niedziela, 4 listopada 2018

Gdy Zły odbiera rozum, czyli z dyni między oczy


      Wrażenie robi już sam tytuł: „Jedna nosiła, druga urodziła. Cudowne dziecko dwóch matek”. Dalej, jak u Hitchcocka, napięcie już tylko rośnie:
      Stetson jest zdrowym, radosnym pięciomiesięcznym chłopcem. Asheligh i Bliss poznały się sześć lat temu. Dziś są szczęśliwym małżeństwem. Mieszkają na farmie w Teksasie, mają hodowlę koni.
       - Marzyłam o ciąży od bardzo dawna - mówi Ashleigh Coulter. - Zawsze chciałam mieć dziecko, ale nie chciałam rodzić - dodaje jej partnerka.
       - To pierwszy raz, gdy dwie kobiety fizycznie wspólnie nosiły w sobie swoje dziecko - twierdzi Kathy Doody, specjalistka leczenia niepłodności. - To po prostu troszeczkę inaczej przeprowadzony zabieg in vitro - wyjaśnia Grzegorz Mrugacz, ginekolog z Kliniki Leczenia Niepłodności ‘Bocian’. Jedna z kobiet, Bliss, była dawczynią komórek jajowych. Razem z nasieniem od dawcy komórki zostały zamknięte w specjalnej silikonowej kapsule, którą następnie umieszczono w macicy kobiety na pięć dni. - Po pięciu dniach hodowli zarodków wewnątrz jamy macicy, ewakuowaną tę kapsułę i gotowy zarodek, pięciodniowy przetransferowano do macicy jej partnerki. W ten sposób uzyskano ciążę - mówi Mrugacz”.
     Tekst zamieszczony na portalu tvn24 jest długi i w całości utrzymany w tonie, można odnieść wrażenie, entuzjastycznym wręcz przesadnie. Są tylko dwa miejsca, gdzie atmosfera nieco ciemnieje, pierwszy raz kiedy pojawiają się okreslenia „hodowla”, oraz „uzyskanie ciąży”, a drugi, gdy niemal równocześnie ze wspomnianym entuzjazmem pojawia się informacja, że sukces, jaki osiągnęli amerykańscy hodowcy, jest tym większy, że ów „transfer” jest bardzo ryzykowny, gdyż diabeł jeden wie, co się w jego trakcie może wydarzyć, no i wreszcie co nam z tego wyskoczy na samym już końcu.
     No ale warto było, bo, jak już powiedzieliśmy, Ashleigh marzyła o ciąży od bardzo dawna , natomiast Bliss zawsze chciała mieć dziecko, tyle że nie chciała rodzić. A skoro jednocześnie chciała i nie chciała, to co było robić? Jedyne co pozostało, to zwrócić się o pomoc do hodowców-entuzjastów, jak wiemy, zawsze chętnych do podjęcia wszelkiego ryzyka.
    Piszę ten tekst i czuję się nieco dziwnie, bo czuję, że, jak zawsze, nie udało mi się zachować odpowiedniej dla tematu powagi, a z drugiej strony mam świadomość, że to jest taki temat, że gdybym miał go potraktować zupełnie poważnie, to moglibyśmy wszyscy tego nie wytrzymać. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak przejść do zwykłej polityki i oświadczyć, że dopóki Prawo i Sprawiedliwość będzie jedyną partią gwarantującą, że do tego typu podłości w Polsce nie dojdzie, to będę na nich głosował.
      I tym sposobem złamałem ciszę wyborczą, ale pocieszam się tym, że, biorąc pod uwagę liczbę tych, którym w tym pięknym dniu wyborów udało się zamieszać w głowach, oni jeszcze bardziej.



Coryllus przysłał mi właśnie dziesięć egzemplarzy prawdopodobnie najlepszej mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonusz marki Triumph”. Polecam wszystkim. Dedykacja w cenie, a kontakt jak zawsze na k.osiejuk@gmail.com.
    

9 komentarzy:

  1. Te dynie wszystkie jakies takie ... albo zdeformowane, albo parchate, obrosniete brodawkami. Ani jednego zdrowego egzemplarza

    OdpowiedzUsuń
  2. "... Razem z nasieniem od dawcy ..."

    Wygląda mi na to, że jest troje rodziców, 2+1. Teraz oczekiwany jest taki rozwój wypadków, że ów dawca wygra w loteryjnej kumulacji 1 mld czegoś tam i z tego wrażenia weźmie i zejdzie. Czy ów Stetson upomni się o spadek pokazując wynik swojego DNA?

    To wszystko jest tak absurdalne jak dawanie teksańskiemu dziecku imienia od nazwy kowbojskiego kapelusza.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @orjan
      W ogóle jestem bardzo ciekawy, co wykombinuje ten kowboj, jak dorośnie. Już się nie mogę doczekać.

      Usuń
    2. "Czy ów Stetson upomni się o spadek pokazując wynik swojego DNA?"
      Wtedy znajdzie się młody zdolny adwokat po Harvardzie, który na podstawie słownika Webstera udowdni że dawca (donor) to nie rodzic (parent). Wszyscy entuzjaści-hodowcy czekają tylko na ten precedens.

      Usuń
    3. @Magazynier

      Nie ma takiej opcji. Tzn. wykładnia językowa może wyglądać atrakcyjnie dla entuzjastów-hodowców, ale przy miliardzie czegoś tam w spadku młody, zdolny adwokat prędzej zobaczy swój procent od spadkobrania.

      Usuń
    4. 2toyah

      Ja też. Tyle jest świadectw o pragnieniu ustalenia biologicznych rodziców, a z drugiej strony o traumach związanych z nieznanym ojcostwem ...

      Nawet, jeśli dzisiaj, czy to skutkiem dzisiejszego obyczaju, czy polit-poprawnego terroru, ten Stetson mógłby (w czego realność i tak wątpię) egzekwować swoje równouprawnienie w grupach rówieśniczych, to skąd pewność jak z tym będzie za 5-1--15 lat?

      Te współ-ciążownice mogłyby przynajmniej zachować dyskrecję, a one tego Stetsona manifestacyjnie naznaczyły. Mamusie jedne!

      Usuń
  3. "czuję, że, jak zawsze, nie udało mi się zachować odpowiedniej dla tematu powagi, a z drugiej strony mam świadomość, że to jest taki temat, że gdybym miał go potraktować zupełnie poważnie, to moglibyśmy wszyscy tego nie wytrzymać. "

    Ano właśnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @marcin d.

      Poważnie temat roztrząsając musimy zauważyć, że dzieje się w Texasie znanym między innymi z hodowli bydła. Sielskie zdjęcie mamuś na sianku ze Stetsonem też o tym przypomina. Teksańskie bydło włóczy się tam po preriach, ale bynajmniej samo się nie hoduje.

      Może wśród naszych czytelników znajdzie się zoolog, który ewentualnie poniższe poprawi. Czytałem gdzieś bowiem, że wyhodowanie doskonałej mięsnej rasy teksańskiego bydła wymagało rozwinięcia metod sztucznego zapładniania krów możliwie wyselekcjonowanym nasieniem.

      Problem jednak w tym, że nasienie trzeba było najpierw sprowadzać aż Europy. Tymczasem jakiś czas temu import żywego nasienia był w zasadzie niewykonalny. Ustalono jednak, że całkiem możliwy jest import od razu zarodków, które w Texasie "odzyska się" i po prostu zacieli się nimi te krowy na teksańskiej prerii.

      Problem zachowania żywych zarodków w czasie przewozu przez Atlantyk rozwiązano zaś w ten sposób, że dla obniżenia kosztów wszczepiano je królikom, czy raczej królicom. W Teksasie królicom już dziękowano, zarodki odzyskiwano i krowy zacielano. Cielątka miały więc jak nic po dwie matki nosicielki.

      Zatem nihil novi sub Texanian sole.

      Tylko jak to wytrzymać?

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...