czwartek, 26 lutego 2009

Nixon, czyli co każdy Polak wiedzieć powinien

O Richardzie Nixonie, niesławnym prezydencie Stanów Zjednoczonych, wiem niewiele więcej niż można wiedzieć, amatorsko interesując się polityką. Wiem więc oczywiście to, że jest to postać ‘niesławna’. Ale to wie każdy. Każdy kto zauważył, że od kilku dziesiątek lat, każdy skandal, każdy wielki przekręt, każda polityczna afera operuje przyrostkiem –gate, jeśli jest tylko odrobinę wnikliwy, wie też, że to gate pochodzi od związanej z Nixonem afery podsłuchowej Watergate. A więc to jest wiedza powszechna. Richard Nixon, prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1969-1974, to już na wieki symbol politycznej zbrodni i zasłużonego politycznego upadku.
Wiem jednak też o Nixonie parę innych rzeczy. Na przykład to, że swoją drugą kadencję wygrał z historyczną przewagą. W roku 1972, Nixon zdobył 60% głosów i zwyciężył w 49 stanach, praktycznie nie prowadząc kampanii wyborczej i nawet nie wykorzystując do końca funduszu wyborczego. Świadczyłoby to o tym, że jeszcze niecałe dwa lata przed tym, jak się stał wrogiem publicznym i najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych, Nixon był powszechnie lubiany. Na tyle przynajmniej powszechnie, że został prezydentem właściwie bez walki.
To, co napisałem powyżej, to fakty. Dziś, jednak, kiedy wspominamy Richarda Nixona, pojawiają się głównie nie fakty, ale plotki, mity i najbardziej niewiarogodne legendy. A wszystko to, w większości wypadków, opiera się na jednym, stałym założeniu – w historii światowej polityki nie było nigdy postaci tak odrażającej, jaką był Nixon. No, może z wyjątkiem Adolfa Hitlera i niektórych polityków Prawa i Sprawiedliwości. O co są do Nixona pretensje, pomijając oczywiście tę najbardziej znaną, a jednocześnie najbardziej nieprawdziwą, czyli że to on kazał podsłuchiwać Demokratów? O to, że był człowiekiem niesympatycznym, fizycznie odstręczającym, chorym z nienawiści, głupim i genetycznie nieuczciwym. No i jeszcze jedno – że był najgorszym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych. Gorszym nawet od młodego Busha.
Muszę powtórzyć to co powiedziałem na początku. Nie jestem ekspertem ani w kwestii Richarda Nixona, ani tez w kwestii w ogóle prezydentów Stanów Zjednoczonych. Zakładam więc, że są pewnie gdzieś jakieś fakty, o których nie mam pojęcia i które mogą świadczyć na niekorzyść Nixona, podobnie zresztą, jak fakty, które mogą świadczyć na jego korzyść. Jeśli jednak mam liczyć na swoją intuicję, doświadczenie i najbardziej podstawową inteligencję, nie mogę przestać pamiętać o tym, że przed Nixonem było mnóstwo prezydentów, a po Nixonie też nie mała ich grupka i że jest niezwykle mało prawdopodobne, żeby akurat tylko jeden z nich – własnie Nixon – okazał się tak wyjątkowo na tle całej reszty podły, zły i nieuczciwy, że trzeba go było wpisać na listę zasłużonych. To jest po prostu niemożliwe.
Nixon kłamał? Nixon kazał zakładać podsłuchy? Nixon prowadził brudną kampanię? Nixon niszczył swoich przeciwników? Nixon był bezwzględnym politycznym graczem? Tak? Rozumiem oczywiście, że na tym polu i Kennedy z jednego końca i Obama z drugiego, z Clintonem pośrodku, to dobrzy, serdeczni ludzie? Bardzo przepraszam, ale to zdaję się nie Nixon został zamordowany przez Bóg jeden wie kogo i to nie za prezydentury Nixona zmarła Marlin Monroe. Czy ja coś może mam do Kennedyego? Ależ skąd? Ani więcej, ani mniej, niż do wszystkich innych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Poza tym, mówiłem już – ja się na nich za bardzo nie znam. Nie na tyle jednak jestem ciemny, żeby wierzyć w to, że Barak Obama wyzwoli Afrykę post-kolonialnego nieszczęścia, a swoją ukochaną Kenię wprowadzi do wielkiej światowej rodziny krajów bogatych i prosperujących. Nie na tyle, żeby sobie wyobrażać, że prezydentem Stanów Zjednoczonych zostaje się od tak sobie. Bo dobrzy ludzie tak zapragnęli.
Może więc i jest tak, że Nixon w niczym nie był lepszy od swoich poprzedników i następców? Informacja jednak jest inna. Nixon był od nich gorszy. Przyjrzyjmy się więc Nixonowi bliżej. Wiemy już, że historia go nienawidzi i wiemy, że nie zawsze tak było. Co wiemy jeszcze? Miałem okazję obejrzeć ostatnio bardzo dyskutowany film Frost/Nixon. W mojej opinii, jest to film wybitny, a fakt, że został nominowany do tegorocznych Nagród Akademii, może świadczyć o tym, że nie jest to z mojej strony jakieś dziwactwo. Film zrobiony jest w formie quasi-dokumentu i – o ile mi wiadomo – jeśli ktoś chce zweryfikować obraz filmowy, może sobie nawet kupić całość słynnego wywiadu na DVD, albo poczytać historyczne teksty. Z filmu Nixon/Frost wynika więc, że Richard Nixon był człowiekiem, a nie demonem. Dodatkowo był człowiekiem, który potrafił być osobiście bardzo ujmujący, dowcipny i zadziwiająco inteligentny. Na filmie widać to nawet z zamkniętymi oczami.
Ale film pokazuje też drugą stronę tej historii. Pokazuje nienawiść do Nixona, która jest tak histeryczna, tak nieprzytomna i tak potężna, że każdy w miarę rozsądny człowiek musi się spytać, o co tu chodzi. Dlaczego jest tak, że wybitny, międzynarodowo rozpoznawany dziennikarz planuje przeprowadzić cykl telewizyjnych rozmów z byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych i, realizując ten plan, spotyka się wyłącznie z wściekłością elit, które mają tylko dwa marzenia – zobaczyć Nixona w więzieniu i później już nie widzieć go nigdy więcej? Dlaczego Frost, najprawdopodobniej nastawiony na jeden tylko – pomijając kwestie finansowe – cel, mianowicie ostateczne skompromitowanie Nixona, pokazanie światu jego podłości i w efekcie wzięcie na siebie całego tryumfu nowoczesnego świata, musi aż ryzykować własnymi pieniędzmi, bo nie ma jednego, gotowego do współpracy, medialnego, czy politycznego ośrodka, który by się sam tego ryzyka po prostu nie bał?
A ryzyko było oczywiste. Przez cały niemal czas, kiedy ekipa Frosta kręci ten wywiad, to Nixon jest jego bezdyskusyjnym zwycięzcą. Jest od Frosta i bardziej dowcipny i błyskotliwy i o wiele inteligentniejszy i zdecydowanie bardziej przebiegły. A przede wszystkim – i film to pokazuje bardzo przejrzyście – jest daleko bardziej człowiekiem z zasadami. Prawie cały ten czas, to, z jednej strony zarówno w politycznym, jak i czysto ludzkim wymiarze, festiwal Nixona i dopiero ten ostatni wieczór i ostatni dzień, ni stąd ni z owąd, przynosi kompletną zmianę sytuacji. Tyle tylko, że i tak już nigdy nie będziemy wiedzieli, czy to ostateczne przyznanie się Nixona do kłamstwa jest efektem wybitnych dziennikarskich talentów Frosta, czy może i tu wszystkie nici trzymał sam były prezydent.
Tak czy inaczej, to tylko film. A więc zawsze jakaś tam fikcja. Oczywiście, możemy wszystko po kolei sprawdzać, by w efekcie zobaczyć i Nixona i jego wrogów takich jakimi byli naprawdę. Ale i tak, to wciąż tylko film, więc nie zdziwię się jeśli ktoś mnie tu wyśmieje i powe mi, żebym się nie wygłupiał. Są jednak rzeczy, o których już wspomniałem i które nie są ani moją, ani niczyją opinią. Według najbardziej obiektywnych standardów, był okres w politycznym życiu Richarda Nixona, kiedy on pod każdym względem był postacią wybitną. I to nie tylko na początku lat 70-tych.
Są też i inne fakty i inne znaki, pokazujące, że sprawa Nixona nie jest w najmniejszym stopniu jednoznaczna. Wiadomo, że Nixon był przez najbardziej wpływowe elity znienawidzony w sposób bezprecedensowy. Dziś już też wiadomo, że Bob Woodward nie był bohaterem. Nie był też nawet takim tam sobie średnio wybitnym dziennikarzem śledczym Washington Post, który dzięki swoim talentom i dociekliwości ukazał całe okropieństwa wielkiego politycznego oszustwa. Dziś już wiadomo, że to Mark Felt, zastępca dyrektora FBI, który nienawidził Nixona za to, że ten uniemożliwił mu awans na szefa Biura po odejściu Hoovera, przyniósł Woodwardowi – swojemu dobremu znajomemu – wszystko na tacy i ten był tylko pionkiem w grze osobistych ambicji, prywatnych niechęci i wielkich kulturowych i cywilizacyjnych interesów.
W swoim słynnym wywiadzie, jaki przeprowadził w roku 1980 z Nixonem Bob Greene, dziennikarz Chicago Tribune, Nixon opowiada o swoim życiu, swoich poglądach, o swoim upadku i o tym w co zawsze wierzył. Oczywiście, zawsze – podobnie jak w przypadku filmu – można powiedziec, że to bzdury, bo to mówi Nixon, a to co on gada jest bez znaczenia. Pomijając fakt, że najczęściej z takimi argumentami wychodzą ci, którzy wszystkie swoje poglądy opierają wyłącznie na tym, ze ktoś im coś powiedział, albo gdzieś coś usłyszeli, zgoda. To tylko gada Nixon. Warto i tak jednak posłuchać choć fragmentów.
Greene pyta Nixona, jak się czuję przechodząc do historii, jako „sztywny, zimny, pozbawiony uczuć człowiek”, na co ten odpowiada: „Dlaczego w ten sposób nie mówi się o innych prezydentach? Uważano, że Truman to taki swój chłop. Proszę mi wierzyć, on nigdy do siebie nie dopuszczał nikogo, poza bliskimi przyjaciółmi. Ani Eisenhower z tym swoim słynnym uśmiechem – nigdy nie pozwalał sobie na jakąkolwiek poufałość. Podobnie Kennedy. Mimo tej całej swojej reputacji, tego blasku i w ogóle, był zawsze bardzo wyniosły. Może jedynie Johnson… on tak. On lubił osobisty kontakt. Ja byłem bardziej jak Kennedy […] Jednak prezydent nie może być kimś z tłumu. Musi zachowywać pewien szacunek. Ludzie pewnie nawet nie chcą, żeby on przychodził do nich i mówił: ‘Patrzcie, jestem taki jak wy’”
W innym miejscu, kiedy Greene przyznaje, że w młodości zawsze obracał się wśród ludzi, którzy nie znosili nawet dźwięku samego jego nazwiska, Nixon przyznaje, że zdaje sobie sprawę z tamtych nastrojów, i wspomina, kiedy krótko po tym jak został prezydentem, przemawiał w Wirginii, gdzie miał zapowiedzieć wycofanie pierwszych 25 tysięcy żołnierzy z Wietnamu. „I wtedy pewna bardzo ładna dziewczyna, może szesnasto, czy siedemnastoletnia, podeszła do mnie, splunęła mi prosto w twarz i powiedziała - ‘Ty bandyto’. Wziąłem chusteczkę od agenta ochrony i wytarłem twarz. To było okropne.”
Wreszcie trzeci fragment, kiedy Greene sugeruje, ze może gdyby Nixon pokazał się ludziom, jako człowiek bardziej sympatyczny, bardziej swobodny, mniej oficjalny, ci by go zaakceptowali. Mówi Nixon: „U mnie to nie był problem stylu. Mogłem przecież zapraszać dziennikarzy na kolację. Mogłem organizować różne sympatyczne spotkania, a na drugi dzień liczyć na jakiś miły, ciepły tekst w gazecie. Jednak problemy, jakie mnie spotkały jeszcze przed rezygnacją, nie były w ogóle związane z brakiem tych kontaktów. To była kwestia mojej wiary i moich przekonań. Ich wiara i ich przekonania były kompletnie inne.”
Po co piszę ten tekst? Czy chodzi mi o to, żeby wszystkim błądzącym pokazać, że Nixon to był jednak świetny facet – mądry, zdolny i porządny. Może trochę tak. Jednak nie to jest moim zamiarem. Gdyby tak było, to pewnie bym bardziej pisał o tym, jakim to on był wspaniałym mówcą, jaki był wykształcony i oczytany, jak wspaniałą karierę zrobił od biednego dziecka z czasów Wielkiego Kryzysu do prezydenta wielkiego mocarstwa. Może bym wspomniał te jego opowieści o nocach w Białym Domu, kiedy chodził po tych wielkich pokojach i wchłaniał historię wielkiego narodu i o jego pięknych refleksjach na najbardziej zwykłe tematy. Jak ktoś chce, to niech sobie znajdzie ten tekst. Bob Greene Nixon on Nixon.
Chodzi mi o coś zupełnie innego. Ja chciałem zwrócić uwagę na historię pewnej manipulacji. Chciałem pokazać, co może osiągnąć grupa bardzo zaangażowanych, bardzo wpływowych osób, które mają cel zniszczyć czy to człowieka, czy to nawet pojedynczy projekt. Chciałem pokazać choć w bardzo byle jakim zarysie, jak to się robi. I jakie można osiągnąć efekty. Jak można, przy pomocy czystej zimnej nienawiści, zniszczyć niemal całą historię. I to nie na chwilę. Takie projekty nie dotykają jednego pokolenia. Przy tak wielkim zaangażowaniu w kłamstwo, ten brud pozostaje na wieki. Przypadek Nixona jest tu najlepszą tego ilustracją.
A co nas to obchodzi? Myślę, że nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby wiedzieć co mam na mysli. Na sam koniec, jeszcze sam początek rozmowy z Nixonem. Bob Greene idzie z Nixonem nowojorską ulicą i Nixon mówi: „Wczoraj szedłem do fryzjera i nagle na rogu zobaczyłem grupę młodych ludzi. Człowiek z ochrony zwrócił się do mnie; ‘Niech pan powącha. To trawa’ Marihuana. Proszę sobie wyobrazić, nigdy wcześniej tego nie czułem. Myślę, że jak o to idzie, jestem kompletnie tępy. Nie ten czas”.
Bo tak naprawdę, o to własnie chodzi. Że to nie ten czas. Można wybaczyć wiele, ale bez przesady. Niektórzy powinni naprawdę uważać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...