poniedziałek, 18 czerwca 2018

O sztuce trzymania mordy w kuble


   
      Myślę że nie tylko ja, ale i znaczna grupa czytelników tego bloga pamięta czasy, gdy kardynał Wojtyła został ogłoszony papieżem i po pierwszych kilku latach pewnego chaosu poznawczego, bardzo już wyraźnie zaznaczył się podział na tych, którzy z jednej strony uważali, że misją Jana Pawła II jest reprezentowanie tej części Narodu, która pragnie prawdy i wolności, a z drugiej strony na tych, dla których głównym zadaniem Papieża miało być głoszenie tak zwanej „prawdy o Jezusie”. Wydaje się, że kulminacyjnym momentem owej konfrontacji, kiedy to już nikt nie mógł mieć choćby cienia wątpliwości, o co tu w tym wszystkim chodzi, był rok 1995, kiedy to papież Jan Paweł II, z okazji 50 rocznicy istnienia „Tygodnika Powszechnego” wysłał do jego naczelnego Jerzego Turowicza list, w którym uznał z konieczne napisać co następuje:
      Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w ‘Tygodniku Powszechnym’. W tym trudnym momencie Kościół w ‘Tygodniku’ nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; ‘nie czuł się dość miłowany’ – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los ‘Tygodnika Powszechnego’ i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu”.
      I znów, myślę, że i tu wielu z nas wciąż pamięta, jaka była reakcja na te słowa adresatów tego listu, oraz ich akolitów. Kiedy już nie dało się dłużej owych słów zamilczeć, oni w najmniejszym stopniu nie poczuli się w obowiązku potraktować słowa Jana Pawła II jako napomnienia, lecz wręcz przeciwnie, uznali, że ponieważ mają do czynienia ze swoim dawnym kolegą, to co on do nich mówi, to jest takie sobie duszpasterstwo, które jeśli czegokolwiek od nich wymaga, to ewentualnie drobnych korekt na dotychczasowej ścieżce wiary. I od tego momentu było już oczywiste, że Jan Paweł II będzie  do samego końca traktowany wyłącznie jako polityczny argument, gdzie z jednej strony będzie wolność i prawda, a z drugiej Jezus Chrystus i jego nauka.
      Jak to się stało, że, mimo iż wydawało się, że kwestie naszej Wiary mamy już załatwione, temat ów wraca jak bumerang? Otóż jeden z Czytelników, jak rozumiem zanspirowany wcześniejszą dyskusją, podesłał mi link, którego głównym bohaterem jest osoba dotychczas mi kompletnie nieznana, jednak, jak się okazuje, tu i ówdzie kultowa, a mianowicie niejaki ojciec Augustyn Pelanowski. Poszukałem jego biogramu w Wikipedii i dowiaduję się, że ów Pelanowski to „paulin, długoletni ojciec duchowny w Wyższym Seminarium Duchownym Zakonu Paulinów w Krakowie na Skałce, rekolekcjonista, kaznodzieja, spowiednik, autor książek, publicysta, artysta malarz.
      […]
      Stał się znany w środowiskach chrześcijańskich dzięki uczestniczeniu w nawróceniach znanych polskich muzyków rockowych, m.in. Tomasza Budzyńskiego (Armia, 2Tm2,3), Darka Malejonka (Armia, Houk, 2Tm2,3), Piotra „Stopy” Żyżelewicza (Armia, Voo-Voo) i Grzegorza „Dzikiego” Wacława, związanego z warszawskim środowiskiem anarchistycznym. Użyczył swojego głosu na pierwszej płycie zespołu 2Tm2,3 – Przyjdź, w piosence Getsemani. Wystąpił w filmie Programu Poświęconego Frondy Dzyń (1994) według scenariusza Tomasza Budzyńskiego i Andrzeja Wasilewskiego. Jego rysunki zostały wykorzystane w booklecie płyty Houk Generation X (1995)”.
      Zainteresowałem się więc osobą owego wybitnego duchownego i oprócz tego, że to jest w istocie rzeczy postać dla tak zwanych „środowisk radykalnych” prawdziwie kultowa, dowiedziałem się również tego, że  on parę miesięcy temu w którymś z publicznych wystąpień powiedział co następuje:
      – Czasem ktoś mnie pyta, jak to teraz zrozumieć w związku z tymi wszystkimi niejasnościami jakie pojawiają się w Kościele, kogo tu słuchać? Proste: zejdź mi z oczu szatanie. Inaczej mówiąc: dopóki mówisz Piotrze prawdę o Mnie – jesteś Kefasem, papieżem, ale gdy kłamiesz o mnie, gdy manipulujesz moją Prawdą, to jesteś pod wpływem szatana, a szatana się nie słucha tylko egzorcyzmuje. Pan Jezus nie odrzucił Piotra. Wyegzorcyzmował go i Piotr zgodził się z Prawdą, spokorniał i poprawił się, przyjął korektę, Correctio fraterna”.
       I dalej:
       Nauczanie papieża jest bezbłędne jedynie wtedy, gdy jest zgodne z nauczaniem Jezusa”.
       I proszę sobie wyobrazić, że to co na mnie zrobiło największe wrażenie, to nawet nie to, że ów ksiądz w sposób niemal jednoznaczny sugeruje, że papieza Franciszka należy egzorcyzmować, ale to, że jako podstawowy argument przeciwko jego nauczaniu używa owego śmierdzącego już wręcz trupem tekstu: „Zadaniem Kościoła jest głoszenie Słowa Bożego, a wszystko co ponad to, to polityka”.
        Jak się dowiaduję, po tej, i jak się domyślam, również innych jego wypowiedziach, bo trzeba nam wiedzieć, że ojciec Pelanowski mówić bardzo lubi, kierownictwo zakonu paulinów przeniosło go w bardziej odpowiednie dla niego miejsce i objęło go nakazem powstrzymania się od owych popisów. W jednej chwili oczywiście w środowisku fanów Pelanowskiego podniósł się odpowiedni rwetes, któremu towarzyszył apel o zwieranie szeregów w obronie owego świętego męża przed agresją ze strony watykańskiej reakcji. I oto, proszę sobie wyobrazić, że w tym momencie Kościół, zamiast zacząć się tłumaczyć, wyjaśniać i prosić o zrozumienie, głosem wszystkich zainteresowanych osób, ogłosił, że mu nie jest nic wiadomo o tym, by ojciec Pelanowski został jakoś szczególnie ukarany, no i żeby w ogóle działo się coś szczególnego. Co ciekawe, nawet sam Pelanowski położył uszy po sobie, odmówił jakichkolwiek komentarzy, a sprawa została ostatecznie zamknięta i pozostawiona nic nie znaczącym plotkom.
       Jedyne co po tym krótkim zamieszaniu pozostało, to wciąż krążące gdzieś w czeluściach Internetu, opublikowane przez samego Pelanowskiego widzenie, w którym sam Jezus ogłosił mu co następuje:
       Czy wasz prezydent nie nazwał mnie królem? To czemuż się lęka i uśmiecha do władców tego świata? Powinien płakać przede Mną, a wysłucham go, a nie uśmiechać się do władców zaprzedanych kłamstwu. Nie musi nikomu się podobać, tylko Mnie, a wzmocnię wasz kraj i wywyższę! Ja swoją Krwią wybielam wszystko. Dałem wam dwa znaki, i inne, lecz dlaczego nie rozumiecie, po co uczyniłem te cuda eucharystyczne?
      Ktoś powie, że głupia sprawa i że dobrze by było to wszystko jakoś skomentować, no bo my chyba, jako wierny lud, mamy prawo do informacji. Otóż nie. My wszelkie informacje, jakich potrzebujemy, znajdziemy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. A w związku z tym, nie będzie żadnego komentarza, poza tym jednym: to jest Skała, której bramy piekielne nie przemogą, a nam nic do tego, poza gorliwą modlitwą za grzechy nasze i tego świata. Zwłaszcza nasze.

Przypominam, że mam tu u siebie paręnaście egzemplarzy mojej książki „Rock and roll, czyli podwójny nokaut”. Polecam serdecznie. Kontakt, gdyby ktoś nie znał: k.osiejuk@gmail.com. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...