niedziela, 16 listopada 2014

Co każdy abstynent wiedzieć powinien

Jak tu już nie raz pisałem, ostatnio przy okazji nerwów, jakich dostał red. Piotr Skwieciński w związku z atakiem blogosfery, który pozbawił go możliwości komfortowego wykonywania zawodu, który sobie wybrał, prasy nie czytam, radia nie słucham, telewizji (poza angielska ligą) nie oglądam, a o tym, co się dzieje za oknem, dowiaduję się z blogów. Ostatnio na przykład trafiłem na notkę blogera Sowińca, gdzie ów dziwny człowiek informuje mnie, że oto w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł jakiegoś Krzysztofa Kowalskiego, w którym ów Kowalski omawia wyniki badań „zespołu doktor Jennifer Wiley z University of Illinois”, wskazujące na to, że „niewielka ilość alkoholu usuwa zahamowania w posługiwaniu się językiem obcym”.
Jak pisze Kowalski, a Sowiniec – do bólu ową informacją podniecony – za nim wszystko powtarza na swoim blogu, „naukowcy poddali testowi 1023 studentów z anglojęzycznych uniwersytetów, którym podano różne dawki alkoholu. Zadanie polegało na wymawianiu kompletnie nieznanych słów w jednym z narzeczy używanych w afrykańskim państwie Czad. Ci, którzy spożyli 44 ml alkoholu, lepiej wypadli od tych, którym podano placebo, ale także od tych, którzy wchłonęli 88 ml alkoholu i więcej. Ci ostatni, mając przed sobą testową kartkę, zadawali pytanie w rodzaju: ‘Sostym srobiś?’. Wyniki tych badań uprawomocniają powszechne przekonanie, że jedno piwko jeszcze nikomu nie zaszkodziło, natomiast w porozumiewaniu się z obcokrajowcami już niejednemu pomogło. Poznać pana po cholewach, poliglotę po kuflu”.
Ktoś się zapyta, w czym problem? Co mnie tak w tym poruszyło? Dlaczego ja jestem w tym momencie aż tak wzmożony? Otóż tak naprawdę ani Sowiniec, ani Kowalski, ani nawet „Rzeczpospolita”, która tekst Kowalskiego postanowiła opublikować, ani nawet ci wszyscy ludzie, którzy od dziś, ile razy staną wobec konieczności użycia języka obcego, wcześniej będą się próbowali nawalić. Bo tu nie chodzi o żadnego z nich. Problemem są bowiem uniwersytety i ich najwyraźniej kompletna już bezużyteczność. Nie jest bowiem tak, że jakaś Jeniffer Wiley z Chicago nie ma co z sobą zrobić, więc wpada na pomysł, że ona zbada, czy przypadkiem nie jest tak, że jeśli człowiek jest na lekkim gazie, staje się on bardziej beztroski i odważny, a kiedy wychleje zbyt dużo, przewraca się i zdycha, z tych badań wychodzi jej, że owszem, i na tym koniec. O nie! Za tym co ona robi, zwykle stoi jakiś poważny budżet, wcześniej odpowiednio wynegocjowany, zatwierdzony, a następnie rozdysponowany, a jeśli przy następnej okazji owa Jeniffer przedstawi papier na to, że o jej badaniach pisano nawet w Polsce, będzie mogła mieć pewność, że z głodu już do końca życia nie umrze. Już w dalszej kolejności będzie mogła przeprowadzić naukowy dowód na to – by już pozostać w temacie – że, jeśli człowiek się napije, to chodzi krzywo, albo bełkocze, albo się robi wesoły lub smutny, a jeszcze później, że alkohole wysokoprocentowe są mocniejsze od niskoprocentowych i dlatego, jeśli ktoś chce się upić piwem, to musi go wypić więcej, niż kiedy się zda na polską śliwowicę na przykład. A wyniki owych badań opublikuje już nie tylko Sowiniec i „Rzeczpospolita”, ale również tygodnik „W Sieci”.
Pamiętam, jak poznałem swoją żonę, a ona wówczas była świeżo upieczoną maturzystką, opowiadała mi przy jakiejś okazji, jak to z całej jej klasy najlepiej ustny egzamin z języka angielskiego zdało tych dziesięciu chłopaków, którzy na egzamin przyszli „nawaleni”. Mnie się oczywiście ta historia bardzo spodobała, jako niezwykle zabawna, że tak powiem, filmowo, ale nie mogę powiedzieć, bym był nią jakoś zszokowany: w końcu każde dziecko wie, że (choćby obserwując świat zewnętrzny), kiedy wypijemy jedno czy dwa piwa, jest nam lżej nie tylko w sytuacjach tak trywialnych, jak zwykła międzyludzka komunikacja, ale przy znacznie bardziej wymagających okazjach, a i my to wiemy z własnego ludzkiego doświadczenia, i ten fakt jest tak oczywisty, że nie potrzebujemy się nawet tu zamyślać. Tymczasem nagle się okazuje, że nie dość, że instytucja tak pozornie szanowna, jak Uniwersytet w Chicago, udowodniła swoją całkowitą już dziś bezużyteczność, to równie bezużyteczne okazują się mainstreamowe media, i w dodatku jeszcze kompletnie nie wiadomo, co mamy z blogera Sowińca. I pewnie z tym ostatnim mielibyśmy zmartwienie największe, choćby przez to, że, jak tu ostatnio już się zgodziliśmy, to blogosfera tworzy przyszłość, gdyby nie to, że, gdy chodzi o niego akurat, wszyscy dobrze wiemy, że bez wyjątków, nie byłoby reguł, a reguły się bardzo na co dzień nam przydają. A więc tak jak jest, jest bardzo dobrze.

Już za parę dni, w piątek rozpoczynają się w Katowicach targi książki, na których będziemy z Gabrielem do pełnej dyspozycji. Jak dla kogoś jest za daleko, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie sprzedajemy również moja najnowszą książkę o paleniu licha.

4 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...