wtorek, 30 czerwca 2015

Jarosław Kaczyński, człowiek ze złotą tarczą

Niniejszy tekst został napisany dla „Warszawskiej Gazety”, trochę jako kompilacja starych myśli i nowych refleksji. Nie miałbym jednak spokojnego sumienia, gdybym go tu dziś nie powtórzył. W końcu to wszystko po to, by było słychać.

Od kilku dni już chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że powrót Prawa i Sprawiedliwości do władzy staje się ciałem, a powrót ów jest tak spektakularny i tak jednoznaczny, że to co się już niedługo stanie, musi spowodować zmianę ogarniającą przestrzeń znacznie szerszą, niż ta związana z samą polityką. Jeśli się wsłuchać w towarzyszące owej rewolucji komentarze, nie można nie zauważyć, że każdy kolejny dzień przynosi zmianę przede wszystkim w nastrojach społecznych, które zawsze w mniejszym lub większym stopniu były wynikiem manipulacji na poziomie kultury popularnej. A skoro tak, to musimy też dojść do wniosku, że nie miną te trzy, czy cztery miesiące, a po owej nienawiści, którą tak dobrze mieliśmy okazję poznać, nie zostanie mokra plama. I jeśli to ma być jedyna korzyść z tego, że Andrzej Duda został prezydentem – ja to biorę z pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
I jeżeli ktoś sobie w tym momencie myśli, że ja zwariowałem i nagle w tej powyborczej gorączce uwierzyłem, że prezydent Duda wyciągnie złotą różdżkę i zlikwiduje owo straszne pragnienie śmierci, jakim wielu z nich żyje od tylu lat, to zapewniam, że nie. Tego że oni wciąż będą chodzić wokół nas i dyszeć swoją nienawiścią już nikt nigdy nie zmieni. To co się z nimi stało przez ostatnie lata, spowodowało u wielu z nich tak straszne zmiany w umysłach, i zostanie z nimi aż do śmierci. Mnie chodzi tylko o to, że ten wiatr, który już wieje i wiać nie przestanie, zmieni się wystarczająco dużo, by oficjalnie wytyczany kierunek, a przez to, ogólna społeczna atmosfera, się zmieniły.
Od czasu gdy Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie i uruchomił proces ostatecznego gnicia Platformy Obywatelskiej, dość uważnie obserwuję to, co się dzieje w mediach i nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie ma żadnego porównania między tym, z czym mieliśmy do czynienia w czasie, gdy Prawo i Sprawiedliwość przejmowało władzę w roku 2005, a tym, co się dzieje dzisiaj. I daję słowo, że wcale najbardziej wymownym przykładem owej różnicy nie jest to, że reżimowe telewizje w minioną sobotę praktycznie nie pokazały konwencji Platformy Obywatelskiej, wybierając Prawo i Sprawiedliwość. Każdy bowiem dzień, od rana do wieczora, to w najgorszym wypadku traktowanie Prawa i Sprawiedliwości, jako oficjalnie akceptowanego, równego innym, politycznego bytu.
I ja zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko z jakiegoś powodu może się nagle zmienić, ale póki co, widzę, że sprawy idą w bardzo dobrym kierunku i nawet jeśli niektórzy z nich wciąż traktują, czy to samego Jarosława Kaczyńskiego, czy jego najbliższych przyjaciół, jak wrogów, to wiele wskazuje na to, że pewien typ szczucia odchodzi do historii. Tak jakby rzeczywiście oni nagle sobie uświadomili, że teoria „to już dalej nie działa”, nie była teorią, lecz żywym faktem.
Ja do dziś pamiętam przemówienie Jarosława Kaczyńskiego wygłoszone w pamiętnym roku 2010 na zjeździe Solidarności w Gdańsku. Pamiętam, jakim ono było wówczas wydarzeniem – wydarzeniem nawet z punktu widzenia tych, dla których on zawsze był niczym więcej, jak tylko bełkoczącym durniem – pamiętam, jak stanął Jarosław Kaczyński przed Solidarnością i wygłosił mowę, która, jeśli wziąć pod uwagę tamte niezwykłe okoliczności, była mową historyczną. To co nam w niej przekazał, to przede wszystkim to, że jest nadal przywódcą, że jest przywódcą największym, i że wobec całego tego kłamstwa, które nas oblepia, wobec tej całej agresji, on nie zamierza się poddawać, nie zamierza ustępować, a walcząc, nie zamierza ani o milimetr zmniejszać swoich aspiracji i ograniczać żądań. Było czymś niezwykle znamiennym, że mówiąc o walce, Jarosław Kaczyński nawiązał do początku strajku w Stoczni i do pierwszych decyzji, dotyczących tego, jak daleko można pójść. I że przenosząc to pytanie – jak daleko można pójść – do dni, których byliśmy świadkami, tak mocno i zdecydowanie odpowiedział, że najdalej. Że nie wolno się bać, nie wolno tracić wiary, nie wolno ustępować nawet w rzeczach pozornie nieistotnych. Że trzeba być odważnym.
W kontekście, w jakim tamto przemówienie było wygłaszane, w tamtej naszej pełnej rozpaczy sytuacji po 10 kwietnia, w tej naszej niepewności co do przyszłości, jego słowa musiały zabrzmieć tak jak zabrzmiały. A dla tych, dla których były przeznaczone, może jeszcze bardziej, niż do zebranych na zjeździe delegatów i do nas, z całą pewnością były dewastujące. I oni to z całą pewnością poczuli. I, jak się dziś okazuje, nie miało najmniejszego znaczenia, jak bardzo cały System starał się tamto wystąpienie przykryć tworzeniem sztucznych legend, jak bezczelnie i bez cienia wstydu atakował nas tamtą kłamliwą propagandą. Bo wiadomo było, że dopóki on żyje, nic też nie zmieni faktu, że on jest i że walczy i nie planuje jakichkolwiek ustępstw. I oni to już świetnie wiedzieli.
Ale ja pamiętam, jak wyglądała tamta wówczas reakcja zarówno mediów, jak i całej kultury pop, której jak zwykle znakomitym wyrazicielem był głos opinii publicznej. Właśnie dlatego myślę sobie, że rozumiem, co czuli wszyscy oni, i to nawet nie wtedy, gdy Jarosław Kaczyński w swoim wystąpieniu na Zjeździe zapowiadał, że nie dość że nie ustąpi, to w dodatku nie ustąpi nawet o cal, że odwaga to wartość bezcenna, a tchórzostwo i utrata nadziei, to grzech, ale już potem, podczas przymówienia Krzywonos, kiedy tak bardzo wyraźnie widać było jego niewzruszoną, czasem lekko rozbawioną, a czasem tylko pobłażliwie obojętną, twarz. Oni musieli się wtedy sfajdać ze strachu, a najgorszym wypadku po prostu wściec. Gdy nagle się okazało, że to na co oni czekali od pierwszej chwili, kiedy zwycięstwo Komorowskiego w wyborach prezydenckich stało się oczywiste, nie nadeszło i już nie nadejdzie. Że Jarosław Kaczyński ani się nie załamał, ani nawet szczególnie nie osłabł. Że te wszystkie plotki o tym, że jego pozycja w PiS-ie już nie jest taka jak była, i że on nawet planuje jesienią wycofać się z polityki, to tylko puste marzenia. Myślę że wiem, co oni wtedy poczuli. Aż dziś jeszcze czuję ten smród.
Jestem pewien, że to co dziś obserwujemy zarówno w mediach jak i na ulicy, w zestawieniu z tamtymi nastrojami i z tamtą agresją skierowaną przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu z jednej strony, a Solidarności, jako tej wielkiej siły, która go w tamtych dniach nie opuściła ani na moment, stanowi kompletnie nową jakość. A zastanówmy się, jaki był wówczas realny sens, by wyciągać tę nieszczęsna tramwajarkę i nabijać jej liczbę lajków na Facebooku, poza tym, by wdeptać w ziemię projekt reprezentowany przez Jarosława Kaczyńskiego? Przecież ta fala nienawiści nie miałaby jakiegokolwiek uzasadnionego uzasadnienia, nawet gdyby ona faktycznie była tym, za kogo się podaje, i nawet gdyby każde jej słowo odnośnie Jarosława Kaczyńskiego było prawdziwe i uzasadnione. No bo jakiż to powód, żeby z dnia na dzień stać się aż taką legendą? Że co? Że ona trzydzieści lat wcześniej rozpoczęła strajk miejskiej komunikacji, a po latach wdarła się dzielnie na trybunę i powiedziała Kaczyńskiemu, że jest idiotą i uzurpatorem? A cóż to za wyczyn?
Minęły od tamtego wydarzenia lata i dziś przede wszystkim oczywiście widzimy, że doprowadzenie Jarosława Kaczyńskiego do psychicznej i ludzkiej ruiny, się nie udało. Mieli wszystko. Mieli prezydenta, rząd, służby, media, wymiar sprawiedliwości, opinię publiczną, popkulturę – wszystko. A jego nie złamali. Wręcz przeciwnie. Wystarczy dziś na niego popatrzeć, by widzieć to co tam zwyczajnie jest. To przekonanie, że odwaga to cnota, a rezygnacja to obciach. Ale ja widzę dziś coś jeszcze. Coraz bardziej bowiem powszechne przekonanie, że to on wówczas miał rację i dzięki tej racji pozwolił nam doczekać dnia, kiedy głoszenie tej prawdy nie jest ani jakąś szczególną ekstrawagancją, ani nawet zwykłą kontrowersją. Dziś jest tak, że powiedzieć, że Andrzej Duda to znakomity prezydent, Beata Szydło fantastyczny kandydat na premiera, a Jarosław Kaczyński to wielki polityk, może każdy, a słowa te nie wywołają nawet wzruszenia ramion. Najwyżej ktoś z tej bezradnej złości napakuje żyletek do kiełbasy i rozrzuci ją na osiedlu, by zamęczyć na śmierć niewinne zwierzęta, no ale to już jest czysta patologia.

Jutro wyjeżdżam na niemal tygodniowy wypoczynek do siebie na wieś. Obiecuję oczywiście pisać, ale ile i kiedy, nie umiem przewidzieć. W końcu to są te jedyne tak naprawdę dni. Moje książki, jak zawsze, są do nabycia na stronie www.coryllus.pl. Szczerze zachęcam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...