wtorek, 3 grudnia 2019

Na co komu Banaś?


        Nie wyobrażam sobie wprawdzie, by był tu ktoś, kto by nie znał nazwiska Banaś, albo komu nazwisko Banaś kojarzyło się wyłącznie z niegdysiejszym piłkarzem Górnika Zabrze, Janem Banasiem, na wszelki wypadek jednak przypomnę, że dziś mówimy o byłym ministrze finansów, a aktualnie szefem Najwyższej Izby Kontroli, Marianie Banasiu. Gdyby dalej ktoś nie wiedział, co z nim jest nie tak, spieszę wyjaśnić, że niesławna stacja TVN24, tuż po tym jak ów Banaś został skierowany przez Prawo i Sprawiedliwość na stanowisko prezesa Najwyższej Izby Kontroli, wyszperała w jego temacie jakieś kompromitujące zachowania, no i dziś, zgodnie z Konstytucją nie ma takiej ludzkiej siły, która, poza jego wolną i nieprzymuszoną wolą, mogłaby go z owej funkcji odwołać.
       Muszę oczywiście przyznać, że – swoją drogą głównie medialna – walka o to, by Banasia zmusić do rezygnacji z zajmowanego stanowiska jakoś tam mnie zajmuje, natomiast są dwie kwestie, które w tym całym zamieszaniu uważam za autentycznie warte uwagi. Otóż przede wszystkim nie jestem w stanie zrozumieć, jak to się dzieje, że nasza opozycja, co by o niej nie mówić, składająca się jednak z ludzi choćby politycznie doświadczonych, w ramach starań o odzyskanie władzy, nie była w stanie zaproponować niczego lepszego niż powtarzanie w nieskończoność jednego nazwiska, którego przede wszystkim większość Polaków nie zna, a które, nawet gdyby ktoś tam je rozpoznał, wywołałoby w nim co najwyżej wzruszenie ramion.
        Wraca tu wspomnienie niejakiego Misiewicza. Jest mi dziś bardzo trudno sobie przypomnieć, ile to miesięcy, czy może i lat ów Misiewicz był wałkowany na wszystkie możliwe strony, w jednym jedynym celu, by doprowadzić do upadku rząd Prawa i Sprawiedliwości, wiem natomiast, że jedynym tego widocznym efektem i tak było zaledwie to, że ów Misiewicz stał się bohaterem filmu Patryka Vegi, i podobnie jak ów film, ostatecznie odszedł w wieczne zapomnienie. Czy jest naprawdę tak bardzo trudno wyciągać wnioski? Czy to jest naprawdę takie trudne zrozumieć, że to wszystko wcale tak nie działa?
      No ale pojawia się w tym wszystkim coś znacznie ciekawszego. Otóż ja nie jestem w stanie wyjść z podziwu dla ludzi, którzy na dźwięk nazwy Najwyższa Izba Kontroli stają na baczność. Przepraszam bardzo, ale co to jest takiego szczególnego, że na widok tych trzech literek NIK, wszystkim nam po plecach przechodzi dreszcz szacunku. Wystarczy przecież zastanowić się nad samą tą nazwą, nad każdym z jej trzech członów, żeby dojść do wniosku, że to jest chyba jakiś żart. Jaka „izba”, jakiej „kontroli” i „najwyższa” w jakiej, przepraszam, konkurencji? Mamy przed sobą jakiś ciężki komunistyczny twór, którego jedyną realną zasługą w całej ostatniej historii Polski – czy nawet nie zasługą, ale zaledwie widocznym efektem istnienia – jest to, że media parę razy podały informacje o tym, że oni gdzieś tam coś skontrolowali, a następnie ogłosili. I to wszystko. Poza tym – zero. Nic. Przed nami się rozciąga jakaś kompletna fikcja, z kompletnie fikcyjną nazwą i udaje, że coś znaczy. I w tym wszystkim nagle pojawia się ów Banaś, który został tego czegoś prezesem i przez sam fakt piastowania tak rzekomo ważnego stanowiska, staje się osobą wręcz nietykalną, a to wszystko na wypadek, gdyby źli i skorumpowani politycy chcieli go z tej pozycji usunąć. Przepraszam jeszcze raz, ale co złych i skorumpowanych polityków obchodzi jakaś izba kontroli, choćby i najwyższa? Oni nie wystraszyli się trybunałów, sądów, prokuratorów, policji, służb jawnych i niejawnych, tu i w Brukseli, a mają się nagle zacząć bać jakiejś „izby kontroli”. Przecież to jest jakaś komedia.
        No i nagle pojawia się ten Banaś jako jakieś fatum, z którym jeśli Polska sobie nie poradzi, to możemy zacząć wygaszać oświetlenie. Otóż jeśli idzie o moje zdanie, to bardzo proszę wszystkich ekscytujących się tą kampanią o opamiętanie, a tych, którzy decydują o tym i o owym, o to, by tego całego Banasia zostawili w spokoju. Niech on sobie tam tej całej swojej izbie prezesuje, a jeśli mu będzie szczególnie zależało, to można mu to stanowisko przydzielić dożywotnio i w tej samej chwili o tym czymś zapomnieć. Przynajmniej do czasu aż Patryk Vega nakręci swój sześćdziesiąty siódmy film, tym razem oczywiście zatytułowany po prostu „Burdel pod Banasiem”.





5 komentarzy:

  1. NIK to nie jest pomysł komuchów. To pomysł socjalistów. Został pwołany - NIK znaczy się - w 1919 roku. Poza tym wszystko się zgadza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cosik mi się widzi, że Banaś jak listek figowy, ma przykrywać sprawę brytyjskiego poddanego na etacie naszego ministra finansów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @z boku
      A ja już się zastanawiam, co takiego miała przykryć sprawa owego ministra finansów. Ciekawe, prawda?

      Usuń
  3. "Jaka „izba”, jakiej „kontroli” i „najwyższa” w jakiej, przepraszam, konkurencji? Mamy przed sobą jakiś ciężki komunistyczny twór, którego jedyną realną zasługą w całej ostatniej historii Polski – czy nawet nie zasługą, ale zaledwie widocznym efektem istnienia – jest to, że media parę razy podały informacje o tym, że oni gdzieś tam coś skontrolowali, a następnie ogłosili. I to wszystko. Poza tym – zero. Nic."
    No nie. Tak mówić nie można. Bo proszę ja ciebie, znam emerytowanego inspektora Niku, który dzisiaj ma problemy i musi dorabiać jako dozorca w szkole podstawowej. Nie żartuję. I ty twierdzisz że ten NIK to pan Nikt? No przecież dozorca w podstawówie to jest funkcja publiczna, człowiek zaufania. Co nie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Na szczęście nawet jeśli nazwa NIK budziła jeszcze niedawno jakiś respekt, to pan Kwiatkowski ją skutecznie unieważnił na co najmniej 100 lat.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...