Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, z tego, że ten typ skojarzeń ma się tu trochę jak pięść do nosa, jednak ze skojarzeniami już tak jest, że one są, i na to nic już nie można poradzić. Inna sprawa, że i tak akurat innych w zasięgu mojej pamięci nie ma, więc siłą rzeczy, tak jak jest, musi zostać. O co chodzi? Otóż w swoim „Roku 1984”, Orwell w pewnym momencie opowiada, jak to Winston próbuje sobie przypomnieć coś z czasów, kiedy świat był względnie normalny, i właściwie jego pamięć rozbija się już na samym początku o następujący dylemat: czy to co on sobie niby przypomina, działo się naprawdę, czy może mu się tylko tak zdaje. Ja tę niezwykłą powieść czytałem już bardzo dawno temu, a więc nawet w tej chwili nie umiem powiedzieć, czy to chodziło tylko o kasztany, czy aż o dzwony kościołów, niemniej problem był właśnie taki – że nowy świat jest już tak bardzo inny od tamtego, który został ostatecznie starty z powierzchni ziemi, a jednocześnie też robi wrażenie czegoś tak naturalnego, że istotnie, wszystko co kiedyś może i było, wydaje się dziś tak egzotyczne, że aż nierzeczywiste.
Przypomniał mi się ten Orwell na poziomie tak trywialnym i bylejakim, jak trywialny i byle jaki jest bohater tych refleksji, i, przyznam, że mam w związku z tym trochę wyrzuty sumienia, no ale skoro słowa płyną, nie należy im przeszkadzać. Nawet kiedy płyną wodą tak brudną i lichą. Mam otóż wrażenie, że był taki czas, kiedy dziennikarze zatrudnieni w najróżniejszych telewizyjnych stacjach, czy gazetach nie mogli brać udziału w reklamach zamawianych przez firmy zewnętrzne. A więc, jeśli ktoś taki jak na przykład redaktor Lis miałby ochotę za ciężkie pieniądze wystąpić w reklamie jakiegoś banku, czy towarzystwa farmaceutycznego, musiałby najpierw przestać być dziennikarzem TVP. O ile sobie przypominam, był nawet taki przypadek, że któraś z dziennikarek TVN-u wystąpiła w jakiejś zewnętrznej reklamie i z tej okazji została wywalona z pracy, a myśmy wszyscy sobie myśleli, że wiele na tym nie straciła, bo sobie pewnie jakąś nową pracę łatwo znalazła, natomiast co za tę reklamę dostała, to jej.
Czemu i skąd takie przepisy? Wydaje mi się, że powód dla ich wprowadzenia był tak samo oczywisty, jak fałszywy. Chodziło o to, by nie budzić podejrzeń, że dziennikarze publicznych mediów – publicznych w sensie tym, że kierowanych do opinii publicznej – są uzależnieni od jakichkolwiek innych od tej właśnie opinii agend i wpływów. Żeby nikt nie miał powodu sądzić, że taki, skoro już o nim mówimy, Tomasz Lis może w swojej publicznej misji kierować się interesem na przykład jakiegoś banku, który mu płaci za jego usługi. Jak mówię, reguła ta była tyle oczywista, co fałszywa, choćby z tego względu, że ostatnią rzeczą, jaką o sobie mogą powiedzieć tak zwani niezależni dziennikarze, jest to, że oni są właśnie niezależni, i to akurat wie każde w miarę choćby przytomne dziecko. No ale przepis był i wszyscy sobie z nim jakoś musieli radzić.
Dziś, kiedy widzimy tak bardzo wyraźnie, jak najprzeróżniejsi dziennikarze choćby takiego TVN-u, od Kuby Wojewódzkiego poczynając, przez Szymona Majewskiego, a kończąc na Tomaszu Zubilewiczu sprzedają się bez żadnych problemów wszystkim, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z bankiem, czy firmą farmaceutyczną, czy wreszcie siecią komórkową, jedynym pytaniem, jakie możemy sobie zadawać, jest już tylko to, czemu jeszcze nie wzięli się za tę robotę Grzegorz Miecugow, czy Monika Olejnik. Bo to istotnie jest zagadka przedziwna.
No ale przez to, że, z jednej strony, nasza świadomość tego, że żaden z nich nie jest ani obiektywny, ani niezależny, ani samodzielnie myślący, jest już naprawdę oczywista, a z drugiej, sami dobrze widzimy, co się tam wyprawia na poziomie tej niezwykłej już prostytucji, może się bardzo łatwo zdarzyć, że nagle, na wspomnienie czasów minionych, zaczniemy przecierać sobie oczy i pytać: „Czy to rzeczywiście tak było? Śmieszne.” A przed nami otwiera się przestrzeń wolności tak już szeroka, że nie ma właściwie absurdu, który nie mógłby zostać przyjęty, jako coś całkowicie zrozumiałego i naturalnego. Weźmy takiego Jacka Pałasińskiego. Załóżmy że któregoś dnia okaże się, że on zostaje zatrudniony jako pierwszy medialny doradca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, i na zmianę, albo prowadzi ten swój zabawny program o świecie według Jacka, albo występuje na konferencjach prasowych i tłumaczy, dlaczego należy podsłuchiwać telefoniczne rozmowy Jarosława Kaczyńskiego, a robi to, dajmy na to, w takim stylu: „Niech się, pani redaktor szanowna, skurwysyn cieszy, że jeszcze żyje”. Po czym pędzi do studia, bo tam już na niego czeka któraś z jego koleżanek, by powiedzieć: „To o czym nam dziś opowiesz, Jacku?” A on na to: „Dziś, Agato, będzie o pięknej Krecie”.
Absurd? Pewnie że tak. Sam to nawet wcześniej powiedziałem. Tyle że to jest absurd w świecie, który powoli odchodzi w przeszłość. Dziś do Hiszpanii przyleciał Benedykt XVI i mieliśmy wszyscy okazję obejrzeć na ekranach naszych telewizorów bezpośrednią transmisję z tego wydarzenia. Telewizja TVN24 na tę okoliczność do pracy wysłała aż dwóch swoich zawodowców, w tym właśnie samego specjalistę od religii jednocześnie i spraw międzynarodowych, Jacka Pałasińskiego. Pałasiński tym razem wprawdzie ani razu nie użył wobec Ojca Świętego epitetu „kruchutki staruszek”, ani też o zmarłym Janie Pawle II nie mówił „późny”, ale myślę sobie, że to pewnie była jakaś instynktowna reakcja na to, jak on sam dostrzegł, jak ciężka demencja złapała za mózg jego samego. O tym jednak za chwilę, bo najpierw chciałbym dokładniej pokazać, kogo mamy przed sobą, kiedy mówimy o Jacku Pałasińskim. Otóż Jacek Pałasiński, o ile mi wiadomo, jeszcze w reklamach nie występuje, natomiast prowadzi swój blog. I, wbrew temu, czego ktoś mógłby się spodziewać, nie jest to blog o pracy dziennikarza, albo o wspomnieniach Pałasińskiego z pobytu we Włoszech, ale normalny, pełen autentycznego mięsa, blog polityczny, myślę, że pod wieloma względami jeszcze bardziej wyrazisty, niż ten nasz. Popatrzmy na następujący fragment. Jarosław Kaczyński przybył na Jasną Górę na spotkanie Rodzin Radia Maryja i powiedział, że przed sobą widzi Polskę. Pałasiński na to pisze tak:
„Nie uwłaczając nikomu, to, Panie Premierze, na Jasnej Górze stała przed Panem Polska na zasiłku, Polska najmniej twórcza, Polska nie umiejąca produkować bogactwa, Polska niewykształcona, Polska zaściankowa, Polska nieprzygotowana do stawienia czoła wyzwaniom współczesności, Polska zabobonna, Polska czerpiąca swą siłę do przetrwania z chorobliwej nienawiści do wszystkiego co czyste, szlachetne i mądre, Polska, która podzieli się wedle własnego życzenia, Polska mentalnie zakorzeniona w komunizmie, Polska, która za Polskę nigdy się nie biła, Polska budująca dla Polaków małe, krzywe i szare domy, Polska nie potrafiąca nawet wybudować gładkiej szosy, Polska rozkradająca własność prywatną i publiczną, Polska z pochodów na 22 lipca, Polska szmalcowników i donosicieli, Polska podła i głupia. To Pan wybrał sobie taką Polskę i chce do niej przynależeć. My nie”.
Wbrew pozorom, na mnie największe wrażenie z tego potoku czarnych glutów, nie zrobił jego środek, lecz początek i koniec, a dokładniej to, otwierające całość, „nie uwłaczając nikomu”, i zamykające ją „my”. Oczywiście, owo „nie uwłaczając nikomu”, w swojej tu akurat szczególności, jest bardzo typowe. Ono należy do tej bezcennej skarbnicy polskiej postkomunistycznej obłudy, rozpoczynającej się jeszcze na początku lat 90. od oświadczenia któregoś z udeckich polityków o jedzeniu nożem i widelcem, a kończącej się na dniu dzisiejszym i tej tuskowej bablaninie o miłości i empatii. Jednak jego szczególność jest równie uderzająca, ze względu na osobę samego Pałasińskiego. Ale o tym znów, ale za to, w ramach wieńczącej całość konkluzji, za chwilę, bo teraz trzeba coś powiedzieć na temat tego „my”. Na początku tego wpisu pisałem o skojarzeniach. Otóż kiedy czytam ten tekst z blogu Jacka Pałasińskiego, nie mogę nie wspomnieć „niemieckiego” skeczu Monty Pythona, kiedy to któryś z nich, przebrany za oficera Gestapo, wyciąga do nas palec w czarnej, skórzanej rękawiczce i mówi: „Vee know vot you did. Vee have seen your acts. Vee vill make you suffer and beg for mercy”. Jakoś tak. I teraz czytam to “my” Pałasińskiego I słyszę to prześmiewcze “vee”. To jest oczywiście bardzo komiczne, ale pewien dreszcz po plecach, owszem, przechodzi. Trzeba tylko red. Pałasińskiego trochę przylizać, no i nieco inaczej mu przystrzyc ten ruski wąsik.
Oglądałem zatem w telewizji transmisję z przylotu Benedykta XVI do Madrytu i do moich uszu dotarł komentarz Jacka Pałasińskiego o takiej urodzie, że aż to wszystko postanowiłem specjalnie na potrzeby tego bloga spisać. Proszę się wczuć. Samolot ląduje, otwierają się drzwi i słyszymy relację Jacka Pałasińskiego:
„Już szef ceremoniału… he, he… zszedł, no i teraz wreszcie moment klu. Benedykt XVI stawia stopę, za nim kardynał… no i powitanie z królem. Juan Carlos Bourbon, Juan Carlos Pierwszy, który swe dzieciństwo spędził w Rzymie, nota bene, na wygnaniu… eee… chciałoby się powiedzieć obok królowa Sofia, jako się rzekło spadkobierczyni… eee… dynastii królów greckich. No i takie dość jeszcze właśnie na schodach. Część purpuratów stoi jeszcze, to tak w stu procentach niezgodne z… eee… protokołem, no ale… he, he… mamy do czynienia z dniami młodzieży, więc tu tak często protokół… eee… niestety często nie wystarcza”.
Słuchaliśmy tego Palasińskiego, jednocześnie, zupełnie jak nie z tego świata, widzieliśmy na ekranie Króla, Królową, Papieża Benedykta, tych wszystkich kardynałów.. i wyliśmy ze śmiechu. A kiedy już nam przeszło, i śmy się uspokoili, ja sobie przypomniałem te wszystkie wcześniejsze występy tego kosmity i pomyślałem sobie, po jaką cholerę on prowadzi ten swój blog. Ja rozumiem Wojewódzkiego i tę jego reklamę komórek, albo Majewskiego z tym bankiem. No, to są autentyczne pieniądze, których głupio nie brać, jak dają. Ale blog? Czy on naprawdę nie ma co robić w domu, tylko pluć na Prawo i Sprawiedliwość i ludzi, którzy je popierają? Rozumiem, że Walter pozwala, a może nawet i wspiera takiego typu aktywność, no ale czyż on nie ma niczego innego do roboty? Myślałem tak sobie, myślałem, i przyszły mi do głowy dwie rzeczy, i to już nie wiem kompletnie, która dla Pałasińskiego jest bardziej okrutna. On może mieć faktycznie mentalność takiego gestapowca ze skeczu Monty Pytona i to „vee” go tak rajcuje, że nie jest w stanie się powstrzymać. W telewizji nie dają, to on pisze na blogu. Druga opcja jednak jest taka, że Pałasiński czuje jakoś pół-świadomie, że jest debilem, który, o ile mu czegoś nie napiszą na kartce, to nie da sobie rady. Jednak przez to, że był akurat na tej placówce w Rzymie, kiedy umierał Jan Paweł II i jakimś cudem złapał tę popularność za nogi, to teraz musi się męczyć, i wszyscy tę mękę widzą, i ją jakoś zapamiętują. I stąd się on tak rwie do tego pisania, żeby pokazać ludziom, że on naprawdę umie coś powiedzieć tak bardziej inteligentnie. Tak jak to robią jego inni wykształceni koledzy. No i stąd się wzięło to „nie uwłaczając nikomu”. A ja się tylko zastanawiam, czy mu ten wordowski korektor nie musiał poprawić „uwłączając”. W sumie ciekawe, prawda?
Ten blog, jak wiemy, od samego początku służy wszystkim chętnym ludziom dobrej woli. Za darmo i bez ograniczeń. Jednak jeśli ktoś ma możliwości i chęci, bardzo proszę o finansowe wspieranie go pod podanym obok numerem konta. Każdy gest przyjmę z najwyższą radością i wdzięcznością. Dziękuję.