poniedziałek, 26 września 2022

Don Paddington: Skowronki, czyli kto się nie modli do Boga, ten się modli do Szatana

 Dziś kolejna, druga część niezwykłych refleksji naszego niezastąpionego księdza Rafała Krakowiaka. A ja jestem coraz bliżej tego, by machnąć na to moje pisactwo ręką.




„Bracie, nie jesteśmy urzędnikami państwowymi!” – czyli wojna, status ontologiczny skowronków, papież Franciszek, Shane MacGowan i The Pogues. (część 2)

 

      Pozwolę sobie przypomnieć, że w tak zwanej „książce o zespołach” (Krzysztof Osiejuk: „Rock and Roll, czyli podwójny nokaut”; rok 2013)  zawarty jest rozdział o zespole The Pogues.

      Toyah pisze, że ten ensemble spodobał mu się od pierwszego razu, a stało się tak dlatego, ponieważ – cytuję – „oni mieli fantastyczne piosenki, a ich wokalista Shane MacGowan miał głos, jakiego ja osobiście wcześniej nie słyszałem. A zaznaczam, że mi wtedy nawet do głowy nie przyszło, że mamy do czynienia z ciężkim, bezzębnym alkoholikiem, człowiekiem, który, gdyby go postawić pod dworcem Warszawa Ochota, nie zwróciłby na siebie niczyjej szczególnej uwagi.”

      Będzie jeszcze czas, by powiedzieć coś o The Pogues i ich wokaliście, jednak póki co musimy wrócić do wspomnianego w części 1. skowronka, gdyż nie pojawił się on tam przypadkowo. I proszę tutaj nie sądzić, że trele skowronka mają coś wspólnego z dźwiękami, które ze swej paszczy wydobywał Shane MacGowan, bo nie o to chodzi. W takim razie o co? Otóż pragnę was zainteresować ustaleniem statusu ontologicznego skowronka, ponieważ – że przypomnę – właśnie na tym zakończyła się poprzednia część mojej pisaniny.

      By być w temacie, proszę pozwolić na małą repetycję. W części 1. rozmyślaliśmy nad różnymi aspektami toczącej się obecnie wojny, czego widocznym efektem było postawienie licznych pytań. Wymusiłem na Czytelnikach zignorowanie pragnienia usłyszenia odpowiedzi na owe pytania i jednocześnie zaproponowałem, by na to co nas zastanawia spojrzeć z dość dużej odległości, czyli odejść od tego co szczegółowe, a zwrócić się ku temu co ogólne. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy miłośnicy tego bloga mają wystarczającą wprawę, by tego rodzaju rozumową operację bez kłopotu wykonać (choć cały czas do tego zachęcam), dlatego nie ma rady: Czytelnik musi zwrócić się ku temu, co z dużej odległości zobaczył Don Paddington.

      Co zobaczyłem? Zobaczyłem pewien wzór, który można wyrazić w postaci tezy – tezy bardzo banalnej i mało odkrywczej, czyli takiej sobie – sformułowanej w sposób następujący: wszystkie wyartykułowane w części 1. pytania,  dadzą się sprowadzić do jednego pytania – pytania o status ontologiczny.

      Przypomnę Państwu, że „status ontologiczny” jest określeniem funkcjonującym w dziedzinie filozofii i wskazuje na najbardziej oderwane (t.j. ogólne) cechy przedmiotu. Innymi słowy (bardzo upraszczając): żeby określić status ontologiczny jakiegoś bytu (np. jakże przez nas ulubionego skowronka), należy odpowiedzieć (jeszcze bardziej upraszczając) na przynajmniej trzy pytania: Czy skowronek jest (czy istnieje)? W jaki sposób istnieje? Co jest jego istotą?

      Po chwili zastanowienia możemy powiedzieć, że status ontologiczny skowronka jest następujący: skowronek istnieje; istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a jego istotą jest…, jest…, jest…, jest…………………….

      No właśnie… Tutaj tkwi cała trudność, ponieważ istotą skowronka jest coś, co powoduje, że nie jest on kamieniem, ostem, bocianem, telewizorem, bądź Borysem Szycem, ale właśnie skowronkiem. Tylko czym owo coś jest? Od czasów Diogenesa z Synopy wiemy, że łatwe odpowiedzi na pytanie o istotę przedmiotu, równie łatwo można wyszydzić**, dlatego stawiając następne myślowe kroki musimy być bardzo, ale to bardzo ostrożni. Myślmy więc!………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….

      Myślenie, i to myślenie ostrożne, nie zdało się na nic. Okazuje się, że jest bardzo trudno określić, co jest istotą skowronka. Ale od czego jest mgr Wikipedia? W tym źródle wiadomości wszelakich jest i taka, że na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (jest taka Unia i jest taka lista!), skowronek – ze względu na to, że należy do gatunku pospolitego, szeroko rozprzestrzenionego i w żadnym stopniu nie zagrożonego wyginięciem – wpisany jest do kategorii: gatunek najmniejszej troski.

      Gatunek najmniejszej troski! Jest to przepiękne określenie, które wyczerpuje znamiona naukowej staranności i dokładności, i choć zostało wymyślone do opisu czegoś, co z naszymi rozważaniami niewiele ma wspólnego, w sposób niemalże doskonały pokazuje nam istotę skowronka (proszę nie pytać, dlaczego tak jest; jak bowiem wiadomo, są na niebie i na ziemi rzeczy, o których się filozofom nie śniło). Pełni radości idziemy więc dalej, by zreasumować naszą wiedzę o statusie ontologicznym skowronka: skowronek istnieje; istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a jego istotą jest to, że należy do gatunku najmniejszej troski (czyli nie ma się co nim przejmować).

      Zapyta ktoś: „Co ma piernik do wiatraka?! Jakieś skowronki, statusy i Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody! Co to ma wspólnego z pytaniami dotyczącymi wojny na Ukrainie?”

      Cóż… Jeśli ktoś coś takiego mówi, to tym samym okazuje się być filozoficznym dyletantem, na co ostatecznie możemy machnąć ręką (filozofowanie jest bowiem aktywnością śmieszną i nikomu niepotrzebną), natomiast nie możemy nie zauważyć, że na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, do kategorii „gatunek najmniejszej troski” wpisany jest też człowiek, zapewne ze względu na to, że podobnie jak skowronek należy do gatunku pospolitego, szeroko rozprzestrzenionego i w żadnym stopniu nie zagrożonego wyginięciem. Dla porządku więc, do opisu statusu ontologicznego skowronka dodajmy opis statusu ontologicznego człowieka: człowiek istnieje; istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a jego istotą jest to, że należy do gatunku najmniejszej troski (czyli nie ma się co nim przejmować). Jeśli w tym momencie jakiś dotknięty do żywego filozoficzny dyletant powie, że opis statusu ontologicznego człowieka niczym się nie różni od opisu statusu ontologicznego skowronka, to odpowiem słowami znanej i lubianej Leoni Pawlak (wybitnej specjalistki w dziedzinie filozofii prawa): „A ty czego taki zmartwiony? Był czas przywyknąć przecie!”

      Oczywiście, bunt przeciwko zrównaniu skowronka z człowiekiem jest buntem mało istotnym – mimo wrażenia, że jest inaczej, bo: Peter Singer, weganizm i Sylwia Spurek z Magdaleną Środą – ponieważ trudno owo zrównanie traktować poważnie. Owszem, tego rodzaju zaczadzenie już jakiś czas trwa i być może owo głupstwo trochę jeszcze nam będzie towarzyszyć, ale jak pokazuje to choćby tocząca się aktualnie wojna, kryzys energetyczny i żywnościowy bardzo szybko przywraca ludzi do przytomności. Istotniejsze jest tutaj coś innego. Otóż na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, do kategorii „gatunek najmniejszej troski” wpisani są (bo mowa jest o gatunku) wszyscy ludzie. Oznacza to, że nikt nie jest pokrzywdzony. Jeśli mielibyśmy się do czegoś przyczepić, to tylko do tego, że na jakiejś czerwonej liście jakiejś Unii, gatunek ludzki znajduje się na najniższym stopniu ustanowionej przez rzeczoną organizację hierarchii. Poza bowiem kategorią „gatunek najmniejszej troski”, są kategorie wyższe (w kolejności: „gatunek bliski zagrożenia”, „gatunek narażony na zagrożenie”, „gatunek zagrożony”, „gatunek krytycznie zagrożony”) – wyższe w tym znaczeniu, że odnoszą się do gatunków, o które trzeba się troszczyć z większą intensywnością, czy nawet wręcz je chronić. Instynktownie zaś chcielibyśmy być nie na najniższym stopniu w hierarchii, lecz choć nieco wyżej. Jeśli jednak wszyscy objęci jesteśmy taką samą (najmniejszą, ale dobra psu i mucha) troską, to nie ma o czym mówić. Możemy czuć się uspokojeni. Dlaczego? No, jak to? Jeśli nikt nie jest wyżej od nas, jeśli wszyscy znajdujemy się w tym samym miejscu, to tym samym jesteśmy równi. Równość jest zaś wspaniała. Godna podziwu. Warto o nią zabiegać, a nawet walczyć. Chyba, że… Chyba, że równość między ludźmi jest dla kogoś powodem do zmartwienia…

      Czy równość może kogoś martwić? Pewnie tak, choć ja osobiście uważam, że powodu do zmartwienia nie ma. Mam się martwić tym, że ludzie są równi? Albo tym, że tę równość potwierdza coś, co nosi nazwę Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody? Przecież to jest oczywista oczywistość, że ludzie są równi, i jeśli ktoś ma Boga w sercu i odznacza się elementarnym zdrowym rozsądkiem, nie będzie się z powodu owej równości martwił. Oczywiście, niektórzy zagorzali prawicowcy podchodzą do równości z dystansem, ponieważ – zwłaszcza w zestawieniu z wolnością i braterstwem – kojarzy im się ona z hasłami propagowanymi przez francuską rewolucję. Sądzę jednak, że ten dystans jest niemądry, o czym mową wiązaną wspomniał Mickiewicz w Panu Tadeuszu:

…jacyś Francuzi wymowni
Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni;
Choć o tym dawno w Pańskim pisano zakonie
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.

       Tak… Równość (a także wolność i braterstwo) nie jest wynalazkiem francuskich, skąpanych w krwi rewolucjonistów. Trzeba jednak przyznać, że chłodna postawa zagorzałych prawicowców wobec równości jest uzasadniona w tym znaczeniu, że rewolucja hasła (no właśnie: hasła!) równości, wolności i braterstwa potrafiła i potrafi zręcznie wykorzystać i to niekoniecznie w dobrych celach. Prawda bowiem o tym iż ludzie są równi, tudzież są braćmi godnymi tego, by cieszyć się wolnością okazała się być na tyle poręczna, że w francuskiej gazecie, oraz innych popkulturowych narzędziach pojawiła się intensywnie promowana ideologia, która została skonstruowana właściwie tylko po to, by dać i dawać rozmaitym ważniakom pieniądze i władzę.

      Zieeeeew… Banał… Wiem.

      Wróćmy zatem do naszego ulubionego statusu ontologicznego.

 

      Status ontologiczny człowieka: człowiek istnieje; istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a jego istotą jest to, że należy do gatunku najmniejszej troski (czyli nie ma się co nim przejmować).

      Spróbujmy wykonać stosunkowo mało skomplikowany eksperyment myślowy i dla odmiany, z wyżyn ogółu zejdźmy do przyziemności szczegółu, a zróbmy to w ten sposób, że zamiast mówić o gatunku ludzkim, mówmy o ludzkich nacjach, np. o Ukraińcach i o Rosjanach.

      Oczywiście, status ontologiczny ludzi należących do owych narodów jest dokładnie taki sam. I gdy wszystko idzie dobrze, czyli nic ludziom nie zagraża, a zwłaszcza nic nie zagraża pieniądzom i władzy rozmaitych ważniaków, francuskie gazety, oraz inne propagandowe narzędzia chętnie będą mówić o równości tych nacji – równości nawet w granicach kategorii „gatunek najmniejszej troski”. Gdy jednak coś zaczyna zagrażać ludziom, a już zwłaszcza pieniądzom i towarzyszącej im władzy, o których wcześniej nadmieniłem, albo gdy chociaż pojawia się obawa, że rozmaitych fruktów będzie nieco mniej, lub pojawia się szansa, by owych fruktów było więcej, wówczas prawda o równości ludzi – równości bez względu na narodowość, język, religię itd. – staje się „prawdą”, bo „cóż to jest prawda?”, prawda? I czemu się tu dziwić? Nie można być naiwniakiem. Trzeba twardo stąpać po ziemi… Owszem, wszyscy są równi, ale Ukraina gazu nam nie da. Równość jest czymś, co warto pielęgnować, tym niemniej gdy popatrzymy na wspaniałą kulturę rosyjską i na to co nazywa się kulturą ukraińską, to nie ma o czym gadać. Wszyscy ludzie są równi, ale kacapię trzeba unicestwić. Trzeba zabiegać o równość między ludźmi, ale nie można porównywać bólu rosyjskiej matki z bólem matki ukraińskiej.

     Robi się niezręcznie i niebezpiecznie? To dopiero przedbiegi.

     Porozmawiajmy o statusie ontologicznym nie tylko Ukraińców i Rosjan, lecz także Polaków, Ekwadorczyków, Buriatów, Niemców, Jordańczyków, Francuzów, Gruzinów, Anglików, Luksemburczyków, Sudańczyków, Turków, Amerykanów, Jakutów, Tunezyjczyków, Hindusów, Białorusinów, Włochów i Wołochów, Rwandyjczyków, Kurdów, Bengalczyków, Litwinów, Czeczenów, Kanadyjczyków, Chińczyków, Czechów, Węgrów, Koreańczyków, Argentyńczyków…

      Status ontologiczny ludzi należących do wyżej wymienionych nacji jest dokładnie taki sam. Wszyscy (tzn. Ukraińcy i Rosjanie, Polacy, Ekwadorczycy, Buriaci, Niemcy, Jordańczycy, Francuzi, Gruzini, Anglicy, Luksemburczycy, Sudańczycy, Turcy, Amerykanie, Jakuci, Tunezyjczycy, Hindusi, Białorusini, Włosi i Wołosi, Rwandyjczycy, Kurdowie, Bengalczycy, Litwini, Czeczeni, Kanadyjczycy, Chińczycy, Czesi, Węgrzy, Koreańczycy, Argentyńczycy itd.) jesteśmy równi, ponieważ wszyscy należymy do gatunku najmniejszej troski. Jedziemy na tym samym wózku i z racji choćby ogólnoludzkiego braterstwa, powinniśmy być z sobą solidarni. Niestety, wybucha wojna i w związku z tą wojną pojawia się groźba głodu, zimna, chorób i społecznych niepokojów. Będziemy w dalszym ciągu przekonani co do tego, że jesteśmy równi, gdyż jesteśmy gatunkiem najmniejszej troski? Gatunkiem najmniejszej troski są być może Buriaci, Ukraińcy, Gruzini, jacyś Rwandyjczycy i Jordańczycy (być może także Rosjanie, bo to kacapia przecież), natomiast Francuzi, Luksemburczycy, być może Czesi i Polacy, którzy do tego grona aspirują, a już na pewno Niemcy, Anglicy i Amerykanie są (chcą być) o stopień, a nawet o dwa, albo trzy stopnie wyżej, czyli są „gatunkiem zagrożonym”, wymagającym szczególnej troski, pielęgnacji i ochrony. Czy w tej sytuacji można się więc dziwić postawionym wcześniej pytaniom: „Czy przez jakichś tam Ukraińców my naprawdę musimy sobie od ust odkładać i tracić zgromadzone ciężką pracą zasoby?” Oraz: „Co jest takiego w galijskiej kulturze, że Francuzi kiedyś nie chcieli umierać za Gdańsk, teraz nie chcą marznąć i tracić pieniędzy za Kijów, a wina gruzińskie, mołdawskie i rumuńskie uważane są za gorsze od wina francuskiego?” Oczywiście, że tym i wielu innym podobnym pytaniom nie można się dziwić, bo w świecie przyrody już tak jest, że jedni są w świecie czymś pospolitym i mało cennym (nie warto się więc nimi przejmować), a inni są unikatowi, błyskotliwi, innowacyjni itd., przez co stanowią dla naszego uniwersum ważną, wręcz bezcenną wartość (trzeba więc ich chronić, pielęgnować i obdarzyć przywilejami). Tak… Pytaniom nie można się dziwić, podobnie jak nie można się dziwić pragnieniu, by być chronionym i uprzywilejowanym. Jednak moim zdaniem fakt, że nie ma w nas zdziwienia wobec istnienia tego rodzaju podejścia do życia i ludzi, nie powinien nas skłaniać do tego, by takie podejście usprawiedliwiać i akceptować.

      Czy nie wygląda to czasem na marksizm? Hm…

      By odpowiedzieć na pytanie o marksizm, muszę wspomnieć człowieka, który jak mniemam nie należy do grona ludzi zmartwionych równością (wręcz odwrotnie!), a o którym w związku z wojną na Ukrainie mówiono dosyć często. Mam tutaj na myśli papieża Franciszka, a refleksje, które gdzieś tam à propos postawy Ojca Świętego się pojawiały, możemy przedstawić w znanej nam już formie:

Dlaczego papież Franciszek w sprawie rosyjsko – ukraińskiego konfliktu jest tak oględny?

Dlaczego papież nie potępia Rosji?

Dlaczego Franciszek wprost nie popiera Ukrainy?

Dlaczego o katolickiej doktrynie tzw. wojny sprawiedliwej papież długo milczał, a gdy niedawno zaczął o niej mówić, to zrobił to niejako na marginesie, i to jeszcze wobec stosunkowo kiepsko kojarzących ludzi, czyli dziennikarzy?

Dlaczego ten marksista w ogóle jest jeszcze papieżem?

      Oczywiście darujemy sobie odpowiedzi na powyższe pytania, ponieważ te odpowiedzi nic do tematu nie wniosą. Natomiast warto zacytować słowa Franciszka, dotyczące jego rozmowy z patriarchą Cyrylem:

Przez pierwsze dwadzieścia minut czytał mi wszystkie uzasadnienia wojny. Słuchałem i powiedziałem: Nic z tego nie rozumiem. Bracie, nie jesteśmy urzędnikami państwowymi, nie możemy używać języka polityki, ale języka Jezusa. Jesteśmy pasterzami tego samego świętego ludu Bożego. Dlatego też musimy szukać dróg pokoju, powstrzymać ogień broni. Patriarcha nie może zostać ministrantem Putina”.

      Myślę, że jeśli uwzględnimy kontekst naszych dotychczasowych rozważań, powyższe słowa papieża są całkiem sensowne i dopiero gdy od tej strony popatrzymy na to co się obecnie dzieje (tzn. od strony poważnego – rzekłbym: ewangelicznego – a nie hasłowego traktowania równości między ludźmi, oraz ich braterstwa i wolności) zaczynamy rozumieć, że linia podziału między należącymi do gatunku najmniejszej troski, niekoniecznie przebiega tylko wzdłuż linii frontu rosyjsko – ukraińskiego. Istnieją bowiem w świecie także inne, równie ważne fronty powodujące podziały i wynikające z owych podziałów nieszczęścia. Odnoszę wrażenie, że Ojciec Święty wszystkim tym podziałom wypowiedział wojnę, a ponieważ nie używa na tej wojnie języka polityki, lecz odnosi się do tego co temu językowi jest obce (moim zdaniem odnosi się m.in. do tego, co wynika z opisu statusu ontologicznego człowieka), mało kto papieża rozumie.

      No, ale czy to jest marksizm?

      Gdyby to, co głosi papież zostało wymyślone przez francuskich rewolucjonistów, a potem Marks twórczo by to rozwinął, to owszem, byłby to marksizm, a nawet marksizm – leninizm. Tyle tylko, że nauczanie Ojca Świętego jest czymś, o czym

dawno w Pańskim pisano zakonie
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! 

      Mówiliśmy już o tym. Nie Marks i nie francuska gazeta. A więc nie marksizm. Także nie język urzędnika państwowego, zwłaszcza rewolucjonisty, czyli kogoś, kto Kościół i naturalny porządek rzeczy usiłuje zepchnąć na margines. To język i nauczanie Jezusa – nauczanie, którego nie wypełniamy. A skoro nie wypełniamy, to trzeba się nawrócić.

      Zanim napiszę coś o nawróceniu (a napiszę w części 3., o ile nastąpi), wróćmy do zespołu The Pogues. Toyah tak o nich pisał:

The Pogues, od 1984 roku (…) nagrali w sumie pięć albumów, każdy przyjęty znakomicie i jak najbardziej zasłużenie, no i wreszcie, kiedy się okazało, że MacGowan wychodzi na scenę już wyłącznie po to, żeby się wyrzygać na publiczność, oni go zwyczajnie odstawili i próbowali kontynuować karierę bez niego.”

     Zaciekawieni? Jeśli tak, to czekajcie cierpliwie na ciąg dalszy.

 

_____________

** Gdy Platon podał definicję: „Człowiek jest to istota żywa, dwunożna, nieopierzona” – i tą definicją chełpił się i zdobył poklask, Diogenes oskubał koguta i zaniósł do szkoły na wykład Platona, mówiąc: „Oto jest człowiek Platona”.

 


 

 

 

3 komentarze:

  1. Czy ksiądz zauważył, że kryterium klasyfikacji jest niejednolite?

    Mamy kategorie w kolejności:
    „gatunek najmniejszej troski”, „gatunek bliski zagrożenia”, „gatunek narażony na zagrożenie”, „gatunek zagrożony”, „gatunek krytycznie zagrożony”.

    Właściwie dlaczego występuje tu "gatunek najmniejszej troski" zamiast kategorii "gatunku niezagrożonego"? Czy troska i zagrożenie są synonimami? Może u lewactwa, bo u nich zawsze ujawnia się przyczynowo skutkowa relacja lewackiej troski i zagrożenia.

    Natomiast ta reprymenda Ojca Św. w kierunku patriarchy Cyryla, to sam miód na moje nerwy.



    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    Przyznam, że na tę niejednolitość nie zwróciłem uwagi.
    Natomiast samo określenie „gatunek najmniejszej troski” wydało mi się tak doskonałe i tak obiecujące w treści, że nie mogłem do niego się nie odnieść.
    A propos miodu: polecam się na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, określenie "gatunek najmniejszej troski" to perełka obojętnie, którego gatunku miałaby dotyczyć. W szczególności, to stopniowanie: "najmniejszej troski". Czyli nie zwalniać człowieka spod troski, bo jeszcze się znarowi. Ale gdyby troskę potrzebował, to widać ma otrzymać jak ten koń, którego gospodarz oduczał jedzenia. Powoli, już, już właściwie nic nie jadł ale, cholera, wziął i zdechł.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...