niedziela, 3 października 2021

Rafał Ziemkiewicz, czyli moje polactwo



Wczorajsze doniesienia, z mojego przynajmniej punktu widzenia, zostały zdominowane przez dwa wydarzenia. Pierwsze to takie, że w Warszawie odbyła się impreza pod nazwą „Męski Różaniec”. Od razu muszę się tu zastrzec , że nie mam nic przeciwko temu, byśmy wszyscy – w tym oczywiście i ja sam, gdy wreszcie uda mi się przemóc swoją gnuśność – odmawiali różaniec jak najczęściej. Jednak gdy czytam o różańcu jako akcji społecznej, która ma przede wszystkim coś – choćby nie wiadomo jak pozytywnego – zademonstrować, to wiem że owo wydarzenie zostanie w jednej chwili wykorzystane przez ludzi, którym różaniec w ręku zdarza się trzymać dopiero od paru lat, natomiast dziś uznali, że właściwie, czemu nie, skoro można coś na tym ugrać.

Więc oto odbyła się owa impreza, a do Sieci trafiło zdjęcie, na których obok całej kupy ludzi, klęczących z pobożnie złożonymi dłońmi na, jak się domyślam, warszawskim Krakowskim Przedmieściu, widzę Jana Pospieszalskiego, który, w odróżnieniu od reszty, wprawdzie klęczy, ale ręce trzyma z tyłu, ewidentnie pozując na bohatera islamskiej egzekucji. Patrzę na to zdjęcie i, znając najświeższą aktywność rzeczonego Pospieszalskiego, wiem w czym rzecz, a owa rzecz napełnia mnie wyłącznie obrzydzeniem i pogardą.

I to jest pierwsza z dwóch informacji dnia. Druga natomiast to ta, że Rafał Ziemkiewicz wraz żoną udali się do Wielkiej Brytanii, by zawieźć tam córkę – która, jak rozumiem, sama by tam sobie nie poradziła – by ta rozpoczęła tam swoje studia na Oxfordzie, i z powodów dotychczas oficjalnie nie ujawnionych ojciec tego dziecka został po wyjściu z samolotu zatrzymany i oddany do dyspozycji brytyjskich służb. Gdy piszę ten tekst, w Sieci dominuje histeria, której głównym przesłaniem jest to, że Ziemkiewicz nie został wpuszczony do Wielkiej Brytanii ze względu na swoje politycznie niepoprawne poglądy i że w związku z tym – tu zacytuję red. Stanisława Janeckiego ze stajni Karnowskich – Polska powinna Brytyjczykom „zrobić z dupy jesień średniowiecza”.

Otóż ja wiem, jakie Rafał Ziemkiewicz ma kłopoty z Wielką Brytanią. Wiem też, że ich początek bierze się stąd, że kilka lat temu grupa polskich lewaków spędzających czas na emigracji zadenuncjowała Ziemkiewicza na policję, informując, że Ziemkiewicz to znany faszysta, a ci, jak to oni, natychmiast oczywiście zareagowali i Ziemkiewicza potraktowali z przysłowiowego buta... no i ów but tam gdzie miał pozostać, to już pozostał. Natomiast, kiedy dziś słucham żali wypowiadanych przez towarzystwo w ten czy inny sposób związane z Ziemkiewiczem i jego dróżkami, przypominam sobie jego niesławną książkę zatytułowaną „Polactwo” i myślę sobie, że może dziś, gdy on jest tak fatalnie sekowany przez rząd Jej Wysokości z powodu rzekomej nieprawomyślności, a tak bardzo mu zależy na tym, by od czasu do czasu pojechać do Wielkiej Brytanii, niech się zwróci do Radosława Sikorskiego – z którym, mam dziwne przekonanie, jest po imieniu – i go poprosi, by się tam za nim wstawił, przedstawiając jako dowód jego dobrych intencji, wspomnianą książkę.

A ja, gdyby trzeba było jakoś pomóc, przypomnę swój tekst jeszcze z roku 2009. Powinien wystarczyć.

 

 

 

      Kiedy dowiedziałem się, że Ziemkiewicz wydał książkę na temat naszych wad narodowych, wiedziałem na sto procent, że to jego „Polactwo” odniesie wielki sukces. Raz, że książki Ziemkiewicza w ogóle cieszą się dużą sympatią czytelników, a dwa – i to dla nas jest akurat dziś najważniejsze – że wśród wielu polskich wad narodowych, jest jednak i ta, którą w pełni gotów jestem potwierdzić i z bólem serca zaakceptować. Otóż znaczna część obywateli – do których w sposób oczywisty należy sam Ziemkiewicz – z niezwykłą przyjemnością lubi opowiadać i słuchać jacy to my Polacy jesteśmy beznadziejni. Z tym naturalnie zastrzeżeniem, że mamy tu zawsze na myśli Polaków z drobnymi wyjątkami. Wiedziałem więc, że książka którą Ziemkiewicz – Polak wyjątkowy – pisze w takiej intencji i do tak stargetowanej grupy wyjątkowych Polaków, musi mu przynieść chwałę. No i przyniosła.

      Dlaczego w stosunku do książki Ziemkiewicza, zatytułowanej „Polactwo”, czuję wyłącznie wstręt? Oczywiście dlatego, że uważam ją za książkę bardzo niedobrą, fatalnie napisaną, intelektualnie niechlujną i nieuczciwą, krotko mówiąc – głupią. Ziemkiewicz wymyślił sobie, że Polacy mają wady narodowe, uznał, że to właściwie jest bardzo ciekawy temat na kolejne parę groszy, a następnie doszedł do wniosku, że jeśli on zapisze swoje na ten temat refleksje na 400 stronach, to akurat będzie w sam raz. I napisał.

      I teraz załóżmy, że Polacy mają dziesięć wielkich narodowych wad. Ziemkiewicz wspomina, jeśli pominąć całą tę jego sofistykę, którą ta jego książka wręcz cuchnie, o zaledwie paru. Ale niech będzie dziesięć. Jak długo można pisać o dziesięciu wadach narodowych? Przez 50 stron? Sto? No… na pewno nie przez 400. Ziemkiewicz napisał książkę na 410 stron, udowadniając wyłącznie jedno: że Polacy zachowują się czasem bardzo nieładnie, a czasem nieładnie mniej. I że wszystkie inne narody również zachowują się bardzo nieładnie, a czasem mniej. Tyle tylko, że kiedy on o tym pisał – na tych 410 stronach – to wszystkie te swoje przykłady objaśniał w jeden sposób. Że kiedy Polacy zachowują się nieładnie, to jest to „polactwo”, a kiedy Niemcy, albo Francuzi, albo Włosi zachowują się podobnie, to też jest to „polactwo”. I to jest oczywiście narodowa tragedia.

       Więc to jest jeden powód, dla którego o Ziemkiewiczu i o jego książce myślę źle. Drugi powód, jeszcze ważniejszy, to ten, że ja uważam stan umysłu, który zaprezentował Ziemkiewicz, za okropnie sztubacki. Pamiętam jak kiedyś, kiedy jeszcze dzieci pisały do siebie listy w systemie Pen Pal i trzeba się było jakoś zaprezentować, to nieodmiennie pojawiał się następujący opis: „Cenię przyjaźń, nienawidzę faszyzmu i głupoty”. Z czasem, gdy stopniowo zniknęły listy papierowe, troszkę zniknął też ów faszyzm, to pozostała przyjaźń i głupota. Tyle że one są już obecne w wypowiedziach ludzi dorosłych. Najczęściej artystów – aktorów i piosenkarzy. Jeśli zapytać Piotra Rubika, albo dziennikarza telewizyjnego Kubę Wojewódzkiego, czy jakąś Małgorzatę Foremniak, co oni lubią, albo czego nie lubią, to najczęściej – o ile któryś z nich nie postanowi zażartować – pojawia się ów stary tekst: „Bardzo cenię przyjaźń, nienawidzę głupoty”. Ziemkiewicz wspiął się nieco wyżej. On dodaje: „Głupoty i polactwa”.

       I teraz jest tak, że za Ziemkiewiczem idzie cała kolejka jego fanów, którzy strasznie są z siebie dumni jeśli mogą powiedzieć odważnie i dobitnie: „Nienawidzę tego naszego polactwa!” A mnie okropnie boli fakt, że wśród nich jest mnóstwo ludzi bardzo wrażliwych, bardzo patriotycznych, bardzo w gruncie rzeczy dumnych z tego, że urodzili się właśnie tutaj, a może nawet i właśnie teraz, tyle że z jakiegoś dla mnie niepojętego powodu nie są w stanie dojrzeć, jakie to jest okropne dojść do tego punktu, kiedy z poczuciem pełnego intelektualnego sukcesu będzie się dumnie wypowiadało to właśnie słowo: ‘polactwo’. I już nawet nie chodzi o to, że ci wszyscy, którzy nienawidzą głupoty, sami są często głupi jak para starych butów, ani o to, że ci wszyscy, którzy wyciągają swoje polskie paluchy na Polskę i krzyczą „polactwo!” sami w sposób najbardziej dobitny owo „polactwo” uosabiają. Dla mnie akurat myślą absolutnie nie do zniesienia jest to, że wielu z moich kolegów używa tego określenia „polactwo”, nie czując jak fatalnie się tym samym znaleźli.

      Ale jest jeszcze jedna, bardzo niezwykła, kwestia. Wspomniane „polactwo” pojawiło się przy okazji robotniczych protestów. Ja oczywiście wiem, że związek zawodowy Sierpień 80, to jest bardzo podejrzana ekipa. Ja bardzo poważnie biorę pod uwagę, że oni są najzwyczajniej w świecie podstawieni. Że te ich okupacje to zwykły humbug, który ma na celu wyłącznie zneutralizowanie prawdziwego gniewu i prawdziwej ludzkiej rozpaczy. No ale to jest jedynie teoria. Oficjalnie sprawa wygląda tak, że jest kryzys, rząd jest absolutnie, ewidentnie i skandalicznie niekompetentny, Polska upada, ludzie tracą pracę, banki wysyłają na rodziny egzekutorów należności, wielu Polaków nie wie jak będą żyć następnego dnia. I generalnie jest spokój. „Polactwo” chodzi pokornie do pracy, kiedy zadzwoni pan ankieter z OBOP-u, grzecznie powie mu, że popiera Platformę Obywatelską, na ulicy nie dość że nie widać rozruchów, to ludzie na ogół są dla siebie uprzejmi i w miarę grzeczni. Tyle że związkowcy z Sierpnia 80 okupują biura poselskie przedstawicieli rządu, a reżimowa policja ich stamtąd usuwa. A to na tle okrzyku ludzi mądrych: „POLACTWO!!!!!”

      Wczoraj Jarosław Kaczyński miał konferencję prasową w Łapach, gdzie Polska ludziom dała tak w łeb, że aż dziw, że nie było słychać w całym kraju. Czy coś się dzieje? Czy „polactwo” odstawiło jakiś kompromitujący cyrk? Jakoś nie słyszałem. Natomiast wciąż słyszę wrzask: „POLACTWO!!!!!!” No i chichot, że Kaczyński się przejęzyczył i zamiast „Prawo i Sprawiedliwość” powiedział „Platforma Obywatelska”.

      Ludzie tracą pracę. Ja tak dokładnie nie wiem, co to znaczy stracić pracę. Przyznaję, że miałem dwa momenty w swoim życiu, że przez chwilę poczułem zapach tej chwili i mimo że to była tylko chwila, domyślam się jak to jest kiedy to nie jest chwila, ale coś dłuższego. Jak się zachowuje człowiek, który się dowiaduje, że właśnie przyszła pora na niego. Niedawno dwa razy słyszałem o ludziach, którzy zastrzelili siebie i swoje rodziny w Ameryce. Czasem słyszę o najróżniejszych demonstracjach w Paryżu, może nie bezpośrednio spowodowanych utratą pracy, ale jakoś tam kłopotami z egzekwowaniem od państwa należności. Płoną wówczas samochody, niszczone są sklepy, a przez całe miasta przelatuje jeden wrzask: „ANARCHIA!!!”. Przepraszam bardzo, czy to jest „polactwo?” A jeżeli to nie jest „polactwo”, to mam rozumieć że „polactwem” jest to, że „polactwo” nie bierze spluwy i nie morduje swojej żony i dzieci z rozpaczy, albo nie wychodzi na ulicę i nie rozpieprza wszystkiego w drobny mak?

      Dziś w „Rzeczpospolitej” znajduję znakomity tekst prof. Krasnodębskiego zatytułowany „Cudownie odzyskana reputacja”, gdzie Krasnodębski pisze tak: „Jedynie stoczniowcy nie dostroili się do świątecznych nastrojów. Nie są w stanie zrozumieć, że jeśli nikt nie chce kupować budowanych przez nich statków, to nikt nie będzie do nich dopłacać z podatków, kosztem nas wszystkich. Wtedy nie stać by nas było ani na SUV, ani na grilla, nie mówiąc już o wieszakach z drewna wiśniowego, sprowadzanych prosto z Londynu. Zupełnie inaczej jest z przedsiębiorstwami europejskimi, które mają znaczenie systemowe. Te mogą i powinny być wspierane przez rządy, zwłaszcza ważnych krajów. W Niemczech przez pewien czas zastanawiano się intensywnie, czy Opel jest takim przedsiębiorstwem, ale ponieważ należy do GM, wynik namysłu był negatywny. Co innego bank Hypo-RealEstate, który być może zostanie znacjonalizowany. Volkswagena na szczęście już od 1937 roku nacjonalizować nie trzeba. W Polsce nie ma żadnych firm ‘systemowych’. I to nie dlatego, że należą do zagranicznych właścicieli. Po prostu, gdy w Polsce upadnie jakaś firma, to ma to takie znaczenie dla systemu światowego kapitalizmu, jak upadek cukrowni czy zakładów naprawczych taboru kolejowego w Łapach. Cukru od tego nie zabraknie, pociągów też. Miejmy nadzieję, że LOT, PKP i inne przedsiębiorstwa po swoim koniecznym upadku przejdą w bardziej sprawne ręce. Pocieszające jest to, że odżyły dziedziny, w których Polacy nadal się sprawdzają. Wrócili na przykład na szparagowe plantacje w Niemczech. W pracy u bauera Polacy są bezkonkurencyjni i tak tradycyjnie w nią wdrożeni, że nawet firma senatora Tomasza Misiaka nie musi robić im szkoleń”.

      Polacy. Spokojne, na ogół bardzo przyjaźnie usposobione społeczeństwo w środku Europy. Mądre jak większość, głupie jak większość. Pracowite jak większość, leniwe jak większość. Trochę naiwne. Dopiero wchodzące w świat talentów i sukcesów. Przez całe dziesiątki lat pod ruskim, albo niemieckim butem. Bez swojego państwa przez ponad sto lat. Z tej niewoli odrodzone ze swoim językiem, swoją wiarą i z tą swoją łagodnością. Niektórzy mówią, że jeszcze ze szczególną gościnnością. I teraz za to wszystko, muszą Polacy znosić ten oskarżycielsko wyciągnięty w ich stronę paluch Rafała A. Ziemkiewicza i to czarne słowo: „POLACTWO”. A obok tego palucha, ten niespokojny szmerek…

       I dalej mi się już nie chce pisać. Bo się poczułem naprawdę fatalnie.

 

A teraz, by całą dzisiejszą kwestię zamknąć, chciałbym zapewnić, że ja doskonale wiem, w jakim stanie znajduje się aktualnie Wielka Brytania, gdy chodzi o problem, z jakim mamy dziś do czynienia. Mam znajomych, którzy tam mieszkają i oni mi mówią, że tam panuje nieustanna atmosfera strachu przed tym, że sąsiad, znajomy, czy osoba zupełnie obca, zadenuncjują nas na policję pod byle pretekstem, w tym akurat wypadku związanym z tzw. polityczną poprawnością, a policja natychmiast, bez pytania o wyjaśnienie, weźmie nas za pysk i jesteśmy praktycznie skończeni. Mówię o atmosferze, którą można nazwać kulturą permanentnego donosicielstwa, jako obywatelskim i prawnym obowiązku. Taka jest od wieków Wielka Brytania, ale rzecz w tym, że w moim głębokim przekonaniu, Rafał Ziemkiewicz, wybierając się tam po tam jak został stamtą już raz wyrzucony, doskonale wiedział na co się naraża i tak naprawdę tego co się stało całym sercem wyczekiwał. Po co? Diabli go wiedzą, ale nie wykluczam, że po to, by podbić sprzedaż swoich książek, a może też stworzyć odpowiedni grunt pod kolejną. W końcu, on ledwie co wyznał, że jest przede wszystkim pisarzem, a nie politykiem.



 



 

1 komentarz:

  1. Ziemkiewicz skreślił się u mnie ostatecznie i nieodwołalnie samym wylansowaniem określenia "polactwo". Nieodwołanie dlatego, że choćby przeprosił, kariery tego określenia już nie odwróci. Żyje ono samo.

    Jest jednak coś, co, przynajmniej teoretycznie, można zrobić . Oto bowiem żyjemy w czasach, w których odwracanie pojęć nie jest czymś nadzwyczajnym. Czekam zatem z zainteresowaniem na odpowiedź Ziemkiewicza, KTO z tutejszych go tak w tym Londynie urządził i właściwie do kogo on teraz może się zwrócić w Polsce:

    Czy, mianowicie, określenie "polactwo" pasuje jak ulał akurat do tych z Polski, którzy wyrobili mu opinię w londyńskim immigration?

    A po drugie, czy przypadkiem, już w Polsce potrzebuje on teraz polondyńskie wsparcie właśnie od tych, których on sam nazwał "polactwem"?

    A może Ziemkiewicz jest "polactwem"?

    Na to ostanie pytanie sami poznamy odpowiedź po tym, jak Ziemkiewicz zachowa się w odpowiedzi na dwa pierwsze pytania. Tych pytań nie potrzeba formalnie mu stawiać. On przed nimi obiektywnie stoi.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...