środa, 5 listopada 2014

Czy Jerzy Stuhr zna jakieś dowcipy o Żydach?

Od zawsze miałem wrażenie, że prawdy najprostsze są najtrudniejsze do uchwycenia, czy to wtedy, gdy chcemy je sformułować, czy już tylko usłyszeć. I oto wczoraj Coryllus napisał tekst poświęcony myśli aktora Stuhra – tekst, podobnie jak inne teksty Coryllusa, poruszający i inspirujący, tyle że może nieco bardziej – i wśród wielu różnych wątków pojawiła się kwestia tanich antysemickich broszur, które w nieograniczonej liczbie możemy spotkać w niemal każdym kiosku z gazetami niemal w każdym miejscu w Polsce. Poszło o to, że szedł sobie aktor Stuhr skądś dokądś i, kiedy przechodził obok jednego z punktów prasowych, w oczy mu wpadła jedna z tych książeczek, a on, ponieważ w ostatnich dniach dużo myślał o Jarosławie Kaczyńskim, nie zastanawiając się długo, zakupił ją, przeczytał, a następnie swoimi przemyśleniami podzielił się z narodem.
Przemyślenia, jak przemyślenia – nic mniej i nic więcej ponad to, czego od kogoś takiego jak Stuhr moglibyśmy się i bez tego spodziewać. To jednak, co dla mnie akurat w tym wszystkim jest najbardziej interesujące, to refleksja Coryllusa na temat całego systemu dystrybucji słowa pisanego w Polsce i, jak się można domyślać, również poza granicami kraju, która kontrolując ów rynek w sposób jak najbardziej ścisły i w najwyższym stopniu celowy, dopuszcza do tego, by wszystkie te gówniane broszurki, na których albo widzimy świnię z pejsami, albo Żyda z rogami, a w środku już tylko dziesiątki dowcipów o tym, jak to Icek trafił do Auschwitz i co się działo następnie, były zawsze i wszędzie dostępne.
Tekst Coryllusa spotkał się z życzliwym zainteresowaniem czytelników i z całą serią przeróżnych komentarzy, to jednak co mnie w nich uderzyło, to fakt, że tam, o ile się nie mylę, trafiły się zaledwie dwa w jakikolwiek sposób odniosły się do kwestii owej szczególnej dystrybucji wspomnianych treści. Cała reszta, albo koncentrowała się na dyskutowaniu twarzy Stuhra, jego nazwiska, jego intelektu, no i w ogóle rozważaniu kwestii, jak daleko może się posunąć człowiek w swoim zidioceniu, jeśli tylko pozbawi się odpowiedniej autokontroli. O tych kioskach i tych książeczkach praktycznie ani słowa. Tak jakby większość czytelników albo uznała, że to jest temat nieistotny, albo, co gorsza, że w tych akurat broszurkach nie ma nic szczególnie oburzającego.
A problem jest moim zdaniem zupełnie wyjątkowy. No bo popatrzmy na takiego Coryllusa, czy na mnie i te nasze książki. Zastanówmy się, jaka jest szansa, żeby którakolwiek z nich, choćby moje refleksje na temat uczenia języka angielskiego, czy zwykła-niezwykła, ale jakże sympatyczna opowieść o budowaniu domu Coryllusa zostały wystawione w którymkolwiek kiosku „Ruchu”? Co my byśmy musieli zrobić, żeby te dwie książki stały sobie za szybą wystawową obok „Wprostu”, „Newsweeka”, „W Sieci” i najnowszego zestawu tak zwanego „humoru żydowskiego”? No chyba musielibyśmy sterroryzować tę panią przy pomocy pistoletu zabawki i kazać jej te książki tam położyć.
Niedawno pisałem o tym, jak na katowickim dworcu, w jednym z kiosków znalazłem książkę jakiegoś niemieckiego dziennikarza zatytułowaną „Jak Lech Wałęsa przechytrzył komunistów”. Akurat nie zauważyłem tam ani twarzy Jerzego Stuhra, ani nawet charakterystycznej czarnej postaci z brodą i w kapeluszu, ale Wałęsa jak najbardziej był. Następnym razem jak tam zajdę, postaram się rozejrzeć uważniej i nie mam wątpliwości, że coś ciekawego odkryję. W końcu co jak co, ale rynek propagandy nigdy w historii nie uległ załamaniu. Kryzys mógł ogarnąć każdą dziedzinę życia – propaganda zawsze miała się bardzo dobrze. I jestem pewien, ze umrze Jerzy Stuhr, jego syn Maciej, umrzemy i my, a te Żydy tam będą i będą się miały znakomicie. W końcu bez igrzysk nawet chleb z piekarni „Kłos” nie smakuje.

Książka o Diable wciąż się drukuje, ale to już naprawdę kwestia dni. Póki co zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie dostępne są wszystkie wcześniejsze moje książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...