niedziela, 1 marca 2009

Japiszony napadają

W ostatnich dniach, zaglądając sobie do Salonu, wpadłem na teksty, w których powtarzała się nazwa Golden Line. Pewnie bym na to coś nie zwrócił uwagi, gdyby nie fakt, że obok tego pojęcia nieodmiennie powracało nazwisko Eryka Mistewicza. A dla mnie, sytuacja, w której eksperckie myśli Mistewicza zaczynają współtworzyć główny nurt medialnych doniesień, zawsze zasługuje na uwagę. Dlaczego? Dlatego mianowicie, że z moich dotychczasowych obserwacji wynika jednoznacznie, ze Eryk Mistewicz, nawet jeśli nie tworzy bezpośrednio wizerunkowego kształtu obecnego rządu, to jest jego głównym piewcą.
A więc Eryk Mistewicz. Był też jednak drugi powód, dla którego zaintrygowało mnie pojawienie się tej nazwy. Otóż ja już się z tym projektem jakiś czas temu spotkałem. Choć sam jestem ze wsi i choć moja osobista pozycja w środowiskach miejskiej inteligencji jest bardzo mało wyrazista, tak się składa, że ludzie, którzy mi płacą za pracę, niewątpliwie należą do tego szczególnego towarzystwa, które mówi o sobie ‘Młodzi Europejczycy’. Prawdopodobnie więc właśnie z tego względu, któregoś dnia dostałem drogą e-mailową zaproszenie do wstąpienia do stowarzyszenia o nazwie Golden Line właśnie.
I znów muszę się tu powołać na moje wieśniactwo. Będąc zarówno emocjonalnie, jak i intelektualnie tak ukształtowany jak jestem, propozycję ze strony moich dobrodziei kompletnie zlekceważyłem. Raz, że ja już mam taki kompleks, że kiedy ktoś do mnie wyskakuje z propozycją na przykład o nazwie Wit First, Universal Mind, czy właśnie Golden Line, to ja się natychmiast robie podejrzliwy, że ktoś mnie chce wpuścić w jakieś czary. A ja czarów nie lubię. Moje podejrzenia robią się jeszcze większe, kiedy się okazuje, że to towarzystwo grupuje ludzi lepszych od innych, których jedynym celem jest się szkolić w swojej lepszości, wymieniać się swoimi spostrzeżeniami na temat tej swojej lepszości i wyłapywać innych lepszych, którzy jeszcze nie wiedzą o tym, że jest dla nich przygotowana propozycja.
Zlekceważyłem to zaproszenie, co jednak nie znaczy, że zlekceważyłem samo zjawisko. Zajrzałem do Internetu, żeby zobaczyć już oficjalnie, z czym mam do czynienia i oto przeczytałem, że Golden Line „jest społecznością skupioną na rozwoju kariery i życia zawodowego. Pomoże Ci poznać ludzi, zaistnieć w branży i monitorować rynek pracy”. To już było dużo, ale drążyłem dalej. A dalej było tak: „GoldenLine to pasja, kontakty, wiedza i doświadczenie kilkuset tysięcy osób aktywnych zawodowo. Jesteśmy serwisem społecznościowym, który łączy profesjonalistów o bardzo różnych zainteresowaniach, stanowiskach oraz celach zawodowych. Członkowie społeczności spędzają w GoldenLine kilka godzin dziennie, ponieważ każdy znajduje w niej coś ważnego dla siebie: kontakty - dzięki GL można skutecznie zarządzać kontaktami i podtrzymywać cenne relacje, praca - innowacyjne rozwiązania pozwalają dotrzeć do najciekawszych ofert, a Pracodawcom szybko, łatwo i skutecznie pozyskiwać dobrych pracowników, zasoby wiedzy - ludzie dyskutują na forach, budując bazę doświadczeń i informacji.” Później jeszcze były wypowiedzi osób, które wykazały więcej ode mnie zrozumienia dla czasów i wstąpiły do tego ‘serwisu społecznościowego’. Proszę popatrzeć:„Ja mam taką teorię, że ludzie (w większości) wkładają tu to co mają w sobie najfajniejszego." „Ten portal znacząco różni się od potocznych gron i jemu podobnych. To mnie cieszy, bo masowa sieczka internetowa juz mocno mnie męczyła. Z chęcią wiec tutaj zaglądam, tym bardziej, że w obrębie twego miejsca bardzo personalnie mam dostęp do ważnych dla mnie informacji." „Jeśli chodzi o mnie, to nawiązałam kontakty i zawodowe, i osobiste. Ktoś we wcześniejszych postach napisał, że jest tutaj tak "elitarnie". Zgadzam się. Choćby nawet kultura języka przygniatającej większości członków GL świadczy o tym." „Serwis GL uważam za bardzo pomocne narzędzie rozwoju własnej kariery, w tym wyszukiwania partnerów biznesowych. jestem w GL od niespełna dwóch miesięcy, a już miałem okazję, tylko i wyłącznie dzięki obecności w serwisie, odbyć kilka rozmów, które zaowocowały możliwościami realizacji ciekawych projektów z zakresu mojej specjalizacji" „GL to także doskonały sposób na nawiązanie wielu kontaktów. Bardzo dobry pomysł dla tych, którzy szukają i dla tych którzy chcą być znalezieni." „Serwis ma sens i udał się z kilku powodów. Jest starannie zrobiony, użyteczny, przejrzysty. Twórcy myśleli i parę rzeczy bardzo fajnie wymyślili.”
I teraz czytam w moim Salonie, że Eryk Mistewicz postanowił przestać ględzić o opowiadaniu story, które – jeśli tylko będzie odpowiednio umiejętnie aplikowane na mózgach ogłupiałego społeczeństwa – powinno umożliwić bandzie cynicznych trucicieli zniszczenie demokracji, a zamiast tego zaczął lansować koncepcję już bezpośredniego przejęcia władzy nie przez polityków opowiadających bajki, ale przez japiszonów, którzy w te bajki ostatnio uwierzyli http://www.dziennik.pl/opinie/article326782/W_internecie_rodzi_sie_bunt.html .
Muszę zatem oświadczyć, że ta ewolucja Eryka Mistewicza bardzo mnie ucieszyła. Przede wszystkim dlatego, że – jako człowiek przywiązany do wartości demokratycznych – nie chciałbym bardzo, żeby o kształcie mojego kraju decydowali bezczelni oszuści. A to właśnie oni – bezczelni oszuści – byli głównymi wykonawcami opisanego przez Mistewicza planu zamiany polityki w post-politykę, ze szkodą i dla Państwa i dla Narodu. Kiedy widzę dziś, że wymyślanie stories nie wypaliło i najwidoczniej trzeba się będzie z tego projektu rakiem wycofywać, moje serce rośnie.
A przyznam się, że się trochę bałem. Niedawno pisałem tu o moim podziwie dla filmowej produkcji powstającej w Stanach Zjednoczonych i w Anglii. W jednym z komentarzy ktoś zaproponował wyjaśnienie sukcesu tych kinematografii faktem, że literatura anglojęzyczna zawsze potrafiła w sposób bardzo sprawny, a przy tym piękny, opisywać proste, ludzkie historie. I że ta umiejętność po prostu bardzo zgrabnie realizuje się w filmowych scenariuszach. Bałem się więc, że jeśli jakaś polityczna grupa znajdzie dobrego i skutecznego autora bajek tworzonych na potrzeby ogłupiałych wyborców i ci wyborcy postanowią w te bajki uwierzyć, to będziemy mieli prawdziwe nieszczęście. Wprawdzie wraz z upływem czasu, widziałem, że z tych mistewiczowych historii najprawdopodobniej nic nie wyjdzie, więc nie ma się co przejmować, niemniej zawsze jakaś wątpliwość się gdzieś czaiła.
Pisząc tu w Salonie, niejednokrotnie wyrażałem przekonanie, że sukces mobilizacyjny tak zwanych ‘sił antykaczystowskich’, z jakim mieliśmy do czynienia jesienią roku 2007 już więcej się nie powtórzy. A stanie się tak z tej prostej przyczyny, że ten margines, który zadecydował o ostatecznym zwycięstwie Platformy Obywatelskiej jest z zasady antypaństwowy i antyobywatelski. Ludzie, których, dzięki bardzo perfidnym przedsięwzięciom propagandowym, udało się zachęcić do udziału w wyborach roku 2007 i którzy oczywiście oddali głos zgodnie z życzeniem organizatorów tej kampanii, w sposób naturalny nie biorą udziału w zyciu Narodu i na co dzień kierują się wyłącznie swoim najbardziej egoistycznie pojętym interesem. Raz udało ich się nabrać i przekonać, że plan usunięcia z polityki – a może też nawet z życia publicznego – braci Kaczyńskich, jest ściśle związany z tym ich właśnie egoistycznym interesem. Po tych wszystkich miesiącach, kiedy zamiast obiecanych kryminalnych procesów, karmiono ich wyłącznie pisanymi przez pracujących dla rządu copywriterów stories – na dodatek bardzo wątpliwej, jak się okazuje, jakości – oni mogą się już tylko wycofać do swoich biurek i swoich laptopów.
A to przecież nie poszło tylko o te procesy. Oni nie dostali absolutnie nic z tych wszystkich obietnic, które i tak ich pewnie niewiele interesowały, ale które były na tyle przejrzyście sformułowane, że niektórzy z nich przynajmniej postanowili w pewnym momencie powiedzieć „sprawdzam”. A później, widząc to co im pokazano, już tylko po prostu wzruszyli ramionami. Ale to jest całkowicie zrozumiałe. Oni są wprawdzie głupi, ale nie na tyle, żeby się zachwycać kinem francuskim. Oni, jak już zdecydują się na pójście do kina, to jednak wybiorą coś z tak zwaną ‘żywą akcją’. Czytając najnowsze przemyślenia Eryka Mistewicza, czuję w sobie bardzo piękną, ciepłą satysfakcję. Ja wiedziałem, że jeśli pomysł ze ‘story’ się zawali, niechybnie będzie trzeba wymyślić coś bardziej skutecznego. Brałem pod uwagę, że medialni i polityczni doradcy Platformy Obywatelskiej na sto procent wiedzą, że ich poprzedni i ewentualny przyszły sukces wyborczy jest ściśle związany z udziałem w wyborach jak największej liczby osób bez poglądów, bez idei, bez refleksji sięgających dalej, niż ten symboliczny ogórek ze starego dowcipu o amerykańskiej maszynie do wyświetlania marzeń. I że cały ich zawodowy wysiłek idzie w tym kierunku, żeby dotrzeć do tych ludzi i jeszcze raz ich zachęcić do obywatelskiej aktywności.
A tu się nagle okazuje, że jeden z najbardziej znanych guru tych niezwykłych profesjonalistów – Eryk Mistewicz, nagle doszedł do wniosku, że oni już nic nie łykną. Że ich trzeba wyszykować, żeby sami ruszyli do akcji. Żeby skorzystali z możliwości, jakie daje system demokratyczny i pokonali to, czego ani jemu, ani jego kolegom pokonać się nie udało. Rozejrzał się więc Eryk Mistewicz po bieżącej ofercie, dostrzegł projekt o nazwie Golden Line i uznał, że to tam właśnie należy szukać armat przeciwko siłom reakcji i zabobonu.
Proszę uprzejmie. Zachęcam do dalszej aktywności. Jestem pewien, że kiedy już ułożycie Państwo swoje listy wyborcze, a ludzie zobaczą ten zestaw: Global Release Analyst Specialist, Business Solutions Professional, Partner Account Manager Solutions, Industry Mktg Mgr, Pre-Sales Technical Support Engineer, Sponsorship Manager, Lead Recruiter, czy Health Safety and Environmental Coordinator, to dostaną takiego napędu, żemożecie nawet uzyskać większość bezwzględną.
IV RP już struchlała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...