piątek, 1 kwietnia 2022

Gdy nie wiedzą że kłamią

 

      Wspomniałem tu kiedyś pewne zdarzenie jeszcze z dość głębokiego PRL-u, kiedy to oglądaliśmy z moim śp. Tatą „Dziennik Telewizyjny” i ten w pewnym momencie zwrócił się do mnie z następującym pytaniem – pamiętam je do dziś słowo w słowo – „Powiedz mi, Krzysiek, czy on wie że on kłamie”.

       Zachwyciła mnie ta refleksja przede wszystkim przez jej niezwykłą wręcz prostotę, która mogła była wyjść wyłącznie z ust człowieka doskonale prostolinijnego, nie skażonego tym strasznym i tak powszechnym w dzisiejszym świecie przekonaniem, że tak naprawdę wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydaje, i wśród ludzi oświeconych nie ma miejsca na jakiekolwiek jednoznaczności. A jednocześnie jednak przeraziła, bo nagle sobie uświadomiłem, że tego się akurat nigdy nie dowiemy, bo ci kłamcy nigdy nam tego nie ujawnią, a my ani w ich oczach, ani w geście nie zobaczymy nic.

        Żyłem więc przez wszystkie kolejne lata, próbując bezskutecznie rozgryźć ową zagadkę, raz to wpadając w przekonanie, że owi kłamcy kłamią w głębokim przekonaniu, że mówią prawdę, a innym razem nagle przyłapując się na wierze, że to jednak wyłącznie cynizm, a skoro tak, to przed nimi jest jeszcze szansa na nawrócenie. A potem znów zwątpienie... i tak wszystko od nowa.

         I teraz, proszę sobie wyobrazić, stało się coś co sprawiło, że po raz pierwszy od wszystkich tych lat poczułem, że wiem i to wiem na pewno i ostatecznie. Otóż natychmiast po opublikowaniu przeze mnie tekstu na temat rodziny Schnepf, skontaktował się ze mną prywatnie jeden z powszechnie znanych polityków Platformy Obywatelskiej, by wyrazić oburzenie moją oceną moralnej kondycji w jakiej znajdują się zarówno żywi jak i martwi członkowie owej czarnej rodziny. W pierwszej chwili, przyznam uczciwie, poczułem satysfakcję, bo autentycznie ucieszyło mnie to, że tekst dla mnie bezwzględnie ważny, by nie powiedzieć, że ostatnio być może najważniejszy, wzbudził w owym polityku aż tak wielkie poruszenie, że nie mógł się powstrzymać przed tym, by się owym poruszeniem ze mną podzielić. Potem jednak sprawy potoczyły się tak niezwykłym torem, że zrobiło się już ani wesoło, ani nerwowo, ale zwyczajnie smutno i wreszcie przerażająco.

       Początek był przewidywalny, a więc zarzut, że ja nie mam prawa oceniać ludzi opierając swą ocenę na grzechach ich rodziców, a za nim też jeszcze bardziej oczywista moja odpowiedź, że ja nie oceniam ludzi po grzechach rodziców, a tym bardziej dziadków, a nawet po ich własnych grzechach, pod warunkiem że oni swoje grzechy odkupili, jak choćby miało to miejsce w przypadku św. Pawła, niewykluczone że swego czasu najgorszego z nich. Próbowałem sobie również radzić z kolejnym argumentem, że również w PiS-ie są politycy, których rodzice, czy dziadkowie wyrywali ludziom paznokcie, wyjaśniając że nie tylko wspomniany wcześniej św. Paweł zapewne robił rzeczy jeszcze straszniejsze od wyrywania paznokci, ale swoje musieli przejść także ci wszyscy co setkami rozrywali na strzępy nienarodzone dzieci, ale dzięki Bożej łasce odnaleźli odkupienie.

       Wszystko na nic. I, szczerze powiedziawszy, niczego więcej się nie spodziewałem. To co mnie natomiast od początku zastanawiało, to to, czemu ów straszny człowiek postanowił mnie na swój obraz ewangelizować, no i czy on to robił szczerze, czy w jakimś nieznanym mi brudnym celu. Ponieważ jednak owego celu nie potrafiłem sobie wyobrazić, uznałem że za tym musiało stać szczere przekonanie o swojej racji. No bo jaki sens jest brnąć w te kłamstwa, kiedy jesteśmy tylko my dwaj i przed nikim nie można się popisać i zyskać jakieś polityczne punkty. Mimo to nie kończyłem rozmowy, wierząc że on mnie zaledwie chce oszukać i chcąc mu pokazać, że się nie dam. No ale czy tam było jakiekolwiek kłamstwo, poza szczerze wyrażoną opinią? No nie. Jednak po dwóch dniach – tak, tak, ta rozmowa trwała dwa dni – nastąpił autentyczny hit. Oto w momencie gdy rozmowa zeszła na temat rzekomego odwiecznego sojuszu Prawa i Sprawiedliwości z Putinem, może nie bezpośredniego, ale przez poparcie dla premiera Orbana, wysłałem mojemu rozmówcy kilka zdjęć na których z Putinem, czy ministrem Ławrowem ściskają się Donald Tusk, Radek Sikorski i cały wahlarz polityków unijnych i poprosiłem o chociaż jedno zdjęcie, na którym kiedykolwiek w najnowszej historii Polski Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda pokazał się w ich towarzystwie. Jedno. Choćby jedno.

        I tu, proszę sobie wyobrazić najpierw otrzymałem informację, że tego jest całe mnóstwo, a jako dowód dokładnie pięć zdjęć. Najpierw zatem popularny w Sieci swego czasu fejk z Morawieckim szczerzącym się do Putina, zdjęcie Morawieckiego z Marie LePen, Morawieckiego z Orbanem i premierem Włoch, ministra Raua spotykającego się z Ławrowem w ramach misji OBWE, tuż przed napaścią Rosji na Ukrainę, oraz (sic!) zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z synem Leopolda Tyrmanda, z adnotacją że to akurat jest najlepsze, oraz informację, że gdzieś jest jeszcze zdjęcie jak Jarosław Kaczyński całuje w rękę Radka Sikorskiego.

        Kiedy poinformowałem mojego nieszczęśnika, że wszystkie te zdjęcia może wsadzić sobie w nos, to pojawił się dowód w postaci starego jak świat filmiku, jak premier Kaczyński witając się ze swoimi ministrami, zagapia się, jak to on, i uznając że ma przed sobą którąś z kobiet, pochyla się nad dłonią Sikorskiego – wówczas jeszcze ministra w rządzie Prawa i Sprawiedliwości – i wykonuje przez chwilę ruch jakby chciał Sikorskiego pocałować w rękę.

        I w tym momencie – podkreślam, że jeden z ważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej – uwaga! uwaga! – poprawia się i stwierdza, że na tym filmie to chyba jednak nie jest Jarosław, ale Lech Kaczyński. I to jest z mojego punktu widzenia koniec jakiejkolwiek dyskusji, a przy okazji jakichkolwiek naszych rozterek. Otóż nie dość że mamy przed sobą ludzi, którzy kłamiąc jak bure suki, są głęboko przekonani, że wszystko co mówią to święta prawda, to w dodatku są tak straszliwie w tym swoim obłędzie nieprzytommni, że są gotowi uwierzyć, że Lech Kaczyński był premierem w rządzie, w którym ministrem był Radosław Sikorski, a z tego wszystkiego jedyny sprawiedliwy to Sikorski.

       A jaką informację to wszystko niesie dla nas? Otóż, jak już wcześniej wspomniałem, niewesołą. Problem bowiem w tym, że oni nie wiedzą, że kłamią. A skoro nie wiedzą, to wszyscy ci co na co dzień przyjmują ich kłamstwa, czyli nasi braci, siostry, matki, ojcowie, szwagrowie i zwykli znajomi, z któymi od czasu do czasu politycznie się ścieramy, są tym bardziej szczerze przekonani, że to wszystko co im się wydaje, to fakty.  A skoro fakty, to znaczy, że oni wszyscy, nawet gdy im się na talerzu przyniesie po stokroć potwierdzoną prawdę i podstawi się ją pod sam nos, to nie uwierzą. Żaden z nich nie uwierzy. Będą do końca świata żyli w kłamstwie, a my musimy się z tym pogodzić. Bo jak było napisane: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”.

       A ja mam dziś dzień szczególny. Po tych wszystkich latach, które minęły od owego niezwykłego pytania mojego Ojca, czy on, Krzysiek, wie że on kłamie, ja mam wreszcie na nie odpowiedź: Oni nie wiedzą że kłamią. Oni są najzwyczajniej w świecie opętani. I to opętani na dobre. To jest koniec.



 

2 komentarze:

  1. Jak to jest? Masz znajomego w tej PO, on jest tam jakimś działaczem, a jeśli nie funkcyjnym, to jest ichnim autorytetem, bo coś tam jakoby znaczy. Wy dwaj znacie się przynajmniej tyle, aby nawzajem widnieć w książkach adresowych obu telefonów, ale nie kontaktujecie się, bo każdy robi swoje. To działa przez lata w równowadze, aż Ty publikujesz ten felieton o genetyce i tylko od tej publikacji, z jego strony następuje erupcja.

    Ale o co ta erupcja? Co w Twoim znajomym nagle potrzebowało gwałtownie wyładować się? Dlaczego, znając Ciebie i Twoją aktywność, on dotychczas nie potrzebował Ciebie naprostowywać? Wygląda zaś na to, że on jest stałym czytelnikiem tego blogu. Dotychczas dyskretnym, aż nagle ruszyli go przodkowie tego Schnepfa. Proste opętanie nie wyjaśnia dlaczego doszło do tej akurat schnepf-detonacji i to aż tak gwałtownej?

    Jest na pograniczu pewności, że chłopcy dziś już podchodzący pod wiek emerycki, czytali „Tajemniczą wyspę” J.Verne’go. Tam jest taka akcja, że od nie wiadomo kiedy nadyma się wulkan tworzący ową wyspę a jego krater z magmą i wszystkim co wulkanom trzeba oddzielony jest taką ścianą skalną z drugiej strony obmywaną chłodną wodą oceaniczną. Da się żyć na tym wulkanie, aż na tej ścianie pojawia się rysa jakiegoś pęknięcia ... Przez tą właśnie rysę następuje wielkie BUM!

    Wielkie bum, jakby to określić, spływa sobie z oceaniczną wodą, ale z wulkanicznej wyspy pozostaje ruina. Mamy więc wyjaśnioną przyczynę i skutek. Tymczasem z wczorajszych wiadomości telewizyjnych wynika, że nagle ujawnił się kryzys dostępności do opieki psychiatrycznej.

    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    Szybkość tej reakcji i jej intensywność też mnie poruszyła.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...