czwartek, 21 października 2021

Herr Lord, czyli w poszukiwaniu zaginionego przedziałka

 

W napiętej bardzo sytuacji, kiedy to z jednej strony prezes Kaczyński jeździ po wszelkiego rodzaju redakcjach, udzielając sezonowych wywiadów, w których informuje krótko i zwięźle o tym jak się mają sprawy, a z drugiej zjednoczona reakcja desperacko probuje odzyskać władzę w Kraju, pojawiła się informacja, że znany nam powszechnie jako „Radek” Radosław Sikorski publicznie zwymyślał swoją koleżankę z Europarlamentu Beatę Kempę, zachęcając ją do tego, by ta „walnęła się w swój tłusty łeb”. Opublikowanie, na Twitterze oczywiście, wystąpienie Sikorskiego wywołało dwojaką reakcje. Oto u części komentatorów wzbudziło ono autentyczny entuzjazm, gdzie, jeden przez drugiego, wszyscy zaczęli się prześcigać w rzucaniu w stronę Kempy coraz to bardziej wulgarnych obelg, z drugiej natomiast strony pojawiła się cała seria komentarzy, których autorzy wyrażają zdziwienie, ktoś taki jak Sikorski, a więc „angielski gentleman”, a wręcz „oxfordczyk” mógł się aż tak bardzo stoczyć.  Ja tu akurat staram się jak zawsze zachować neutralność i ani nie twierdzę, że posłanka Beata Kempa posiada bardziej tłusty „łeb” od takiego Sikorskiego, ani też nigdy nie widziałem w Sikorskim ani angielskiego, ani żadnego innego gentlemana, a tym bardziej oxfordczyka. To natomiast co mnie w tym wypadku interesuje najbardziej to kwestia, jak to możliwe, że przez tyle już lat wydziały narkotykowe Polskiej Policji nie zbadały w jaki sposób i skąd Radosław Sikorski bierze towar. Ja wiem, że nie jest łatwo, gdy wokół sami bandyci, no ale bez przesady. Tu wszystko mamy jak na dłoni, a przecież Radosław Sikorski to zaledwie jeden z wielu. Czy naprawdę musimy czekać aż on któregoś dnia zejdzie i się zrobi ogólnopolska afera?

         No ale cóż my tu małe myszki możemy, kiedy na świecie huragan? W tej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego jak pociągnąć wątek wspomnianego „Oxfordu” i przypomnieć swój bardzo już dawny tekst o tym, jak to tak naprawdę wyglądało. Tekst jest, jak mówię, bardzo stary, ale czy to moja wina, ze od tego czasu pies z kulawą nogą się nim nie zainteresował i wciąż wszyscy coś pieprzą o „angielskich gentlemenach”?

 

 

 

      Minister Spraw Zagranicznych Radek Sikorski poleciał do Tunezji, i wracając do Polski zabrał na pokład swojego samolotu 16 uchodźców z Afryki – prześladowanych u siebie w kraju czarnych chrześcijan. Sam lot, podobnie zresztą jak przyjęcie na lotnisku w Warszawie, zostało należycie sfilmowane przez ekipę telewizyjną i odpowiednio zrelacjonowane. A więc wszyscy mogliśmy zobaczyć eleganckie wnętrze rządowego samolotu, a w nim grupkę przestraszonych, czy może tylko speszonych mężczyzn, kobiet i małych dzieci, którzy dzięki serdeczności i – oczywiście! – empatii naszych przywódców fruną ku wolności.

       Kiedy skończyła się sekwencja w samolocie, zobaczyliśmy ponownie ową gromadkę i samego pana ministra, który powiedział co następuje (cytat dosłowny!):

Polska dba o prawa chrześcijan na całym świecie. To jest nasz symboliczny gest solidarności z prześladowanymi chrześcijanami w Polsce. Jestem wzruszony, bo sam byłem uciekinierem”.

      I ta właśnie wypowiedź, przy całym moim szacunku dla sytuacji, w której 16 biednych, udręczonych naszych braci w wierze znajduje ratunek w Polsce, tworzy całość symboliki tego zdarzenia, pod kątem roli, jaką w tym przedsięwzięciu odegrał rząd Platformy Obywatelskiej. Chodzi o dwie rzeczy. Najpierw pierwsza z nich. Otóż mam tu na uwadze samego Radka Sikorskiego, który patrzy na te twarze, na te oczy, na te czarne wynędzniałe sylwetki, i ma czelność kłamać im w żywe – nomen omen – oczy mówiąc, jak to on się wzruszył, ponieważ kiedyś dzielił z nimi ich los.

      Dla rozjaśnienia sprawy, przypomnijmy fakty, z czasów, kiedy nie było jeszcze Radka, lecz zwykły Radosław. Otóż Radosław Sikorski, jak czytamy w Wikipedii, w marcu 1981 roku był uczniem przedmaturalnej klasy jednego z bydgoskich liceów ogólnokształcących, a jednocześnie przewodniczącym komitetu strajkowego. W czerwcu tego samego roku, jak rozumiem w dowód uznania dla swojego bohaterstwa podczas szkolnego strajku, otrzymał paszport i wyjechał do Wielkiej Brytanii, aby podszlifować język angielski. Z jakiegoś powodu, kiedy nadszedł wrzesień, zamiast wrócić do szkoły, młody Sikorski dalej szlifował język, a kiedy już w Polsce został wprowadzony stan wojenny, zwrócił się do brytyjskich władz o azyl polityczny i go otrzymał. Nie wiemy, w jaki sposób i gdzie Radosław Sikorski zdał maturę, bo o tym Wikipedia akurat milczy, natomiast wiadomo, że w pewnym momencie został przyjęty na studia w Oxfordzie, gdzie został członkiem czegoś co się nazywa Klubem Bullingtona, a co, jak również podaje Wikipedia, stanowi „ekskluzywne stowarzyszenie zrzeszające studentów-mężczyzn z rodzin angielskiej prawicy”. Dalsze dzieje Radosława Sikorskiego, z naszego akurat punktu widzenia, są tu nieistotne, ale dla porządku jeszcze tylko dodam, że po trzech latach studiów, uzyskał Sikorski tak zwany licencjat, a później – kiedy to miało miejsce, tego niestety również Wikipedia nie podaje – na swój specjalny wniosek otrzymał jeszcze tytuł magistra. Już bez konieczności studiowania i zdawania jakichkolwiek egzaminów. Podobno na Oxfordzie takie zwyczaje są tradycją. Rozdawanie tytułów magistra na pisemny wniosek.

      I dziś Radek Sikorski, minister w rządzie Donalda Tuska, zabiera z Afryki grupę czarnych uchodźców, sadza ich przed kamerą i bez jednego marnego mrugnięcia okiem, oświadcza, że oto w jego zyciu nastąpił prawdziwie wzruszający moment, bo kiedy zobaczył tych biedaków, stanęła mu przed oczyma jego własna młodość i ciężkie życie w ponurych czasach PRL-u, kiedy to on „sam był uciekinierem”. Kiedy i on cierpiał prześladowania. Rozumiem że również za wiarę w Jezusa Ukrzyżowanego.

      Wszyscy znamy Radka Sikorskiego bardzo dobrze. Czasem być może aż za dobrze. I wydawałoby się, że nie ma takiej rzeczy, która by nas potrafiła w nim zadziwić. Nie ma też takich słów pogardy, które choćby sama jego milcząca obecność nie byłaby w stanie w nas wywołać. Jednak jego widok na tle tych czarnych chrześcijan – jego, z tą tak bardzo niejasną, a z drugiej strony tak wystarczająco jasną historią w tle – robi wrażenie szczególne. Stoi oto ten bufon i roni łzy nad wspólnym, swoim i tych biedaków, losem. Brat w męce, jasna cholera! Przepraszam najmocniej, ale niech go wreszcie jasny szlag trafi!

       Ale jest coś jeszcze niezwykle interesującego i jeszcze może bardziej symbolicznego, co znaleźć możemy w tej wypowiedzi. Osobiście bardzo nie lubię czepiać się ludzi, których nie lubię, za ich zwykłe, ludzkie pomyłki, a tym bardziej przejęzyczenia. W tym jednak wypadku nie mogę się powstrzymać, zwłaszcza że tu akurat owo przejęzyczenie jest bardzo znamienne. Mam tu na myśli fragment, na który już pewnie wiele osób czytających zamieszczony wyżej cytat z Sikorskiego zauważyło: „To jest nasz symboliczny gest solidarności z prześladowanymi chrześcijanami w Polsce”.

       Mam zatem do Radka Sikorskiego w tej chwili już tylko jedną sprawę. Niech on się ze mną i z moimi braćmi chrześcijanami nie solidaryzuje. Niech on się, wraz ze swoimi partyjnymi kolegami, od nas, polskich chrześcijan odpieprzy. Niech da nam święty spokój. Szczególnie zwłaszcza, gdy napotka nas na Krakowskim Przedmieściu. Bo mogę mu obiecać, że gdy jego solidarna obecność stanie się zbyt natarczywa, pokażemy mu jak wygląda prawdziwa jesień średniowiecza. I wtedy dopiero zobaczy też, jak potrafi wyglądać prawdziwe chrześcijaństwo, kiedy jest prześladowane przez lewych czarusiów z Klubu Bullingtona.

PS. A ja już na sam koniec stawiam pytanie, czemu Radek Sikorski od lat zaczesuje się zamiennie to na prawą to na lewą stronę? Coś mi chodzi po głowie, że to nie jest kwestia niestotna.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...