poniedziałek, 28 grudnia 2009

Liberte! - czyli wolność, która weszła w szkodę

Święta Bożego Narodzenia minęły, jak co roku, bez ekscesów. Mówiąc ‘ekscesy’, mam na myśli wszelkie zachowania prokurowane przez przeróżnej maści bezbożników, a polegające na propagowaniu wizji Świąt jako festiwalu kolorowych świateł i miłości rozumianej jako tzw. ‘pozytywne wibracje’. Wprawdzie, jak się domyślam, grupy młodych idiotów z flaszkami, zgodnie z zapowiedzią, pojawiły się pod wybranymi kościołami w czasie Pasterki, no i – co już akurat wszyscy wiemy na pewno – Premier pożyczył swoim fanom skutecznego schlania się bez kaca. Ale przynajmniej nikt nie zrzucał krzyży z kościołów i nie atakował tych stojących przy drogach, nie walił kamieniami w okna zza których płynęły dźwięki kolęd, i nikt też nie ogłosił oficjalnie w telewizji, że religia to żenada. A zatem, póki co, tym wszystkim, którzy w ostatnich tygodniach w wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Strasburgu dojrzeli jakąś szansę dla swoich obsesji, i uczepili się jej jak pijany płotu, pozostaje już tylko czekać końca grudnia na coroczne, klasycznie pogańskie, obchody Nadejścia Nowego Roku, i najpierw się odpowiednio nawalić, później puścić chińską petardę z balkonu lub z ogrodu, zagryźć wszystko surową japońską rybą i pójść spać.
Od zeszłego wpisu używam z wielką satysfakcją słowa ‘bezbożnik’ i za to należą się ode mnie szczególne podziękowania człowiekowi o nazwisku Hartman. Jakby ktoś nie wiedział, o kim mowa, to może od razu zacytuję wikipedię:

Jan Hartman(ur. 18 marca 1967 we Wrocławiu – profesor filozofii, wydawca i publicysta, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki wCollegium Medicum na Uniwersytecie Jagiellońskim […]. Zajmuje się metafilozofią (heurystyka filozoficzna, autorski projekt teorii neutrum), filozofią polityki, etyką i bioetyką. W filozofii przyjmuje stanowisko umiarkowanie sceptyczne […] W 1990 ukończył studia filozoficzne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1990–1994 był doktorantem w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1994 rozpoczął pracę jako asystent Instytutu Filozofii UJ, od lutego 1995 asystent, a od października 1995 adiunkt Zakładu Filozofii MedycynyCollegium Medicum UJ (obecnie: Zakład Filozofii i Bioetyki), od 2004 – kierownik tego zakładu.
Doktoryzował się na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1995 (promotor: prof. Władysław Stróżewski), habilitował tamże w 2001. Tytuł profesora uzyskał w 2008, po czym został mianowany na stanowisko profesora UJ. W latach 2005–2008 był profesorem Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Wiceprezes Polsko-Niemieckiego Towarzystwa Akademickiego od 2002.
Autor dziewięciu książek oraz ok. 200 artykułów filozoficznych i publicystycznych (m.in. wGazecie Wyborczej, Tygodniku Powszechnym, Dzienniku, Rzeczpospolitej, a zwłaszcza wPrzeglądzie Politycznym). W 1989 założył czasopismo filozoficznePrincipia, które od 1992 wydawane jest na UJ.
Od 2003 jest członkiem Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Jest też członkiem-założycielem B'nai B'rith Polska, reaktywowanego w 2007. Od 2009 jest członkiem Zespołu ds. Etyki w Nauce przy Ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego.


Skąd wiem o tym Hartmanie? Pierwszy raz na niego wpadłem w TVN24, czyli w telewizji którą oglądam. Trzeba było dyskutować o aborcji, czy eutanazji – nie pamiętam, ale w każdym razie o kulturze zabijania niewinnych – i wyciągnięto nagle tego Hartmana, żeby reprezentował stanowisko zabójców. Ów Hartman swoje zadanie wykonał z takim wdziękiem, że go zapamiętałem. Od tego czasu, TVN zaprasza go już regularnie, chyba na takiej zasadzie, że po co szukać nowych, skoro się ma po prostu dobrych. A więc łączą się oni niekiedy z tym mędrcem, który później na tle Kościoła Mariackiego, opowiada albo że prawo do życia powinni mieć ci tylko, którzy potrafią o nie skutecznie zawalczyć, albo że wolno wszystko byle nie ruszać Żydów, albo że Boga nie ma, albo coś równie mądrego. Ostatnio jednak, jakby tego było mało, dowiedziałem się jeszcze czegoś o tym dziwnym człeku. Konkretnie mam na myśli dwie rzeczy. Jedna to taka, że dla Tygodnika Powszechnego (a jakże!) napisał on tekst publicystyczny, za który magazyn Pressnastępnie dał mu swoją nagrodę, a druga, że Hartman mianowicie to mój kumpel bloger.
Czemu więc ja się zajmuję Hartmanem? Przecież ani dla tych wszystkich pustych informacji zamieszczonych w biogramie w wikipedii, ani tym bardziej z powodu tego, co on wygaduje w telewizji. W końcu, jak pokazuje doświadczenie, zostać zwykłym półinteligentem można nawet bez tytułu profesorskiego, a głosić publicznie że skoro Boga nie ma, to wolno robić co się komu podoba, potrafi nawet ktoś na poziomie posłanki Senyszyn. Więc tu akurat Hartman zdecydowanie nie ma co podskakiwać. Tym bardziej, nie ma się on co puszyć przez to co napisał dla Tygodnika http://tygodnik.onet.pl/1,30789,druk.html. Fakt jest bowiem taki, że najważniejszy tekst publicystyczny roku 2009 stanowi półstronicowy koncept, od którego merytorycznie ciekawsza z całą pewnością byłaby już maturalna refleksja przeciętnego wrocławskiego licealisty, a formalnie – choćby każdy z tekstów, które powstały dotychczas na tym blogu. Tak przy okazji, nie mogę się powstrzymać przed wyznaniem, że gdybym był jakimś ważnym i ustosunkowanym Żydem, to po tym tekście w Tygodniku Powszechnym, zwróciłbym się do Hartmana, żeby jednak się albo powstrzymał przed dalszym kompromitowaniem swojego narodu jako dziennikarz i lepiej już dalej pracował nad teorią neutrum, albo – skoro być może nie umie się opanować – żeby zanim napisze następny tekst publicystyczny, trochę popraktykował w Salonie24.
I w ten sposób mogę przejść do kwestii wspomnianego już ‘bezbożnika’ i kariery Hartmana nie jako naukowca, nie jako publicysty, lecz do bezpośredniej przyczyny, dla której dziś jest akurat o nim, a więc do Hartmana jako blogera. Ale nie tylko blogera. Również Hartmana jako części projektu, który występuje w Internecie jako Liberté! Otóż zabierając głos w sprawie krzyży w jednym z wrocławskich liceów, Hartman – zarówno jako bloger, jak i przedstawiciel owego Liberte! – bardzo się zdenerwował, że w języku polskim słowo ‘bezbożnik’ oznacza nie tylko – literalnie – kogoś kto żyje z dala od Boga, ale również osobę „złą i pozbawioną sumienia”. I to właśnie owo spostrzeżenie sprawiło, że odkryłem dla siebie i samego Hartmana i to jego środowisko, o którym przy innej okazji można by wiele, ale dziś, zanim im powiem, by sobie w spokoju gnili beze mnie, zaledwie parę słow.
Już sama nazwa jaką Hartman kolegami wybrali dla swojej działalności, mówi o nich wystarczająco wiele. Bardziej precyzyjnie jednak wszystko na temat tego, czym oni się zajmują i co im tam chodzi po ich śmiesznych głowach, jest wyłożone w dziewięciu punktach na internetowej stronie tego projektu. Cele są normalne, czyli coś co Szwejk nazwałby bałwanieniem do kwadratu. A więc „krytyczna refleksja nad rzeczywistością, sceptycyzm wobec wszelkich ideologii, dystans i ironia, także do samych siebie; wolność jako nadrzędna zasada polityki, wolność jednostki wobec drugiego człowieka, wobec społeczeństwa i wobec państwa; antypopulizm, rozumiany jako merytoryczne, pozbawione demagogii podejście do spraw publicznych”. Nic szczególnego. Mnie osobiście najbardziej jednak spodobało się kilkakrotne zapewnienie, że oni są bardzo otwarci na wszelką rozmowę. Ten fragment jest szczególnie dowcipny choćby z tego względu, że o ile udało mi się dotychczas poznać otwartość na rozmowę dwóch z członków tego Liberte!, a więc Hartmana i Sadurskiego, to wiem, że zarówno oni sami, jak i cała reszta tego towarzystwa, zaczynając od Henryki Bochniarz, a kończąc na Tadeuszu Syryjczyku, kiedy już wreszcie zdecydują się ze mną pogadać merytorycznie, to prędzej przy pomocy gilotyny, niż zwykłych, ludzkich słów. A więc jak najbardziej zgodnie z ich tradycją.
Tacy oni bowiem są. Historia ludzkości, przynajmniej od czasów Rewolucji Francuskiej, od czasu do czasu obejmowała i takie przypadki. Jak komuś zależy, zapraszam tutaj. Warto choćby właśnie dla tych nazwisk http://liberte.pl/.
Najgorsze w tym wszystkim jednak nawet nie jest to, że ludzie tacy jak Hartman istnieją publicznie, ale że postanowili się uaktywnić akurat tu, w Polsce. Przypominają mi w tym trochę te grupy Mormonów, którzy łażą po naszych ulicach i tłumaczą ludziom, że powinni być pobożni, tyle że inaczej niż mają na to ochotę. Zawsze mnie interesowało, czemu oni nie pojadą do Szwecji czy do Czech, gdzie prawdopodobnie znaleźliby wdzięczniejszą publiczność i nie musieli się narażać na nieuniknione nieprzyjemności. Polska tradycja, tak jak ją znam i z jaką jestem zżyty, zawsze przecież była w ten czy inny sposób związana z religią. W tej tradycji, wszystko co kwestionowało ów wymiar religijny, było uważane za wybryk natury. Ale też, mówiąc o religii, mam na mysli nie czary, wróżbiarstwo, kabałę i UFO, lecz religię w podstawowym tego słowa znaczeniu. W świecie jaki znam i do jakiego przez całe lata mojego życia się przyzwyczaiłem, coś takiego jak Hartman, czy jego znajomi masoni (bo nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że to nieszczęsneLiberté!, to najbardziej bezczelna masoneria), zasługiwałoby wyłącznie na naszą pełną wyniosłej szlachetności tolerancję. I może bym się czuł z tym co tu piszę nieswojo, gdyby nie wsparcie ze strony polskiej mowy, a więc wymiaru jak najbardziej obiektywnego. To właśnie język polski obfituje w tak piękne i pełne znaczenia zwroty, jak ‘Szczęść Boże”, ‘Bogu dzięki’, ‘Bóg zapłać’, ‘Daj Boże’, czy wreszcie ‘Jak Boga kocham!’ i tak dalej i temu podobne zawołania, które normalni ludzie przyjmuję za naturalne, a różne dziwadła parzą. To właśnie też w języku polskim, słowo ‘bezbożnik’ tradycyjnie oznaczało nie tylko osobę, która wybrała życie bez Boga – bo takich wśród nas raczej zwykle nie było – ale, jak sprytnie to spostrzegł Jan Hartman, osobę grzeszną, bez sumienia, kogoś po prostu złego.
Bardzo mi się więc spodobało, że Hartman, podpuszczony przez kogoś tak bylejakiego jak grupa głupich nastolatków, nagle zdrętwiał na myśl, że jeśli on jest bezbożny, to według najbardziej świętej tradycji jest pozbawiony podstawowego dobra i równie podstawowego sumienia. Uważam, że odkrycie, jakiego Hartman dokonał tu dla samego siebie, jest bez porównania więcej warte, niż te jego bezsensowna dłubanina ukryta pod nic nieznaczącą nazwą ‘heurystyka’, a tym bardziej niż owa nieszczęsna nagroda magazynu Press. Jestem przekonany, ze jeśli tylko Jan Hartman znajdzie w sobie wystarczająco dużo konsekwencji, by przemyśleć tę sprawę, zrozumie też, jak fatalnie się znalazł w świecie, gdzie takich jak on normalni ludzie nie mogą w żaden sposób traktować poważnie. I że jeśli jest odpowiednio sprytny, to powinien się najpierw zamknąć, później skutecznie zadumać, by w końcu zrozumieć, że nawet ktoś taki jak on nie wziął się przecież z kosmosu, ale został stworzony przez Boga.
Na wsi gdzie się wychowałem, ludzie byli naprawdę różni. Część z nich to byli zwykli dobrzy wieśniacy, część to, też zwykli, kłamcy i złodzieje, część to jeszcze bardziej paskudni – choć wciąż bardzo zwyczajni – grzesznicy. Ale kiedy przyszła właściwa pora, każdy z nich równo walił do kościoła na mszę, bo wiadomo było, że innej drogi po prostu nie ma. Człowiek mógł być dobry, lub zły, mądry lub głupi, szczery lub fałszywy, ale tak czy inaczej wiadomo było, że na końcu jest już tylko ten Kościół, gdzie wszyscy się spotykają. Oczywiście było tez parę wyjątków. U mnie na wsi – skoro już o niej mowa – był na przykład taki jeden Józwa, który chodził po okolicy, coś stękał pod nosem i wiadomo było, że to wariat. Poza nim jeszcze był jeden człowiek, który chyba kiedyś wyjechał do Ameryki, a jak wrócił, to okazało się, że jest już kimś na kogo się mówi ‘badacz’. Oczywiście i jednemu i drugiemu nigdy nic złego się nie stało, a jestem wręcz pewien, że gdyby głodowali, to dobrzy katolicy i Polacy z pewnością by ich przygarnęli. Nie mam jednak też najmniejszej wątpliwości, że gdyby tam zamieszkał Jan Hartman ze swoimi fratrami zLiberté!, to wprawdzie nikt by za nim nie rzucał kamieniami, bo w końcu my polscy katolicy jesteśmy normalnymi, cywilizowanymi Europejczykami, a nie jakimiś dziwadłami, ale patrzylibyśmy na nich trochę jak na tego Józwę.
Mam szczerą nadzieję, że Jan Hartman doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ale oprócz tego, jako człowiek uczony i z całą pewnością inteligentny, potrafi z tego wyciągnąć dla siebie odpowiednie wnioski. Czego mu życzę z okazji zbliżającego się święta Nowego Roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...