wtorek, 6 maja 2014

Ile Systemu w Internecie, ile Internetu w Systemie?

Poruszony poprzednią notką, powstałą – co przyznaję z dumą – na zamówienie Solidarnych 2010, pojawił się z paroma komentarzami ktoś, z kim jakiś czas temu byliśmy bardzo mocno pokłóceni, ale dziś trzymamy równie mocną sztamę, mianowicie profesor Broda i wysunął propozycję, by kiedy już prawo i sprawiedliwość odniosą w Polsce ostateczne zwycięstwo, i kiedy już zrobimy porządek z pierwszym szeregiem zdrajców Ojczyzny, zabrać się za niektórych z kolegów blogerów.
Każdy, kto czyta w miarę uważnie ten blog, wie, jaka jest moja opinia na temat tak zwanej blogosfery. Otóż, w moim przekonaniu, zdecydowana większość blogerów, czy tym bardziej osób komentujących na blogach, to ludzie, których pospolicie określa się, jako wariatów. Oczywiście część z nich daje się zdekonspirować w jednej chwili, choćby z tego względu, że to co piszą to oczywisty bełkot wariata, znaczna część jednak staje na głowie, i stójka ta jest wyjątkowo skuteczna, by stworzyć wrażenie, że oto mamy do czynienia z ludźmi takimi jak my. I to nawet jeśli część z nas jest mocno przekonana, że to są osoby wynajęte przez System do zatruwania publicznej debaty i podbijania czarnej propagandy.
Napisałem o tym Brodzie, on jednak zdecydował się pozostać przy swoim stanowisku, a więc w przekonaniu, że tu naprawdę jest wystarczająco dużo takich, na których znajdzie się bat, kiedy czas nadejdzie. Nie mam oczywiście najmniejszej pewności, kogo konkretnie Broda ma na myśli, bo aż na tyle dokładnie nie porozmawialiśmy, niemniej mogę się tego domyślać. Jestem tu bowiem wystarczająco długo, by móc się zorientować w naprawdę najbardziej fikuśnych kreacjach, z których niektóre naprawdę potrafią robić wrażenie, a przy bliższym spojrzeniu wszystko z nich ulatuje, jak z jakiejś ruskiej wydmuszki.
Jak mówię, nie wiem, kogo ma na myśli Broda, kiedy mówi o ludziach w pełni świadomych zła, które czynią, ale weźmy takiego blogera Wywczasa, o którym akurat była tu niedawno mowa. On z pozoru robi wrażenie jednego z nas, a więc kogoś głęboko zaangażowanego w to, co pisze, w dodatku dość elokwentnego, a przede wszystkim na tyle opanowanego, by nie urządzać żenujących popisów, takich jakie znamy z bloga Renaty Rudeckiej, które by go mogły zdekonspirować. Oto w opisie swojego bloga pisze on o sobie, że jest przedsiębiorcą, który „sam nie wiedzieć dlaczego, poczuł potrzebę blogowania”, no i stąd go tu mamy. Tymczasem zwróćmy uwagę na to, jak ów „przedsiębiorca” pracuje. W zeszły wtorek, o czym napisałem w osobnym tekście, jeszcze o 2 w nocy, kompletnie pijany komentował pod swoją notką, tłumacząc się, że jego na chlanie stać, bo, jako przedsiebiorca, jest osobą bardzo zapracowaną i dzięki tej harówce ma weekend dłuższy od zwykłych wyrobników. I choć było to oczywiste kłamstwo, przyjmijmy, że on rzeczywiście ma większe możliwości biznesowe, i tak się z nim sprawy mają. No ale oto w nocy z niedzieli na poniedziałek, o godzinie 2:58, czyli już mocno po upływie owej wydłużonej majówki, bloger Wywczas, zamiast spać i szykować się do swoich biznesów, zamieścił tekst demaskujący oczywiście jego zdaniem kłamstwa tak zwanej „sekty smoleńskiej”, a dalej, wciąż zamiast iść do łóżka, prowadził pogawędki z podobnymi sobie, w tym innym słynnym blogerem Starostą Melsztyńskim do białego rana i dalej, po krótkim odpoczynku, przez cały boży dzień, do poniedziałkowej nocy. Przedsiębiorca? I to tak zarobiony, że stać go na dłuższe weekendy?
Otóż ja znam kilku bardzo poważnych przedsiębiorców – niektórych naprawdę bardzo, ale to bardzo zarobionych – którzy z wielkim trudem znajdują wolną chwilę, żeby czytać ten mój blog, ale już na komentowanie zwyczajnie nie mają czasu. W ogóle. Zero. Czytają ten blog z doskoku i od czasu do czasu coś mi krótko napiszą w mailu, czy poślą esemesem, żebym wiedział, że są, ale to już wszystko. A tu mamy Wywczasa – człowieka, który jest jak najbardziej przedsiębiorcą, i to tak urobionym, że siedzi na blogu dzień i noc, i nic oczywiście mu to nie szkodzi.
Dość już jednak o nim. Oto jakiś czas temu pojawił się tu bloger Pantryjota, który dzień w dzień wstawiał tu bardzo elokwentne notki, mocno popularne wśród pewnej, ściśle określonej publiczności, i on też był kimś, komu w końcu przyszło do głowy ogłosić, że jego nie stać na to, by marnować czas na głupie blogowanie, bo to i wypasiony dom z ogrodem, piękna żona zarabiająca fortunę na gabinecie dentystycznym, fuchy na wielu frontach z niewyobrażalnymi wręcz dochodami, i zniknął z dnia na dzień tylko po to, by – jak najbardziej wciąż równolegle bloga Pantryjoty – pojawić się natychmiast w trzech kolejnych odsłonach.
Ostatni raz jak czytałem oryginalnego Pantryjotę – już oczywiście po oficjalnym pożegnaniu – były to dwa teksty, kolejno opublikowane w Wigilię Bożego Narodzenia i Sylwestra. Oba, tak jak to u niego, mocno antyreligijne, antynarodowe, wręcz bluźniercze, no i – tak jak większość jego tekstów – w znaczniej części skierowane osobiście przeciwko dwóm blogerom: Coryllusowi i autorowi tej notki. Oczywiście i jeden i drugi tekst zgromadził stałe towarzystwo komentatorów, w tym przede wszystkim blogera Sowińca, którzy gawędzili sobie z Pantryjotą najpierw przez cały wigilijny wieczór, a już tydzień później przez cały wieczór sylwestrowy.
Mam nadzieję, że wszyscy wiemy, o co chodzi. Mamy blogera Sowińca, polskiego patriotę, człowieka zapewne bardzo pobożnego, który niemal całą Wigilię Bożego Narodzenia spędza na blogach, w tym na blogu autora wręcz obłąkanego antyreligijnie, i choćby na moment nie jest w stanie się skupić na świętowaniu. Przepraszam bardzo, ale z kim my tu tak naprawdę do czynienia? Z profesorem Uniwersytetu Jagielońskiego, który dzieli swoje życie między pracę, dom i patriotyczne pasje? Kim więc tak naprawdę są nasi koledzy blogerzy?
Ktoś może sobie pomyśleć, że ja tu na tym blogu, który zawsze słynął z tego, że nikt się tu głupstwami nie zajmuje, odstawiam jakieś tandetne plotkarstwo. Otóż nie. To o czym dziś piszę, to, moim zdaniem, sprawa bardzo, ale to bardzo poważna. Sprawa, zresztą, która mnie dręczy już od wielu lat i którą zawsze, właśnie się bojąc tego typu oskarżeń, odkładałem na później. Internet, blogi, tak zwane dziennikarstwo społeczne, to nie są żarty. A przynajmniej nie jeśli idzie o założenia i przypisywaną im społeczną rolę. To tu się ma rzekomo toczyć prawdziwa debata. To blogi i internetowe fora stają się podobno jednym z głównych celów ataku propagandy międzynarodowych grup interesów, w tym na poziomie rządów i państw, a tu się nagle pojawia człowiek, który noc w noc tworzy wielostronicowe teksty, które w sposób oczywisty wymagają od niego dziesięć razy więcej pracy dodatkowej, a później jeszcze pracuje, jako wykładowca na uniwersytecie, i każe się nam traktować, jako jeden z nas? Bo co? Bo nam opowiedział, jak to żona o 3 nad ranem przynosi mu kawę, żeby się nie zajechał na śmierć?
Powtórzę to raz jeszcze. Tu nie chodzi o pojedynczych blogerów. Ten tekst nie dotyczy ani Wywczasa ani Pantryjoty, ani FYM-a, ani żadnego konkretnego blogera. Nie może o nich chodzić choćby z tego względu, że nawet nie wiemy, czy oni istnieją i, jeśli istnieją, kim naprawdę są. Rzecz w tym, że Internet w kształcie, w jakim go znamy stanowi miejsce, gdzie realnie jesteśmy tylko my i System, który nas dzień po dniu i dzień za nocą śledzi. Co do reszty, nie mamy żadnych pewnych informacji.
Wracamy do profesora Brody. Czyta więc Broda te teksty i reaguje na nie, jak każdy normalny człowiek, a więc z jednej strony oburzeniem, a z drugiej nadzieją, że to zło musi zostać kiedyś ukarane. Otóż moim zdaniem, jeśli idzie o to miejsce, tu nie ma w ogóle ani o czym gadać, ani tym bardziej na co liczyć. Ukarany zostanie Sikorski, Tusk, Arabski, ewentualnie Komorowski czy Kopacz. Natomiast ostatnie kim sobie powinniśmy zawracać głowę, to jakaś Renata Rudecka – Kalinowska. Bądźmy pewni, że gdyby jej słowa i czyny miały jakiekolwiek znaczenie, gdyby ona miała jakiekolwiek znaczenie, już dawno by za nie odpowiedziała. Z Kodeksu Karnego. A zatem, jeśli oni się nią nie przejmują, ona tym bardziej nie musi być naszym problemem.
A już na koniec, żeby nikt nie myślał, że ja sugeruję, iż tak naprawdę realnie istnieją tylko profesor Broda, Coryllus i ja. Otóż to jest z całą pewnością nieprawda. Prawdziwy jest Paweł Kowal. Niedawno opublikował on na swoim blogu otwarty list do Pawła Zalewskiego, swojego kumpla od polityki, w którym, w ramach kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego coś mu tam nawrzucał. Rzecz polega na tym, że tekst Kowala był sformatowany w taki sposób, że w czytaniu stał się niemal niezrozumiały. Tekst pełen błędów, sklejonych wyrazów, jakichś dramatycznych nonsensowności – a mimo to Paweł Kowal, poważny polski polityk, uznał za stosowne umieścić go na swoim blogu, nie zawracając sobie nawet głowy choćby pobieżną korektą. W końcu nie chodzi o to, żeby coś powiedzieć, nie jest ważne nawet pokazanie światu, że się jest, jedyne co się liczy to nie opuszczać Sieci. A ja nie mam wątpliwości, że Kowal akurat wie świetnie, że Internet to jest takie miejsce, gdzie on równie dobrze mógłby się najpierw upić, a potem wyrzygać na samym środku swojej notki, a to i tak by niczego nie zmieniło. Bo to co realne, ma miejsce zupełnie gdzie indziej. I, jak mówię, on to wie bardzo dobrze. Na szczęście my też.

I dlatego między innymi, z czystym sumieniem przypominam, że w księgarni Coryllusa, pod adresem www.coryllus.pl można kupować nasze książki, w tym oba „Toyahy”, w wyjątkowej wiosennej promocji. Zapraszam serdecznie. Przy okazji, proszę, jak zawsze o wspieranie tego bloga pod numerem konta podanym obok.

2 komentarze:

  1. Tych wszystkich niegodnych szacunku blogerów łączy to, że paranoicznie chronią swojej prywatności.Nie wiadomo jak się nazywają, gdzie pracują ani z czego żyją naprawdę.
    Czasem niby opowiadają o sobie, ale tylko jakieś duby smalone.
    Jeśli chodzi o ich status, to w dużej części są przypuszczalnie wczesnymi emerytami "resortowymi", czasem dorabiającymi w mało absorbującym biznesie.
    Uczciwi blogerzy są dla odmiany dosyć przeźroczyści.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Chlor
    Ja na to patrzę nieco inaczej. Nasi, jesli się nie chcą ujawniać, to dlatego, że boją się utraty pracy, czy choćby towarzyskiej agresji. Natomiast tamci - nie wiadomo. Najwyżej tego, co może się stać w przyszłości. Tyle że wtedy należy sądzić, że oni są na służbie.
    To tyle, jeśli idzie o naszych i tamtych. Na ogół ja jednak sądzę, że to są wariaci. Jak Sowiniec, Rudecka, czy Pantryjota.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...