sobota, 27 czerwca 2015

Czemu Wojciechowi Młynarskiemu jego wściekłe wnuczki schowały dowód?

Jest bardzo możliwe, że już tu o tym wspominałem, ale na wszelki wypadek powtórzę. Otóż w ostatnich dniach miałem okazję kilka dobrych razy oglądać flagowy program stacji TVN24 „Szkło Kontaktowe” i to nie dość, że oglądać, to oglądać go z prawdziwą satysfakcją. Skąd owa satysfakcja? Otóż stąd przede wszystkim, że kiedy tak sobie siedzę przed telewizorem i słyszę, jak oni wszyscy, poczynając od Grzegorza Miecugowa, a kończąc na Marku Przybyliku, w sposób najbardziej okrutny szydzą z Platformy Obywatelskiej, mam też tę świadomość – wspieraną zresztą nieustannie przez rozpaczliwe telefony stałych fanów owej audycji, wznoszących w stronę redaktorów pełne rozpaczy wezwania do opamiętania się – że tam, po drugiej stronie siedzą właśnie oni, ci wszyscy biedni, wyciśnięci ze swojej nienawiści do samego smutnego końca, wykorzystani przez bezlitosny System ludzie, i z tego wszystkiego, co się dzieje, nie rozumieją nic. Dokładnie nic. Zero. A to jest dla mnie świadomość bardzo przyjemna.
Oglądam więc to „Szkło Kontaktowe”, patrzę, jak oni po kolei znęcają się nad kolejnymi politykami Platformy Obywatelskiej, i oto nagle widzę zapowiedź: w trzeciej części Szkła będziemy słuchać Wojciecha Młynarskiego, i myślę sobie, że no tak. To w końcu musiało nastąpić i tym razem oni wyżej, niż im wolno już nie podskoczą. Przyjdzie Młynarski, wyrecytuje swój najnowszy wiersz o tym, że Andrzej Duda to „ten co cieszy się, że ze strachu przed nim drżysz” i będzie pozamiatane. Atmosfera zrobi się tak szampańska, żen PiS-owi od tego w jednej chwili elektorat spadnie o połowę, a prezydent-elekt Duda dostanie takich nerwów, że tego swojego cholernego 6 sierpnia zwyczajnie nie doczeka.
I oto pojawia się Wojciech Młynarski i proszę sobie wyobrazić, że pierwsze co widzimy, to to, że on fizycznie jest w takim stanie, że już samo pokazywanie go publicznie robi wrażenie sabotażu… i, moim zdaniem, niczym innym jak sabotażem zwyczajnie jest. Siada więc przed nami Wojciech Młynarski i zaczyna czytać ten swój wiersz i oczywiście od pierwszej linijki nie ma sposobu, by zrozumieć, co takiego on nam chce powiedzieć. Dzięki temu, że mam w telewizorze funkcję pozwalającą na zatrzymywanie programu, cofanie, oraz ponowne odtwarzanie wybranego fragmentu, po kilku próbach udało mi się zrozumieć przynajmniej podstawową myśl przedstawioną przez Poetę. Otóż, mówiąc bardzo krótko, chodzi o to, że „wściekłe wnuczki” pogoniły jakichś tam „dziadków” i od tej chwili szykują nam one prawdziwy Armagedon. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że po tych ośmiu latach, od czasu gdy pod hasłem „schowaj babci dowód”, władzę w Polsce przejęła Platforma Obywatelska, wszyscyśmy się trochę w latach posunęli, przy czym niektórzy z nas bardziej dramatycznie, niż można było tego oczekiwać, i ów dowcip z dowodem dla niektórych z nich musiał stracić swój podstawowy urok, jednak widok Wojciecha Młynarskiego załamującego ręce nad tym, że ludzi mimo że starych, schorowanych, a niekiedy już stojących nad grobem, to jednak posiadających swoją wrażliwość, traktuje się jak śmieci, musi robić wrażenie. Dla mnie jednak, w tym co się stało podczas wspomnianej prezentacji, ważniejsze było coś zupełnie innego. Otóż wbrew moim graniczącym wręcz z pewnością podejrzeniom, prowadzący program Grzegorz Miecugow z Markiem Przybylikiem, zamiast wybuchnąć perlistym śmiechem i życzyć starszemu panu tak samo znakomitej formy przez następne długie lata, ni stąd niż owąd zaczęli dyskutować na temat moralnej kondycji owych „wnuczków” i nagle, ni w pięć ni w dziesięć, Przybylik zakomunikował, że jego wnuczki są akurat bardzo miłe i sympatyczne, ale „każdy ma wnuczki na własną miarę”. On to powiedział jasno i wyraźnie, zdecydowanie wyraźniej, niż wcześniej mówił Młynarski, Miecugow ową prawdę odpowiednio potwierdził i panowie bardzo szybko przeszli do następnego tematu, biednego Młynarskiego zostawiając samego z tą jego straszną obsesją, swoją drogą nabytą oczywiście przez te wszystkie lata spędzone w towarzystwie „Szkła Kontaktowego”, tego samego, które go dziś tak fatalnie wystawiło na publiczne szyderstwo.
Ja znam doskonale nastroje, jakie panują na tym blogu, a więc przy okazji również ową nieznośną wręcz kokieterię sprowadzającą się do notorycznego mnie zapewniania, że inni może tak, ale oni akurat nawet nie za bardzo wiedzą, kto to taki ten Miecugow i co to takiego to jakieś „szkło”. Ponieważ jednak wiem, że za tym stoi właśnie czysta kokieteria, nie będę tłumaczył, o kim dziś rozmawiamy. Powiem tylko, że i Miecugow i to jego „szkiełko”, to od ponad dziesięciu już lat – dzień w dzień, niedziela czy święto, deszcz czy pogoda, zima czy lato – pierwszy głos TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji. A zatem, skoro najwidoczniej dano nam zaobserwować moment, w którym On właśnie postanowił samemu Wojciechowi Młynarskiemu pokazać jego prawdziwe miejsce, to znaczy, ze my powinniśmy być skupieni szczególnie mocno.
Swoją drogą, można się zastanawiać, czy przypadkiem Dobry Bóg nie zabrał od nas prof. Władysława Bartoszewskiego jeszcze zanim to wszystko ruszyło pełna parą, bo się nad nim zwyczajnie ulitował. Ja nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak by on to znosił, gdyby dziś oglądał siebie przy różnych okazjach w tym cholernym „Szkle Kontaktowym” i po głowie chodziłoby mu już tylko to jedno tylko pytanie: „Jak oni mogą?”

Przypominam, że nakład „Siedmiokilogramowego liścia” jest już wyczerpany, a jeśli ktoś się spóźnił, to mam jeszcze parę egzemplarzy u siebie. Proszę o kontakt pod adresem toyah@toyah.pl. Z tego co słyszę, w księgarni pani Lucyny Maciejewskiej pod adresem www.coryllus.pl są też już ostatnie egzemplarze „Elementarza” i „Biustonosza”. Dodruk nie jest planowany. Serdecznie zachęcam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...