piątek, 1 września 2017

...

Niedawno bardzo, przy okazji kolejnej notki – czasem mam wrażenie, że wszystkie moje notki, to wciąż te same smutki i smuteczki – na temat tatuaży, wspomniałem historię jeszcze sprzed lat, jaką moja młodsza córka zechciała mi opowiedzieć o pewnej kobiecie planującej wymianę kolczyka w języku, i przyznać muszę, że zarówno sama historia, jak i jej kontekst, były niezwykle przygnębiające. I oto, proszę sobie wyobrazić, okazuje się, że mimo upływu lat, ona wciąż zachowuje tę samą co wówczas wrażliwość, no i czujność oczywiście, a ja dzięki temu mam do opwiedzenia coś równie inspirującego, tyle że tym razem nie po to, by nas tu wszystkich jeszcze bardziej zasmucić, ale wręcz przeciwnie – pokazać jak zwycięża życie, nie śmierć. Posłuchajmy:
Jechałam rano do pracy. Tramwaj niemal kompletnie pusty, a tu wchodzi niewidomy z białą laską i psem, i siada. Myślę sobie, że skoro on jest z psem, to pewnie dopiero uczy się nowego życia, ale oto przejeżdżamy dwa przystanki i oto… wsiada drugi niewidomy, wprawdzie bez psa, ale z laską i plecakiem, jednak nie siada, lecz staje tuż obok psa, no i jedziemy sobie dalej w trójkę w ciszy, aż nagle ten z psem się odzywa i jest rozmowa:
- Przepraszam, gdzie jesteśmy?
- Dąb Kościół.
- Dziękuję.
- A gdzie pan chce wysiąść?
- Pod ZOO
- To jeszcze dwa przystanki.
- Wiem, wiem dziękuję.

Jedziemy dalej. Jest ZOO. Niewidomy z psem pyta tego z plecakiem:
- Pomoże mi pan jeszcze i powie czy na przystanku jest chodnik?
- Tak, tak, chodnik jest, tu ma pan drzwi.
- Dziękuję, a mógłby mi pan jeszcze tylko znaleźć przycisk otwierania?
- Oczywiście, tutaj.
- Dziękuję bardzo. Do widzenia.

Pan z psem wysiadają, a człowiek z plecakiem, zanim jeszcze zdążyły się zamknąć drzwi, krzyczy:
- Nie ma za co. Ja też jestem niewidomy!
Ostatnie dni i tygodnie, wypełniają ten blog serią trosk, zmartwień i złości. Okazuje się, że niekiedy wystarczy się przejechać tramwajem gdzieś tak między między katowickim rondem a śląskim zoo, by zobaczyć inną twarz tego świata. I cóż jeszcze można powiedzieć po czymś takim? No nic. Zwyczajnie nic. Ale jest dobrze. Góra stoi. Góra stoi.

Wszystkich zapraszam do zaglądania do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl i do czytania moich książek.

11 komentarzy:

  1. I co warte są wtedy przepychanki w Brukseli - tyle co nic :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Góra stoi, i to tak mocno, że nawet sobie tego nie jesteśmy w stanie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała historia. Oczy mi się zaszkliły...
    Dziękuję Panu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @RedIsBad
      To nie ja. Ja to tylko dałem w ramkę.

      Usuń
  4. "zwycięża życie, nie śmierć"

    Inaczej być nie chce. Tekst super. I ten trzy kropek jako tytuł. Rozbroił mnie całkiem.
    Przecież to byłoby wbrew prawu natury, tak bardzo ukochanemu przez półbogów naszych umiłowanych, a nawet wbrew prawu boskiemu i naturalnemu, żeby śmierć miała zwyciężać. Śmierć jest po to by ciągle przegrywać, bo kończy się w grobie, żeby nie powiedzieć gorzej ...

    W takim razie zakładam że to nie będzie trollactwo i nie wzmożenia zainteresowania twoim blogiem ze strony "cichych wielbicieli", jeśli dokończę swój wczorajszy komentarz do twojego tekstu o postępach postępu niby w Kościele, a w zasadzie na jego marginesie: 

    ... (Pisałem tam o pelagianizmie, czyli herezji która chciała koniecznie żeby Chrystus/Król był tylko człowiekiem i wcale nie królem/namaszczonym, i że to widać u Dorris Lessing, Bułhakowa, który próbował w ten sposób zaistnieć na rynku brytolskim, u B. Akunina, w psychoanalizie, we flower power czyli w szołbiznesie dla ubogich itp.) Mamy więc tu szereg poszlak i domysłów, które prowadzą do City. Jeśli to nie City i devas, półbogowie wyznania kabalistycznego, niekoniecznie narodowości kabalistycznej, są naszymi największymi "cichymi wielbicielami", to kto? Rozumiem, że nasza własna głupota. Ale spychanie na margines Kościoła, skutecznego remedium na tą głupotę,  wynika nie tylko z niedoskonałości czy nawet zdrady ze strony niektórych duchownych. Raczej w większej mierze z rywalizacji o rynek finansowy. Tej wojny nie da się uniknąć. Nie wiem czy dałoby się uniknąć zdrady w Kościele takich ludzi jak Marcjon, Ariusz, Hus, Bp Michał Poniatowski, Kołłątaj, Staszic i naszych dzisiejszych delegatów z wyższych sfer do stanu kapłańskiego. Moje założenie jest takie, że kilku z nich przynajmniej to delegaci, wtyczki które robią atmosferę. Ktoś ich jednak wydelegował w tym czy w innym momencie.

    To ma coś wspólnego ze zwycięstwem życia, czyli z Jezusem Zmartwychwstałym, mianowicie, to że pelagianizm to śmierć, a nawet death wish w stosunku do Dawcy Życia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się płakać nie zachciało, za to uśmiech od ucha do ucha mam do teraz. Bo w przedostatnią sobotę sierpnia wybrałam się na samotną przejażdżkę rowerową po okolicach. Za Przytułami (taka wieś) złapałam gumę w przednim kole. Po dotarciu do pierwszego skrajnego domu poprosiłam o pomoc. Powiedzieli gdzie i jak trafić. Okazało się, że pan od naprawy rowerów jest głuchoniemy, poprosiłam, na migi oczywiście, o kartkę i długopis, ale on nie widział takiej potrzeby, załatał dziurę i na pożegnanie dał mi kartkę z napisem: trzeba wymienić dętkę. Nie wiem, jak mu się odwdzięczyć, ale jutro pojadę na wymianę dętki.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...