wtorek, 5 grudnia 2017

Czy książka może być jak piosenka?

            Powiem szczerze, że na zakończone przedwczoraj targi jechałem z ciężkim sercem. Niektórzy może pamiętają, że jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiałem się, czy w ogóle warto mi wydawać pieniądze na pociąg tam i z powrotem, tylko po to, by albo patrzeć na ludzi, którzy przechodząc obok stoiska, zamiast rzucić okiem na książki, leniwie podnoszą wzrok, by przeczytać nazwę wydawnictwa i idą dalej, ewentualnie zatrzymują się tylko po to, by zadać pytanie w rodzaju: „Panie Krzysztofie, kiedy będzie pan miał coś nowego?”, i za każdym razem ze smutną miną odpowiadać, że będzie w momencie, jak sprzedamy to, co póki co leży w magazynie i się sączy, jak krew z nosa. Ponieważ jednak ostatnio sprzedaż nieco skoczyła, do tego stopnia, że i sam Gabriel wpadł w lepszy nastrój, to i pojechałem. I proszę sobie wyobrazić, że było nadspodziewanie dobrze. Stoisko zwróciło się już w pierwszym dniu, a ja, mimo że, jak wiemy, od września zeszłego roku nie wydałem nic nowego, wprawdzie nie sprzedałem tyle co w zeszłym roku, kiedy listy od prof. Gilowskiej jeszcze pachniały drukarnią, to jednak zdecydowanie więcej niż choćby wiosną na Targach Wydawców Katolickich. To co mnie ucieszyło szczególnie mocno, to fakt, że szczególnie dużo osób, które zdecydowały się kupić moje książki, nie słyszało ani o mnie, ani o Coryllusie, ani nawet o naszym wydawnictwie wcześniej, a mimo to, zrobiło to, czego, gdy chodzi o książki, akurat raczej się nie robi, a więc podejmuje pewne ryzyko na rzecz czegoś zupełnie nieznanego, a zaledwie robiącego wrażenie atrakcyjnego.
      Myślę, że pisałem już o tym kiedyś. Odnoszę mianowicie wrażenie, że to co kiedyś tak zabawnie podsumował Maklakiewicz w filmie „Rejs”, mówiąc, że on lubi tylko te piosenki, które słyszał wcześniej, dziś piosenek akurat już nie dotyczy. Gdy chodzi o piosenkę, widać bardzo wyraźnie, że zwłaszcza młodsi słuchacze, wciąż szukają czegoś nowego, wybierają rzeczy, których właśnie wcześniej nie znali, a wręcz poczytują sobie za punkt honoru pochwalić się odkryciem czegoś, czego nikt dotychczas nie słyszał. Inaczej jest z literaturą. Tu akurat typowy czytelnik, jeśli nawet weźmie do ręki książkę nieznanego autora, przeczyta fragment, który mu się autentycznie spodoba, w życiu jej nie kupi, ze strachu, że jeśli nie będzie mógł z nikim na jej temat porozmawiać – a nie będzie – to cała przyjemność weźmie w łeb. Piosenka to często zaledwie parę minut, wystarczy więc powiedzieć: „Posłuchaj tego, założę się, że nigdy tego nie słyszałeś” i wystarczy. No poza tym o muzyce w ogóle nie trzeba rozmawiać, słucha się jej raz za razem, przeżywa, podśpiewuje sobie pod nosem, muzyka wyznacza bowiem nasz poziom emocjonalny, a nie intelektualny. By przeżyc muzykę nie trzeba być w grupie.
      I oto miałem wrażenie, że w miniony weekend po raz pierwszy było inaczej. Po raz pierwszy od czasu, gdy zacząłem wydawać te swoje historie, zauważyłem, że zdecydowanie przybywa osób, które podchodzą do stoiska, biorą do ręki książkę, czytają fragment, spoglądają na nazwę wydawnictwa, znów kartkują te stroniczki, no i w końcu zaczynają zadawać pytania. I nie mogłem sobie nie pomyśleć, że wiele osób zaczyna odczuwać przesyt tym, co dotychczas stanowiło tak zwaną „poważną ofertę”, a nagle okazało się zaledwie tonami kompletnie bezużytecznego papieru. I oto zaczynam mieć nadzieję, że wreszcie książka stanie się tym, czym już kilka lat temu stała się muzyka, mianowicie źródłem wzruszeń zupełnie niezależnych od tego, co wypada, a co nie.
     Gabriel już mi zapowiedział, że wybiera się na wiosenne Targi Wydawców Katolickich, no a skoro on, to i ja. Tu akurat mamy doswiadczenia raczej marne. Stoisko jest bardzo drogie, czytelnicy nastawieni są na kupowanie książek polecanych przez znajomych, którzy z kolei czytali o nich w popularnej prasie prawicowej, a więc o tajemniczych nawróceniach, kolejnych dowodach na to, że Jezus istniał naprawdę, czy o  Bogu odnalezionym w Internecie, a mimo to bardzo liczę na to, że i tu się coś zmieni, a więc choćby może wreszcie i sami księża, którzy dotychczas z zasady kupują tylko to co im polecił albo „Gość Niedzielny”, albo „Tygodnik Powszechny”, zechcą się rozejrzeć wokół siebie.
     Kończąc już opowiem historię, która przyznam, że mnie puruszyła, ale i przygnębiła. Oto pojawiła się na stoisku pewna nasza dobra koleżanka, która przychodzi do nas zawsze, bardzo lubi nasze książki, większość z nich, jak sądzę, ma , porozmawiała chwilę, a potem poinformowała, że musi już iść, żeby jeszcze trochę pochodzić po innych stoiskach i kupić coś na prezenty. Powiedziałem więc jej, że po cholerę ma chodzić i szukać czegoś, czego nawet nie zna. Niech kupuje u nas. Tu znajdzie wszystko, co się może spodobać każdemu. Do wyboru do koloru i wszystko, o czym sama świetnie wie, naprawdę wartościowe. Koleżanka strapiła się, pokiwała głową i powiedziała, że akurat jej znajomi „nie czytają dobrych książek”. Postała jeszcze chwilę, jakby chciała powiedzieć coś więcej i w końcu poszła po te prezenty. Otóż moim zdaniem za opisaną postawą stoi to okropne przekonanie, znane nam właśnie ze wspomnianego wcześniej filmu „Rejs”, że tak naprawdę coś czego nie znamy nie może być ani interesujące, ani wartościowe, a jeśli nam akurat się podoba, to tylko dlatego, że my jesteśmy jacyś dziwni i nie powinniśmy się z tym czymś wyrywać publicznie. A co pomyślą sobie o nas nasi znajomi, jeśli im w prezencie damy książkę, o której oni wcześniej nawet nie słyszeli, w dodatku napisaną przez jakiegoś Maciejewskiego, czy Osiejuka, o których w ogóle nikt nigdy nie słyszał? No i jak oni sami będą się czuli, gdy ktoś ich zapyta, co dostali pod choinkę, a oni będą musieli powiedzieć, że książkę jakiegoś Osiejuka, czy Maciejewskiego i zapadnie kłopotliwa cisza?
     Tak to niestety wciąż jest, a ja mam wielką nadzieję, że już niedługo. Te dwa dni, jakie spędziłem w Aradach pod Zamkiem dają mi wszelkie podstawy do tej nadziei, że może już naprawdę niedługo.

Zbliżają się Święta, a ja szczerze zachęcam wszystkich, by jeśli myślą o prezentach nie szli na zgniłe kompromisy, tylko kupowali to, co sami uważają za najlepsze. I nich mówią odważnie: „Masz tu coś najlepszego. Założę się że o tym nie słyszałeś. Rewelacja”. Księgarnia działa 24 godziny na dobę pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, a jak ktoś nie lubi klikać, a mieszka w Warszawie, niech zajdzie do sklepu FOTO MAG przy Alei KEN i kupi co będzie chciał od naszego kolegi Michała. 

8 komentarzy:

  1. Nie zgadzam się. Kupiłem na prezenty dla znajomych 2X Wyprawy... i I tom Baśni ..... i strzeliłem w 10. Kumpel pożycza ode mnie notorycznie Baśnie i SN (rewanżuje się Łysiakiem). Teraz czeka aż kupię Lutra. Problem z Waszymi książkami polega na tym, że odwołują się do innej wiedzy i opisują rzeczywistość innym językiem, sprzecznym z wbudowanymi przez szkołę memami. I o tyle inż. Mamoń ma rację. Ale ja zawsze czekam na nowe!

    OdpowiedzUsuń
  2. Popatrz jak to się dzieje - ja wczoraj miałem klienta, który nie mógł być na Targach a zawitał do mnie i kupił 15 pozycji (12 wydanych przez Klinikę Języka i 3 z najnowszym filmem Brauna) z myślą o prezentach pod choinkę.
    Dodam, ze nie był to mój dobry znajomy tylko po prostu klient, który wiedział gdzie można kupić dobre książki.

    pozdrawiam Michał

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi piosenkami to tak jest. Ale to tak ma być, wszystko co dobre wymaga czasu i poznania, i zyskuje z tym czasem. Sęk tylko w tym początkowym przełamaniu się.

    I tak samo jest z Waszymi książkami, choć tu dochodzi jeszcze coś ważnego. Mianowicie ja np. przeszedłem drugą drogę odzyskiwania rozumu, odzierania złudzeń i zdejmowania bielma z oczu. Trwało to prawie 2 lata i gdybym na początku zajrzał do większości książek Coryllusa, odrzuciło by mnie jakby granat wybuchł. Więc to niestety wymaga pewnego poziomu początkowego (wiedzy, świadomości, jakkolwiek to nazwiemy). Faktem jest jednak, że z Pana książkami jest łatwiej, są one bardziej przystępne dla szerszego grona odbiorców i w tym akurat kontekście (sprzedaży) to akurat dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @marcin d.
      Nawet nie wie Pan, jak wielu z nas przeszło tę samą drogę, co Pan.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...