czwartek, 25 sierpnia 2022

Jeszczcze raz o biednym i niewinnym śp. Sebastianie Karpiniuku

 

      Wśród paru zdarzeń, które zdominowały wczoraj rynek mediów, może nie najbardziej istotnym było to związane z wypowiedzią papieża Franciszka – kolejną już – na temat wojny. Nie wojny na Ukrainie, nie wojny w Afryce, wreszcie nie wojny na Dalekim Wschodzie, ale wojny jako takiej. A to co w owej wypowiedzi zwróciło naszą szczególną uwagę było to:

I myślę o dzieciach, tyle ich zmarło. O wielu uchodźcach; tu jest ich wielu. Jest tylu rannych. Tyle dzieci ukraińskich i rosyjskich stało się sierotami. Bycie sierotą nie ma narodowości. Straciły ojca albo matkę, i rosyjskie, i ukraińskie dzieci. Myślę o wielkim okrucieństwie, o tylu niewinnych, którzy płacą za szaleństwo, szaleństwo wszystkich stron, bo wojna jest szaleństwem i nikt nie może powiedzieć: ‘nie, ja nie jestem szaleńcem’. Szaleństwo wojny. Myślę o tej biednej dziewczynie, wysadzonej w powietrze z powodu bomby pod siedzeniem samochodu w Moskwie. Niewinni płacą za wojnę, niewinniPomyślmy o tej rzeczywistości. I powiedzmy jeszcze raz: wojna jest szaleństwem. A ci, którzy zarabiają na wojnie, na handlu bronią, to przestępcy; oni mordują ludzkość”.

        A więc to ten fragment wystąpienia Papieża zwrócił uwagę mediów, natomiast to co wręcz wstrząsnęło opinią publiczną, to to jedno zdanie na temat śmierci córki Dugina, tej „biednej dziewczyny wysadzonej w powietrze”.

        Gdy chodzi o mnie, to w pierwszej chwili chciałem napisać solidną polemikę z kolejną z wielu prób szczucia na papieża Franciszka, jednak pomyślałem sobiem, że mam lepszy sposób pokazania, jak owa rozerwana na strzępy „dziewczyna” mogła nagle w sercu Papieża stać się „biedną”, a może i nawet „niewinną” ofiarą Zła z poza tego świata. I w ten sposób postanowiłem przypomnieć tekst, który opublikowałem tu w przedzień pierwszej rocznicy Katastrofy Smoleńskiej i śmierci człowieka, który dla mnie w sposób zupełnie oczywisty, był jednym z tych którzy do tej katastrofy doprowadzili. Bardzo proszę.

 

 

 

      Film Stankiewicz i Pospieszalskiego ‘Lista pasażerów’ robi oczywiste wrażenie sam w sobie, niemniej jednak jest w nim coś, co mnie osobiście bardzo wzruszyło jeszcze zanim miałem okazję włożyć dysk do odtwarzacza. Mam na myśli okładkę, a raczej jej niemal centralny element. Otóż okładka owa skomponowana jest ze zdjęć osób, które zginęły w smoleńskim nieszczęściu, a niemal w środku znajduje się zdjęcie Sebastiana Karpiniuka. To co w tym zdjęciu jest dla mnie tak bardzo uderzające i przejmujące, to fakt, że widzę na nim twarz człowieka miłego, sympatycznego i autentycznie radosnego, w sposób wręcz doskonały. Sama ta twarz, ale i – co często jest znacznie ważniejsze – jego usta i oczy są tak pełne radości i prawdziwego uroku, że ta śmierć staje się jeszcze bardziej bolesna.

      Patrzę na to zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, człowieka którego za życia tak bardzo nie lubiłem, człowieka, który budził we mnie absolutnie najgorsze instynkty, kogoś kto swoim zachowaniem i słowami jakie wypowiadał, sprawiał, że stawałem się nie kimś lepszym, lecz wręcz przeciwnie – człowiekiem znacznie gorszym i podlejszym, i myślę sobie dziś, że musiałem się jednak co do niego fatalnie mylić. Bo to jest zwyczajnie niemożliwe, żeby ktoś o oczach tak jasnych i uśmiechu tak promiennym, był choćby w połowie tak zły, jak mi się wówczas wydawało. I zastanawiam się, co się zmieniło? Co tak dramatycznie odmieniło ten obraz? Czy to możliwe, że przyczyną jest tylko ta męczeńska przecież śmierć? Że to ona nadała, tej samej przecież co zawsze twarzy, jakąś aurę świętości, czy choćby tylko czystości? Czy może tam jest coś jeszcze? A może za tym stoi poczucie, że biedny Sebastian Karpiniuk został tak fatalnie zapomniany przez tych, którym z taką szczerością był przez całe lata tak bardzo wierny. Świadomość, że ci, którym poświęcił wszystkie swoje emocje i swoją wiarę, dziś już tylko się modlą o to, żeby tę pamięć jasny szlag trafił. Że już dość tego. Że koniec z tym wszystkim. Do roboty!

      Nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie, dlaczego kiedy dziś patrzę na to czarno-białe zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, widzę człowieka, którego można już tylko lubić. Ale tak to własnie jest. Tak to się właśnie dzieje, że widzę te roześmiane oczy i jest mi tak okropnie przykro, że on już nie żyje i że to jego życie skończyło się w tak strasznych okolicznościach. I jest mi oczywiście też bardzo przykro z powodu wszystkiego tego, co kiedyś o nim myślałem, mówiłem i pisałem.

      Ale jest jeszcze coś. Otóż myślę sobie, ze to jest coś absolutnie niezwykłego, a przy okazji prawdziwie upiornego, do czego doprowadził ten plan, którego jedynym celem było narazić Polskę na taką nienawiść, żeby to właśnie jedynie ta nienawiść decydowała o naszej teraźniejszości, a co najważniejsze – przyszłości. Dziś już – co przyznają sami autorzy i przy okazji piewcy tego czarnego sposobu na zdobycie i utrzymanie władzy – tego się nie da dalej ciągnąć. Czy to dlatego, że Polacy zauważyli ten fałsz, czy może dlatego, że intensywności tego zła nie wytrzymała już sama natura? Trudno powiedzieć. Inna sprawa, że ta nienawiść swoje żniwo zebrała jak najbardziej. Również w ten sposób, że, być może nawet wielokrotnie, autentyczne dobro i pogodę życia, zmieniła w czarny gniew o zaciśniętych pięściach i szyderczym uśmiechu. Ta nienawiść zrobiła z nas zwierzęta. I pomyśleć tylko, że poszło o coś tak mikroskopijnego jak władza. Myślę, że ci, którzy skalkulowali sobie, ze tak właśnie będzie dobrze, powinni się dziś bardzo wstydzić. Choćby patrząc na zdjęcie Sebastiana Karpiniuka na okładce tego filmu.

       Wiem jednak przy tym, że na jakikolwiek wstyd liczyć dziś nie można. Właśnie dlatego, że to zło, ta nienawiść, może polec tylko w obliczu najbardziej bezpośredniej śmierci. Tylko ta właśnie śmierć potrafi ją pokonać. Ale żeby tak się stało, tę śmierć trzeba umieć dojrzeć i chcieć ją odpowiednio przeżyć. Trzeba umieć docenić jej okrutną moc. Bez tego, pozostaje nam się tylko dalej męczyć z naszym obłąkaniem.

      Dziś miałem okazję obejrzeć w telewizji fragmenty uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej Lecha Kaczyńskiego, twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego. Było bardzo podniośle i refleksyjnie. Przyszło wielu ważnych gości, byli posłowie, był ksiądz biskup, był prezes Jarosław Kaczyński, była też prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pani prezydent wygłosiła – niech nawet będzie, że ładne – przemówienie, w którym uczciwie oddała Lechowi Kaczyńskiemu, co mu się w tej sytuacji należało. I wreszcie przyszedł moment, kiedy ksiądz biskup powiedział kilka odpowiednich do okazji słów, a następnie poświęcił tablicę, oblewając ją wodą święconą. Kropił więc Biskup tablicę, osoby obecne na uroczystości, robiły jak należy znak krzyża, a kamera – nie wiedzieć jak i skąd - pokazała w tym momencie Hannę Gronkiewicz-Waltz, zajętą rozmową z kobietą, która jej towarzyszyła… jak ziewa. Zwyczajnie ziewa.

      Często się zastanawiamy – również tu, na tym blogu – nad tym, co się z nami stało. I jak się to stało, że daliśmy się tak fatalnie sprowadzić na aż tak parszywą ścieżkę. Czasem jest nam z tymi naszymi myślami lżej, czasem ciężej. Ale wciąż się od nowa zastanawiamy nad niebywałą skutecznością tego zła. Myślę, że dobrze jest w takich chwilach spojrzeć na zdjęcie zmarłego w Smoleńsku Sebastiana Karpiniuka. Choćby po to, by się jeszcze bardziej nie stoczyć.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...