piątek, 1 października 2021

Donald Tusk, czyli pijarowa zagrywka prezydenta Putina

 

Bóg mi świadkiem, że staram się jak mogę, by unikać wszystkiego co cuchnie trywialnością, ale co chwilę staję wobec sytuacji gdy owa trywialność się tak rozpycha, że nie widzę sposobu, by udawać, że jej nie widzę, a co gorsza, że nie potrzebuję jej jakoś skomentować. Mamy więc znów Donalda Tuska i mój kolejny tekst ukazujący się dziś w „Warszawskiej Gazecie” , a ja mam tylko nadzieję, że nawet jeśli nie wywoła on jakiś głębszych refleksji, to przynajmniej dostarczy nam tu odrobinę wesela.

 

      Kiedy po raz pierwszy zaczęły pojawiać się informacje o powrocie Donalda Tuska do Polski, muszę przyznać ze wstydem, że taką możliwość bez żadnej dyskusji wykluczyłem. Czemu? A to z tego powodu, że w moim pojęciu, dla niego tego typu decyzja byłaby oczywistym samobójstwem, a w najlepszym wypadku wyjątkowo nietrafioną inwestycją. Po co mianowicie człowiek naprawdę majętny, z zapewne dość solidną pozycją w europejskich elitach i, co najważniejsze, z perspektywą nadzwyczaj wygodnego życia do śmierci, ewentualnie ciężkiej choroby, której przecież nikt z nas nigdy nie może wykluczyć, miałby to wszystko z dnia na dzień rzucać i skakać w coś kompletnie nieznanego, albo, co jeszcze gorsze, znanego aż za bardzo?

        Teoretycznie jednak próbowałem zabawiać się możliwością jego powrotu i uznałem, że z punktu widzenia osobistego komfortu, ja sobie go tu nie życzę, dokładnie tak samo jak nie życzę sobie oglądać tych jego tak straszliwie zakłamanych oczu i wysłuchiwać dzień w dzień jego śliskiej mowy. Ostatecznie jednak, jak wiemy,  fatalnie się pomyliłem, a on tu z nami jest już od paru miesięcy i nie ma praktycznie dnia, byśmy mogli o nim choć na chwilę zapomnieć. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, której nie przewidziałem, ta mianowicie, że kiedy on się nam ukaże, to zobaczymy, że z dawnego Tuska został jedynie cień, a co ciekawsze, że ów cień będzie niczym innym jak żałosną parodią tego wszystkiego, co w nim zawsze było najbardziej odrażające, czyli owa głupota przesłaniana tak bezczelnie demonstrowanym zadowoleniem z siebie.

       Ale i to jeszcze nie wszystko. Otóż ja, pamiętając Tuska jako, co by o nim nie mówić, dość cwanego – w taki szczególny wprawdzie, charakterystyczny dla drobnych kieszonkowców sposób, ale jednak cwanego – polityka, byłem pewien, że on tu jednak wprowadzi nową polityczną jakość, która pozwoli niektórym przynajmniej uwierzyć, że tacy ludzie jak Kierwiński, Szczerba, czy Budka, to jednak wciąż jeszcze nie szczyt możliwości. I oto, proszę sobie wyobrazić, zamiast jakichś świeżych propozycji, dostaliśmy coś co dotychczas znaliśmy z zachowań takich polityków jak Putin, Łukaszenka, czy jacyś afrykańscy kacykowie. Co mam na myśli? Otóż dziś już nie pamiętam, czy to rzeczywiście była Angela Merkel, czy może ktoś inny, jednak ktoś o kim Putin wiedział, że boi się psów, ale na oficjalne spotkaniu z tym kimś pojawił się ze swoim psem wyłącznie po to, by gościa zestresować i upokorzyć. Pamiętam też, jak w tym samym celu, na inne spotkanie prezydent Łukaszenka przyszedł w papciach.

      Tego typu szczeniackich zagrywek znamy z historii współczesnej polityki mnóstwo, a tymczasem dziś przed nami stoi Donald Tusk i wyciąga tę ewidentnie fejkową teściową, rzekomo wstawiającą się za posłami Budką i Siemoniakiem, bo to „pozytywne chłopaki”.

       A więc to jest to co mamy z Donalda Tuska po jego powrocie: pies Putina i papeć Łukaszenki. Amen.



1 komentarz:

  1. @toyah

    Pamiętasz co u Ciebie pisałem o bezczelnym bezwstydzie stosowania bezwstydnej bezczelności w uprawianiu stosunków społecznych?

    Zobacz, jak to rozpoznanie pomaga w ocenie wszystkich osób, które wymieniłeś w bieżącym felietonie za wyjątkiem psa.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...