wtorek, 17 marca 2009

To nie jest piosenka o miłości

Ktoś mi może zarzucić, że wyłącznie dla zaspokajania swoich głupich obsesji, gotów jestem zatruwać ludziom życie, pisząc o rzeczach obiektywnie kompletnie nieważnych i ludziach, którzy nie dość że nie zasługują na jedno zdanie zwykłej publicystyki, to nawet nie mają wystarczająco dużo wdzięku, żeby przyciągać ludzki wzrok. Niestety, tak się jakoś ze mną często dzieje dzieje, że widząc nawet coś kompletnie niepozornego, od razu mam tyle skojarzeń i refleksji, że zaczynam kombinować, a jak już odpowiednio dużo pokombinuję, to potrzebuję się tym co wymyśliłem podzielić z innymi. Stąd dziś nagle wraca na te łamy niejaki Chwin – autor średniej literatury, jeszcze bardziej przeciętnej publicystyki, a - z doskoku –zupełnie bylejaki komentator czego popadnie.
Chwina zauważyłem już jakiś czas temu, kiedy, zapytany głupio przez Dziennik, czy – jego zdaniem – Polska jest „sexy”, odpowiedział pełnym szczególnego wdzięku pluciem na Polskę na każdym możliwym poziomie. Poinformował więc, że Polska nie jest absolutnie „sexy”, ponieważ polskie krajobrazy przypominają wysypisko śmieci w deszczu, pogoda w Polsce jest na ogół paskudna, ludzie chodzą brzydko ubrani, kobiety są paskudne i tandetne, a Polacy, jako społeczeństwo, to hołota o wyglądzie i umysłowości debili. Do tego jeszcze władzę w Polsce – to było jeszcze w czasach terroru – sprawują durnie i przestępcy, co oczywiście nie powinno dziwić, bo nieszczęściem mamy tu demokrację i w tej sytuacji ludzie o wysokich i szlachetnych czołach i odpowiednim pochodzeniu, mają niewielkie pole manewru.
Oczywiście, on – jako uznany pisarz – wraził te swoje szczególne myśli nieco inaczej, ale sens był mniej więcej taki. Jeśli ktoś, dla samego zorientowania się w materii, chce próbkę tej twórczości, to proszę uprzejmie:
…chodniki i jezdnie, przechodnie i latarnie, drzwi i okna, gesty, fason mówienia, naród kurtkowców, szalikowców, bereciarek, kłębiący się w przejściach podziemnych dresowaty lud z lumpeksu, który siebie samego nie cierpi, bo wie, że jest pogardzany i sam sobą pogardza, przekonany przy tym głęboko, że winę za wszystko ponoszą podli inteligenci, agenci i aferzyści […] Wystarczy pojechać chociaż raz na Ibizę czy Wyspy Kanaryjskie, by poczuć do głębi prawdziwą ohydę klimatu środkowoeuropejskiego, na jaki zostaliśmy skazani fatalnym wyrokiem losu. Od listopada do maja krajobraz polski sączy prawdziwie depresyjne trucizny i nie zmienią tego nawet najbardziej olśniewające mazurki Chopina, seriale „M jak Miłość" oraz „Złotopolscy" czy polski Papież w każdym oknie.
Właśnie tak.
Drugi raz zwróciłem uwagę na tego dziwnego człowieka stosunkowo niedawno, tym razem w jakimś omówieniu jego artykułu w Gazecie Wyborczej, w którym napisał, żeby odpieprzyć się od gen. Jaruzelskiego, bo on jest okay.
O Chwinie pisałem dwa razy. Raz, w liście do Dziennika, po tym, jak on się publicznie wysikał na mój kraj, a drugi raz już tu w Salonie http://toyah.salon24.pl/98494.html w związku z tym Jaruzelskim. Oczywiście wiem, że to co ja na temat Chwina powiem, nawet jeśli ubiorę to w odpowiednią porcję emocji, nie będzie miało żadnego znaczenia. On z jednej strony ma wystarczająco mocną pozycję w towarzystwie, nie tylko lokalnym, żeby się nie przejmować czymkolwiek poniżej kopniaka w tyłek, a z drugiej oczywiście tego co ja piszę nie czyta, a jakby nawet czytał, to i tak nic z tego nie zrozumie. Bo jest nadętym bufonem. Więc po co dziś biorę się za niego po raz trzeci? Otóż w ogóle o niego nie chodzi. Jego można najwyżej wykorzystać do tego, żeby opisać zjawiska bardziej uniwersalne i przy tym ciekawsze, a później już tylko wysłać w kosmos.
Okazja do dzisiejszych refleksji przydarzyła mi się w związku najświeższą publikacją Chwina. W dzisiejszej Rzeczpospolitej, odpowiadając Maciejowi Rybińskiemu na jego wcześniejsze uwagi, Chwin właściwie nie napisał nic takiego, co samo w sobie stanowiłoby jakikolwiek powód do polemiki. Właściwie, tekst Chwina nie jest nawet powodem, żeby go czytać. Zwykła, paplanina na nieistotne tematy http://www.rp.pl/artykul/277423.html Jednak w kontekście, jaki sam Chwin tworzy swoją obecnością w publicznej domenie, nawet z czegoś tak upiornie nijakiego można wykroić coś – moim skromnym zdaniem – bardzo interesującego.
Zacznijmy jednak od początku. Poszło o to, że jakaś artystka – jedna z tych idiotek, które uważają, ze wystarczy owinąć krzyż dolarem, albo okładkę Playboya zawiesić na krzyżu, czy, na przykład, postawić konfesjonał, a do środka wsadzić wielką lalkę Barbie (widzicie, jaki jestem twórczy? Wszystko to wymyśliłem osobiście, w ciągu zaledwie dwóch minut), żeby stworzyć sztukę – pokazała instalację, przedstawiającą serię kosmetyków wykonanych z ludzkiego tłuszczu. Rybiński skrytykował zarówno sam projekt i stojącą za nim myśl, jak i komentarz Chwina, który z jakiegoś powodu uznał za stosowne stwierdzić, że projekt tej pani, to „ekscentryczna przygoda sztuki współczesnej”. Rybińskiego zdenerwowało, że jakaś głupia siksa, tworzy projekt artystyczny z ludzkiego tłuszczu, a ktoś taki jak intelektualista Chwin, nie znajduje na tę okazję w sobie żadnej innej refleksji, poza tym, że oto mamy do czynienia z ekscentrycznością współczesnej sztuki. Napisał więc Rybiński swój tekst, gdzie potraktował obu swoich bohaterów mocnym gestem, na co Chwin się oburzył i odezwał w te słowa: „Warunkiem naszej wolności jest to, że wyrozumiale pozwalamy, by inni ‘niewłaściwie’ korzystali z wolności. W państwie, w którym wszyscy korzystaliby z wolności wzorowo, rozumnie, prawdziwie artystycznie i bez żadnych zastrzeżeń, nie byłoby żadnej wolności. Jak ktoś tego nie rozumie, jego sprawa. […] Oczywiście rozumiem, że są wśród nas tacy, którzy uważają swój gust za obowiązujący całą ludzkość oraz wszelkie istoty zamieszkujące Drogę Mleczną, ale ja do takich ludzi nie należę. Mogę co najwyżej powiedzieć, że produkcje pań Żemojdzin i Kozyry nie zachwycają mnie. Ale do głowy by nie przyszło, żeby te panie z wysoka ośmieszać, skocznie wyszydzać, wesołkowato przydeptywać czy żądać, by im urzędowo zakazano pokazywania „instalacji” na jakichś wystawach, co się u nas, niestety, zdarza.
Tak oto przemawia człowiek, którego połowa publicystyki polityczno-społecznej jest oparta wyłącznie na ośmieszaniu, skocznym wyszydzaniu, wesołkowatym przydeptywaniu i pozbawianiu prawa do własnego zdania całej wielkiej grupy społecznej, nie dlatego że popełnili jakieś przestępstwo. Nawet nie dlatego, że zrobili coś obiektywnie złego, czy głupiego. Ale wyłącznie z tej przyczyny, że przez samą swoją obecność, współtworzą krajobraz, który zdaniem Chwina: „od listopada do maja sączy prawdziwie depresyjne trucizny”, by w pozostałych miesiącach „stawać na palcach, by z napiętymi do krwi żyłami pokazać światu, że są lepsi, niż są.” I że Chwinowi na ten widok chce się rzygać.
I dziś, ten sam człowiek staje w publicznym świetle i gromi wszystkich, którym się nie podoba tworzenie sztuki w oparciu o ludzki tłuszcz. Jak już wspomniałem wcześniej, to co prezentuje Chwin jest tak fałszywe i tak jednocześnie bezmyślne, że można by było machnąć na niego i całe jego intelektualne wnętrze ręką, gdyby nie jednak rzecz. Otóż wszystko wskazuje na to, że Chwin stanowi tylko część bardzo powszechnego we współczesnej Polsce zjawiska, które polega na tym, że toleruje się każde głupstwo, każde zło, każdą aberrację, każde świństwo, pod warunkiem, że za ten eksces nie ma nic wspólnego z Polską, z polską religijnością i polskim patriotyzmem. Mamy bowiem bardzo mocno umocowaną społecznie grupę, która, jeśli tylko pojawi się projekt na rzecz walki z narkomanią, przemocą w szkole, agresją w Internecie, pornografią na ulicach, prostytucją, rozbijaniem rodzin, różnego rodzaju patologiami, podnosi nieprawdopodobną wrzawę, że oto chce się nam odebrać naszą wolność i nasze prawo do swobodnej ekspresji. Grupę, która przez swoje z wpływy, oraz kulturowe i cywilizacyjne i intelektualne zdziczenie, uniemożliwia przeprowadzenie w Polsce jakichkolwiek pozytywnych projektów. I to są ci sami ludzie – a Chwin jest tylko ich skromnym reprezentantem – którzy widząc starszą kobietę wchodzącą do kościoła, lub grupę młodzieży śpiewającą pieśni religijne, albo – nie daj Boże! – prezydenta Kaczyńskiego, sprawującego swój urząd z woli tych, którymi oni najbardziej szczerze gardzą, potrafią tylko rżeć i pluć. Rżeć i pluć.
Bo zasada sformułowana przez Chwina, że „niech się ludzie bawią, jak chcą, byle nie naruszali obowiązującego prawa”, tak naprawdę jest uzupełniona – tyle że już bardzo dyskretnie – osobistym akcentem, brzmiącym mniej więcej tak: „… i mnie nie wkurwiali".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...