wtorek, 27 września 2022

Don Paddington: Skowronek, czyli czy aramejski to trudna mowa

 

Dziś trzecia, ale, miejmy ufność w Bożą sprawczość, nie ostatnia część refleksji księdza Rafała Krakowiaka, duchowego opiekuna tego miejsca, na temat skowronka i wszystkiego co wokół niego.




„Bracie, nie jesteśmy urzędnikami państwowymi!” – czyli wojna, status ontologiczny skowronków, papież Franciszek, Shane MacGowan i The Pogues. (część 3)

 

      Chciałbym niniejszym zapewnić Czytelników, że „teksty o skowronkach”, które dzięki łaskawości Toyaha obecnie publikuję, nie są tekstami o papieżu Franciszku, ani też tekstami o wojnie, bądź o zespole The Pogues. Tak papież, jak i wojna, oraz wzmiankowany zespół oczywiście się tutaj – zgodnie z tytułem – pojawiają, ale istotą tych tekstów jest język, którym się posługujemy, by opisać świat. W części 2. wspomniałem o Ojcu Świętym przede wszystkim dlatego, że on nawet nie tyle odrzuca język polityki, co przede wszystkim pokazuje, że dobrze jest opisywać świat i jego problemy, odwołując się także do języka Jezusa. Trudność zaś, z którą się w związku z tym borykamy polega na tym, że z jakichś względów wielu ludzi uznało, że język Jezusa (język ewangeliczny) jest nieadekwatny do sytuacji, z którą mamy do czynienia à propos choćby wojny na Ukrainie. A skoro coś takiego uznają, to używanie w kontekście napaści Rosji na Ukrainę języka nie-politycznego jest dla nich czymś niezrozumiałym, a niekiedy nawet skandalicznym. Zapewne gdzieś w tym zawiera się też przekonanie, że język ewangeliczny jest niepoważny, natomiast język polityki (ekonomii, prawa, socjologii i w ogóle nauki) jest językiem poważnym i jedynie uwagi godnym.

      Dla wyjaśnienia problemu, zrobię teraz coś mało eleganckiego i zacytuję samego siebie.

      Swego czasu opublikowałem na naszym ulubionym blogu teksty o szczęściu. Jestem z nich bardzo dumny! W pierwszym z tych tekstów wspomniałem pana Krzysztofa Stanowskiego, dziennikarza i współwłaściciela Kanału Sportowego. W jednym z filmików umieszczonych na tym kanale pan Krzysztof  (cytuję) „wyrażał się bardzo niepochlebnie o o. Tadeuszu Rydzyku, który miał gdzieś powiedzieć  (à propos pedofilii, której księża ponoć z lubością się oddają): Ksiądz zgrzeszył? No zgrzeszył… A kto nie ma pokus? […] Lubię pana Stanowskiego, a moja sympatia do o. Tadeusza zbyt wielka nie jest, tym niemniej treść wzmiankowanego filmiku bardzo mnie zasmuciła, a przyczyną owego smutku był niestety pan Krzysztof. Zacny ten dziennikarz ceni sobie mieć swoje własne zdanie i wierzę głęboko, że jest on tzw. niezależnym publicystą pracującym na swoim. Nie odmawiam mu prawa, by to swoje własne zdanie miał także o o. Rydzyku i o pedofilii wśród księży. I nie przeszkadza mi to, że owo zdanie w wymienionych kwestiach jest zbliżone do zdania, albo wręcz tożsame ze zdaniem tzw. mainstream’u medialnego w Polsce, od którego pan Stanowski zdaje się dystansować. Źle to o mnie świadczy, ale nie przeszkadza mi także to, że pan Krzysztof nie uwzględnił kontekstu wypowiedzi szefa Radia Maryja, choć owo uwzględnianie jest, o ile się orientuję, swego rodzaju przedszkolem w dziennikarskiej działalności. Przeszkadza mi jednak to, że nasz znakomity i jakże popularny dziennikarz, słowa o. Rydzyka o pokusie i grzechu zinterpretował jako próbę bagatelizowania czynu pedofilskiego i próbę usprawiedliwienia pedofilów w sutannach. Pan Stanowski uważa bowiem (oddając sens jego wypowiedzi), że pedofilia to nie grzech, lecz ciężkie przestępstwo. Przestańcie opowiadać o jakimś grzechu. Grzech to jest wtedy, gdy się nie pójdzie do kościoła w niedzielę, albo zjesz sześć kotletów zamiast dwóch; to jest wtedy grzech obżarstwa, a pedofilia to nie jest żaden grzech, tylko ciężkie przestępstwo. W podobnym duchu pan Krzysztof definiuje pokusę (Pokusę to można mieć, żeby wypić szóste piwo, albo zjeść czekoladę… Ale mieć pokusę – mieć ochotę – żeby odbyć stosunek seksualny z dzieckiem?!), na co możemy się uśmiechnąć i powiedzieć: Rasowy ironista. Jakże fajnie sobie żartuje z tych wszystkich lemingów myślących, że naukę Kościoła mają w małym palcu, albo z lekceważeniem wzruszyć ramionami i stwierdzić, że pan Stanowski jest ignorantem, który nie rozumie podstawowych pojęć. Z wymowy filmiku wynika, że ów dziennikarz raczej nie żartuje; jemu wydaje się, że wie. To jest trochę tak, jak z alkoholizmem [...]: niektórym się wydaje, że alkoholik wyleczony, to alkoholik niepijący. Myślę, że podobny schemat opisu rzeczywistości pojawia się w głowach tych, którym się wydaje, że popełnienia ciężkiego przestępstwa nie można nazwać grzechem, bo grzech i ciężkie przestępstwo to dwie zupełnie różne sprawy, a pragnienia popełnienia przestępstwa nie można nazwać pokusą, bo pokusa dotyczy tylko obżarstwa, ewentualnie chęci zapuszczenia żurawia w kobiecy dekolt”. (koniec cytatu).

      No właśnie. Z powyższego wynika, że język Jezusa jest niepoważny, ponieważ używając go przestajemy twardo chodzić po ziemi, a co gorsze, ten język skłania nas do bagatelizowania prawdziwie złych czynów i usprawiedliwiania sprawców tychże czynów. I nie mówmy w tym momencie, że wskazanie na pana Stanowskiego jest mało trafne, bo ostatecznie – z całym należnym szacunkiem – kimże on jest? Cóż… Nie wdając się w szczegółowe uzasadnienie tej tezy: Stanowski jest kimś, kto pokazuje co w tej chwili jest pod strzechą, czyli czym żyją tzw. zwykli ludzie, co jest dla nich ważne i jakim sposobem myślenia się odznaczają.

      Piszę o tym wszystkim z tego powodu, że taka sytuacja nie pojawiła się nagle. Wspominałem w części 2. o spychaniu Kościoła i naturalnego porządku rzeczy na margines. W jaki sposób owo spychanie się dokonuje? Moim zdaniem przede wszystkim na poziomie języka. A zwróćmy uwagę na to, że ukazywanie Kościoła jako instytucji, która jest „niepoważna”, a przez to „nieżyciowa” ponieważ używa języka ewangelicznego i ciągle odnosi się do nauczania Jezusa, trwa już kilka dobrych wieków. Są oczywiście okoliczności, kiedy nie-ewangeliczni odwołują się do tego co ewangeliczne i używają wtedy nawet języka Jezusa. Choćby ów dziennikarz BBC komentujący uroczystość pogrzebową Elżbiety II, który odnosząc się do symboliki insygnii władzy powiedział, że  zwieńczone krzyżem jabłko królewskie jest znakiem zwierzchnictwa Chrystusa nad światem. Powiedział to z powagą w głosie (powagą, bo to przecież pogrzeb), choć zapewne on sam, jak i większość ludzi, która tych słów słuchała, nie traktowała treści tego zdania serio. To zdanie zostało jednak wypowiedziane, ponieważ język ewangeliczny dobrze się nadaje do naznaczenia jakichś wydarzeń, bądź jakichś idei tym, co określa się mianem wzniosłości. A wzniosłość, choć według macherów od propagandy (macherów w mediach i na uniwersytetach) jest czymś nieokreślonym i też w jakiś sposób śmiesznym, ciągle w dość mocny sposób wpływa na tzw. ludzkie masy.   

      Powie ktoś: „Taki jest świat. Skoro tak się porobiło, to trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i posługiwać się takim językiem, który dla ludzi jest zrozumiały i poważnie przez nich traktowany.” Cóż tu powiedzieć na takie dictum?...

      Po pierwsze, dobrze jest spytać takiego mędrca, czy wie jaki jest status ontologiczny skowronków.

      Po drugie, warto zwrócić mu uwagę, że język polityki (którego – żeby to dobrze wybrzmiało – wcale nie odrzucamy) niezbyt dobrze się nadaje do głoszenia Ewangelii: głoszenia w porę i nie w porę.

      Po trzecie trzeba skonstatować, że przyjęcie za fakt tezy, iż w opisie świata i jego problemów jesteśmy skazani na używanie języka polityki (ewentualnie języka ekonomii, prawa, socjologii i w ogóle nauki), a używanie do tego języka Jezusa jest – ze względu na jego śmieszność i niezrozumiałość – irracjonalne, skazuje nas na to, że wszyscy będziemy (z papieżem włącznie, kimkolwiek by ów papież nie był) jak Władimir Michajłowicz Gundiajew, czyli patriarcha moskiewski i całej Rusi Cyryl. Będziemy czytać z kartki to, co nam tam jakiś Putin (Biden, Truss, Scholz, Zełeński, Toyah, Macron, Meloni, itd.) napisze.

       Znowu robi się niemiło i niebezpiecznie? Być może. Trzeba jednak na to wszystko zwrócić uwagę, podobnie jak i na tę okoliczność, że wśród władców(?) świata wymieniłem naszego Gospodarza. Stało się tak dlatego, ponieważ jestem przekonany, iż patriarcha Cyryl, przez dwadzieścia minut czytając Ojcu Świętemu wszystkie uzasadnienia wojny na Ukrainie, czytał rozdział z  wiadomej książki Toyaha. Był to oczywiście rozdział o zespole The Pogues.

       Ale o tym w następnej części, która być może nastąpi. 

 


2 komentarze:

  1. @DonPaddington
    Mnie tam, proszę księdza, daleko do kwalifikacji teologa i - obawiam się - daleko mi do takiej żarliwości wiary, jaką chciałbym jednak mieć. Jednak wydaje mi się (może tu akurat sam grzeszę), że nasz Pan raczej nie zajmował się grzechem jako czynem, czy zaniechaniem, ale poprawą człowieka grzesznego. Domaganie się poprawy oczywiście dotyczy także człowieczej pokusy grzechu.

    Natomiast rozsądzanie przestępstw polega dziś właśnie na zajmowaniu się czynem / zaniechaniem jako takim, a nie człowiekiem. Co najwyżej okolicznościami, ale nie samym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    "Nasz Pan nie zajmował się grzechem jako czynem, czy zaniechaniem, ale poprawą człowieka grzesznego": sedno rzeczy.
    Ale o tym w części następnej:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...