupowanej wiosce, obok tego Rolfa i jego pana, z pewnością znaleźliby tam swoje szczególne miejsce. Prezydent Wrocławia Sutryk zapewne by się z tym dzieckiem zapoznał i zostaliby kolegami. Pani europoseł Róża Thun siedziałaby w domu, patrzyła z tęsknotą przez okno i dyskretnie by się w tym Hansie, czy Klausie podkochiwała, bo i ładny i taki silny i męski i zdecydowany. A Donald Tusk... no, tu już nie wiem. Może on po prostu byłby tym chłopczykiem? No bo nie Rolfem. W końcu w reinkarnację, nawet w przypadku Donalda Tuska, nie wierzymy.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...